O ślōnskich Texanerach – prozaicznie i lirycznie
Gynau na jesień, 166 rokōw nazŏd, moc Ślōnzŏkōw wykludzało się po leku ze swojich chałpōw i zaczło rajza ku Nowymu Światu”. Idzie miarkować, co wszyjskim miechtały sie we ôcach łezki jak robiyli krziżyk nad ôjcowiznōm, kerŏ sam ôstawiali już po wsze czasy, ale jejich ôcy blyskały tysz tōm nadziejōm, co jich wiōdła na sroge wãndrowanie ku blank cudzyj ziymie, co miała ôstać jejich „landym ôbiycanym”…
EXODUS – OKOLICZNOŚCI
Był środek XIX stulecia. Rewolucja przemysłowa nabierała rozpędu i zmieniała industrialną geografię. Najstarsze górnośląskie zagłębia hutnicze położone wzdłuż Małej Panwi i Bierawki przestały istnieć. Zakłady w dolinie Kłodnicy, dzięki Kanałowi Kłodnickiemu przetrwały nieco dłużej, ale i one ustąpiły miejsca tworzącemu się na wschodzie Górnego Śląska, jednemu z największych skupisk przemysłu w Europie.
Dlaczego tak się stało? Ponieważ dawniej huty zakładano w lasach nad rzekami. – Tam była ruda darniowa oraz drewno, którym opalano hutnicze piece. Była też woda, która przed epoką pary poruszała mechanizmy hutniczych urządzeń. Węgiel kamienny oczywiście znano, ale nie potrafiono go używać w przemyśle hutniczym… Do czasu, bo na przełomie XVIII i XIX wieku się nauczono i wtedy cały górnośląski przemysł przeniósł się tam, gdzie były złoża węgla – w okolice Katowic, Gliwic czy Bytomia.
Zatem w roku 1850 na ziemi strzeleckiej po dawnych hutach i kuźnicach pozostało smagane wiatrem „wspomnienie” i właśnie wtedy z podstrzeleckiej Płużnicy, a później z wielu innych – najpierw okolicznych, a później także dalszych miejscowości – ruszyli za ocean pierwsi Ślązacy.
Oczywiście nieprawdziwe są powtarzane w wielu publikacjach propagandowe bzdury, jakoby Ślązaków spod Strzelec za ocean wygoniła skrajna bieda i pruscy ciemiężyciele. Owszem, byli to wówczas ludzie niezbyt majętni, ale za ocean pojechali z zupełnie innych przyczyn.
Jeszcze bardziej niedorzeczne są rojenia jednego z autorów artykułu prasowego, który twierdził, że Ślązacy uciekając za ocean „mieli dość życia pod zaborami”. Oczywiście na tym portalu nie trzeba nikomu tłumaczyć, że zaborów na Śląsku nigdy nie było…
EXODUS – PRZYCZYNY
Tymczasem bezpośrednia przyczyna śląskiego „exodusu via Texas” była… rodzaju męskiego i nazywała się Leopold Moczygemba – syn także Leopolda – karczmarza z Płużnicy oraz Ewy z domu Krawiec. To on przywdziawszy habit franciszkanina, w połowie XIX w. wyjechał na misje do Nowego Świata, a niedługo potem dołączyli do niego jego niedawni sąsiedzi z okolic ówczesnego Groß Strehlitz.
Wówczas cały świat kolonizował Amerykę, która potrzebowała tysięcy rąk do pracy oraz świeżych umysłów, które uczyniły z „dzikiej” krainy na krańcach cywilizacji, to wszystko czym kraj ten jest obecnie. Wielebny Moczygemba też chciał sprowadzić do swej misji kolonizatorów, więc wykombinował sobie, że łatwiej mu będzie ujarzmiać niebezpieczne pustkowia z dawnymi śląskimi kamratami, aniżeli z obcymi przybyszami z kolejnego końca świata.
Zaczął więc słać listy do faterlandu, w których namawiał ziomków na wyjazd do Teksasu, roztaczając przed nimi wizje przecudnej krainy mlekiem i miodem płynącej… Kto choć raz widział teksańskie krajobrazy choćby na internetowych fotografiach, wie dobrze, że wielebny Moczygemba w swych opisach Teksasu dość dotkliwie mijał się z prawdą, ale XIX-wieczni Ślązacy nie mieli internetu, więc dali się namówić na teksańską podróż z gatunku „one way ticket”.
MARZENIA & RZECZYWISTOŚĆ
Ślōnzŏki spod ówczesnych Strzelec Wielkich sprzedali wszystko, co mieli i kupili bilety najpierw na pociąg, a później na statek, którym przypłynęli do brzegu Ameryki, by stamtąd wyruszyć do „wymarzonego” Teksasu… Kiedy dzielni wędrowcy dotarli do celu swej podróży, poczuli się zapewne jak turyści, „zrobieni w konia” przez nieuczciwe biuro podróży, wabiące pejzażami z krainy „foto-szopa”…
W każdym razie w Teksasie mało co płynęło, a już na pewno nie miód i mleko. Było upalnie, sucho, a w tutejszej ziemi nie chciało rosnąć nic, co znali i przywieźli z sobą Ślōnske Texanery. Na dodatek – pustkowie po horyzont, żadnych miast w wersji europejskiej, insekty, jadowite węże i jeszcze jacyś „dzicy” polujący na ludzkie skalpy.
Miary goryczy dopełniały stosunki społeczne. Owszem, w połowie XIX w. i w Europie równouprawnienie społeczne oraz równouprawnienie płci pozostawiało wiele do życzenia, ale na amerykańskim „południu” panowały w tym względzie zwyczaje prawie sumeryjskie, włącznie z niewolnictwem, którego w Europie nie było już od setek lat…
Nic więc dziwnego, że przybysze z dalekiego Śląska poczuli się jak w sennym koszmarze, a nie w obiecanej krainie szczęśliwości. Cierpliwości starczyło im na kilka lat, po których wielebny Moczygemba odczuł dość dotkliwie niezadowolenie swych pobratymców. Mówiąc wprost, fater Leopold miał już na szyi stryczek i stał pod tym samym dębem, pod którym odprawił dla swych ziomków powitalną pasterkę, kiedy Ci na Wilijŏ Godōw 1854 roku dotarli do misji, która niebawem stała się słynną parafią Panna Maria.
Koniec końców wielebny uszedł jednak z życiem, a nieszczęśni imigranci ze Śląska, wobec braku jakiejkolwiek alternatywy oraz biletów powrotnych, musieli zakasać rękawy i wraz z innymi przybyszami ze „starego świata” zaczęli ujarzmiać „dziki zachód”.
Potem przyszła wojna secesyjna, która dla teksańskich Ślązaków była prawdziwą gehenną. Po pierwsze z racji jej okrucieństwa, ale także dlatego, że jako mieszkańcy Teksasu werbowani byli do armii Konfederatów, opowiadających się po stronie niewolnictwa. Z tej drugiej przyczyny Ślązacy często dezerterowali i przyłączali się do wojsk Unii.
Potem były kolejne lata chude i tłuste, podczas których przybysze z dalekiego Śląska zagospodarowali tysiące akrów nieużytków, obsadzili pola bawełną, kukurydzą i orzechami ziemnymi. Hodowali bydło, budowali szkoły, kościoły i zakłady pracy. Z biegiem lat zwiększała się ich liczba oraz zamożność, którą zyskiwali dzięki roztropności i ciężkiej pracy.
Dzięki swojej pracowitości i kreatywności teksańscy Ślązacy zdobyli także życzliwość i szacunek swych anglosaskich sąsiadów oraz „nowych” Amerykanów przybyłych z jeszcze innych stron świata. Obecnie szacuje się liczbę potomków Górnoślązaków w Ameryce na 200 000. Są wśród nich ludzie kultury, biznesu oraz nauki z pracownikami NASA włącznie…
POWROTY
Później historia zatoczyła koło. Po przeszło 120 latach, śladem Leopolda Moczygemby przybył do Teksasu, pochodzący ze Sławięcic, ksiądz Franciszek Kurzaj. Najpierw sam zainteresował się intrygującą historią dawnych Ślązaków, a później zaczął namawiać potomków śląskich emigrantów do poszukiwania swych korzeni.
Założył też Fundację im. Leopolda Moczygemby, mającą na celu budowanie więzi pomiędzy Teksasem a Śląskiem i od 1989 r. organizuje regularne (właściwie coroczne) podróże, podczas których współcześni Teksańczycy odwiedzają Śląsk śladami swych przodków.
Ponieważ w jednym z takich przedsięwzięć było mi dane uczestniczyć jako ówczesnemu dziennikarzowi, więc kilka migawek w pobytu śląskich Teksańczyków w krainie swych przodków (z własnymi ilustracjami).
Jednym z głównych miejsc docelowych podczas pobytu Teksańczyków na Śląsku, są cmentarze w miejscowościach, z których w XIX w. ich przodkowie emigrowali do Ameryki (na fotografii poniżej przykościelny cmentarz w Wiśniczach koło Toszka)
Na początek – mekka śląskich Texanerōw, czyli Płużnica Wielka. Nie dziwi, że na elewacji kościoła parafialnego znajdujemy epitafium poświęcone ks. Leopoldowi Moczygembie
Natomiast dość zaskakującą pamiątkę znajdujemy na przykościelnym cmentarzu. Są to groby Franza i Marii Moczygemba, czyli… brata i bratowej księdza Leopolda Moczygemby… Czyżby więc frater Leopold oszczędził bratu mocno naciąganej promocji Teksasu, czy też może sam Franz nie uległ marketingowym zabiegom brata, bo przecież aż do śmierci pozostał na rodzinnej ziemi (chociaż jako jedni z pierwszych wyjechali do Ameryki inni bracia księdza Leopolda – Josef, August, Anton i Johan). Mówiąc poważnie, chodzi o to, że między innymi, właśnie Franz zdecydował się pozostać, by doglądać śląskiego dobytku Moczygembów.
Sędziwa starka – krewna Moczygembów, pokazuje też oryginalny plan Płużnicy Wielkiej z 1852 r., z zaznaczonymi fragmentami gruntów należących do, wspomnianych już, Johana i Franza Moczygembów.
Potem jedziemy do innych pobliskich miejscowości, gdzie na cmentarzach Teksańczycy szukają swoich krewnych. Niektórzy są logistycznie wzorowo przygotowani. Nie wszyscy rozumieją realia i historię miejsca w którym się znaleźli, ale są pewni, że ten kawałek świata jest także częścią ich samych…
Następnego dnia – spotkanie i wystawa w bibliotece miejskiej w Koźlu…Dobrze, że otaczają nas napisy: „śląscy Teksańczycy”, a nie jak to wielokrotnie bywa – „Polacy w Teksasie”… Dobrze też, że inicjator śląsko-teksańskich spotkań – ksiądz Franciszek Kurzaj (na jednej z kolejnych fotografii), nie sili się na patos, a stwierdza jedynie, że jedną z najważniejszych rzeczy jest to, byśmy wiedzieli kim naprawdę jesteśmy…
Cóż, pewnie informacja o „podróżach” na cmentarze, wielu z nas zniechęca i przywodzi na myśl, znany nam skądinąd, pompatyczny i programowy, a nie zawsze szczery sentymentalizm…
Jednak warto spojrzeć na twarze śląskich Teksańczyków, gdy znajdują mogiły z nazwiskami przodków, gdy wchodzą do kościołów, gdzie chrzczone były ich praprababki… gdy zachłannie fotografują najzwyklejsze domy, drzewa i ulice, w zwykłych śląskich wioskach – jakby chcieli zabrać do Ameryki jakąś dawno zagubioną część siebie… Myślę, że także dla nas, „śląskich Ślązaków”, może to być pouczająca lekcja poszanowania własnej historii i tożsamości…
TEKSAŃSKO-ŚLĄSKA POEZJA SPRZED WIEKU
I jeszcze suplement literacki, który w dość dobitny sposób pokazuje, kim czuli się i za jaką ziemią tęsknili teksańscy Ślązacy. Ten suplement to wiersz niejakiego Hieronima Gostomskiego, syna śląskich emigrantów, który urodził się już w Teksasie w 1882 r. i przeżył zaledwie 34 lata. Niewiele wiemy o tym człowieku. Według szczątkowych informacji walczył on w Europie podczas I wojny światowej i poległ w 1916 roku.
Wiemy też, że pozostawił po sobie wiersz Song of Silesia (Pieśń o Śląsku), który pochodził z tomiku o tym samym tytule, wydanym w 1912 r. w Filadelfii. Jednak do chwili obecnej prawdopodobnie nie zachował się w oryginale ani jeden egzemplarz tego wydawnictwa, zaś prezentowany wiersz ukazał się w angielskojęzycznej publikacji ks. Franciszka Kurzaja: Discovering our roots in the old country. Wiersz był napisany pierwotnie w języku angielskim, więc pozwoliłem sobie przetłumaczyć na język polski i śląski.
Autor: Hieronim Gostomski (1882 – 1916) – syn emigrantów ze Śląska, urodzony w Teksasie
Tłumaczenie na język polski oraz śląski – Piotr Zdanowicz
Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.
Je sam napisane Ôstŏw ôdpowiydź a jak jom ostowiom to wachtyrz zaroski gumkuje i jes blank zadowolniony. Jo smola tako dyskusyjo. Niych sie wachtyrz godo som do sia.
Tak sie myśla co jak Niymcy oddajom Polcce to wszyjsko co ino tukej podjumali to zaroski Sejm Śloncki i Skarb Ślonski bydom mieli nazod swoi piondze i gold. Niymcy nie oddajom to i Skarb Ślonski nic niy erbnie nawet jak juzaś bydzie ernannt. To nie z winy Polcki tyn ślonski gold sie stracioł pszeca. Można pedzieć co tyn skarb jest teroski nad Łabą i Renem.
Akty prawne skozujom, co majontek Skarbu Ślōnskigo je Nad Wislom WE Warszawie. Co Niymce majom jeszcze oddac? 1/4 swojego terytorium juz Polsce oddali w 1990r (2+4 Vertrag). Tōs podug waszyj logiki, To JUZ downo swiynty czas by Polska oddala Ślonskowi autonomia.
Oczywiście na tym portalu nie trzeba nikomu tłumaczyć, że zaborów na Śląsku nigdy nie było… – to dobrze, bo niekiere ze Ślonsoków godajom, co terozki jes okupacja abo zabór polcki.
Kwestyjo interpretacyje, szkoda, jednak ino, co te ftore uwozajom, co Ślōnsko je pelnoprawnōm czynsciom RP, To czynsto nie wiedzom (abo nie chcom wiedziec) o SOWŚ z 15.07.1920, Dekrecie z 06.05.1945, abo Dziynniku Ustaw Ślōnskich.
Abo o dekrecie Kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera z 8 października 1939 r. tysz.
Niy w Niymcach je G/Ś, ani niy na rynka powolywac sie na tyn dekret “1000 letnigo” Rajchu, jeźli zaś chodzi o SOWŚ to bardzo chyntnie, czekom, aże PRL we Polsce minie a Preyzydynt RP zwolo yntlich welonki do Sejmu Ślonskigo a Skarb RP zwroci Skarbowi Slonskimu zagrabiony majontek. No coz ale wobec Ślonska, to Prezydyntom RP sie widzi dzierzec bierutowskigo dekretu. A SOWŚ podpisany bez Ignacego Mościckiego majom w rzici… we POPIS je wiyncyj PZPR jak sie to niy jednymu chce widziec. Niystety “Wachtyrz” niy trefio do ludzi, ftorzi od dekad zwykli dlo karmiynio swojige intelektu, odpolac po robocie zyndry warszawskie abo jich “lokolne” ablyjgry.