O czytaniu i doborze lektur szkolnych

Spodziewana zmiana władzy skłania do przemyśleń nad kształtem edukacji szkolnej i daje nadzieję na rozsądne przeobrażenia w wielu obszarach i wymiarach. Który to już raz? Wydaje się, że nawet pozytywne zmiany w polskiej edukacji nie potrafiły naruszyć  – w sensie pozytywnie wpływających działań  – pewnego betonowego monolitu, polegającego na wkładaniu do młodych (w założeniu pojemnych) głów ogromnej ilości informacji do pamięciowego opanowania i to często bezsensownych, nieużytecznych, nieuzasadnionych żadną logiczną przesłanką, uzasadnianych za to górującym nad wszelkimi innymi motywacjami argumentem o potrzebie posiadania tzw. wiedzy ogólnej, który w założeniu jest wprawdzie słuszny, ale… jego realizacja jest nader często żałosna. Przykładowym efektem jest tu tłoczenie dzieciakom do głów wiedzy o budowie eugleny zielonej oraz  – z drugiej strony – brak wiedzy o tym, jak nazywa się drzewo stojące za oknem (polecam wypróbować…). Albo: Po cóż  piętnastolatkowi znajomość sześćdziesięciu punktów linii brzegowej Afryki? Czy nie lepiej pokazać mu bieg Nilu, Zatokę Gwinejską, Wodospady Wiktorii i strefy klimatyczne, a potem porozmawiać o życiu mieszkańców Afryki dawniej i dziś i o problemach tego kontynentu? Może to byłoby dla nich nawet interesujące? Bo przecież o tym zapominamy, zapominają o tym  (lub ignorują to!) eksperci, dla których wiedza o tym, że człowiek trwale zapamiętuje głównie to, co w jakiejś mierze porusza jego emocje, powinna być drogowskazem przy tworzeniu podstawy programowej. To jasne, że nie jedynym, ale na pewno istotnym. Pojawia się tu oczywiście kolejny problem – czy i na ile za takim podejściem nadążą nauczyciele i podręczniki. Drugim, dość dramatycznym skutkiem edukacji pamięciowej rodem z XIX wieku jest brak nauczania umiejętności praktycznych przydatnych w dzisiejszej rzeczywistości. Tak, od tego też jest szkoła – warto tu poczytać, jak taka edukacja wygląda np. w krajach skandynawskich.

Dziś jednak nie o geografii ani też o neurodydaktyce. Chciałabym pochylić się nad kwestią czytelnictwa młodzieży i nad trudnym problemem doboru lektur szkolnych. Sprawa dotyczy czytania w języku polskim – dla ogromnej większości ojczystym, choć  nie należy zapominać  o osobach, które w dzieciństwie mówiły w domach po białorusku, śląsku, niemiecku, kaszubsku itd., wyrosły też w otoczeniu innych mitów i opowieści lub często w mitach mieszających się na pewnym etapie dorastania, co w jednakowym stopniu może wzbogacać, jak dezorientować. Ale i to jest już kolejny, inny problem.

Sama nie jestem wprawdzie  polonistką, znam jednak  środowisko nauczycielskie i realia szkolne. W chwili obecnej kwestia czytania lektur w szkole wygląda tak, że wszyscy tworzą pozory: uczniowie udają , że przeczytali  Żeromskiego czy Orzeszkową, nauczyciele często dla świętego  spokoju udają, że im wierzą. Bywa też inaczej: przeprowadza się klasówki z mało istotnych szczegółów książki, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście przeczytali. A to zniechęca jeszcze  bardziej i buduje mur oporu. „No, ale…” – mówi znakomita osobistość  lamentującym głosem w telewizji – „młodzież muuuuusi przeczytać Kraszewskiego, Słowackiego i Dąbrowską, by zdać  maturę w tym kraju.”  Tak, w tym kraju…  Ale, panie Profesorze, młodzież i tak tego w ogromnej  większości nie czyta, czyta streszczenia, wymienia się nimi, więc czy po raz kolejny chodzi nam  o stwarzanie pozorów polegających na umieszczaniu tych pozycji w kanonie lektur?

Dlaczego tak jest? Twierdzenie, że „oni” siedzą cały czas z nosami w komórkach nie daje poważnej ani pełnej  odpowiedzi na to pytanie.  Z pewnością młodzi, wychowani w kulturze obrazkowej, na krótkich, szybkich przekazach, memach i multitaskingu będą mieć problem ze skupieniem się na długiej, dziewiętnastowiecznej powieści pisanej w dodatku archaicznym językiem i dotyczącej spraw oddalonych od nich o lata świetlne. Tych procesów nie da się cofnąć, ale da się wpłynąć na to, by nawet w czasach cyfrowych młodzi ludzie jednak czytali. Przebywając ostatnio na tłumnie odwiedzanych Targach Książki w Katowicach byłam zdumiona, ilu młodych ludzi tam przybyło.  Może kanon lektur i sposób ich podania zostały daleko w tyle za pędzącą rzeczywistością, za potrzebami i obszarami zainteresowań młodych?

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Czy naprawdę tak trudno usiąść w gronie ekspertów, ale też młodych polonistów, którzy mają już inną perspektywę i inne spojrzenie na to, które lektury są dla młodzieży tak interesujące jak cenne pod względem literackim?  Czy nie da się wypracować innej niż dotąd koncepcji  zaznajamiania młodych z literaturą, zachęcania do czytania?  Obecna koncepcja (albo raczej jej brak) nie zachęca. A przecież można wybrać się raz w półroczu na sztukę Szekspira do teatru. Na ekranizację lub adaptację  powieści – do kina. Można przerabiać w klasie fragmenty ważnych tekstów, osadzając to w realiach czasów, w których książka się rozgrywa. Tutaj niestety narzuca się pytanie – czy mamy nauczycieli , którzy potrafią i chcą temu podołać? Na pewno będą potrzebować wsparcia metodycznego i merytorycznego.

Poza tym, niechże każdy uczeń przeczyta jedną książkę z podanej listy w ciągu półrocza (raz – z literatury polskiej, raz – „obcej”)  i zaprezentuje jej problematykę, odpowie na pytania lub przeprowadzi debatę (tego też warto nauczyć na lekcja polskiego!) z innymi, którzy ją czytali. Wpuśćmy powietrze do szkolnej biblioteki, dajmy im również Bator, Tokarczuk , Twardocha i  Pilcha, Chwina  i Stasiuka.  Dajmy nastolatkom lekturę „regionalną” , która niesie z sobą uniwersalny przekaz, taką jak „ Kajś”. Jest w tych książkach „wszystko” – historia i współczesność, dylematy  i postawy młodych, meandry poszukiwań. Wszystko jest oczywiście wzięte w cudzysłów, bo na szczęście w literaturze nigdy nie ma wszystkiego, na tym polega jej  niezwykłość, że prowadząc czytelnika przez kolejne pomieszczenia opowieści zostawia wiele otwartych okien i drzwi. Okien i drzwi do kolejnych spojrzeń i innych światów. Ważnym celem takiej dydaktyki jest też porzucenie dążenia do jednej prawidłowej odpowiedzi czy interpretacji.  Powszechnie wiadomo, że szukanie odpowiedzi na pytanie, „co poeta miał na myśli” zgasiło już  niejeden ogień entuzjazmu.

Czy to oznacza zupełne wykluczenie pozycji obowiązkowych? Niekoniecznie, tutaj decyzje mogą być najtrudniejsze. Kilka takich lektur powinno być moim zdaniem zachowanych. Wśród powieści  – „Lalka”.

Zaręczam, że  zajęcia z formułą debaty byłyby zajmujące, bo wtedy  młody człowiek  po pierwszych oporach zacznie  czuć, że ktoś daje, oddaje mu głos, chce go wysłuchać, dać mu podmiotowość wynikającą z etapu rozwoju  i dojrzałości. W języku niemieckim taki stan czy przywilej   jest określany słowem „ mündig” (od słowa „Mund” – usta).  Chodzi tu zatem o człowieka używającego swoich ust, zabierającego głos w dyskusji, a w szerszym rozumieniu – dojrzałego, nieobawiającego się zajęcia stanowiska. Czyż to nie są przymioty, które warto kształcić u młodych ludzi?

Na koniec krótka opowieść o niezwykłej osobie, nauczycielce języka polskiego z mojej szkoły podstawowej –  małej, wiejskiej szkoły.  Pani G. w sposób zupełnie intuicyjny i niemetodyczny potrafiła wzbudzić w dzieciach ciekawość, a w wielu miłość do książek. Pochodziła z podkrakowskiej wsi.  Skończyła obowiązujące wówczas Studium Nauczycielskie. Nigdy nie nauczała z podniesionym palcem. Do  dzieci, często psotliwych i rozbrykanych, podchodziła z pogodą i ciepłem. Zapraszała je w przerwach do szkolnej biblioteki, pokazywała najpierw kolorowe okładki, doradzała przy wyborze książek. Na wolnych lekcjach opowiadała nam coś, co nazwane zostało przez dzieci „bajki-prawdy”. Były to przerobione na miarę dzieci z drugiej, trzeciej klasy dzieła literatury polskiej i światowej.  I tak na przykład cały Sienkiewicz (przygody Ursusa…), ale też Prus, Remarque… Dzieciaki siedziały trzy kwadranse w zupełnej ciszy z rozdziawionymi gębami i nie mogły doczekać się następnej takiej „lekcji”. Czy dziś byłoby to możliwe? Nie wiem… Z pewnością warto szukać nowych kluczy i dróg.

Niech literatura  nie będzie już zatem koszmarem ze snu pewnego nastolatka, w którym z potwornie zakurzonego  wnętrza zapomnianej szkolnej kanciapy, gdzie upchnięto  rzeczy niepotrzebne, każdy uczeń musi wyjąć i odmalować jeden przedmiot we wskazanym kolorze…

 

Gabriela Szewiola, Ślązaczka, germanistka, ukończyła studia na uniwersytecie w Lipsku, od wielu lat pracuje jako wykładowca języka niemieckiego na Politechnice Śląskiej. Współpracuje jako edukator z Goethe-Institut, kieruje Ogólnopolską Olimpiadą Języka Niemieckiego dla studentów uczelni technicznych.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Jedyn kōmyntŏrz ô „O czytaniu i doborze lektur szkolnych

  • 8 listopada 2023 ô 15:01
    Permalink

    Dzień dobry, w tym tekście o której szkole piszesz?

    Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza