Monika Neumann: Wróżba zimowej nocy
Ogień, trzaskający w kaflowym piecu, rzucał nieśmiałe cienie na ścianę, obejmował skrabaka opartą o wypolerowany byfej, odłożoną na wieczór na bok, by za jej pomocą nieumyślnie nie wymieść za próg szczęścia. Światło łaskotało drewniane krzesła, skakało wokoło stołu i omijając białą firanę zasłaniającą okno, wyskakiwało przezeń w ciemność zimowej nocy. Grube płatki śniegu lepiły się do szyby, tworząc na niej przeróżne wzory, malując przeszłość i topniejąc w teraźniejszości, budząc nadzieję na przyszłość.
Dziewczyna siedziała przy stole, jej dłonie trzymały w dłoniach dwie długie metalowe igły i kłębek miękkiej wełny, oczy jednak utkwione miała nie na swoich nieustannie poruszających się palcach,a na słabym promieniu świecy, który jakby onieśmielony przez ogień w piecu i przenikliwe spojrzenie pary jasnych oczu, kurczył się, malał i chował, zerkał nieśmiało na wieniec adwentowy, jednak nie miał odwagi przeskoczyć do dużych czerwonych świec. Świerk, z którego upleciony był wieniec, świadom swojej dostojności, owiewał swoim świeżym leśnym zapachem całe pomieszczenie, badając przy tym wszystkie nurty drewna, bielone sufity i przeróżne urządzenia ustawione równo na półkach, zatrzymał się przy drzwiach do niewielkiej spiżarki i nieśmiało zerkał przez dziurkę do klucza na równe rzędy słoików, na miski z orzechami, na pojemniki, z których wydobywała się woń pierników i wracał znów do stołu, by tam królować.
-Jak bes tak woda rozlywać przi praniu, to bes miała durch ôzartego chopa. Wiela ty wody wylywŏs, tejla ôn be piōł gorzoły- powiedziała starsza kobieta, wchodząca akurat do pomieszczenia i zastukała laską w wańkę z tarką, ustawioną w kącie, już suchą, jakby dawno zapomniała, że ktokolwiek dzisiaj coś prał.
–Ale jeglicki cie suchajōm, śtrikujes jus prawie tak wartko jak twoja muter- pochwaliła kobieta, gdy usiadła na krześle obok dziewczyny i spojrzała na równe rządki oczek wełny nawlekane na metalowe igły.
–Dziynki oma- odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. Jej głos był nieco ochrypły, jakby przed chwilą ktoś wyrwał ją z długiego snu, a oczy nadal miała nieco nieobecne.
–Przed kogo to śtrikujes taki sykowny szol?- zapytała znów kobieta i widząc rumieńce na policzkach dziewczny, puściła do niej oczko- No to jus wiym przed kogo. Tyn synek co nōm koło przikludziōł do dōm i na roraty dzisiej rano z tobōm sed, widziałach ze niy mioł szola i pewno bōł cołki zmarzniynty, mŏs recht, ze mu szol śtrikujes- plotła przed siebie kobieta, której głos dopływał do dziewczyny jakby z bardzo daleka.
-Oma, ty i bez bryli wszysko widzis- skwitowała z uśmiechem dziewczyna i skupiła swoją uwagę znów na kobiecie.
–Ty sie śmiej, terŏski śje modŏ, ale hned bes siwŏ i pochyłŏ choby jŏ. Zobejrzymy co mi wigilia powiy na tyn przisły rok.
-A co mie powiy, jak myślis oma?
Kobieta nic nie powiedziała, tylko powoli wstała i ciężkim krokiem podążyła do niewielkiej spiżarki. Wróciła trzymając coś w garści. Dziewczyna odłożyła igły i wełną i wyciągnęła dłonie, do których kobieta wsypała garstkę ziaren grochu.
–Kiej przidzie wigilia i jus sie skōńcy wieczerza, jak postŏwōmy ôd stoła, ty wyjdzies na dwōr i bes suchać. Z ftorej strōny pies zaszczekŏ, stamtōnd be twōj chop. Potyn pōjdzies do kurnika i posypies tam te ziorka. Kiej kokot piyrsy zapieje, to w przisłym roku sie bes wydŏwać. Kiej kwoka be ci śpiywać, to jesce nōm bez cołki rok pannōm ôstanies. Ale jŏ myśla, ze to be kokot- dodała na końcu z szelmowskim uśmiechem kobieta i znów usiadła na swoim miejscu- Nieskoro sie robi i po ćmie niy ma co ślypiōw psuć na śtrikowaniu.
-Niy ma jesce tak nieskoro oma. Yno zimōm wartko ćma sie robi. Postawia fatrowi i bracikowi woda na tej, bo hned na fesper przidōm. A ty oma ôpowiadej, bo jŏ tak lubia twoje bajki- powiedziała dziewczyna.
–To nie sōm bajki- pogroziła palcem dziewczynie i uśmiechnęła się, gdy ujrzała syna i wnuka wchodzących do kuchni. Za chwilę w pomieszczeniu pojawiła się kolejna kobieta, matka dziewczyny z najmłodszą córką i tak cicha i spokojna izba napełniła się gwarem i ruchem, a dziewczyna mogła znów schować się w swoich myślach.
Z pozoru uśmiechała się nad starym przywiarkiem swojej babki, jednak w duchu wiedziała, że gdy przyjdzie ten wieczór, kiedy wszyscy wspólnie zasiądą do stołu i oświetleni blaskiem choinki odczytają biblię i pochylą się nad stołem, ona, po zakończonej wieczerzy, zanim jeszcze zaczną wybierać się na pasterkę, z trzęsącą się dłonią wyjdzie na mróz i rzuci tym ziarnem prosto w koguta, mając nadzieję, że głośno zapieje, zanim przypomni sobie, że w wigilię może mówić ludzkim głosem.
Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.