Monika Neumann: Chałpka starzikōw

Ostatnie promienie zachodzącego słońca umykają poprzez szczelinę między progiem a zamykającymi się drzwiami. Kobieta przekręca klucz, poprawia chustkę, zamyka drewnianą furtkę, wsiada do samochodu i odjeżdża. Światło umyka przez stare okna, w jego słabnącym blasku wirują ziarenka kurzu poruszonego przez stopy stawiające kroki na sfatygowanej drewnianej podłodze. W górę unosi się zapach drewna wiele razy szorowanego i pastowanego, drewna pieszczonego setki razy krokami małych bajtli, szybkim biegiem zakochanych, powolnymi i zmęczonymi krokami starzika, drewna spotykającego aniołów życia i śmierci, zbroczonego krwią i poświęconego łzami szczęścia.

Nagle słychać cichy świst, jakby czas na chwilę się zatrzymał, ziarenka kurzu przestają wirować w powietrzu, zastygają w bezruchu, promień światła cofa się o sekundę do tyłu i dotyka par butów, które, ustawione posłusznie rzędem pod najniższym schodkiem, zaczynają odliczać swoje kroki i przypominać sobie właścicieli. Wspomnienia stają się znów żywe i budzą ze snu przedmioty, z którymi zostały połączone dawno temu.

Buty tupią marsza i walca, przeszkadzają sobie nawzajem i wypadają z rytmu. Fortepian chrząka i w ciszy nuci ostatnią melodię, którą za jego życia ktoś grał. Z pieca unosi się zapach wypiekanego chleba i błogosławieństwa. Matka Boska, której serca pijany żołnierz pewnej styczniowej nocy nie potrafił przestrzelić, w zadumie jasną dłonią dotyka na obrazie wypalonej przez kule pocisku rany i przypomina sobie modlitwy i wezwania, które z żarem szeptane były ku jej obliczu.

Fotografie kobiet, mężczyzn i dzieci spoglądają po sobie, spojrzenia uwiecznione na długość życia papieru toną w ciemniejącej przestrzeni, poszukują fotografa stojącego po drugiej stronie szkła, spoglądającego na ich podnoszące się w oddechu piersi.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 16.03.2025

-Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

-Geheiligt werde dein Name…

-Przyjdź Królestwo Twoje…

-Dein Wille geschehe…

-Jako w niebie, tak i na ziemi…

-Unser tägliches Brot gib uns heute- szepczą księgi ustawione w pradawnych regałach, na przekór ulotkom, gazetom, wezwaniom, które rozszarpują modlitwę na pół, one wspólnie spoglądają na dłonie wertujące już pożółkłe stronnice w poszukiwaniu nadziei i ukojenia.

I kaj tyn chlyb…- zastanawia się porcelana ustawiona za szklaną witryną. Niezliczone naczynia i narzędzia czekają, aż znów się napełnią, aż ciepłe, szorstkie, spracowane dłonie znów pewnie i mocno je uchwycą i ruszą nimi w bój z życiem. Dotyki gładkich dłoni muskających ich jedynie opuszkami palców jakby były przeżytkiem, reliktem z dawno minionych czasów są im dziwne i obce, tulą się w swoich wspomnieniach, wydzielają zapach kawy, wyrzucają parę wrzącej wody w powietrze, terkoczą, ruszają się, próbują ciąć, chcą szyć, pisać, klawisze wciskane jeden po drugim rzucają słowami w przestrzeń bez papieru. Słój ściągnięty z starej lady sklepowej tak dobrze pamięta ocet, że gdyby podnieść przykrywkę, wyrzuciłby w przestrzeń kwaskowaty zapach.

Bioły bigel wisi na haku i spogląda po sobie, poszukuje sukni ślubnej, nadziei, dziewczyny żegnającej wojŏka, czekającej na list, dawniej tęsknił wiele kilometrów stąd za domem, teraz tęskni za starą, białą suknią.

Podłoga trzeszczy, daje znak, obrazy, szepty, szemrania, przemilczane melodie milkną, cisza otula każde słowo i każdy ruch, gdy ostatni promień słońca umyka. Księżyc zagląda poprzez okno do izby, w której w powietrzu wirują wspomnienia nie mogące zaznać spokoju, rzucają się po kątach w srebrnej poświacie spokojnej i cichej nocy, spoglądają na ostatnich świadków swojego  istnienia i malują cienie na blado oświetlonej ścianie.

Dej pozōr tyż:  Na gōrnoślōnskich szportplacach, 16.03.2025

Z pierwszym promieniem wschodzącego słońca ciepło wdziera się do izby i zaczyna utulać wspomnienia do snu, te zmęczone całonocnym odgrywaniem swojego życia na nowo, opadają na drewnianą podłogę, wsiąkają w tkaniny, pościel, kartki ksiąg i gdy kobieta otwiera drzwi, oprócz zapachu wiekowego drewna zmieszanego z świeżym aromatem lawendy i mięty rosnących na ganku, uderzają ją w twarz cząstki dzielonej pamięci wielu pokoleń ludzi, zachowanej i zakonserwowanej w jednej, niewielkiej Chałpce Starzika.

Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza