Mirosław Syniawa: Indiański los
Wybory samorządowe za nami, a mnie zamiast refleksji odnośnie wyników wciąż siedzi w głowie scena z NRD-owskiego filmu sprzed niemal półwiecza, w którym indiańskiego wodza Tecumseha grał jugosłowiański aktor Gojko Mitić. W scenie tej demonstrował on konieczność zjednoczenia się Indian z pomocą starej jak świat sztuczki ze strzałami – jedna daje się złamać bez trudu, całego pęku złamać nie sposób.
Wobec ciągłego napływu Europejczyków i ich zdecydowanej przewagi technicznej rdzenni mieszkańcy Ameryki byli w zasadzie bez szans. Przybysze byli nie tylko lepiej zorganizowani i uzbrojeni – potrafili też wykorzystać na swoją korzyść wszelkie konflikty i animozje między poszczególnymi plemionami tubylców. Na niekorzyść Indian działało ich zróżnicowanie językowe i kulturowe, które czyniło niemal niemożliwym zorganizowanie oporu na większą skalę. Niewielkie grupy etniczne jedna po drugiej traciły zajmowane terytoria, a nierzadko też znikały z kart historii za sprawą nieznanych im wcześniej chorób, kul Bladych Twarzy i tomahawków sprzymierzonych z nimi sąsiadów.
Jedynym Indianinem, któremu niemal udało się zahamować ten proces, był Tecumseh (1768-1813), wódz plemienia Szaunisów, prawdziwy mąż stanu i wyśmienity mówca. Podróżując po rozległych obszarach na wschód od Missisipi, przyłączał do tworzonej przez siebie konfederacji plemiona mieszkające między Wielkimi Jeziorami i Florydą. W swoich marzeniach widział dobrze zorganizowane indiańskie państwo, z którym sąsiedzi będą musieli się liczyć. Do powstania takiego państwa Amerykanie nie zamierzali jednak dopuścić. W roku 1811 późniejszy dziewiąty prezydent USA William Henry Harrison (1773-1841), który był wówczas gubernatorem Indiany, wyruszył z wojskiem w kierunku stolicy indiańskiej konfederacji nad rzeką Tippecanoe.
Nieobecność Tecumseha postanowił wówczas wykorzystać jego ambitny, cieszący się sławą proroka brat Tenskwatawa (1775-1834), który podburzył Indian do ataku na zbliżających się Amerykanów. Zapewne liczył na to, że dzięki zwycięstwu sam stanie na czele konfederacji, okazał się jednak kiepskim prorokiem. Klęska Tenskwatawy przypieczętowała los przymierza – poszczególne plemiona zaczęły się wycofywać, jedne w przeświadczeniu, że lepiej walczyć samemu, bo nie trzeba potem dzielić się zdobytymi skalpami, drugie przekonane o tym, że białych pokonać nie można, trzecie w nadziei na to, że ich pokojowe nastawienie biali nagrodzą paciorkami, ognistą wodą i innymi pięćsetplusami.
Po rozpadzie konfederacji swój największy życiowy błąd popełnił z kolei Tecumseh, opowiadając się po jednej ze stron w konflikcie między białymi. Gdy w roku 1812 wybuchła wojna brytyjsko-amerykańska, zwana też wojną Jamesa Madisona lub wojną roku 1812, stanął po stronie Brytyjczyków. Opuszczony przez nich 5 października 1813 roku na polu bitwy pod Moraviantown, poległ wraz z wieloma wiernymi mu wojownikami.
Zamknięcie Indian w rezerwatach, choć długo jeszcze tu i ówdzie próbowali stawiać opór, po klęsce nad Tippecanoe było już tylko kwestią czasu. W tych rezerwatach mogli sobie, tak jak członkowie Narodowego Frontu Wyzwolenia Judei w „Żywocie Briana”, do woli lamentować: „Wydusili z nas wszystko, dranie. Zabrali nam wszystko, nie tylko nam, ale naszym ojcom, i ojcom naszych ojców”. Być może powinni jednak narzekać na ojców swoich ojców, którzy machnęli ręką na pokazywaną im przez Tecumseha sztuczkę ze strzałami.
Mirosław Syniawa – urodzony 1958 w Chorzowie, tłumacz poezji światowej na język śląski (m.in. wierszy zebranych w tomie “Dante i inksi”), autor poezji po śląsku jak i prozy pisanej w języku polskim (“Nunquam Otiosus”), współautor “Gōrnoślōnskygo ślabikŏrza”.
Na ilustracji portret Tecumseha z książki Normana S. Gurda „The Story of Tecumseh” (Toronto, William Briggs, 1912).