Maria Brunn – prototyp kobiety autochtonicznej?
Maria Brunn – prototyp kobiety autochtonicznej?[1]
(na podstawie powieści Heleny Buchner Hanyska [2])
Przedmiot mojego zainteresowania stanowi językowo-kulturowy obraz autochtonki (kobiety tutejszej) zawarty w powieści Heleny Buchner „Hanyska”. Językowy obraz świata rozumiem szeroko, zgodnie ze szkołą opolsko-lubelską, jako „zawartą w języku, różnie zwerbalizowaną interpretację rzeczywistości dającą się ująć w postaci zespołu sądów o świecie. Mogą to być sądy «utrwalone», czyli mające oparcie w samej materii języka, a więc w gramatyce, słownictwie, w kliszowych tekstach (np. w przysłowiach), ale także sądy presuponowane, tj. implikowane przez formy językowe, utrwalone na poziomie społecznej wiedzy, przekonań, mitów i rytuałów” [3]. Specyfiką JOS jest jego potoczność[4], nazywana niekiedy wręcz „naiwnością”, polegającą na ukierunkowaniu antropocentrycznym i etnocentrycznym jednocześnie – JOS jest „tworzony wyraźnie z punktu widzenia człowieka, mierzony ludzkimi miarami”[5]. Szczególnie ważne dla podjętej tu próby rekonstrukcji obrazu autochtonki wydają się opozycje semiotyczne – swój vs. obcy, żeński vs. męski, sacrum vs. profanum.
Akcja powieści Hanyska Heleny Buchner rozgrywa się głównie na Śląsku opolskim, dokładniej w jednej z małych podopolskich wiosek, a zatem w stronach rodzinnych autorki. Opisane w powieści wydarzenia mieszczą się w przedziale czasowym od stycznia 1945 roku do roku 1960. To kolejny w burzliwych dziejach Śląska czas przejściowy dla regionu i jego mieszkańców. Czas fabularny, w którym opowiadane są losy tytułowej hanyski, Marii Brunn, jest jednocześnie bardzo skonkretyzowany historycznie. Obejmuje końcowy okres wojny, przejście frontu, ucieczki miejscowej ludności, zmianę granic, nastanie nowego porządku, wysiedlenia, deportacje, przesiedlenia, kolektywizację. Czas przesilenia, w jakim rozgrywa się akcja powieści niesie ze sobą szereg diametralnych zmian, które niejako rządzą fabułą i tworzą przestrzeń życiową bohaterki – rzeczywistość dla niej bardzo nieoczywistą, pełną zasadzek, rzeczywistość złowrogą. Umiejscowienie akcji powieści na Śląsku, czyli w przestrzeni ulegającej w dziejach wielu przemianom, do tego przestrzeni pogranicznej, tj. takiej, w której swego rodzaju płynność, zmienność, zatarcie wyrazistości granic wpisuje się wręcz w jej cechy definicyjne, osadza opowiedzianą historię w niezwykle złożonej, możliwej do wyobrażenia na wiele różnych sposobów czasoprzestrzeni[6]. Założone przez H. Buchner ramy czasowe i przestrzenne powieści wydają się fizycznie zamknięte. Autorka bardzo sugestywnie zarysowuje czasoprzestrzeń powieści, wypełnia ją fabułą, ale pozostawia otwartą na różne perspektywy, spojrzenia, interpretacje i w końcu, na różne typy pamięci. O założonej otwartej ramie czasoprzestrzennej powieści świadczy zawarte we wstępie do pierwszego wydania książki (pod pseudonimem Leonia[7]) słowo autorki, w którym zaznacza:
Wszystkie zdarzenia się wydarzyły albo mogły się wydarzyć, bo taki był czas. Wszystkie postacie są prawdziwe albo prawdziwe być mogły.
Jest to jednak fikcja literacka, oparta na opowieściach starych ludzi, którzy te czasy przeżyli.
Kto siebie, swoich rodziców, dziadków, pradziadków, sąsiadów, krewnych, znajomych bliskich i dalekich w tej książce chce znaleźć, znajdzie na pewno. Pozna ich. Jeśli na naszej ziemi żył, obojętne czy hanys czy chaziaj, czy autochton czy repatriant, rozpozna swoje miejsca, rozpozna swoich znajomych, swoich przyjaciół i wrogów („Hanyska” 2016, 7)[8].
H. Buchner główną bohaterką swojej książki czyni Marię Brunn. Chłopkę z podopolskiej wsi – Ślązaczkę. Maria jest autochtonką. Jej korzenie sięgają miejsca, w którym się urodziła i miejsca, z którym związani są jej przodkowie, dokąd tylko sięga pamięć rodowa. Zgodnie z definicją słownikową jest „kobietą należącą do rdzennej ludności [zamieszkiwanego przez nią] obszaru”[9]. Ale jeszcze bardziej jest autochtonką dosłowną, w pierwotnym tego słowa znaczeniu – tuziemką, kobietą tu mającą ziemię. Zawarty w leksemie aspekt pochodzenia i wręcz determinującego przywiązania do bardzo konkretnego „tu”, do ziemi doskonale się uwidacznia w etymologii wyrazu autochton: z łac. gr. autóchthōn ‘tuziemiec’, adi. ‘tu mający ziemię’, por. gr. chthōn ‘ziemia’, authóthi ‘tu’[10]. Maria niezależnie od splotów akcji, ucieczki i fizycznego oddalenia od miejsca pochodzenia, nieustannie do niego ciąży, by w końcu powrócić i zostać.
Powieść otwiera dramatyczna decyzja Marii o opuszczeniu domu i jej ucieczce przed frontem wraz z trójką małoletnich córek, z których najmłodsza jest niemowlęciem. To doświadczenie opuszczenia, a tym samym utraty domu (nawet jeśli tylko utraty tymczasowej) umacnia w kobiecie poczucie pewnej dwukierunkowej zależności, tj. przynależności domu do niej i przynależności jej do domu, rozumianego zarówno w wymiarze fizycznym, jak i wspólnotowym. W języku powieści do konceptu[11] dom odsyłają różne leksemy i wyrażenia: dom – swój dom, mieć swój dom, w swoim domu żyć, opuścić dom; ziemia – swoja ziemia, żyć na własnej ziemi, mieć swoje miejsce na ziemi, być na swojej ziemi; hajmat[12] – nasz hajmat, tęsknota za hajmatem; gospodarstwo – swoje gospodarstwo; dorobek – nasz dorobek, dorobek naszego życia; być na swoim; u siebie zostać (także w znaczeniu przenośnym: być pogrzebanym na własnej ziemi, w miejscu urodzenia) itp.
Zwraca uwagę, że wpisujące się w koncept domu frazy nominalne to w większości kolokacje rzeczownikowe zawierające zaimek dzierżawczy – najczęściej swój, rzadziej nasz, lub przymiotnik własny w dopełniaczu, czyli w funkcji posesywnej. Przynależność wyrażona jest zatem w języku w sposób eksplicytny, co zostaje uwypuklone w wyrażeniach przyimkowych: na swoim/u siebie w znaczeniu ‘w swoim/własnym domu’, ‘na swojej/własnej ziemi’.
Przywiązanie Marii Brunn do domu, do własnej ziemi, troska o dom, zachowanie jego stabilności i utrzymanie ładu stanowi element szerszego porządku. Porządku, w którym odpowiedzialność za dom spada na kobiece barki. Przy czym dom/ziemia/swoje miejsce rozumiane są po pierwsze jako miejsce, które dostarcza pożywienia i daje schronienie, ale także jako wspólnota – w wymiarze węższym: wspólnota rodzinna i w wymiarze szerszym: społeczność „tutejszych”. Jak pisze Aleksandra Kunce, „dom śląski musi być stabilny, musiał być stabilny i taki był – czy to w latach spokoju i różnic, czy to w czasie jednoznaczności i ostrych podziałów. Był wzmożoną stałością dla kobiety śląskiej i takim pozostał. Ta stabilność domu, trwałość wzorca kobiety to stałe kulturowe. Świętość. Sukces społeczny. Ciężar. Za nim się jednak tęskni, do niego się odwołuje, jednocześnie go przeklinając”[13].
Maria lata wojenne spędza w mieszkaniu berlińskiej kamienicy. Mieszkanie dzieli ze spotkaną w pociągu podczas ucieczki Niemką, jej dziećmi oraz starszym niemieckim małżeństwem, pierwotnie właścicielami nieruchomości. Przebywając na obczyźnie pielęgnuje w sobie doświadczenie domu rodzinnego i żyje przeświadczeniem powrotu – nawet tam natychmiast wchodzi w rolę śląskiej kobiety wiążącej dom:
Maria potrafiła gospodarować oszczędnie. To ona prowadziła dom. To ona o wszystko dbała. Klara wychodziła wieczorami i późno w nocy wracała, często pijana. O jej dzieci troszczyła się Maria, one ze wszystkim też do ciotki Marii się zwracały. Bo dawała jeść, bo zawsze była. […] Staruszkowie cenili zaradność Marii, ale trochę z góry na nią patrzyli, jak na służącą. Bo też Maria im służyła. Czuła się zobowiązana, że zajmuje ich mieszkanie, że ją przyjęli pod dach i obojętne jej było, że ją z góry traktują. Wiedziała, że są ludzie-państwo i ludzie do pracy. Każdy przecież ma swoje miejsce na ziemi. Panią była u siebie, w swoim domu, na swojej ziemi. Wierzyła, że znów tak będzie, że wróci na swoje („Hanyska” 2016, 50).
Doświadczony przez Marię dom ma bardzo konkretny wymiar fizyczny – to typowa dla regionu śląska chłopska zagroda – dom z wydzielonymi izbami i wycugiem[14], podwórkiem, budynkami gospodarczymi, odgrodzony płotem, to w końcu także inwentarz i ziemia – źródło pożywienia, gwarancja (prze)trwania. Jednocześnie wielokrotnie z rozmyślań bohaterki wyłania się aspekt psychospołeczny domu jako miejsca pochodzenia; miejsca, w którym można zaznać radości; który stanowi schronienie dla rodziny, ale i chroni przed napływem obcego:
„-Niech tam sobie rządzi, kto chce, wracamy do domu – postanowiła zdecydowanie […]
Tam jest przecież jej dom, jej ziemia. Tam byli szczęśliwi i znów tak być musi. Ojciec już na pewno zboże skosił, będzie mąka, będzie chleb. Idzie jesień, a tu nie mają nic. Nie przeżyją zimy” („Hanyska” 2016, 64);
Z Apolonią nie potrafiła się zaprzyjaźnić. […] Chodziła do lasu po drzewo, po gałęzie. […] I Apolonię namawiała, żeby z nią poszła, to na zimę będzie czym palić. Apolonia nie chciała. Rozbierała płot z ogródka, rąbała sztachety i nimi w piecu paliła. Maria była zła i w tej złości bezsilna. Paul zrobił ten płot dwa lata temu, jak na urlop przyjechał. […] Jak w przyszłości będą obok siebie żyć? Jakie były te ich gospodarstwa, jeśli płot solidny, nowy służy Apoloni za opał? Płot jest przecież ważny, jest pierwszym zabezpieczeniem domu, dobytku całego („Hanyska” 2016, 78).
Po wojnie rodzina Marii wraca na Śląsk. W drodze powrotnej zostaje uwięziony jej mąż. Maria zastaje w domu rodzinnym przesiedleńców, jest zmuszona przyjąć polskie obywatelstwo, by móc zostać i długo walczy o odzyskanie ojcowizny, aż w końcu udaje się osiągnąć cel:
Wracała do domu jakaś radosna. Już wiedziała, że może zostać. Tu będzie czekała na
Paula, na ojca, na matkę i tu się dziecko urodzi. Tu jest przecież jej dom, jej ziemia („Hanyska” 2016, 94);
W urzędzie gromadzkim dostała Maria w końcu przydział na swoją ziemię i na swoje całe gospodarstwo. Chodziła kilkakrotnie i prosiła, ale dopóki Apolonia nie zgłosiła, że opuściła dom, nikt nie chciał z nią w gromadzie rozmawiać, bo gospodarstwo było już własnością Apolonii, a Maria mieszkała na wycugu nielegalnie. Teraz, jako Polka, dostała wreszcie papiery, że jest właścicielką domu i wszystkich budynków przyległych oraz gruntów w wielkości dwóch hektarów. Wybieliła wapnem izby, sień i chlew („Hanyska” 2016, 95).
Przywiązanie Marii do bardzo konkretnego „tu”, stanie na straży domu, budowanie go od nowa i od nowa mimo wszystko – mimo wojny, mimo biedy, mimo kolektywizacji, jej zakleszczenie w domu, u siebie, na własnej ziemi jest jej walką o constans. Dom, ziemia jest jedyną stałą wobec której się JEST. Uwidacznia się to jeszcze wyraźniej w nieudolnych próbach określeń tożsamościowych bohaterki. W języku powieści Maria dokonuje autoidentyfikacji na różne sposoby. Na pytanie kim jest, odpowiada najczęściej: jestem stąd, jestem tutejsza:
Po drewno trzeba było coraz dalej chodzić i właśnie, kiedy była dość daleko od domu, z gęstwiny wyszli żołnierze. (…)
– Niemcy? – spytał żołnierz.
– My tutejsi („Hanyska” 2016, 79);
– A wy kto, Niemka?
– Ja jestem stąd.
-Taka sama hanyska jak wszystkie tu, nie Niemka i nie nasza – powiedział człowiek pogardliwie, choć dotychczas przyjazny był („Hanyska” 2016, 83).
Dla Marii Brunn pytanie o to, kim jest wydaje się kłopotliwe, zwłaszcza w momentach newralgicznych, które wymuszają jednoznaczne dookreślenie. Tak dzieje się podczas jej pobytu w Niemczech. Wówczas zapytana przez romansującego z nią amerykańskiego żołnierza, kim jest, odpowiada, że Niemką, choć szybko sama poddaje to w wątpliwość:
– Kim ty jesteś, że masz dla wszystkich zrozumienie?
– Jestem Niemką.
– Nie, nie jesteś Niemką. Żaden Niemiec ani Niemka tak nie myśli.
– Wiem. Dlatego muszę wracać do domu. Tam na Śląsku tak było, że zgodnie żyliśmy, Niemcy i Polacy, katolicy i ewangelicy, dopóki ktoś jakiejś wojny, jakiegoś powstania nie wymyślił. Teraz wojna się skończyła i wszystko znów będzie jak dawniej („Hanyska” 2016, 60).
Maria ma duży dystans do określeń tożsamościowych. Świadczy o tym także jej stosunek do narzuconej jej polskości:
– Teraz będziesz żyła w Polsce, będziesz Polką – powiedział Paul ze złością.
– Jak trzeba będzie, to będę. Na papierze pewnie będę Polką, a tak naprawdę będę tym, kim jestem, i ty też. Będziemy tam na swoim („Hanyska” 2016, 65);
Maria została z córkami na szosie. Pozbierała swoje tobołki i usiadła z dziewczynkami na skaju. Mijały ich samochody, a w nich żołnierze i cywilni. Machali do niej wesoło, uśmiechnięci, coś tam wołali. Siedziała tyłem do szosy. Nie chciała, aby na nią patrzyli, bała się, że ją jako Niemkę rozpoznają, że odgadną jej smutek, że odgadną, iż ona do nich nie należy („Hanyska 2016, 68);
Nikt nikogo o nic nie pytał, każdy swoich odnalazł. Byli Polacy, Polacy ze wschodu, co trochę inaczej mówili, byli Rosjanie, Niemcy i byli swoi, co po śląsku mówili. To z nimi Maria przeczekała do świtu („Hanyska 2016, 68);
Maria usiadła na ławce peronowej. Naczelnik przysiadł się obok.
– Widzicie, my to tak samo jak wy, tutejsi – powiedział naczelnik.
– Nie rozumiem. Wy jesteście Polakiem, wy tu teraz macie prawo. A ja? Dla Polaków – Niemka. Dla Niemców już Polka. Mówią na nas hanyse.
– Wy jesteście choć na swojej ziemi. Nam kazano ziemię opuścić albo zostać Rosjanami.
– I u nas tak było, tylko że dla mnie ważniejsza jest moja ziemia niż to, co mi w papierach napiszą („Hanyska” 2016, 103).
Aleksandra Kunce pisze, że na Śląsku wyjętym z politycznego ukontekstowienia „na poziomie doświadczeń tożsamościowych odsłania się jako stabilny jeden czynnik: rozmycie. To wspólna płaszczyzna doświadczeń dla Ślązaków. […] W obliczu kontekstu zwielokrotnionego, zmiennego, w momentach przełomowych, wymuszających ostre i jednoznaczne dookreślenie, rozmycie jest postawą, stanem umysłu, który manifestuje się niemożnością utożsamienia się całkowitego, dookreślenia definitywnie rozstrzygającego o tym, kim i wobec czego się jest”[15]. Główna bohaterka powieści doświadcza rozmycia wielokrotnie. Dopiero w sytuacjach zderzenia z innym, w drodze wykluczenia doznaje wyraźnego przeświadczenia kim NIE jest. W języku powieści opozycja swój – obcy znajduje wyraz w nazywaniu mieszkańców: tutejszymi (tutejsza) i wschodniakami (wschodniaczka). Często na kartach książki pojawiają się określenia pogardliwe, jakie każda ze wspólnot wytworzyła dla nazwania obcego: hanys/ hanyska[16] pogardliwie o rdzennych mieszkańcach i chaziaj/chaziajka[17] z lekceważeniem o ludności napływowej.
W powieści obraz autochtonki-kobiety jest modelowany w relacji do obrazu autochtonicznego mężczyzny, przy czym na opozycję semiotyczną kobieta vs. mężczyzna niejako nakłada się opozycja sacrum – profanum. Kobietę tutejszą cechuje uległość wobec mężczyzny, zwłaszcza w decyzjach dotyczących tego, co na zewnątrz, co wykracza poza porządek domu:
– Fater, uciekajmy – odezwała się Maria. To nie było ani pytanie, ani stwierdzenie. Chciała, żeby jej zabronił, żeby kazał zostać albo kazał uciekać. Sama nie wiedziała, co ma zrobić. Tak było zawsze. Nie potrafiła podejmować decyzji. Dotychczas ojciec albo Paul [mąż] decydowali za nią i było to wygodne („Hanyska” 2016, 11).
Towarzyszy jej także przekonanie o nierozerwalności małżeństwa, o jego sakralnym charakterze, o wzajemnej przynależności małżonków:
Maria usiadła na brzegu łóżka: […]
– Ale Klaro, on jest twoim mężem. Takiego wybrałaś i z takim musisz żyć („Hanyska” 2016, 51);
Na zbite prycze naścieliła Maria słomy i tam miał Manfred zamieszkać. Paul chciał być ze swoim przyjacielem.
-Ale ty musisz tu, ze mną spać. Toć przecież mój chłop jesteś. Niech sobie tam Manfred na wycugu mieszka, ale ty należysz tu, do naszego małżeńskiego łoża („Hanyska” 2016, 139);
I matka płakała. Siedziała na łóżku i łkała cichutko. […]
-Jak Paul ci każe jechać, będziesz musiała jechać. Może przyjdą lepsze czasy i tu wrócicie. To jest twój chłop, ojciec twoich dzieci i musisz za nim iść („Hanyska” 2016, 148).
W koncept małżeństwa wpisana jest zatem stała, nienaruszalna wzajemna przynależność małżonków, ale i posłuszeństwo kobiety wobec mężowskich decyzji. Małżeństwo, podobnie jak dom, stanowi dla kobiety pewien stały punkt odniesienia, należy do sfery sacrum. Łączy się z religijnością. Jednocześnie to na barkach kobiety spoczywa odpowiedzialność za nie. Obraz bohaterki powieści jest konstruowany na takim właśnie modelu. Maria, tak długo jak funkcjonuje na swojej ziemi, u siebie, w przestrzeni zorganizowanej zgodnie ze znaną jej tradycją stoi na straży tego porządku. Jednak kiedy przekracza granice swojego świata i wkracza w obszar nieznany, obcy – sacrum zostaje naruszone. Na obcej ziemi – w Berlinie, w warunkach zawieszenia dotychczasowego porządku Maria wdaje się w romans z amerykańskim żołnierzem, Robertem. Autochtonka i tym razem jednak ciąży do swojego mikrokosmosu. Ulega co prawda pokusie, ale to, co się wydarzyło, należy do obcego, innego świata, w którym ona przebywa tylko tymczasowo. Maria bardzo wyraźnie rozgranicza porządki. Uznaje swoją słabość, ale jest dla niej oczywiste, do którego świata należy. Kiedy Robert snuje wizję wspólnej powojennej przyszłości, ona w naturalny dla siebie sposób kategorycznie ją neguje:
-Jak się wojna skończy na dobre, to pojedziesz ze mną. Przyjadę po ciebie – powiedział, gdy siedzieli przy stole.
–Jak mogłabym z tobą pojechać? Mam rodziną, męża, dom. Nie potrafię żyć w mieście. A ty pewnie też masz żonę i dzieci?
-Rozwiodę się, a dzieci nie mamy. I tak mieliśmy się rozwieść.
-Ja nie mogłabym się z Paulem rozwieść. Jest moim mężem, ojcem moich dzieci. Jestem katoliczką i rozwód byłby grzechem („Hanyska” 2016, 59).
Jednorazowe i jedyne zbliżenie do jakiego dochodzi między Marią i Robertem okazuje się znamienne w skutki. Kobieta zachodzi w ciążę. Fakt poczęcia Maria natychmiast interpretuje jednoznacznie zgodnie z właściwą sobie katolicką eschatologią jako słuszną karę bożą, karę za grzech. Natychmiast godzi się z tą myślą i dostosowuje nową okoliczność do swojego mikrokosmosu, do swojego tradycyjnego świata, który po powrocie na Śląsk zamierza budować na nowo:
Jaki Bóg jest sprawiedliwy, myślała. Za tę chwilę zapomnienia będzie musiała żyć z kłamstwem. Przecież i tak tylko kobiety mają dzieci, a mężczyźni się nimi cieszą, są z nich dumni i na nie pracują. Wychowują je kobiety. Żeby to był chłopiec, Paul zawsze chciał mieć syna („Hanyska” 2016, 62);
Chłopczyk śmiał się. Jego zielone oczka rozszerzały się i robiły się jeszcze bardziej zielone. Wtedy Maria była przerażona. Widziała oczy Roberta. «Pan Bóg mnie pokarał» – myślała. Oczy Hanyska zawsze będą jej przypominały ten grzech z czasów wojny („Hanysek” 2016, 110).
Przywiązanie autochtonki do tradycyjnego porządku, w tym także do przynależnego jej mężczyzny, jak mawia się na Śląsku „jej ślubnego” jest tak silne i konstytuujące, że niezależnie od wszystkiego determinuje jej działania po powrocie w rodzinne strony, kiedy to zarówno pierwsze, jak i drugie jest w dużej mierze nieistnieniem. Marii Brunn przychodzi żyć z poczuciem utraty i w stanie zawieszenia. Wraca do miejsca, które zostaje jej oficjalnie odebrane przez nową władzę. Gdy wraca, po raz kolejny traci męża. Nie ma go, gdy toczy się wojna, następnie zostaje aresztowany jeszcze w drodze powrotnej w rodzinne strony, by w końcu po uwolnieniu z aresztu, porzucić rodzinę i uciec do Niemiec. Po czym polska władza ludowa uznaje go winnym szpiegostwa i zaocznie nakłada nań karę śmierci, odcinając tym samym jakąkolwiek szansę powrotu. Nieobecność mężczyzn w literaturze podejmującej wątek zwłaszcza Górnego Śląska stanowi stały motyw. Pisała o tym m.in. K. Pospiszil, rekonstruując obrazy Górnego Śląska w literaturze polskiej i czeskiej po 1989 roku[18].
Podsumowanie
Odtworzony w tym miejscu obraz autochtonki nie jest pełnym obrazem kobiecej bohaterki powieści, a jedynie jednym z jej profili. Główny szkielet odtwarzanego obrazu stanowiło osadzenie kobiety w kontekście jej mikrokosmosu, tj. otaczającego ją, tradycyjnego, oswojonego świata – domu. Mikrokosmos rozumiem zgodnie z założeniami Zbigniewa Libery[19]. Poza granicami „naszego świata”, świata przez człowieka zamieszkanego, świata o ustanowionym, stałym i rozpoznawalnym porządku, rozciągają się przestrzenie nieznane, obce, nieuporządkowane[20]. Motywację dla ludzkich działań wyznacza zatem konfiguracja MIKROKOSMOS – GRANICA – CHAOS. Przestrzeń, także życiowa, odbierana jest przez istotę ludzką jako niejednorodna. Jak pisze na ten temat Renata Zechová: „Z jednej strony istnieje przestrzeń KOSMICZNA, zamieszkana i zorganizowana, a z drugiej zaś strony, za jej GRANICAMI, rozciąga się obszar nieznany, obcy, bezkształtny przestwór, pozbawiony formy, amorficzny, czyli CHAOS. […] Przestrzeń nieznana jest dla człowieka przestrzenią przerażającą, niebezpieczną, ponieważ jest to kraina zamieszkiwana przez demony, upiory itp.”[21]. Główna bohaterka powieści Maria Brunn to postać kobieca niezwykle silnie przywiązana do konkretnego „tu”, na które składa się dom, ziemia, rodzinna wspólnota, wspólnota „tutejszych”, tradycja i obyczaje, ściśle określona hierarchia wartości. „tu” organizuje jej życie nie tylko w wymiarze fizycznym, ale i mentalnym. Stanowi jedyną stałą, wobec której Maria potrafi się określić. Na swoim Maria jest strażniczką ustanowionego porządku. W pewnym momencie zostaje wyjęta z przestrzeni „swojego świata” i rzucona w chaos. Tam, chodź fizycznie przekracza granice, a nawet pozwala sobie na naruszenie sfery sacrum poprzez zdradę małżeńską, cały czas niesie w sobie bardzo wyraziste doświadczenie „tu”, do którego przynależy. Także po powrocie w zupełnie nieoczekiwanej rzeczywistości, stara się odbudować „swój świat”, „swoje TU” na nowo, naśladując znany jej, wzorcowy model tworzenia domu. Zderzenie z obcym nie powoduje zarzucenia modelu, a jedynie wzmacnia potrzebę coraz wyraźniejszego odgraniczenia. Granice wyznaczane są m.in. słowami – poprzez wzajemne nazywanie się światów sobie obcych.
[1] Niniejszy tekst jest spopularyzowanym wariantem artykułu, który ukazał się w wersji papierowej – por. N. Długosz, Obraz autochtonki w powieści Heleny Buchner “Hanyska”, w: Wspólnota. Formy – historie – horyzonty, red. M. Telicki, E. Winiecka, A. Rydz, A. Stankowska, Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM 2021, s. 379-390.
[2] Helena Buchner (1950–2015), pochodziła z Jełowej k. Opola. Z wykształcenia była nauczycielką, z zamiłowania malarką i pisarką, która swoją postawą niejednokrotnie udowadniała, że jest człowiekiem dialogu. Napisała pięć powieści, w których opowiedziała z kobiecej perspektywy historie ludzkich losów na Śląsku opolskim od czasów zawieruchy wojennej po czasy współczesne. Pierwsza z powieści to właśnie „Hanyska” (2006), następnie ukazały się „Dzieci Hanyski” (2008), „Dziewczyny z Koziej Górki” (2009), „Opowiastki znad Brynicy” (2011) i „Ciotka Flora” (2012). Więcej o twórczości H. Buchner pisze H. Waniek: https://wachtyrz.eu/henryk-waniek-o-tworczosci-heleny-buchner/, [dostęp:14.12.2020].
[3] J. Bartmiński, Językowe podstawy obrazu świata, Lublin 2007, s. 12.
[4] Za uznaniem potocznego postrzegania świata jako ważnego składnika JOS obstawał m.in. Wojciech Chlebda (por. W. Chlebda, Płaszczyzny oglądu językowego obrazu świata w opisie semantycznym języka, w: Komparacja systemów i funkcjonowania współczesnych języków słowiańskich, red. S. Gajda, Opole 2000, s. 163-178).
[5] J. Bartmiński, dz. cyt., s. 14.
[6] Zawiłe dzieje regionu powodują, że Śląsk jest postrzegany i odbierany na wiele różnych sposobów. Wielość i różnorodność zderzających się perspektyw z jednej strony staje się przyczyną konfliktów, wytwarza bariery oparte na ciągle żywej opozycji swój – obcy; z drugiej strony powoduje wzajemne przenikanie się różnych pierwiastków kulturowych, w efekcie czego mamy do czynienia z wieloma konceptami Śląska, które stanowią odbicie wyobrażeń determinowanych kulturowo doświadczeniem określonej wspólnoty. O Śląsku jako o rzeczywistości wielokrotnie i różnie wyobrażanej pisano wiele (por. A. Kunce, Z. Kadłubek, Myśleć Śląsk. Wybór esejów, Katowice 2007; Śląsk. Rzeczywistości wyobrażone, red. W. Kunicki, Poznań 2009; M. Smolorz, Śląsk wymyślony, Katowice 2012; M. Szmeja, Śląsk – bez zmian (?). Ludzie, kultura i społeczność Śląska w perspektywie postkolonialnej, Kraków 2017 i in.). Bardzo trafny i wymowny wydaje się neologizm, zaproponowany przez jedną z badaczek obrazów Górnego Śląska w literaturze, Karolinę Pospiszil – „Wielośląsk”. W tak zatytułowanym rozdziale swojej książki K. Pospiszil wyjaśnia: „Śląsków jest kilka, czasem różne Śląski nakładają się na siebie – czasowo i przestrzennie – bo istnieją w różnych rzeczywistościach wyobrażonych (napisanych, pomyślanych, wygłoszonych), w różnych czasach historycznych i porządkach ideologicznych” (K. Pospiszil, Swojskość i utrata. Obrazy Górnego Śląska w literaturze polskiej i czeskiej po 1989 roku, Katowice 2016, s. 62).
[7] Po raz pierwszy powieść „Hanyska” ukazała się w 2006 roku pod pseudonimem Leonia, dopiero dziesięć lat później, w roku 2016 została opatrzona prawdziwym imieniem i nazwiskiem autorki. We wstępnie do pierwszego wydania H. Buchner wyznaje: „Książkę dawno napisałam, ale nie miałam odwagi jej publikować. I dziś jeszcze tkwi we mnie ten strach autochtoński czy raczej kompleks autochtonki: nie chcę być rozpoznana. Dlatego książka została wydana pod pseudonimem LEONIA” („Hanyska” 2016, 7).
[8] W artykule cytaty pochodzące z powieści Heleny Buchner (H. Buchner, Hanyska, Kotórz Mały 2016) opatruję przypisem wewnętrznym zawierającym tytuł powieści, rok i stronę – jw.
[9] Słownik współczesnego języka polskiego, t.1, red. M. Szymczak, Warszawa 1999, hasło: autochtonka.
[10] Etymologiczny słownik języka polskiego, t.1, red. A. Bańkowski, Warszawa 2000, hasło: autochton.
[11] Koncept rozumiem zgodnie z założeniami szkoły opolsko-lubelskiej jako „kapsułę myśli, która zbiera tysiące różnych doświadczeń i może ogarnąć kolejne tysiące” (N. Gryshkova, Samostijnist’ w języku ukraińskim, w: Wartości w językowo-kulturowym obrazie świata Słowian i ich sąsiadów, red. M. Abramowicz, J. Bartmiński, I. Bielińska-Gardziel, t.1, Lublin 2012, s. 225). „Na «koncept» […], składa się szerszy zespół cech niż na «pojęcie», tworzy go bowiem treść nie tylko poznawcza, lecz także emotywna i pragmatyczna, oparta na indywidualnym i społecznym doświadczeniu ludzi”
(J. Bartmiński, W. Chlebda, Problem konceptu bazowego jego profilowania – na przykładzie polskiego stereotypu
Europy, „Etnolingwistyka”, t. 25, 2013, s. 71).
[12] Śląskie hajmat (od niem. die Heimat) – macierz, ojczyzna regionalna (por. B. Kallus, Słownik gōrnoślōnskij gŏdki, Chorzów 2015, hasło: hajmat).
[13] A. Kunce, Jak smakuje dom?, w: Myśleć Śląsk. Wybór esejów, red. A. Kunce, Z. Kadłubek, Katowice 2007, s. 93)
[14] wycug – rodzaj przybudówki z odrębnym wejściem przeznaczony z reguły dla starszych rodziców, gdy ich dzieci założą już własną rodzinę, ale także utrzymanie dożywotnie, prawo dożywotniego użytkowania części domu lub mieszkania, dotyczące rodziców lub innej osoby starszej (por. B. Kallus, dz. cyt., hasło: wycug.)
[15] A. Kunce, O Śląskim oknie pamięci, w: Myśleć Śląsk. Wybór esejów, Katowice 2007, s. 80-81.
[16] Śląskie Hanys z niemieckiego Johann – Jan (H. Borek, Słownik etymologiczny nazw geograficznych Górnego Śląska, Warszawa-Wrccław 1985, hasło: Hanys i B. Kallus, dz. cyt., hasło: Hanys). Pierwotnie było to obraźliwe określenie rdzennych mieszkańców Śląska sugerujące ich niemieckie pochodzenie, stosowane wobec ludności autochtonicznej przez ludność napływową.
[17] Określenie używane zwłaszcza na terenie Śląska opolskiego (ale nie tylko) przez ludność autochtoniczną w celu wyrażenia lekceważącego stosunku do ludności napływowej od kres. chaziaj – gospodarz.
[18] K. Pospiszil, dz. cyt., s. 113-122.
[19] Por. Z. Libera, Mikrokosmos, makrokosmos i antropologia ciała, Tarnów 1997, s. 17-20.
[20] Tamże.
[21] R. Zechová, Modelowanie obrazu kobiety w systemie kulturowym czesko-polskiego pogranicza na Śląsku, Ostrava 2014, s. 62.