Leszek Drong: O mrocznym Mleczarzu w wasserenglish
O mrocznym Mleczarzu w wasserenglish
Minął już miesiąc, od kiedy jury nagrody Bookera (ang. Man Booker Prize) ogłosiło, że pierwszą w historii Irlandii Północnej autorką wyróżnioną tym najbardziej prestiżowym literackim trofeum w krajach anglojęzycznych została urodzona w Belfaście Anna Burns.

Czy w jej rodzinnym mieście doceniono spektakularny sukces pisarki? Jak zmienił się Belfast przez czterdzieści lat, od czasu akcji powieści nagrodzonej za „błyskotliwe ukazanie potęgi plotki i społecznej presji wewnątrz zwartej społeczności, a także pokazanie, jak zarówno pogłoski oraz polityczne przynależności można wykorzystać w bezwzględnej, osobistej kampanii prześladowania na tle seksualnym” (z uzasadnienia decyzji jury)? Niedawno, śledząc związki Górnego Śląska z Irlandią Północną, przyleciałem po raz kolejny do Belfastu. Wchodzę do jedynej biblioteki w Ardoyne, północnej dzielnicy miasta.

Nie widzę nigdzie wystawionych egzemplarzy Bookerowego Milkmana (pol. Mleczarz), więc zbliżam się do centralnie zlokalizowanej recepcji, gdzie wita mnie kierownik biblioteki, Trevor Gordon. Na moje pytanie o książki miejscowej bohaterki skonsternowany odpowiada, że nie mają żadnych, po czym prosi o jeszcze chwilę cierpliwości i sprawdza w katalogu komputerowym. Upewniam się, że wie, o kogo chodzi. Podpowiadam: może w takim razie No Bones, albo Little Constructions? Bo na pewno macie Milkmana? Wie tylko, że dostała kilka tygodni temu Bookera, podobno pochodzi stąd. A czy wie, że Milkman jest o Ardoyne? Naprawdę? Nie jest do końca pewien, ale uważa, że dobrze, bo to znaczy, że pani Burns pamięta o swoich korzeniach, o takim północnoirlandzkim heimacie, dodaję już sobie w myślach. Nie mają książek, bo nie było dotąd zainteresowania jej twórczością – nikt nie pytał. Mają sporo powieści o Konflikcie (the Troubles – konflikt polityczno-etniczny w latach 1969-1998), wspomnień i beletrystyki, ale utworów Burns nikt dotąd nie chciał wypożyczać. Stojąc przed półką z rzędem tytułów, wymieniamy wspólnie kilka nazwisk. Kiwamy porozumiewawczo głowami, bo przecież każdy zna w Belfaście np. książki Tony’ego Macaulaya. No dobrze, a czy miejscowi kojarzą Annę Burns i wiedzą, że się urodziła i wychowała w Ardoyne? Chyba nie bardzo, chociaż Trevor coś słyszał. Ale wyjechała z Irlandii Północnej już dawno (w 2003 r., mieszka obecnie w East Sussex w Wielkiej Brytanii). Teraz, kiedy zrobiło się o niej głośno za sprawą nagrody Bookera, na pewno zamówią do biblioteki Milkmana, może też pozostałe powieści. Taktownie nie pytam, czemu jeszcze tego nie zrobili, skoro od ogłoszenia nagrody Bookera minął już miesiąc.
Kiedy rozmawiam z Trevorem, wspominam, że chciałbym zwiedzić Ardoyne i zobaczyć okolicę związaną z twórczością Anny Burns. Naszej konwersacji przysłuchuje się groźnie wyglądający mężczyzna, miejscowy murarz, jak się wkrótce okazuje. Gerard proponuje, że zabierze mnie w kilka „miejsc godnych uwagi”. Wsiadamy do czarnej furgonetki (Mleczarz z powieści Burns miał białą, przemyka mi przez myśl…) i jedziemy na objazd dzielnicy. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jestem na jednym z tradycyjnych osiedli Górnego Śląska, może w starych Gliwicach, gdzie po wojnie mieszkała moja rodzina (a ja spędziła kilka lat dzieciństwa we wczesnych latach siedemdziesiątych). Przewodnik pokazuje mi miejsca związane z Konfliktem, murale, instalacje historyczne (m.in. lokalny „ogród pamięci”), pomnik ojca (członka IRA) zastrzelonego w 1972 roku przez żołnierzy brytyjskich.

Gerard nie zna Anny Burns, nie czytał jej książek, ale z jego opowieści wyraźnie przebija, że pamięć o opisanym w Milkmanie Konflikcie jest tutaj nadal żywa. Zaintrygowała go możliwość przedstawienia przeszłości i jego własnej dzielnicy całkowicie bez użycia nazwy „Ardoyne” i bez odniesienia się do konkretnych wydarzeń historycznych oraz innych nazw własnych. Lekko wydyma wargi, kiedy dowiaduje się, że pisarka od dawna mieszka w Wielkiej Brytanii. Znacznie bardziej interesuje go podobieństwo historii całej prowincji, którą zamieszkuje do odległego regionu w środkowej Europie, gdzie w 1921 roku (to data utworzenia Irlandii Północnej) plebiscyt przyczynił się do wytyczenia granicy i narzucenia siłą obywatelstwa setkom tysięcy ludzi. Gerard doskonale to rozumie.
Ardoyne to dzielnica ultranacjonalistyczna, położona na północ od protestanckiego Shankill. Właśnie tutaj w 1962 roku urodziła się Anna Burns. Data nie bez znaczenia, ponieważ dorastanie w takim miejscu w latach siedemdziesiątych oznaczało, że była świadkiem najbardziej brutalnych przejawów wojny domowej w Irlandii Północnej. Na pierwszą połowę lat siedemdziesiątych przypadła największa liczba ofiar śmiertelnych Konfliktu północnoirlandzkiego, zarówno po stronie katolickiej, jak i protestanckiej, a właściwie republikańskiej i lojalistycznej, bo walka toczyła się między bojówkami paramilitarnymi reprezentującymi poglądy nacjonalistyczne, a także w zdecydowanej większości protestancką policją i wojskiem brytyjskim utożsamianym z unionistami, wiernymi koronie brytyjskiej. Spór dotyczył i nadal w dużym stopniu dotyczy granicy na wyspie i przynależności Irlandii Północnej do Republiki Irlandii (państwa zajmującego południowo-zachodnią część wyspy) lub Zjednoczonego Królestwa ze stolicą w Londynie.

W miarę jak zbliża się brexit, kwestia granicy staje się ponownie punktem zapalnym między rządami: brytyjskim i irlandzkim. A co gorsza całe i tak niejednorodne społeczeństwo północnoirlandzkie znowu zaczyna się coraz bardziej wewnętrznie antagonizować – jak w czasie Konfliktu. Dlatego powieść Anny Burns jest tak bardzo aktualna, mimo że czas akcji to późne lata siedemdziesiąte. Pisarka w wywiadach przyznaje, że skończyła Milkmana już w 2014 roku, jeszcze zanim sytuacja polityczna na Wyspach Brytyjskich przybrała tak niekorzystny obrót, ale atmosfera związana z wzajemną wrogością w społeczeństwie brytyjskim (oraz północnoirlandzkim) i nieufnością wobec emigrantów, a także problemy społeczne oraz zagadnienia dotyczące rozmaitych form przemocy wobec kobiet wymagały poruszenia znacznie wcześniej, natomiast w ostatnich latach jedynie częściej pojawiały się próby nagłośnienia patologicznych zjawisk. Dobrze się zatem stało, że właśnie w 2018 roku, dwadzieścia lat po podpisaniu w Belfaście pamiętnego porozumienia wielkopiątkowego kończącego formalnie Konflikt w Irlandii Północnej, jury nagrody Bookera zdecydowało o przyznaniu tego wyróżnienia pisarce reprezentującej autonomiczną prowincję Zjednoczonego Królestwa, której polityczny i ekonomiczny status stoi znowu pod wielkim znakiem zapytania.
Milkman to trzecia z kolei, nie licząc krótkiej noweli Mostly Hero, powieść laureatki tegorocznej nagrody Man Booker. Anna Burns nie pisze zbyt wiele, a wszystkie jej utwory skupione są na rodzinnym Belfaście. Zarówno No Bones (pol. Bez kości), jak i Little Constructions (pol. Małe konstrukcje) bazują na osobistych doświadczeniach autorki z okresu Konfliktu. W przypadku Milkmana jest to jednak konflikt uniwersalny, ani razu nienazwany, w którym uczestniczą postaci bez imion i nazwisk, obdarzone jedynie określeniami w rodzaju: średnia siostra (o narratorce) lub trzeci szwagier. Tytułowy Mleczarz to eufemizm odnoszący się do groźnej postaci związanej z organizacją paramilitarną, której członków narratorka charakterystycznym dla siebie językiem nazywa „kontestatorami porządku państwowego”, by nie używać narzucającej się w tym kontekście: Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Mleczarz prześladuje średnią siostrę, agresywnie starając się o jej względy mimo znacznej różnicy wieku (23 lata) i własnego stanu cywilnego (jest żonaty). Średnia siostra jest związana z niewiele starszym od siebie partnerem, jednak charakter tej relacji ze względu na okoliczności polityczne i panujące w Belfaście lat siedemdziesiątych obyczaje określa jako zaledwie być-może-związek. Przede wszystkim o niczym nie może się dowiedzieć matka osiemnastolatki. W realiach katolickiej dzielnicy Ardoyne dziewczyna naraziłaby się na presję środowiska (najlepiej tę presję ilustrują oczekiwania rodzicielki związane z szybkim ślubem i macierzyństwem), natomiast jej zależy na zupełnie innym życiu. Pasją bohaterki jest czytanie, dlatego w Belfaście doby Konfliktu zostaje uznana za dziwaczkę niepasującą do wspólnoty.
Milkmana wyróżnia nie tylko krytyczne podejście do Konfliktu – takich powieści pojawiło się już wiele, wystarczy wymienić tylko twórczość tłumaczonego na polski Roberta McLiama Wilsona (Zaułek łgarza i Ulica marzycieli), czy wciąż jeszcze czekającą na dobre przekłady Deirdre Madden z One by One in the Darkness (pol. Jedna po drugiej w ciemności) – ale przede wszystkim język, jakim napisana została cała książka. Ten specyficzny język to zaproszenie do osobistego świata narratorki i bohaterki zarazem, świata, który chwilami jawi się niczym surrealistyczna bajka za sprawą wymyślonych określeń i nowych znaczeń nadawanych znanym, angielskim słowom, choć rzeczywistość przedstawiona w powieści ma niewiele wspólnego z fantazją. Zderzenie nowatorskiej formy językowej, pod pewnymi względami porównywalnej np. do zabiegów komunikacyjnych występujących w dwóch pierwszych powieściach Eimear McBride, sprawia, że Milkman w wyjątkowo oryginalny sposób łączy wymiar historyczny i partykularny z uniwersalnym przesłaniem dotyczącym dowolnej sytuacji konfliktowej. Jest to przede wszystkim powieść o życiu w stanie zagrożenia, opowieść o świadomości desperacko szukającej środków wyrazu pod wpływem przedłużającego się stresu – kiedy prześladowanie trwa już na tyle długo, że język ulega deformacji i trauma każe szukać ujścia w fikcji literackiej (lektury bohaterki to głównie powieści dziewiętnastowieczne lub wcześniejsze), a pełną władzę nad ciałem i dyskursem sprawują skrajni nacjonaliści. Burns świetnie potrafi dać wyraz słabości, milczeniu i bezbronności, zmuszając czytelnika, by – paradoksalnie – docenił drzemiącą w nich energię. Jej powieść to nienachalny ale wyrazisty głos pokrzywdzonych i szykanowanych w sytuacjach kryzysów historycznych, kiedy wykorzystać ich słabość jest najłatwiej. To powieść o historii nie tylko jednostkowej – każdy pokrzywdzony, także kolektywny, taki jak mniejszość etniczna nieuznawana i przytłoczona przez hegemona, odnajdzie w średniej siostrze swojego sprzymierzeńca i towarzysza niedoli. Bo Milkman daje każdemu prawo wyrażania swojej niedoli językiem z pozoru gorszym, niedoskonałym – takim wasserangielskim. Może dlatego warto przełożyć tę powieść w całości na śląski?
Oskar Wilde, inny Irlandczyk, który większość życia spędził poza granicami własnego kraju, pisał o miłości niemającej odwagi, by wymówić swoje imię. Milkman to powieść o życiu w ciągłym strachu – strachu, który nie ma nawet odwagi, by prawdziwym imieniem nazwać prześladowcę.
Fragmenty powieści:
„Nie wiedziałam, czyim jest mleczarzem. Nie naszym w każdym razie. Nie wydaje mi się, żeby był czyimkolwiek. Nie przyjmował zamówień na mleko. Nie miał przy sobie nigdy mleka. Nigdy żadnego nie dostarczał. No i nie jeździł mlekowozem. Natomiast prowadził samochody, różne samochody, często szpanerskie auta, chociaż sam nie szpanował. A jednak zwróciłam uwagę na niego samego i na jego auta dopiero kiedy, siedząc w nich, zaczął mi się narzucać. A poza tym miał jeszcze tę furgonetkę: małą, białą, jakąś taką nijaką, trudną do opisania. Od czasu do czasu widywano go też za kierownicą tej furgonetki.”
„Jasne, co się tyczy życia tutaj, dana osoba nie mogła po prostu nie mieć poglądów. Nie dało się – w tamtych czasach, czasach ekstremalnych, okropnych tłumów, i na tych ulicach, ulicach, które były polem bitwy – żyć tutaj i nie mieć poglądów na ten temat. Jasne że nie dało się uciec od poglądów, problem polegał na tym, że te poglądy między dzielnicami, między jedną stroną i drugą, nie były po prostu nie-takie-same. Chodzi o to, że one się wzajemnie nie tolerowały do tego stopnia, że z nich wynikały niezwykle trudne do uchwycenia, nagromadzone kwestie sporne; dlatego też, jeśli nie chciałeś dać się wciągnąć w wybuchową spiralę emocji pomimo poglądów, których nie mogłeś nie posiadać, trzeba było mieć maniery i kierować się uprzejmością, żeby przezwyciężyć, albo w każdym razie jakoś załagodzić, przemoc, nienawiść i wzajemne obwinianie – bo jak inaczej żyć? Tu nie chodziło o schizofrenię. Tu chodziło o życie inaczej. Chodziło o to, by spod tej traumy i ciemności miała szansę wyłonić się jakaś normalność. Starać się być miłym, a nie wrogo nastawionym – to była podstawa wspólnego przeżycia.”
Leszek Drong jest anglistą; na co dzień zajmuje się kulturą, historią i literaturą Irlandii, a także retoryką, komunikacją językową i dydaktyką języka angielskiego, bo oprócz pisania artykułów i książek po angielsku (a czasem też po polsku) pozostaje przede wszystkim nauczycielem. W wolnych chwilach organizuje działalność zespołu naukowego (Centrum Badań nad Kulturami Mniejszymi), który na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego powstał między innymi po to, by zajmować się językiem i kulturą śląską. W trakcie służbowych wyjazdów zagranicznych, odwiedzając z wykładami uczelnie w różnych miejscach na świecie (m.in. w Paryżu na Sorbonie czy w Belfaście), chętnie opowiada po angielsku o historii, kulturze i współczesnym życiu na Górnym Śląsku. Póki co chcą go słuchać, bo porusza problemy, z jakimi borykają się wspólnoty narodowe i etniczne w wielu innych zakątkach globu. Od dziecka związany z Tychami, urodził się zaraz po założeniu klubu sportowego GKS Tychy. Do dzisiaj trzymają się razem na dobre i na złe. W Tychach jest ordnung i osiedla mają swojej litery – jako dziecko mieszkał na C, potem na D, a teraz dobrze mu na E. Ale trudno powiedzieć, czy to postęp (C-D-E) czy wręcz przeciwnie, bo jednak człowiek zbliża się do nieuchronnego końca.