Jan Hahn: Tkactwo śląskie

Barwy nasze – to żółć (złoto) i błękit. Złoty kolor symbolizuje raczej słońce i wszystko co „słoneczne” – od kolorów po nastrój i tradycję wierzeń w boga Słońce na Ślęży. Kwitnący rzepak nie miał chyba wpływu na średniowieczne gusta dawnych heraldyków. Nie był tak widoczny jak dziś, a może wcale go wtedy nie uprawiano. Inaczej jest z kolorem niebieskim: dwie pochodne wchodzą w rachubę: niebiańska – bardziej chlubna i prawdopodobna, jak też ta od kwitnącego lnu. Len do wytwarzania płótna stosowany był od przysłowiowego zarania. Bardzo wcześnie też musiał kolorystycznie dominować w krajobrazie.

Fakt, że Dolny Śląsk stał się słynnym na cały świat ośrodkiem włókienniczym, jest głównie zasługą cystersów. Zgodnie ze swymi zasadami uczą miejscowych uprawy lnu i sposobów jego użytkowania. Za swoje oczywiście pieniądze budują „osiedla robotnicze” w Chełmsku Śląskim – 12 domków tkaczy dla fachowców w dziedzinie tkania lnu z Czech, 7 domów dla tkaczy adamaszku z Bawarii. I tak jest wszędzie, gdzie cystersi docierają. Tym bardziej, że len potrzebuje dużo wody do jego przetworzenia i słonecznych stoków do jego wysuszenia. Nazwa zakonu bierze się wszak też od słowa cisterna oznaczającego teren podmokły, z dużą ilością wody – tam mnisi zakładali swe klasztory. Tkactwo lnu staje się śląską specjalnością, błogosławieństwem i bogactwem tej ziemi, gwarantem przyzwoitego poziomu życia dla jego mieszkańców, a także źródłem niebywałego bogactwa dla najbardziej przedsiębiorczych ich przedstawicieli. Cystersi sprowadzają fachowców z zagranicy, zapewniając im odpowiednie warunki. Mieszczanie najbogatszych miast podsudeckich: Jeleniej Góry, Lwówka Śląskiego, Kamiennej Góry jeżdżą na zachód podpatrywać techniki tkackie i brać wzory (jak się da) z najbardziej wydajnych urządzeń. Już pod koniec XVI wieku tkano w Jeleniej Górze delikatny len – woal. Początkowo jednobarwny – biały, później kolorowy. Burmistrz jeleniogórski, po bardzo efektywnej wizycie w Niderlandach (szpiegostwo przemysłowe czystej próby) otrzymał tytuł szlachecki. Jeszcze w XVII wieku ukazały się tiule w pasy i w grochy, a tkacz Reimann z Sosnówki w 1711 roku wykonał jako pierwszy woal w kwieciste wzory. Kupcy bogacili się w oszałamiającym tempie. Jeszcze dziś widać ich bogactwo w jeleniogórskich kamienicach i w grobowcach wokół Kościoła Łaski. Z biegiem czasu pogoń za zyskiem poczęła przybierać coraz to bardziej drapieżne formy. Produktu podstawowego – przędzy, handlarze dostarczali coraz mniej, żądając za nią coraz wyższą cenę. I odwrotnie cena płóciennych tkanin szybko malała, w dodatku kupcy znaczyli płótno swoimi pieczęciami jeszcze przed dokonaniem transakcji, podając niskie ceny i stawiając tkaczy przed faktem dokonanym, gdyż materiału z pieczęcią, żaden inny pośrednik nie kupi.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz. 3 (ostatnia)
Chełmsko Śląskie – fot. Natalia Długosz

Zaczęło się 27 marca 1793 roku w Lubawce, następnego dnia w Kamiennej Górze, gdzie w obliczu bezczelności kupców (jak podają kroniki, radzili tkaczom jeść słomę i siano, a po nadejściu wiosny trawę, na ich skargi, że przyjdzie im umrzeć z głodu), straż miejska na polecenie władz miasta, kazała transakcji dokonać na warunkach tkaczy. Wszyscy czekali jednak na dzień targowy 30 marca w Chełmsku Śląskim. W pogotowiu był też kilkudziesięcioosobowy kontyngent pruskiego wojska. W związku z faktem, iż targi gromadziły tkaczy z całego Podgórza Sudeckiego, którzy wiedzieli już o wydarzeniach w Lubawce i w Kamiennej Górze, sytuacja była bardzo napięta. Mimo mediacji prowadzonej przez oficerów sprowadzonego oddziału wojska, doszło do przepychanek, przemocy. Wojsko oddało strzały ostrzegawcze, tłum jednak napierał dalej, odbierając nawet kilka sztuk broni. Widząc determinację i wściekłość tłumu, oddział wojska wycofał się i schronił w klasztorze w Krzeszowie. Podobne zamieszki zdarzyły się w kilkunastu innych miejscowościach, jednak rząd i wojsko pruskie zdecydowanie i polubownie sytuację rozładowało. Nastąpił spokój i poprawa relacji między wytwórcami a dystrybutorami płótna lnianego. Każda próba wymuszenia ceny i szantażu ze strony kupców była ostro karana, tkacze zaś pysznili się faktem, jak to zmusili oddział wojska do ucieczki i oblegali klasztor.

Kolejny wybuch buntu nastąpił 4 czerwca 1844 roku w sytuacji całkiem innej. Nie chodziło tu już o niecne praktyki wędrownych kupców wobec chałupników, lecz o wyzysk robotników wielkich zakładów tekstylnych przez fabrykantów. W związku z konkurencyjnością bawełny i wielkich zakładów na zachodzie Europy stosujących pracę mechaniczną, wobec ograniczenia rynków zbytu w następstwie wojen napoleońskich, śląscy chałupnicy nie byli w stanie swą pracą utrzymać rodzinę. Masy ludzi napływały do miast, do wielkich fabryk. Tam, 12 godzin dziennie pracowali za głodową stawkę w warunkach pokazanych w „Ziemi obiecanej”. Najpierw tłum ruszył w Pieszycach, niszcząc pałace i zakłady tekstylne miejscowych fabrykantów. 5 czerwca jeszcze większy tłum (miejscowi + robotnicy z Pieszyc), sięgający kilku tysięcy osób, ruszył na fabrykę i pałac Dieriga w Bielawie. Na sprowadzoną tu policję posypały się kamienie wyrwane z bruku, padły strzały. Pacyfikacja zabarykadowanych w zabudowaniach robotników trwała trzy dni. Zginęło 11 tkaczy, prawie 100 zostało rannych, wielu osadzono w więzieniu w Świdnicy. Na marginesie należy wspomnieć, że mimo kolosalnych strat i zniszczeń poniesionych podczas buntu, synowie Christiana Dieriga doprowadzili do rozkwitu firmę. Państwo ludowe przejęło w 1945 roku zabudowania fabryki i dziś są one pomieszczeniami zakładu „Bielbaw”. W Augsburgu działa zakład Dierigów, tak więc firma działa nieprzerwanie do dziś. Protoplasta rodu – Johann Dierig pochodził z rodziny tkaczy osiadłych pod Górami Sowimi od kilku wieków. Posiadał swój własny warsztat i nie mógł ścierpieć buntu syna Christiana, który nie chciał kontynuować skromnego interesu, lecz w pięć lat zbudował swój nie warsztat, lecz fabrykę i firmę (dziś mieści się w budynku Urząd Miejski). Postawił na produkcję nietypowych materiałów: drelichów, perkali, barchanów i żakardów. Tego nie miał nikt w Europie, firma się rozwijała, do owego feralnego dnia 5 czerwca. Christian wyszedł wtedy do wzburzonego tłumu. Rozdawał pieniądze, tłumaczył, obiecywał podwyżki zarobków. Sytuacja powoli się normowała. Dziś już nikt nie wie, dlaczego wtedy nagle padły strzały. Załamany właściciel przekazał firmę synom, który podźwignęli ją na niespotykane wyżyny biznesu.  Przez pamięć tragedii z 44 roku Dierigowie traktują pracowników jak własną rodzinę. Wprowadzają nowatorskie w skali Europy osłony socjalne dla swoich robotników. W fabryce działa zakładowy fundusz ubezpieczeń zdrowotnych, zakłada się pierwsze przedszkole dla dzieci pracowników, powstaje dom wczasowy w Karkonoszach. Buduje się pierwsze domy dla pracowników. W sumie powstanie ich ponad 40. Przed pierwszą wojną światową w zakładach Dieriga pracuje ponad 15 000 ludzi! Nie może nas więc dziwić fakt, że Dierigowie sądownie próbowali dochodzić swych praw i oskarżali Gerharta Hauptmanna (który w „Tkaczach” ukazał ich jako krwiożerczych wyzyskiwaczy) o zniesławienie.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Szalony hrabia
Chełmsko Śląskie – fot. Natalia Długosz

Te powstania, bunty tkaczy śląskich jeszcze jednym – najważniejszym różniły się od tych sprzed pół wieku –rozniosły się echem po całym ówczesnym świecie. Trwały krótko, były spontaniczne i niezorganizowane, więc nie wywołały powszechnego (przynajmniej na Śląsku) wybuchu niezadowolenia. Był to jednak pierwszy o takich rozmiarach protest zdesperowanych robotników w Europie. Wielu naukowców jest zdania, że może nie bezpośrednio, lecz w dużym stopniu, był zarzewiem do wydarzeń Wiosny Ludów. W wielu miastach (np. we Wrocławiu) odbyły się demonstracje poparcia, poczęła się konsolidować klasa robotnicza. Z pewnością we Wrocławiu brał udział w protestach Ferdinand Lassalle, będący wtedy studentem o określonym celu i światopoglądzie. Założona kilkanaście lat później przez niego partia, jest „matką założycielką” najstarszej i najliczniejszej partii na świecie (500 tysięcy członków) – niemieckiej SPD. Nazwisko słynnego demokraty, spoczywającego obok rodziców na wrocławskim cmentarzu żydowskim, pochodzi od niemieckiej nazwy Wodzisławia Śląskiego (Loslau), gdzie ojciec Ferdinanda chodził do szkoły rabinackiej.

W całej Europie na te desperackie zrywy zareagowali artyści, ukazało się mnóstwo opowiadań, wierszy, grafik i obrazów o tematyce powstań tkaczy śląskich. Doznały one jednak największego, wiekopomnego i światowego upamiętnienia, za sprawą dramatu „Tkacze” Gerharta Hauptmanna, napisanego dialektem śląskim i wydanego niespełna 50 lat po opisanych wydarzeniach. Za sprawą Nagrody Nobla za to dzieło Śląsk i tragiczny zryw jego mieszkańców wszedł do historii powszechnej. Nawet marszałek Żukow zagwarantował nobliście – „piewcy bohaterskiej klasy robotniczej” nietykalność i prawo przebywania na rodzinnej ziemi do końca swego życia (skądinąd bardzo krótko).

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu
Chełmsko Śląskie – fot. Natalia Długosz

Już ten krótki rys historyczny zjawiska określanego jako „tkactwo śląskie” daje wyobrażenie o wielkości wpływu, jakie miało ono na życie Śląska, na kształtowanie jego odrębności i specyfiki. Przez kilkaset lat wpływało na obyczaje mieszkańców, poziom ich życia, na wytwory kultury i sztuki. Dominacja tej dziedziny w gospodarce śląskiej objawiła się zarówno w przepysznych pałacach i kamienicach magnatów przemysłowych, jak i w cudnych strojach ludowych (szczególnie czepców eksponowanych w muzeum w Kamiennej Górze). W obu przypadkach widać finezję wykonania, bogactwo zdobień i wykwintny smak.

Całkiem niedawno na wrocławskim uniwersytecie, profesor tej uczelni, innowator w dziedzinie biochemii, opracował rewelacyjne i unikalne w świecie metody wykorzystanie lnu. Z włókien otrzymać można wytrzymałe, w pełni biodegradowalne kompozyty, opatrunki o właściwościach przeciwzapalnych i przeciwbakteryjnych. Z nasion lnu wyodrębnił preparat wspomagający leczenie ran, a z masy pozostałej po izolacji włókna – antybiotyk. Gdyby za tymi naukowymi odkryciami, ruszył proces wdrażania do produkcji i rozpowszechniania, stworzony by został symboliczny pomost między starym i nowym, dawnym Śląskiem a nowoczesnym. Od 2000 roku odbywa się w Mysłakowicach „Lniany Festiwal pod Śnieżką” organizowany przez gminę, która nie chce być kojarzona tylko z Tyrolczykami i Zakładami Lniarskimi „Orzeł”, które jako jeden z nielicznych ostał się na rynku i teraz zwiększa produkcję i zatrudnienie. Na festiwalu można zobaczyć pokaz mody lnianej, wystawy dawnych szat i ubrań, rękodzieła i haftu.

 

Jan Hahn – Prezes Przymierza Śląskiego. Autor wydawnictw związanych z historią i kulturą Śląska: „Ilustrowana historia Śląska w zarysie”, „Lux ex Silesia”, „Śląsk w Europie”. Pisze artykuły do prasy lokalnej („Gwarek”, „Montes Tarnoviciensis”) i regionalnej („Nowiny Rybnickie”). Z wykształcenia filolog słowiański (serbskochorwacki na UJ). Tłumacz z tego języka.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza