Górnoślązacy pomiędzy niemieckim „szlagrem” a „śląską pieśniczką” spod pióra Hadyny (cz. 3)
Koniec lat sześćdziesiątych. Niezapomniany czas dla wielbicieli lekkiej muzy. Elwis, Bitelsi i Stonsi. To wtedy, jak piszą socjolodzy, zatrzasnęły się przed rodzicami drzwi pokoi ich nastoletnich pociech. Oczywiście na tzw. zgniłym zachodzie. W siermiężnym Ostbloku było trochę inaczej. Kto z polskich nastolatków posiadał wtedy swój własny pokój? No i jak przyjęłaby podobną prowokację głowa rodziny? Prawdopodobnie dziś wiadomość o satanicznych praktykach syna czy córki wywołuje mniejszy szok, niż sześćdziesiąt lat temu przyłapanie tychże na słuchaniu produkcji długowłosych szarpidrutów.
Ale nie przesadzajmy, również spiżowy Mieczysław Fogg, zalotna Maria Koterbska czy tez wyluzowany Jurek Połomski nie mogli się skarżyć na brak wielbicieli. Również w naszym regionie.
Spora część górnośląskiej społeczności miała jeszcze całkiem innych idoli. I broń Boże nie byli to protegowani Stanisława Hadyny. Ta cześć Górnoślązaków ani myślała pląsać w rytm „odwiecznie śląskiego” Trojaka, pomimo że musiała uczyć się go w szkole (swoją drogą dlaczego trzeba nas było uczyć naszego własnego, ulubionego tańca ?!). Za nic miała pykającego z fajeczki Starzyka, słusznie podejrzewając go małopolski rodowód (dziwaczny, z gruntu polski tekst, okraszony kilkoma śląskimi słowami. Plus zachęta do duszenia gołębi).
We wspomnianych późnych latach sześćdziesiątych, jak i na przestrzeni lat siedemdziesiątych wielu Górnoślązaków było bowiem zagorzałymi zwolennikami niemieckiego szlagra… Oczywiście również wcześniej niemiecka lekka muza cieszyła się popularnością na Górnym Śląsku, jednakże strach przed represjami nie sprzyjał swobodnemu odbiorowi.
Istniały również problemy natury technicznej. Początkowo jedynie radio umożliwiało jako taki dostęp do wytworów niemieckiej kultury masowej. Radio Luksemburg nadawało codziennie kilka godzin programu w języku niemieckim. Muzykę rozrywkową można było znaleźć również w repertuarze założonej przez Amerykanów rozgłośni RIAS Berlin. Jakość techniczna nadawanych na falach średnich i krótkich audycji byłaby dziś nie do zaakceptowania, problemem było przede wszystkim nieprzyjemne zjawisko „tracenia się fali”. Jednakże wtedy przy radioodbiorniku odbywały sie nawet sylwestrowe imprezy. Oczywiście nieoficjalnie, we własnych czterech ścianach i w zaufanym gronie.
Nowe perspektywy utworzyła dopiero postępująca technizacja górnośląskich gospodarstw domowych oraz wiążąca się z nią coraz większa liczba gramofonów (popularnie zwanych adapterami). Sam gramofon (choćby i Bambino) to jednak za mało. Skądś trzeba było wziąć płyty. Dostępne tu i tam stare płyty szelakowe (78 obrotów na minutę) z produkcjami typu „Alte Kameraden Marsch” były dobre dla najstarszego pokolenia weteranów Wielkiej Wojny, w żaden sposób jednak nie mogły zadowolić gustu wielbicieli nowoczesnego szlagra. Heino,Ronny,Tony Marshall, Rex Gildo, Die Flippers – ci właśnie (w Polsce całkowicie nieznani) wykonawcy elektryzowali zmysły górnośląskiego fana! Oczywiście na nowoczesnych 45-obrotowych singlach Arioli czy Polydora.
Wymieńmy wiec kilka podstawowych źródeł zaopatrzenia w płyty.
Na miejscu pierwszym pojawia się postać na Górnym Śląsku legendarna, wręcz mityczna: Ujek z Rajchu! Szczęśliwcy posiadający owego Ujka mogli liczyć na to, że w wysłanym przez niego pakecie znajdzie się kilka singli z najnowszymi ( tzn. zazwyczaj tymi, które się już Ujkowi znudziły) hitami.
Sam Paket z Rajchu był zjawiskiem samym w sobie. Już dzień, w którym na progu pojawiała się porozumiewawczo uśmiechnięta briftryjgierka z kwitkiem w ręce, był dniem szczególnym. Cóż dopiero sam moment otwarcia paketa. Kto brał udział w tym misterium nie zapomni do końca życia tej feerii kolorów, tego szczególnego zapachu Zachodu, tej kompozycji w której mieszały się wonie proszku Persil, kawy Jacobs, czekolady Schogetten, batoników Bounty…
Jedno jest pewnym. Kto jako dziecko raz w tym wydarzeniu uczestniczył, był dla PRL-u na zawsze stracony…
Niestety nader często zdarzało się że paket przychodził uszkodzony. Fakt uszkodzenia zawsze miał miejsce „poza terenem kraju”, o czym współczująco informowała Poczta Polska za pomocą specjalnie dołączonego pisma. Obdarowana rodzina stwierdzała z rezygnacją, że zawartość przesyłki nie odpowiada w pełni sporządzonemu przez Ujka i wysłanemu w osobnym liście spisowi. Szeroko znana z nierzetelności zachodnioniemiecka Bundespost po raz kolejny nie tylko uszkodziła ale i okradła nasz paket!
Okazją do zaopatrzenia się w płyty ze szlagrami (niekiedy wraz z adapterem) był również byzuch Ujka z Rajchu. Niestety okazja ta zdarzała się wtedy nadzwyczaj rzadko. Nie bez znaczenia był tu aspekt finansowy. PRL zmuszała Ujka do obowiązkowej wymiany dewiz po oficjalnym, śmiesznie niskim kursie. 25 (później 30) marek na dzień pobytu i członka rodziny. Przypomnijmy, że zarabiało się wtedy w Polsce w przeliczeniu 50-60 marek. Miesięcznie… Niekiedy jednak na przeszkodzie stały jakieś niewyjaśnione zaszłości dotyczące wojskowej służby Ujka, o których to dorośli mówili (o ile w ogóle) pomiędzy sobą po niemiecku.
W wielu górnośląskich domach, późnym wieczorem przy kuchennych stołach toczyły się bardzo podobne dialogi:
-Jo ci padała ze Rudi już niy przijedzie. Pamiyntosz jak za piyrszym razym pierōnił, że niy bydzie placił na tych polskich chacharōw. I boł sie, czy go puszczōm nazod…
-Kaj tam, Rudi by chyntnie przijechoł, ale Gitta niychce. Ôna je już tera tako wiynkszo Niymka! Zresztōm Poloki trocha poluzowali, już nima takigo strachu jak kiedyś.
-Richat, jak poluzowali to możno bys ty złożył papiōry na byzuch? To je przeca twōj brat…
Ja gynau, zaro mie puszczōm! Jużes zapōmniała wiela abzagōw żech dostoł?
Oryginalne niemieckie płyty można było kupić na tzw. Szaberplacach. Największy z nich znajdował się w Katowicach. Każdego dnia tygodnia przez położony nad Rawą ( niedaleko dworca autobusowego PKS) plac przewijały się tysiące ludzi. Tu można było kupić prawie wszystko. Co do cen, to miast bawić się w złotówkowe przeliczanki powiedzmy krotko: Wranglery połowa normalnej polskiej pensji, Lewisy zaś trzy czwarte…
Az nadszedł dzień przełomowy. Dzień w którym niemiecki szlager trafił naprawdę masowo pod górnośląskie strzechy. Dzień wynalezienia nowego, powszechnego a co najważniejsze taniego nośnika: pocztówki dźwiękowej! Produkcja była technicznie nieskomplikowana, materiał tani, prawami autorskimi nikt się nie przejmował.
Od tego dnia nie było górnośląskiego targowiska nad którym nie niosło by się zawodzące „ Moooniaa…Moonia…” supergrupy Flippersi. No cóż, stabilność obrotów nie była mocną stroną nowego nośnika!
Po pocztowce przyszła kolej na kasetę magnetofonową, później pojawiło się CD. A jeszcze trochę później całkiem niespodziewanie nadeszły normalne czasy…
We wrocławskiej Hali Stulecia (wcześniej Ludowej, jeszcze wcześniej Jahrhunderthalle) Heino śpiewa „Mein Schlesierland, mein Heimatland”. Normalka. Były nawet wolne miejsca…
Świetny artykuł podkreślający fakt, że dobra muzyka jest międzynarodowa. Pocztówki w mojej rodzinie odtwarzane były początkowo na drugorzędnych odbiornikach: Twiście – tam były obroty 78/min. – i WG 414 na licencji Telefunkena. W latach 80tych kupiłem Artura Stereo nie wiedząc, że taką samą jakość oferuje poprzednik po podłączeniu do sprzętu stereo. Dopiero w roku 2000ym zakupiłem używany gramofon wymagający przedwzmacniacza i ten umożliwił mi odtwarzanie lepszej jakości, nawet pocztówki dźwiękowe brzmiały na nim dużo lepiej. Ponieważ w ówczesnym internecie dostęp do muzyki był bardzo ograniczony, przegrywałem stare szlagry z płyt winylowych na kasety, które odtwarzałem w samochodzie. Jakość była nieraz lepsza od tych pirackich kupowanych na targu, na początku lat 90tych nagrywanych też na bazie płyt winylowych. Oprócz Radia Luxemburg była też Stimme der DDR, na której rozbrzmiewał Herbert Roth, a pod koniec nierządów obrzydliwego honeckera również Katja Ebstein czy początkujący Andy Borg. Obecnie mamy spiżowego Heino brzmiącego podobnie jak Fogg, Jerzy Połomski mógł zrobić karierę Karela Gotta, bo media niemieckie były Nim bardzo zainteresowane (czasami zastanawiam się, czy jako Pająk nie miał przodków na Śląsku), a Maria Koterbska, po mężu Frankl, pochodziła z Bielska.
Trafne spostrzezenia, mile wspomnienia, swietny styl pisania ! 🙂
Pamiyntom jak ujek jeszcze na poczōntku tego stōroczo przegrywoł Die Flippers na platy CD.
Zachęta do duszenia gołębi… 😉