Gabriela Szewiola: Wędrówka
W kraju na końcu, odwróconym plecami do kontynentu i twarzą do oceanu, dobrze jest wędrować. Warto wędrować. Wychodzić w drogę z pokorą. Tylko wtedy mogą zdarzyć się zdziwienia, niespodzianki, olśnienia. Wędrować można pieszo, na rowerze, busem. Tak, można też samochodem, pociągiem. Ważne, by zostawiać za sobą miejsca znane, słowa przewodnika, czas. Zapomnieć nawet o modnych nakazach, takich jak doświadczanie. Bo to też zahacza o metodykę i manierę. Zapomnieć o sobie nawet. Trzeba puścić się naprzód, zaufać oczom, stopom, światłu. Wtopić się w drogę, bryzę, barwę. Wędrować znaczy zapomnieć o zegarze, o komórce, mieć mało i coraz mniej rzeczy przy sobie i coraz mniej spraw. Pamiętać może o ostatnim autobusie i wodzie w plecaku. I jeszcze o dłoni ukochanej osoby, jeśli ta jest obok. Wtedy człowiek-wędrowiec staje się coraz lżejszy, coraz mniej rzeczy mu ciąży, coraz mniej mu potrzeba. Wygodne buty. Chustka na głowie. Idąc – prawie płynie. Zostawia za sobą każdy nadmiar i trafiając w nowe miejsca, trafia też do siebie. Zaczyna czuć znów swoje ciało, zrzucając niewidoczne, zastygłe skorupy i bielma. Widzi wyraźniej i jaśniej. Rozrywa pajęczyny, rozwiązuje supły, długo noszone w trzewiach. Zaprzyjaźnia się z kolczastym krzewem i olbrzymią mewą, siedzącą jak strażnik na nabrzeżu. Nie, nie rozmawia z nimi, nie pyta – czemu tu jesteś i po co. One sobie wystarczają, nie potrzebują nas. To my ich potrzebujemy – jak słońca, powietrza, słonego wiatru, spokojnego oddechu.

Nie jest to (też modny) reset. Bo schodząc z drogi, nie jesteśmy wyzerowani. Przeciwnie – jesteśmy obwieszeni pakunkami bez ciężaru, nienazwanymi obrazami, ruchomymi lub nie, kadrami mniej lub bardziej wyraźnymi. Jesteśmy konkwistadorami bez złota i bez statków. Rzecz w tym, gdzie umieścić i jak przechować to kruche bogactwo.
Chociaż… czy zawsze są to pakunki bez ciężaru? Pewnie tak, ale jednak mają taką wagę i moc, że czasem wydają się nie do ogarnięcia ani zmysłami, ani tym bardziej słowami.
Słowa też stają się nieomal zbędne, stają się intruzami. Słowa tu nie trafiają, spadają obok, rozpadają się na kawałki. Frustrują niezdarnością. Tutejsi mają swoje słowa, swój tajemniczy język, niesłychanie trudny do poznania i może w nim zdarzają się słowa bliższe temu, na co tu napotykamy. Wąwozowi obrośniętemu kwiatami, koloniom domów, zawieszonych nad oceanem, pączkującym na skałach, kolorom i kształtom ziemi i wody. Ale tego nie wiemy. Mówimy więc mało i coraz ciszej. Ujście naszych dróg jest w milczeniu.
Nam wystarcza wielki film o nieokreślonym końcu, który otwiera się przez nami coraz szerzej, otacza nas, zagarnia jak kula, jak ogromne wrzeciono, porywa z sobą. I twarz towarzysza drogi, nabierająca blasku.
Gabriela Szewiola, Ślązaczka, germanistka, ukończyła studia na uniwersytecie w Lipsku, od wielu lat pracuje jako wykładowca języka niemieckiego na Politechnice Śląskiej. Współpracuje jako edukator z Goethe-Institut, kieruje Ogólnopolską Olimpiadą Języka Niemieckiego dla studentów uczelni technicznych. Naucza z pasją. Wciąż doskonali swój warsztat wykładowcy, stosując nowatorskie i autorskie metody dydaktyczne. Uczestniczy w konferencjach i publikuje swoje artykuły.
Prywatnie mama dwójki dorosłych dzieci. W wolnym czasie obcuje z przyrodą, wędrując i uprawiając ogród, czyta, pisze i próbuje doskonalić swoją znajomość języków obcych.