Europejczyk Dzierzon (cz. 2)
Dopóki żyją świadkowie
Nie tak wiele czasu upłynęło od śmierci J. Dzierzona, więc powinni istnieć bliscy jego krewni i ich życiorysy, które pomogą nam jednoznacznie określić narodowość. Skoro tyle wiem o Joseph i Alois Dzierzon, to pójdę ich śladami. W końcu, najbliżsi krewni w jakiś sposób odzwierciedlają przodków.
Joseph Dzierzon ożeniony z Martą zd. Schulz mieli czworo dzieci: Adelheid (ur. 21.12.1922r.), Georg (03.01.1925r.), Joseph (ur. 16.07.1927r.), i Gottfried (ur. 13.01.1930r.). Jego dwaj synowie nie mieli wyboru i jako niemieccy obywatele musieli służyć w niemieckiej armii. Joseph w Wehrmachcie, zaś Georg w SS i walczył on na froncie wschodnim gdzie został ranny w prawą rękę. Tu zaczyna się problem, bo Polacy nie służyli w SS. W dodatku tam służyli wyłącznie ochotnicy i w przypadku niemieckiej jednostki od 01.10.1935 r. skrupulatnie sprawdzano Blutrein (czystość niemieckiej krwi). Aryjskie drzewo genealogiczne członków SS sprawdzano u oficerów i podchorążych do 1750r. pozostałe stopnie do 1800r. Ów fakt nasuwa wątpliwość, co do polskości rodu Dzierzonów, skoro skrupulatni Niemcy nie dopatrzyli się przeciwwskazań do służby w tej formacji krewnego ks. J.
Dzierzona z powodu jego polskich korzeni. Kolejnym rodzynkiem jest skrywanie przed nami kosmetyki w nazwisku Dzierzon, jaka miała miejsce w okresie III Rzeszy Niemieckiej, kiedy familia Dzierzonów zbyt słowiańskie nazwisko zniemczyła tworząc dwuczłonowe nazwisko – Dierke-Dzierzon. Po II Wojnie Światowej sytuacja się odwróciła, bo tym razem ludowa władza nakazywała Ślązakom zmianę imion i nazwisk na polsko brzmiące.
Z początkiem 1945 roku Joseph wraz z rodziną wolał przed wyzwoleniem uciekać do Niemiec uchodząc przed wyzwolicielską Armią Czerwoną.
Alois Dierke-Dzierzon mimo wysokiej funkcji lokalnego nazistowskiego urzędnika zachowywał się porządnie i nie widział powodów do emigracji i wkrótce po zakończeniu działań wojennych wrócił do rodzinnych Łowkowic. Ponad osiemdziesięciohektarowe gospodarstwo już było rozparcelowane, zaś Aloisowi z żoną Agnes i córką Irmgard przypadło około ¼ ich własności. Alois, był wykwalifikowanym rolnikiem potrafiącym nawet na niewielkim areale uzyskać wysokie plony z lnu. Jesienią 1948r. zamiast pieniędzy za len otrzymał kwity, a niebawem polecenie wyjazdu do Niemiec.
Z polecenia wójta Łowkowic Szczepana Mnoga, Alois z żoną i córką zostali ograbieni z majątku i jako Niemcy wypędzeni ze swojego miejsca zamieszkania. Pod zbrojną milicyjną eskortą byli wywiezieni do obozu przejściowego w Kluczborku, a później do Niemiec.
Wywoziłem Dzierzonów z Łowkowic
Rozmawiam z Józefem Kulesa, który furmanką wywoził z Łowkowic Aloisa Dzierzona:
„To już było po tym, jak Ślązacy mogli zdjąć z rękawów białe opaski z literą „N” (Niemiec). Wypędzani mogli zabrać z sobą małe tobołki. Tyle ile uniosą. Wraz z Dzierzonami na furmance była jeszcze jedna rodzina, której nazwiska nie pamiętam. Był jeszcze uzbrojony milicjant, który przed wyjazdem demonstracyjnie załadował karabin ostrą amunicją. Opuszczając granice Łowkowic Alois powiedział, że ostatni raz widzi swoje pole. Nawet milicjant okazał się ludzki i zezwolił, aby mówili po niemiecku [Mówta se po niemiecku], bo po polsku nie potrafili dobrze mówić, a milicjant znał tylko polski. Po dojechaniu do kolejowej stacji w Kluczborku, Kulesa został na ulicy, a milicjant odprowadził więźniów do obozu. Kulesa widział tłum mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy byli pociągami wywożeni do Niemiec”.
Mimo usilnych starań nie odnalazłem krewnych Aloisa, ale poszczęściło mi się z żyjącymi dziećmi Josepha.
Telefon do Niemiec – rozmowa z Adelheid:
Mówi tylko po niemiecku. Polską mowę rozumie słabo. Na pytanie, kim ona i jej krewni się czują – Niemcami, czy Polakami, zdecydowanie odpowiada, że
– NIE! Oni byli i są Ślązakami.
– Kim mogli być ks. Johann Dzierzon i jego rodzice?
– To oczywiste, że Ślązakami.
– Czy mówili po polsku?
– Czy pradziadowie mówili, tego na pewno nie wie, ale dziadkowie i wszyscy jej znani krewni mówili po niemiecku i śląską gŏdką. Na pewno nie mówili po polsku. W jej domu od zawsze mówiło się tylko po niemiecku i po śląsku.
Miałem nieco trudności w odszukaniu Gottfrieda, bo po wojnie doszło między braćmi Georgiem i Gottfriedem do ostrego sporu z wejściem na drogę sądową włącznie. Aby ostatecznie odciąć powiązania rodzinne, Gottfried pozostał tylko przy nazwisku Dierke usuwając drugi człon Dzierzon.
W telefonicznej rozmowie Gottfried jest bardziej powściągliwy. Nie czuje się Polakiem. Niemcem też nie. Jest Ślązakiem. W rodzinie mówiło się po niemiecku i śląską gŏdką. Polska mowa była im obca.
Chichocząca historia
-Słyszysz synek ten śmiech?
-Nie.
-Nie?, to chichocze historia.
– Połōw synek, co ks. Dzierzon zrobił, aby ôstać takim patryjotōm i kogōzto brōnił. Sie za polskość był prześladowany, tak jak inni polscy patrioci.
Ôbejrz, synek, niemal wszystkie prace ô naszym ślōnskim ks. Dzierzonie udowŏdniajōnce jego polskość, ôpirajōm sie ô polskie miōno. Skoro tak, to moze powinniśmy być grŏfni z nołbarzej znanego komandosa II Wojny Światowej Otto Skorzenego. Jego rōd wywodzi sie z Wielkopolski i zapewne nazywali się Skórzany. Problem w tym, ze Otto, choć był bohaterem, to miał pecha walczyć po niewłaściwej stronie.
Tu, synku nawet ludzie napływowi rozumiejōm, że nie można ô miejscowych gŏdać – NIEMCY. My sum ŚLŌNZŎCY. Nimiec ô nŏs gŏdoł„Wasserpolen”, skiś Polŏcy – iś my sōm „Nimce”. Ôbajrz, ôd kiedy zacynto gŏdać ô naszym farŏrzu Dzierzonie.
Poszukiwania śladów obrońcy i bronionych
Wziąłem sobie za cel pokazanie czynów J. Dzierzona i tych, których bronił i przed czym lub kim bronił. Nie może być tak, że dokonania mają zapis tylko na nagrobnej płycie.
W Łowkowicach niczego nie odnalazłem, bo Dzierzon tu się urodził i spędził ostatnie lata życia. Zanim pojechałem do Karłowic gm. Popielów zacząłem od encyklopedii. Niczego nie znalazłem. Od czego mam Internet. Wpisałem hasło: „Obrońcy polskości 1800 – 1910”. Oto, co znalazłem:
Upartym obrońcą języka polskiego był Jerzy Treska, chłop z Laskowic, który w 1826 r na przesłuchaniu oświadczył: “Moim ojczystym językiem jest język polski i chociaż znam język niemiecki jak większość tutejszych Polaków.
Józef Lompa, ur. 1797 roku w Oleśnie. Swoją działalnością Lompa budził w ludziach poczucie bliskości z polską kulturą i przeszłością, za co był często szykanowany.
Karol Miarka. Ur. w 1825 r w Pielgrzymowicach, w powiecie pszczyńskim. Pisał też opowiadania i artykuły, początkowo w języku niemieckim tak, bowiem wychowała go szkoła, z czasem w języku polskim.
Miarka to inicjator utworzenia i organizator wielu polskich organizacji społecznych i gospodarczych na Górnym Śląsku. Za przeciwstawianie się polityce kulturkampfu i germanizacji był prześladowany i kilkakrotnie więziony.
Wojciech Korfanty, ur. w 1873 r. Już w gimnazjum katowickim manifestował swą polskość, za co został z niego usunięty. Podczas studiów na Uniwersytecie Wrocławskim czynnie udzielał się w studenckich organizacjach, m.in. w Związku Młodzieży Polskiej (ZET). Od 1901 r został jednym z redaktorów pisma “Górnoślązak”, w którym podkreślano jedność narodu polskiego, a także krytykowano panujące stosunki społeczne, wskazywano na wyzysk polskich robotników przez niemieckich kapitalistów.
Michał Drzymała ur. 13 09 1857 zm. 25 kwietnia 1937 polski chłop z Poznańskiego, w latach 1904–1909 prowadził spór z administracją Królestwa Prus o pozwolenie na budowę domu; wóz Drzymały stał się symbolem walki z germanizacją w zaborze pruskim.
Bez trudu można odnaleźć jednorazowy akt oporu, jakim niewątpliwie był strajk uczniów we Wrześni, w latach 1901–1902. Skierowany był przeciw germanizacji szkoły, głównie przeciw modlitwie i nauce religii w języku niemieckim. Obejmował również protest rodziców przeciw biciu dzieci przez pruskie władze szkolne.\
Nie natknąłem się na ślady patriotycznej działalności i prześladowania Dzierzona za polskość, ani też tych, których miał bronić. Jedyne, co można przyjąć za pomaganie miejscowej ludności, to w czasie Wiosny Ludów pomoc w sporach z władzą kościelną. Sądowy spór z Pruską władzą o niewłaściwe zagospodarowanie funduszy na szkoły parafialne zakończone wyrokiem z komorniczą egzekucją jałówki nie można nazwać aktem patriotyzmu. Może inne ślady znajdę w Karłowicach.
Karłowice (do roku 1945 – Karlsmarkt)
Miejscowi mają dość powierzchowną wiedzę o Dzierzonie. Wiedzą, że był na ich parafii, że był pszczelarzem i to, że jest powszechnie znany. Może więcej mi powie ich lokalna żywa chodząca encyklopedia – starszy pan Alojzy Pogrzeba mówiący piękną Śląską mową.
Akurat wychodził z domu i nasza rozmowa była ilustrowana tym, co widzimy w terenie. Zobaczyłem nowy duży kościół na miejscu małego i drewnianego, w którym posługę spełniał J. Dzierzon. Drewniany został przeniesiony na cmentarz.
– Co może pan powiedzieć o J. Dzierzonie?
Ks. Jonann Dzierzon, mioł 23 lata, wtynczas jako plebōnek prziszoł na grunty gminy Popilów zwane ALT POPELAU w czasie, kiedy farŏrzym jednej wielkiej parafii był ks. Karol Equaet (1831-1851). Wtedy to miyskoł na Prudlikowym w Siołkowicach, a po cańsci i w Popilowie na lokalii, kaj w roku 1835 mioł swoje pscoły, gdzie umieścił 12 binen schtok , które otrzymoł je jako geschenk ôd swojego fatra, a w na jejsyni tegoz roku mioł 37 rodzin pszczelich.
Choć powszechnie ks. Dzierzon jest kojarzony z Łowkowicami koło Kluczborka, gdzie się urodził, powrócił na okres emerytury i tam zmarł, to właśnie w Karłowicach “Kopernik ula” dokonał największych odkryć w dziejach światowego pszczelarstwa.
Tutaj przeżył 49 lat, tu wymyślił i zastosował genialnie prosty wynalazek. Włożył do ula drewnianą deseczkę – snozę, do której przylepiał plaster i dzięki temu “uruchomił” ul. W Karłowicach zbudował słynny i rozpowszechniony potem na świecie ul “bliźniak”, założył pasieki przy proboszczówce i w 12 okolicznych wsiach. Tu też obwieścił światu teorię partenogenezy pszczół (ogłosił w Karłowicach, ale zaobserwował i wyciągnął wnioski będąc jeszcze w Popielowie). Tu, pod jego dom, w XIX wieku podjeżdżały dyliżanse z pocztą z całego świata: z listami, gratulacjami, zaproszeniami na wszystkie światowe kongresy pszczelarskie. Stąd wysyłał na cały świat pszczoły, pochodzące od matek sprowadzanych do Karłowic spod Wenecji.
Aczkolwiek wcześniej już Dzierzon objął sąsiednią parafię Karłowicką, to nadal intensywnie odwiedzał Popielów i Siołkowice, gdzie mieszkały jego pszczoły rozsiane w 14 pszczelnikach”. Drogę z Karłowic do Popielowa pokonywał bryczką tzw. drogą landrata (Landratsweg), która widoczna fragmentarycznie jest do dziś. Prowadzi ona przez Kuźnice Katowską, lasy na zapleczu Lubieni i nowych Siołkowic przez most na Brynicy do centrum Siołkowic.
Niezależnie od tego czy Śląsk należał do Czech, Niemiec i Polski, to językiem urzędowym był j. niemiecki. Nigdy przed 1945r. na Śląsku Opolskim j. polski nie był językiem urzędowym, a językiem serca, językiem narodu Śląskiego była i jest mowa Śląska. Tą też mową posługiwał się ks. Dzierzon. Na przybyszu z zewnątrz śląski język robi ogromne wrażenie, jest wszechobecny, posługują się nim młodzi i starzy, w domu, sklepie i urzędzie. Na Śląsku się gołdŏ a nie mówi, na babcię woła się starka lub ołma, ksiądz to farŏrz, plebania fara, trutnie trōnty, plastry waby, miodarka to ślojdra, miodobranie to ślojdrowanie, nie można pomylić ze ślōndranim chlapaniem. Śląskim dialektem na pewno posługiwał się ks. Dzierzon. Język niemiecki w jego czasach był językiem urzędowym i uczonym w szkołach. Gdy obejmował parafię Karłowicką większość ludności była wyznania ewangelickiego, a niewielka część katolików należała do ludu Śląskiego. Wykaz ludności przeprowadzony na terenie Popielowa przed I Wojną Światową ukazuje, że na 2321 osób, jako j. niemiecki ojczysty podało 266 osób, j. śląski ojczysty 2008 osób, trzech mieszkańców posługiwało się innym językiem, a 44 uznało za język ojczysty zarówno j. niemiecki i j. polski.
– Czy znane są mu jakieś przypadki propolskich, patriotycznych zachowań J. Dzierzona?
– Ależ skōnd. Wiycie, nasz Plebunek był Ślōnzŏkiym, a ô Polŏkach w naszej parafii w tamtym casie nie słyszołech. Moze i byli, ale mnie nic nie wiadōmo.
– Czy zna pan jakieś przypadki, by J. Dzierzon bronił Polaków lub polskości?
– Ni, takie fakty nie sōm mi znane, całe te tereny w tym casie zajmowoł lud ślōnski gŏdajōncy po ślōnsku i po mimiecku, w Karslmarkt tez tak było, toz jak kogōś brōnił, to Ślōnzŏkōw traktowanych za Mimcōw jako Polŏcy, a za Polŏkóōw za Mimcōw, cyli inksy narōd. U siołkowianōw jejst nawet denkmal, ale Jakuba Kani ur. 11. 07. 1872 zm. 3. 12. 1957. Ślōnskiego pisŏrza ludowego, działacza oświatowego i narodowego. Syn gbura, ucył sie w miymieckiej schule ludowej w Siołkowicach, nastympnie w Ôpolu. Pracowoł, jako rolnik. Podcas I wojny światowej walczył na froncie francuskim a broł tezł udział w III powstaniu śląskim. Działacz Związku Polaków w Niemczech, Polsko-Katolickiego Towarzystwa „Oświata”. Gdyby nas plebunek cokolwiek takiego ucynił, to na pewno miejscowi był ô tym wiejdziejlibyi. Skoro nie zaginōła wiedza o maniej istotnych sprawach, to na pewno byłoby głośno o takich patriotycznych czynach. Widzicie (do dzisiaj zwraca się w osobie trzeciej – poważanie) my tu terazki gŏdōmy trocha inkszej jak za casōw Dzierzona, mioła na to wpływ historyjŏ, skuzaś nasŏ gŏdka jest nałważniejszŏ dla Ślōnzŏkōw, cy to było wtedy cy to jejst terŏz. Z Pōnbōckim a przyjejdzcie zaś na goscinny Ślōnsk.
Kto z Dzierzona zrobił pomnik?
Kiedy powojenna Polska, wypędzała do Niemiec krewnych Dzierzona, to już w dwie dekady później prezes kluczborskiego koła pszczelarzy kpt. UB, później SB Wilhelm Kocowicz inspektor Wydziału IV zajmującego się kościołem, stał się oficjalnym inicjatorem ożywienia pamięci o Dzierzonie i tego wszystkiego, z czym się do dziś spotykamy. W tamtym czasie pojawiła się nagrobna płyta z napisem o „Polskim żarliwym patriocie broniącym polski lud na Śląsku”, bo taki napis był miły ludowej władzy, a wycieczki kłopotliwie konkludowały: „Polak, a napis po niemiecku, …?”
Wcześniej w drugiej połowie lat `50 i w 60 w miesięczniku „Pszczelarstwo” sporadycznie pojawiły się teksty o J. Dzierzonie. Dopiero od 1966r. mamy prawdziwą dzierzonowską erupcję. Kulminacją były w 2006r. i Dni Pszczelarza w Kluczborku z okazji 100 rocznicy śmierci J. Dzierzona. Trzy lata później nastąpiła normalizacja. Dzierzon jakoś nie ma szczęścia do nazw i budynków. Jest oczywistym, że tak ceniony polski pszczelarz powinien być szanowany bardziej niż np. krzyżacy z ich warowniami. Życie pokazało, że albo Dzierzon nie jest dla nas tak cenny, albo inne względy wzięły górę, bo w ostatnim z domostw Dzierzonów długi czas mieściły się biura GS-u. Kiedy zabytkowe budynki uległy dewastacji, zostały rozebrane i na ich miejscu stanął dom kultury. Przecież nowy budynek nawet imienia J. Dzierzona, to nie to samo, co obiekt zabytkowy. Żadne napisy i obeliski tego nie zastąpią. Mogą jedynie niektórym przytłumić wyrzuty sumienia. Kiedy opadły emocje setnej rocznicy śmierci słynnego pszczelarza, to po raz kolejny dostał On nakaz eksmisji, Tym razem kluczborskie muzeum zabrało eksponaty z budynku, w którym nasz bohater spędzał swoje ostatnie dni życia. Jak zwykle poszło o finanse. Muzeum i konserwator zabytków nie doszli do porozumienia z komercyjną firmą, jaką jest pasieka zarodowa kto ma utrzymywać dworek. Pasieka nie była w stanie bez przerwy finansować obiekt muzealny.
Czysto retoryczne pozostaje pytanie o Polski Związek Pszczelarzy, który chętnie podpina się pod Dzierzona, ale zapomina, że spływający na niego splendor Dzierzona wymaga finansowych nakładów.
Wracając do domu zastanawiałem się, o co tak naprawdę chodzi tym wszystkim, którzy starają się udowodnić polskość Dzierzona, a jednocześnie niszczą po nim i jego rodzinie pamiątki. Lękają się śląskiej prawdy pochodzenia familii Dzierzonów, tak jakby tylko polskość dawała prawo do naukowych osiągnięć.
Może wraz z w „uniowstąpieniem” nadszedł czas zamazać białe plamy na mapie rodu Dzierzonów i przyznać, że był On Ślązakiem mającym niemieckie obywatelstwo. Dla nas pszczelarzy nie jest istotna narodowość. My potrafimy cenić człowieka za jego osiągnięcia, a nie za to, kim on jest.
Z ostatniej chwili
Kiedy „Hanysy” z Popielowa i mieszkańcy Karłowic (w Karłowicach nie mieszka już żaden Ślązak) dowiedzieli się, że ich „Plebanek” w Łowkowicach usłyszał – Weg! (precz). Postanowili, że ich spracowane „handy” stworzą śląskimi siłami izbę pamięci, a może i muzeum.
Prezes koła pszczelarzy z Popielowa Piotr Szafrański nie chciał dać wiary, że Łowkowice eksmitowały Dzierzona. Skoro taka jest prawda, to Ślązacy podejmą się trudu zachowania dla potomnych, Dzierzona, jako pszczelarza i Ślązaka.
Epilog
Aby odnaleźć prawdę i nieznane, lub skrywane fragmenty życiorysu familii Dzierzonów ośmiokrotnie jechałem na Śląsk. Poszukiwałem świadków i śladów po wielkim pszczelarzu. Im dalej w las, tym więcej drzew, ….
A, zaczęło się tak niewinnie, od nagrobnej płyty z niewiarygodnym napisem.
Poszukiwania w polskich dokumentach okresu międzywojennego nie doprowadziły do odnalezienia propolskich, pszczelarskich lub patriotycznych dokonań, tego wielkiego pszczelarza i jak chcą niektórzy „gorącego polskiego patrioty”. Szczególnej pikanterii dodaje profesja osoby, która w latach `60 wydobyła J. Dzierzona z niepamięci. Przecież po wojnie „UB-ecy”, władza i resort, dla których pracował W. Kocowicz, prześladowała krewnych Dzierzona i innych Ślązaków.
Setki przeprowadzonych rozmów, ukazało Dzierzona jako człowieka niepokornego, bardziej pszczelarza niż księdza i Ślązaka, a nie żadnego Niemca, czy Polaka. Gdyby było inaczej i po wojnie Ślązacy byliby uznani przez władze za polaków, to nie umieszczano by ich w powojennych obozach powstałych na terenie całej Polski dla „Niemców”. Było tych obozów 1.255 i do tego 227 więzień, z czego na terenie przedwojennych niemieckich ziem (Śląsk, Pomorze, Mazury) 681 obozów i 119 więzień. Nie wolno także zapomnieć, że powojenna Polska więziła Ślązaków i Niemców tylko, dlatego że chciano ich z kraju przymusowo wypędzić. Mieli wybór, albo zaakceptują wypędzenie, albo będą osadzeni do takich obozów jak Oświęcim, Potulice, k. Bydgoszczy, Majdanek, Łambinowice, Sikawa k. Łodzi czy Trzebinia k. Krakowa. Po wojnie wypędzono z Polski 15 milionów ludzi uznanych za Niemców!
Należało wówczas mieć, choć trochę taktu by po wyzwoleniu nie lokować ludzi w jeszcze ciepłe prycze nazistowskich obozów koncentracyjnych.[1]
Krewni Dzierzona mieli więcej szczęścia, bo zamiast zesłania do obozu, zostali tylko wypędzeni.
Gdyby od początku, Dzierzona i jego krewnych uznano za Polaków, to zapewne do dziś mieszkaliby w Łowkowicach i nie trzeba by tego udowadniać 60 lat po śmierci wykuwając napis na nagrobnej płycie. Dzierzon zza grobu nie mógł się nieprawdziwej treści sprzeciwić. Jak również przytłaczającej go płycie złożonej w okresie Polski Ludowej z inicjatywy ludzi, wśród których byli także ci, którzy po wojnie prześladowali Ślązaków, w tym krewnych Dzierzona.
Spotkałem się też z niezrozumiałym szowinizmem, by nie powiedzieć nacjonalizmem niektórych moich rozmówców, którzy uważają, Ślązaków za gorszy gatunek ludzi, których trzeba nienawidzić, a polski patriotyzm jest ponad wszystko. Nie docierało do nich, że wpierw jesteśmy ludźmi, a potem narodami. Twierdziłem, że skoro można było domagać się prawdy i pomnika dla Katynia to, czemu nie wolno pisać prawdy o Śląsku i Ślązakach? Dla zamordowanych w katyńskim lesie jest obojętne, czy napis na pomniku Rosjan określa, jako oprawców. Podobnie dla Dzierzona jest obojętne, jaki będzie napis na jego grobie. Przypomnę tylko tekst widniejący u podstawy pomnika: „Wahrheit, Wahrheit über alles”. (Prawda, prawda ponad wszystko). Wychodzi na to, że wcześniej, czy później prawda wyjdzie na jaw.
Czy mój tekst cokolwiek zmieni?
Na pewno nie.
Dostrzeżemy bardziej prawdziwą historię i naukę, że nie należy prawdy skrywać, bo wyjdzie niczym Jedwabno, czy Pawłokoma, a dokonania wielkiego Ślązaka pozostaną nienaruszone niczym prawda.
[1] Maria Podlasek „Wypędzenia Niemców z terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej – relacje świadków”
Jacek Jaroń
Tłumaczenia i współpraca – Sylwia Gaida
****************
Tekst został napisany dzięki aktywnej pomocy Ślązaków, książek: Marka Zybury „Niemcy w Polsce”, Marii Podlasek „Wypędzenia Niemców z terenów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej – relacje świadków”, „Historia Narodu Śląskiego” Dariusz Jerczyński, „Śląskie Tragedie” Ewald Pollok, Internetu: http://historycy.org, http://tezlav-von-roya i inne.
Panie Jacku napisał Pan bardzo ciekawy tekst. Jednak nie mogę zgodzić się z tą częścią, która dotyczy domu Dzierżona w Maciejowie znajdującego się na terenie Pasieki Zarodowej.
Sytuacja gdy muzeum zabrało eksponaty związane z Dzierżonem wydarzyła się przed 2016 r. gdy miejscem tym zarządzał inny właściciel. Stało się to głównie z powodu braku możliwości odpowiedniego zabezpieczenia eksponatów przed czynnikami zewnętrznymi (wilgoć, temperatura itp.). Eksponaty te można obejrzeć w muzeum w Kluczborku na stałej wystawie poświęconej pszczelarstwu i Dzierżonowi.
W 2016 r. Pasieka Zarodowa w Maciejowie została zakupiona przez Spółkę Dolina Stobrawy Sp. z o. o., której udziałowcami były Gmina Kluczbork, Powiat Kluczborski i Stowarzyszenie Lokalna Grupa Działania Dolina Stobrawy (obecnie pozostało dwóch udziałowców Gmina i Stowarzyszenie). Głównym celem tego działania było ratowanie dziedzictwa kulturowego związanego z ks. dr. Janem Dzierżonem.
Zaangażowanie lokalnych samorządów i Lokalnej Grupy Działania pokazuje jak ważny jest to dla nas temat i jak mocno zależy nam, żeby postać Dzierżona żyła nie tylko w pamięci pszczelarzy, ale była również ważnym elementem edukacji regionalnej kierowanej do dzieci i młodzieży.
Nasza Spółka realizuje obecnie 3 projekty dofinansowane ze środków Unii Europejskiej w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Opolskiego, w tym jeden z tych projektów dotyczy ochrony dziedzictwa kulturowego, a dokładniej dziedzictwa jakie pozostawił po sobie Jan Dzierżon.
W ramach tego projektu koncentrujemy się głównie na tym, żeby Dzierżon został zapamiętany jako naukowiec, społecznik i rewolucjonista (buntownik). Będziemy remontować jego dom i gospodarstwo oraz nadawać budynkom nowe funkcje w tym edukacyjne.
Nie da się z każdego miejsca zrobić muzeum, zwłaszcza jeżeli chce się dotrzeć z przekazem do ludzi młodych, którzy niekoniecznie lubią zakurzoną wersję muzeów. Zarówno muzeum w Kluczborku jak i naszej Spółce zależy nie tylko na zachowaniu pamięci o Dzierżonie, ale na przekazywaniu, w ciekawy sposób tego co po sobie zostawił. Wierzę, że nam się uda.
Pasieka Zarodowa w Maciejowie jest cały czas otwarta na zwiedzających, a już niedługo zwiedzający ją będą mogli skorzystać z wielu udogodnień i atrakcji związanych z dziedzictwem Dzierżona.
Zapraszam do śledzenia nas na Facebooku http://www.facebook/pasiekamaciejow i naszej strony internetowej http://www.maciejow.eu
Tomasz Paluch
Dolina Stobrawy Sp. z o. o.
Batdzo ładny tekst. Zeszłego lata odwiedziłem te tereny. Niestety o tym szowiniźmie to prawda, dzisiaj czuję się jak za Gomułki. Pozdrawiam