Dyskretne uroki trójstyku
Lubię wszelkie pogranicza. Bo na nich nic nie jest oczywiste, rzeczy mają tu niesamowitą wręcz moc przenikania się i zadziwiania swoim wielowątkowym charakterem. Krótka przejażdżka śląskimi pograniczami tylko potwierdza tę obserwację.
Dyskretne uroki trójstyku
Krótka, bo weekendowa trasa wiedzie z Katowic, przez Skoczów, Wisłę, Istebną, do Jabłonkowa, Cieszyna i okolicznych miejscowości. Czy może w niej być coś niesamowitego? Ano może, i nie tylko o piękno wierchów chodzi. A choćby i o to, że na przestrzeni 40 kilometrów, zataczając pętlę wśród miejscowości, gdzie ludzie posługują się oficjalnie zbliżonym, a nieoficjalnie prawie tym samym językiem, człowiek przekracza trzy razy granicę państwową: polsko-czeską, czesko-słowacką i słowacko-polską. Gdyby przewędrować jakimś górskim szlakiem tę cestę gdzieś w czternastym wieku, granic państwowych nie byłoby tu żadnych – toć to wszystko należało do Śląska. Dopiero pod koniec wspomnianego stulecia Madziarzy przesunęli północne granice swego królestwa, zagarniając wąski, praktycznie niezamieszkały pas śląskiej ziemi od rzeki Kysucy aż po Przełęcz Jabłonkowską. To wtedy od śląskiej ziemi odpadł Svrčinovec (a w zasadzie łąki, na których miał się dopiero pojawić w początkach siedemnastego stulecia), o którym będzie jeszcze mowa.
Kiedy budziły się narody
Gdybyśmy w naszą podróż wybrali się gdzieś, dajmy na to koło roku 1800, zatrzymałaby nas jedna, jedyna granica: na wysokości Goczałkowic Zdroju, piętnaście kilometrów przez Bielskiem opuścilibyśmy pruski Śląsk i znaleźli na cesarskim Śląsku austriackim. Ale już między Istebną, a Jabłonkowem kordonu nie ma żadnego – i tu i tu żyją beskidzcy górale, rodacy lokalnego zbójnika Ondraszka. Mowa rozbrzmiewa tu ta sama – dialekt śląski górali beskidzkich. I konia z rzędem temu, kto chciałby wcisnąć owych Beskidzioków w jasne ramy nacjonalizmów – pewnie pytany o to kim się czuje, niejeden gazda odpowie, że po prostu „je stela”, czyli stąd. Tak jak odpowie prusok, coraz częściej znajdujący pracę w rozwijającym się górnośląskim przemyśle.
W Jabłonkowie odbywają się targi – toć miasto ma ku temu prawa., Zjeżdżają tu ochoczo gazdy i gaździny z zachodniej i wschodniej strony masywu Stożka i Czantorii. Kto wie, docierają pewnie i sąsiedzi znad Kysucy i Czernej, zza umownego kordonu oddzielającego Austrię od Węgier. Z dalszych stron dojadą może eleganccy niemieckojęzyczni kupcy z Cieszyna/Teschen, albo Polacy ze Zwardonia, czyli z austriackiej już Galicji/Galizien? W każdym razie miasto tętni życiem, a ludzie bardziej niż administracyjnymi kreskami na mapie zawracają sobie głowę wierchami i przełęczami – naturalnymi barierami przy dalszych podróżach.
Gdzieś od połowy dziewiętnastego wieku, od Wiosny Ludów, na austriacki Śląsk wkracza nowa moda – na ruchy narodowe. O śląskich górali zaczynają upominać się Polacy, Czesi, a także aktywiści nowopowstałego Związku Ślązaków Austriackich. Dla agitatorów polskich, polskie etnikum kończy się gdzieś na linii rzeki Morawki, Czesi na swych mapach domagają się Skoczowa, a kto wie – może nawet i Bielska. To na fali walki o rząd śląskich beskidzkich dusz, proczeski poeta Petr Bezruč z Opawy, gdzieś na początku dwudziestego stulecia pisze o Ślązakach: „Ślązacy, Ślązacy – sto tysięcy was zniemczyli, sto tysięcy z was spolszczyli”. A wyście przecie Czesi – chciałoby się dodać w domyśle. Można tylko przypuszczać, co się stanie gdy oba prądy zetrą się z sobą, okraszone trzecią opcją – śląską, z niemieckością na dokładkę.
I chyba tylko gazdowie znad Czernej wolni są od dylematów swoich sąsiadów zza Przełęczy Jabłonkowskiej – ich Svrčinovec, do 1899 Szvrcsinovecz, to teraz Fenyvesszoros, senna wioska gdzieś na Górnych Węgrzech. I choć gwary czadeckie zaliczane są przez językoznawców do grona śląskich, a ściślej: przechodnich śląsko-małopolsko-morawskich, miejscowi są oficjalnie Madziarami. Choć jak wieść niesie pochodzenie mają wołoskie.
Lata dwudzieste, lata trzydzieste
Gdybyśmy w naszą podróż wybrali się około roku 1930, między Goczałkowicami a Bielskiem granicy już by nie było. Zatrzymać jednak musielibyśmy się nad Olzą, w brutalnie rozdartym kordonem granicznym Cieszynie. Za sobą zostawilibyśmy autonomiczne województwo śląskie w granicach Rzeczypospolitej. Znaleźlibyśmy się za to w niedawno utworzonej Republice Czechosłowackiej. Nie ma co ukrywać, obydwa państwa niezbyt się lubią, między ludzi wkradła się podejrzliwość i niechęć. Czesi chcą bohemizować tych, którzy podają się za Polaków, Niemców czy po prostu Ślązaków. Polacy marzą o objęciu ziem również po drugiej stronie Olzy, z rezerwą podchodząc do swoich niepolskich sąsiadów. Jedna polityczna granica, a ile barier między ludźmi? Nacjonalizmy zagościły na dobre – wszystkie strony wydają się być okopane na swoich pozycjach, z uprzywilejowanymi Czechami, a zasadzie Czechosłowakami na czele. Swoją działalność rozwija bard narodu laskiego Erwin Goj, czyli Óndra Lysohorski.
Kim są Lasi? To po prostu beskidzcy Ślązacy, na bazie gwar których, Lyshoroski tworzy podwaliny laskiego języka, którym ma się posługiwać ponadmilionowa społeczność Beskidów z obydwu stron granicy państwowej.
Słabną wpływy Śląskiej Partii Ludowej, independentystów śląskich, których lider jednakże przez cały okres międzywojenny pełni funkcję burmistrza (czeskiego) Cieszyna – wybrany głosami miejscowych Ślązaków, Niemców i Polaków. I chociaż Republika Czechosłowacka to jedyne demokratyczne państwo w tej części Europy, trwa polityka asymilacyjna. Z Czech i Moraw sprowadzani są nauczyciele oraz nadzór i szczebel zarządzający do tutejszych przedsiębiorstw. Trwa więc powolna kolonizacja, a polityka coraz brutalniej wdziera się do beskidzkich domostw.
Nieco spokojniejsze chyba musi być życie nad Czerną. Fenyvesszoros staje się Svrčinovcem, a tutejsi mieszkańcy Czechosłowakami ze słowackiej strony. Górne Węgry odeszły w zapomnienie, Madziarów nie ma. I choć od Jabłonkowa Svrčinovca nie oddziela żadna granica, w końcu obie miejscowości znajdują się w jednym państwie, to tu już jest Słowacja, w której coraz głośniej daje się słyszeć hasła miejscowych autonomistów. To zresztą dość specyficzny obszar, bo choć Węgrzy zagarnęli go już czternastym wieku, spory z Księstwem Cieszyńskim o przebieg granicy trwały aż do końca wieku osiemnastego. Dla działaczy słowackich jest to więc Słowacja, Polacy zaznaczają całe czadeckie jako swój obszar etniczny, dla Ondry Lysohorskiego i działaczy śląskich to południowe rubieże Śląska. Niesamowite jak bardzo ten niewielki skrawek ziemi rozpala ludzkie umysły. Niesamowite jak bardzo za przynależność do jednego lub drugiego państwa ludzie gotowi są poświęcić spokój swojego żywota.
Kiedy rozpada się Czechosłowacja, a Niemcy zajmują Sudety, nad Olzą pojawia się Polska. Czesi, i ci zasiedziali i ci nowoprzybyli zawczasu pakują swój dobytek i wyjeżdżają. Polska armia witana kwiatami wkracza do Jabłonkowa w październiku 1938 i dochodzi do Przełęczy Jabłonkowskiej. Nie pada ani jeden strzał, jedynie w położonym koiło Ostrawy Boguminie formują się niechętne Polsce oddziały niemieckiej samoobrony. Kiedy jednak Hitler ogłasza, że to miasto go nie interesuje, polska armia wkracza i tu – do Bogumina/Bohumina/Oderbergu. Czesi przekazują Zaolzie Polsce pokojowo – gwałtownie ubywa ludności czeskiej, zwiększa się udział Polaków, na razie spokój zachowują miejscowi Niemcy. Polska administracja rozwiązuje Śląską Partię Ludową – nie ma miejsca na tożsamość śląską, nie dającą się wpisać w ramy polskości. Jedyna większa potyczka z oddziałami czechosłowackimi ma miejsce dopiero w listopadzie, kiedy Polska postanawia zająć ziemię czadecką. Do strzelaniny dochodzi w okolicach Svrčinovca, który, a w zasadzie którego północna część, odtąd już w granicach województwa śląskiego nosi nazwę Świerczynowiec. Teraz nasza przejażdżka odbywałaby się nie tylko w obrębie jednego państwa, ale w sumie jednego województwa. Chociaż nie, kierując się ze Świerczynowca na wschód, w Zwardoniu wjechalibyśmy w obręb województwa krakowskiego. Trwa to jednak krótko, bo już po roku na tych terenach rządzić będą Niemcy – podobnie jak Polacy rok wcześniej, też witani kwiatami, a gdzieniegdzie tryumfalnymi bramami.
Kto teraz zamieszkuje Beskidy? Ano w dalszym ciągu odnotowuje się radykalny spadek udziału ludności czeskiej, nieco mniejszy polskiej, przyrost zaś deklaracji niemieckich i wysyp Ślązaków – absolutny rekord odnotowuje się w niewielkiej wsi Hrčava/Herczawa – aż 99% jej mieszkańców deklaruje taką właśnie narodowość. Ale lata drugiej wojny światowej to nie są dobre czasy na tego rodzaju plebiscyty – to w ogóle nie są dobre lata.
Granica przyjaźni
Zresztą nieważne kto jak się określa. Przecież świadomość etniczna, narodowa i jakakolwiek inna to sprawa indywidualna, jak odrębny jest każdy z nas. A statystyka to podobno najlepszy naukowy sposób na fałszowanie rzeczywistości. Ta zaś rządzi się własnymi prawami.
Już w socjalistycznej Czechosłowacji w Jabłonkowie, który znajduje się w jej granicach, gazdowie zbierają się co roku na swym „gorolskim święcie” – święcie góralskiej kultury beskidzkiej, przedzielonej teraz granicą przyjaźni z socjalistyczną PRL. Gdybyśmy na owo święto chcieli się wybrać, zostalibyśmy dość drobiazgowo prześwietleni na moście przyjaźni w Cieszynie i to po, najprawdopodobniej, dość długim oczekiwaniu na przekroczenie granicy. Żeby z Istebnej przejechać do kuzyna dajmy na to w oddalonych o 15 kilometrach Mostach, trzeba zrobić dobrze ponad 70 kilometrów – przez Cieszyn, gdzie można przekroczyć nakreśloną na mapie linię strzeżona przez pograniczników z psami i kałasznikowami. Dwa kraje, choć oficjalnie połączone przyjaźnią, oddalają się od siebie coraz bardziej i patrzą nawzajem nieprzychylnym okiem.
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych udaje się poluzować rygory, nagle, tuż za Mostami u Jablunkova wyrasta nowa granica. Teraz nieodległy Svrčinovec należy już do niepodległej Republiki Słowackiej – ziszcza się marzenie Słowaków o własnym państwie. I znowu ciekawy wydaje się casus Hrčavy. Gdy w 1918 roku powstawała Polska i Czechosłowacja, stanowiła ona zachodni przysiółek Jaworzynki. Po wytyczeniu granicy Hrčava znalazła się w Czechosłowacji, Jaworzynka zaś w Polsce. Nie wzięto przy tym pod uwagę woli samych mieszkańców tej miejscowości – granicę wytyczono tu dopiero w 1924 roku, problem stanowił fakt, że Jaworzynka jako całość opowiadała się za Czechosłowacją. Teraz zaś tak wytyczono granice, że część hrčavskich domków letniskowych znalazła się po stronie słowackiej, podczas gdy sama wieś, licząca niespełna trzysta dusz pozostała w Czechach. Czy w takim przypadku w ogóle można mówić o prawdziwych, sprawiedliwych i uzasadnionych granicach? Bo przecież jeszcze nie tak dawno to wszystko była jedna miejscowość – teraz rozczłonkowana między trzy państwa! Czyżby owe trzy części były od siebie aż tak różne? Odmienne? Inne? Zresztą to nie jedyny taki przypadek. Wystarczy tylko wychylić się nieco na północ, do leżącego nad Odrą Bohumina – ten po 1920 roku przypadł Czechosłowacji, mając na drugim brzegu rzeki sąsiada w postaci niemieckiego Annabergu (Chałupki). I gwoli ścisłości, wypada zaznaczyć, że ów Annaberg również wyodrębnił się jako osobna miejscowość, po podziale Śląska między Austrię i Prusy w osiemnastym stuleciu i oddzieleniu od, nazwijmy to, macierzystego Oderbergu. Kiedy więc w 1938 roku Polska zajęła Zaolzie, Bohumin stał się polski, a polscy pogranicznicy przez lornetki na moście nad Odrą lustrowali swoich niemieckich sąsiadów. Po 1945 roku … nie, nie – nie zamieniły się brzegi rzeki, ale ich gospodarze. Do Bohumina wrócili Czesi, a Polacy niejako przeskoczyli na zachód, do Annabergu/Chałupek.
Ale wróćmy do Beskidów. Jedziemy więc od Cieszyna, gdzie kontrola nie jest zbyt uciążliwa, ale jest. Dwadzieścia parę kilometrów dalej kolejny postój – wjeżdżamy do Słowacji – kolejna kontrola. W Svrčinovcu skręcamy na Skalite i po kolejnej kontroli granicznej wjeżdżamy do Polski. Ale od grudnia 2007 już nie – choć granic nikt nie zlikwidował, nikt ich nie zmieniał, jedziemy sobie nie niepokojeni przez nikogo, a o tym, że kolejne świerki rosną już w innym państwie informują nas jedynie wielkie tablice dla kierowców i te mniejsze – błękitne z nazwami krajów. Granice można przekraczać swobodnie, można napić się herbaty w Jaworzynce, żeby za chwilę zasiąść do kufla w Hrčave – bez konieczności nadrabiania dziesiątków kilometrów. Gdybym był uparty, mógłbym w ciągu niespełna dziesięciu minut przewędrować z Polski, przez Czechy i Słowację z powrotem do Polski i nikt nawet by się mną nie zainteresował.
Po co o tym piszę? Wbrew pozorom, nie po to aby z sentymentem pochylać się nad czasami przeszłymi. Raczej by docenić prozę naszej codzienności. Ten żywot spokojny i codzienny, w zgodzie z tym co wokół. To „trzicet” i „trzidzieści” w jednym sklepie. To sympatyczna obsługa w centrum informacji turystycznej, jabłonkowski ratusz, który zdążył być rathausem, ratuszem, Radnicą i Bóg wie czym jeszcze. I jabłonkowski kościół, tuż przy rynku. Ten z kartką „prosime zavirat dvire” i gablotką parafialną wypełnioną stronami z „Gościa Niedzielnego”. Albo kelner w Mostach u Jablunkova – przechodzący z czeskiego na polski i z powrotem na czeski w zależności od języka, jakim posługuje się gość. To właśnie ów żywot pogranicza, końca świata na zabłoconych górskich, leśnych drogach. Życie w zgodzie z sobą niezależnie od politycznych uwarunkowań. Tak jak podpity dziadek gdzieś na drodze między Svrčinovcem a Czernem – Słowak? Polak? Czech? Ślązak? A może po prostu swojak, tutejszy, mający w nosie te wszystkie przepychanki graniczne, Węgrów, Niemców, Ślązaków, Cieszynioków, pograniczników i Wołochów, od których może pochodzi. Pewnie w głowie mu kolejny kufel, albo kac, który będzie musiał jakoś zneutralizować. A ten zależy przecie od głowy, a nie tego po której stronie granicy popijał albo będzie trzeźwiał.
Bartłomiej Świderek– pochodzi z Gliwic, zainteresowany szeroko rozumianą tematyką śląską oraz kwestiami dotyczącymi tożsamości i przemian zachodzących w Europie Środkowej i Wschodniej. Zawodowo związany z branżą medialną w zakresie odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej.
Ciekawe. Dzięki. Bywałem w Cieszynie, zajechałem do Łomnej i Jabłonkowa. Trochę wiedziałem, ale dobra rzecz taki spacer w czasie i przestrzeni w towarzystwie dobrego przewodnika.