„Człowiek myśli a Pan kreśli” – czyli z życia pewnej śląskiej rodziny

Hilda pochodziła z małej śląskiej miejscowości. Miła kilkanaścioro  rodzeństwa  siedmioro z nich przeżyło. W dawnych czasach było tak, że rodziny były wielodzietne, bo przecież trzeba było przystać na tym, co Pan Bóg dał. Mało kto w tamtym okresie korzystał z pomocy lekarzy, bo albo byli za daleko albo, nie było pieniędzy. Toteż korzystali z usług miejscowych znachorów. Jak któreś dziecko było słabsze, to umierało i przeżyło tylko te najsilniejsze. Taka naturalna selekcja – jak mówili niektórzy mądrzy i uczeni ludzie.

Hilda należała do Tych najsilniejszych. Była najstarszą z żyjącego rodzeństwa. Kiedy dorosła i miała już swoje lata, rodzice postanowili ją wydać za mąż za Francka – młodego i pracowitego chłopca z sąsiedniej wsi. Jakimś sposobem dogadali się z sąsiadem i ten zgodził się uczestniczyć w swatach. W wyznaczony dzień przyszły narzeczony udał się ze swoim swatem do Hildy. Zaopatrzony we flaszkę i jakieś słodycze zawitał do Jej drzwi. Co prawda nie wiedział o niej za wiele, tylko tyle, że dziewczyna jest bardzo ładna, mądra i pracowita, no na dodatek była jedynaczką. Nie przypuszczał  biedak, że swat bojąc się reakcji na taką ilość rodzeństwa ukrył przed nim ten fakt.

Na ten czas siostry i bracia zostali wywiezione do krewnych. Ale jak to mówią, prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw, a kłamstwo ma krótkie nogi. Rodzice Hildy przystali na to małe oszustwo obawiając się, że kawalerowi wpadnie w oko któraś z młodszych córek i zrobi jak to mówią „dziurę w płocie”. Zwyczajem przecież było, że to najstarsza powinna wyjść za mąż jako  pierwsza. Poza tym bali się, że jak chłopak dowie się o licznym rodzeństwie nie zechce się ożenić. Mogło tak się stać, ale nie stało Franek gdy tylko ujrzał Hildę wpadł jak śliwka w kompot zakochując się po uszy w pięknej pannie. Jej gęste ciemne włosy i piękny uśmiech tak go omotały, że to chłopak postanowił się ożenić.

Rodzice zapisali mu we wianie spory kawałek pola. Co prawda Francik pracował na grubie /kopalni/ ale ten kawałek pola zapewniał przeżyć ciężkie chwile związane z „przednówkiem” czyli okresem przed żniwami, kiedy to zgromadzone zapasy już się wyczerpały. Hilda też dostała swoje tylko tyle, że w innej wsi. Urodziło im się troje dzieci, dwóch chłopców i dziewczynka, które bardzo kochali i dbali by niczego im nie zabrakło. Zarówno Francik  jak i jego żona byli bardzo pracowitymi ludźmi, toteż jako tako wiązali koniec z końcem.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Henryk Herud (1895–1955) – człowiek Załęża

W imię zasady, że to mężczyzna musi spłodzić syna wybudować dom i zasadzić drzewo, Francik jako głowa rodziny postanowił zbudować nowy dom dla swojej rodziny. Dotychczas mieszkali kątem u rodziców Francika. Były to ciężkie czasy brakowało materiałów budowlanych a zdobycie czegokolwiek do budowy graniczyło niemal z cudem. Jako, że Hilda nie chciała z tą sprawą zostawić męża samego postanowiła mu pomóc. Glina znajdująca się na działce doskonale nadawała się na materiał budowlany toteż Hilda razem z mężem wykopali niewielki dół zwieźli ją na jedno miejsce a potem tak długo deptali nogami aż glina miała konsystencję ciasta. Potem dawali te kawałki to takiej specjalnie zrobionej przez Francika formy. Te formy miały kształt i wymiary zwykłej cegły. Po wyschnięciu tak zrobione cegły zwozili i układali do specjalnego pieca rozpalali ogień i wypalali .Widocznie mężczyzna znał się na tym jak nikt inny, bo tak otrzymana cegła była doskonałej jakości i nadawała się na budowę domu. Dzięki ich uporowi i ciężkiej pracy w przeciągu 3 – 4 lat powstał nowy dom.

Rodzina bardzo szybko wprowadziła się do niewykończonego jeszcze domu. Budowa i praca zawodowa  kosztowała wiele wysiłku Ojca rodziny. Żeby mieć siły do dalszej pracy Francik musiał dobrze zjeść, toteż Hilda co najlepsze kąski zostawiała dla męża. Jajka od kur, kawałek mięsa na obiad dostawał mąż, a Ona z dziećmi zadowoliła się pieczonymi kartoflami i zsiadłem mlekiem. W piątek obowiązkowo na stole młodych gospodarzy królował żur w imię powiedzenia „z żuru chłop jak z muru” i nieważne było to, że nie opływali w dostatku ale to, że żyli w zgodzie wspierając się nawzajem. Co prawda niewykończony dom posiadał mały pokoik, sypialnię oraz kuchnię. Kuchnia miała piękny piec z żelaznymi płytami na który stawiało się garnki. Z boku był wyłożony białymi kaflami  co było w tych czasach szczytem nowoczesności i marzeń wszystkich gospodyń. Wodę nosiło się ze studni, którą wykopano na podwórku. Jedynym udogodnieniem było to, że nie trzeba było wyciągać wiadra tylko ręcznie pompowano. Najgorzej było w zimie, kiedy to  metalowa pompa zamarzała ale i z tym jakoś sobie  gospodarze radzili.

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

Miejscowi żartownisie mieli wielki ubaw kiedy to pewnego mroźnego dnia doradzili najstarszemu synowi  gospodarzy jak się może szybkim sposobem nauczyć języka obcego. Niczego nieświadomy chłopiec przyłożył sobie język do pompy. Wystarczyła chwila a byłoby się to skończyło tragicznie gdyż język przymarzł do metalu. Dzięki Ojcu, który akurat był na podwórku wszystko dobrze się skończyło.

Wielką wadą niewykończonego domu było też to, że trzeba było bardzo pilnować dzieci. Jako, że na piętro, które  służyło jako magazyn na zboże wchodziło się po drabinie.  Stwarzało to duże niebezpieczeństwo dla małych  dzieci. Ciekawość maluchów mogła spowodować wielką tragedię. Po tym jak najmłodszy z synów wdrapał się po drabinie na piętro i niemal spadł, Hilda kazała mężowi usunąć drabinę z domu i wstawić tylko w razie potrzeby.

Mijały lata, dzieci rosły a  pracowici rodzice dorobili się nawet prowizorycznego centralnego ogrzewania  tzw „dmuchawy”. Polegało to na tym, że przez specjalne przewody ciepłe powietrze pochodzące z pieca znajdującego się w piwnicy dostawało się przez otwory do mieszkania. Były to czasy, że chociaż miało się kawałek ziemi, ale żeby ją uprawiać trzeba było być zdanym na łaskę lub niełaskę bogatego gospodarza, który miał niezbędne maszyny i silnego konia, którym mógłby zaorać ziemię, zwieź siano z łąki itp. Toteż Hilda w zamian za wykonane prace chodziła na odrobek czyli odpracowywała wykonane przez gospodarza usługi. Nieraz było tak, że siano na łące Hildy nadające się do zwózki do stodoły zostało zalane przez nagłą burzę, bo ona musiała w tym czasie pracować u gospodarza. Kiedy mąż był w pracy, ta dzielna kobieta  była zdana na siebie. Co prawda dorastające dzieci zamiast jechać w czasie wakacji na kolonie musiały pomagać w gospodarstwie.

Jednego roku w czasie zwózki siana kobieta spadła z fury i połamała sobie żebra, czego skutkiem był gips od pasa w górę. Co to była za męczarnia gdy na dworze powyżej 30 stopni ciepła wie tylko ten co doświadczył tego samego, ale dzielna Hilda podobnie jak i jej mąż nie uskarżała się na swój los. Jak tylko doszła do siebie pomagała innym. Miała swoje małe marzenia i plany ale zawsze powtarzała „Człowiek myśli a Bóg kreśli.”. Wszystkie doświadczenia znosiła w cichej pokorze. Ta kobieta o złotym sercu i rękach musiała przejść wiele.

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

Jej mąż zginął pomagając krewnym przy rozbiórce domu. Po tym Hilda zamknęła się w sobie i zaczęła chorować. Zmarła na raka w pięć lat po swoim mężu, zostawiając troje dzieci z których najstarsze było pełnoletnie a najmłodsze miało 8 lat. Mając za wzór pracowitość swoich rodziców najstarsze z dzieci przy pomocy krewnych i sąsiadów zajęło się rodzeństwem. I tak to dzieci Hildy dawały sobie jakoś radę. Jej dobre i złote serce zostało na zawsze w ich pamięci i było takim motorem do działania z przeciwnościami losu.

Synowie pożenili się i dobrze im się wiedzie. Co do córki, to ta niestety nie miała takiego szczęścia. Wychodząc dwukrotnie za mąż źle wybrała, gdyż jeden mąż był alkoholikiem a drugi okazał się złodziejem. Pod wpływem złych doświadczeń, nie mając nikogo bliskiego musiała dźwigać ten ciężar sama. Ponadto miała pięcioro dorastających dzieci, o których musiała się zatroszczyć. Dał też znać o siebie wypadek, który miała w czasach młodości toteż słaba fizycznie i psychicznie zaczęła chorować. Odeszła nagle zostawiając po sobie ból i cierpienie dzieci i Tych wszystkich, którzy ją znali.

Widać rodzice nie mogąc patrzeć na nieszczęście swojego dziecka uprosili Boga, żeby zabrał je z tego świata. A ludzie jak to ludzie, mówią, że widocznie takie były plany Boże bo przecież Hilda i Jej mąż zmarli młodo, a ich  córka w kwiecie wieku. Chociaż każdy z nas planując swoje życie i stara się zrealizować plany i marzenia, zazwyczaj jednak jest tak, że to ostatnie słowo należy do Stwórcy bo przecież  „Człowiek myśli a Pan kreśli ”

Regina Sobik

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

2 kōmyntŏrze ô „„Człowiek myśli a Pan kreśli” – czyli z życia pewnej śląskiej rodziny

  • 5 lutego 2022 ô 19:52
    Permalink

    Nazywam się Waldemar Miksa (Mixa). No Ojciec był z Siemianowic. Pozostało mi po Nim niewiele: trochę zdjęć, dwa dokumenty z niemieckiej armii i pamięć. Za młodego za głupi byłem, żeby pytać. Sam nie bardzo chciał mówić, tylko parę razy “pękł” i opowiadał o rodzinnej masarni, o wujku misjonarzu, a kiedy słyszał “Cichą noc” płakał. Kiedy wyszedłem z wojska był już bardzo chory, nie mógł mówić, więc niczego już nie mogłem się dowiedzieć. Znalazłem wujka misjonarza, to Paweł Mixa. Znalazłem też brata Ojca (chyba najmłodszego), również duchownego: Georg Mixa wyjechał do Niemiec i tam organizował pomoc w latach osiemdziesiątych. Jest jeszcze Walter Johannes Mixa, biskup, urodzony w Chorzowie, czyli po sąsiedzku, może też rodzina, ale nie dogrzebalem się niczego. Teraz jestem na emeryturze i próbuję dowiedzieć się więcej o Ojcu. Jest to też ważne dla mnie, wychował mnie Ślązak, po śląsku, nawet, gdy mówił po polsku, zawsze, do końca życia, właziła mu tam ślônskō godka, a znaleziony list do Matki zaczynał się od słów: Meine Liebe Andziulka. Gdyby ktoś coś wiedział, bardzo proszę o jakiekolwiek informacje. Mój mejl: waluswamix@gmail.com. Ojciec nazywał się Johann Alois (Jan Alojzy) Mixa, ur. 6. czerwca 1914 r. w Siemianowicach, ochrzczony w kościele pw. Św. Krzyża.

    Ôdpowiydz
    • 5 lutego 2022 ô 20:25
      Permalink

      Jeszcze Dziadkowie, rodzice Ojca:
      Alfons Mixa i Maria zd. Bieniek. Doczytałem, że w 1945 musieli uchodzić.

      Ôdpowiydz

Ôstŏw ôdpowiydź do Waldemar Miksa Pociep ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza