Czesław Sobierajski. Szczery polityk
Stała się rzecz niesłychana…
Polityk powiedział co naprawdę myśli. Bez niedomówień, bez owijania w bawełnę, bez krygowania się. Przesłanie jego wypowiedzi można streścić w dwu krótkich zdaniach: „Górny Śląsk jest nasz” oraz (parafrazując maksymę Mistrza): „ Pie…cie się Hanysy!”.
Po raz pierwszy ktoś tak jasno określił stanowisko rządzących tym regionem. Klarowność jego przesłania i buta w nim zawarta zaszokowała nawet przeprowadzającą z Sobierajskim wywiad Teresę Semik. A w końcu redaktor Semik to przecież nie byle kto. Jako „Wunderwaffe” władz wojewódzkich rozwaliła ona parę lat temu ideę utworzenia tzw. Wystawy Stałej przy Muzeum Śląskim. Wystawa ta miała pokazywać ostatnie 200 lat naszej historii. Ale tym razem (o zgrozo!) widziane z perspektywy europejskiej. Zaniepokojone władze regionu posłały w bój nieustraszoną obrończynię polskości na tej odwiecznie polskiej ziemi, wielokrotnie sprawdzoną Teresę Semik. Dziś przez ową wystawę, koncepcji „naszej” czyli polskiej, przeganiane są zastępy uczniów śląskich szkół. Tam poznają symbol „niemieckiego panowania” czyli katowicką gilotynę, którą to Teresa kazała przywlec z KL Auschwitz…
Miała być maszyna parowa w skali jeden do jeden, cud techniki sprzed przeszło 200 lat, z czasów kiedy Górny Śląsk był jednym z najważniejszych i najnowocześniejszych ośrodków przemysłowych Europy.
Skończyło się na gilotynie, ponurym ustrojstwie z ponurych czasów, kiedy to w III Rzeszy „pracowało” kilkanaście tego typu urządzeń. Miedzy innymi w Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku. Według „historyczki” Teresy Semik i jej mocodawców, ta katowicka ma być szczególna…
O ile jasny jest powód dla którego redaktor Semik nienawidzi Niemców w równym stopniu co górnośląskich autochtonów (według jej własnych słów, żołnierze Wehrmachtu którzy zabrali krowę jej ojcu, mówili „śląską gwarą”) to w przypadku Sobierajskiego sprawa jest bardziej skomplikowana.
Według Wikipedii Sobierajski w roku 1975 rozpoczął prace na kopalni w Knurowie. No cóż, można sobie wyobrazić, że w tamtych czasach urodzony w Kielcach emigrant po przybyciu na Śląsk przeżył spory szok kulturowy. Na pewno nie było mu łatwo. Stare hajery posyłały go do narzędziowni po „kibel sztromu” czy też „gumifajla”… Młody Czesław tego nie zapomniał…
Ale minęło prawie 50 lat. Wiele się przez ten czas zmieniło, również na Górnym Śląsku. Stare hajery powymierały. Emigranci wyparli autochtonów. „Kibel” znaczy tu dziś to samo co i w całej Polsce. Sobierajski, jak wielu jego ziomków, zrobił sporą karierę w górnośląskiej „Solidarności”, ostatnio zaś (z wykształcenia absolwent technikum dla pracujących) doradza katowickim „elitom”…
Na efekty tego „doradzania” nie trzeba było długo czekać. Oczywiście spektakularna akcja sadzenia drzewek polskim bohaterom to tylko cząstka przeprowadzanej od dziesiątek lat polonizacji regionu, zawłaszczania przestrzeni publicznej we wcale nie ukrywanym zamiarze wyrugowania prawdy historycznej. Ale, przywołując jedynie ostatnie ekscesy, by zapoznać się z tzw. Panteonem trzeba się przełamać i udać do katedry. W Muzeum Śląskim trzeba zapłacić za kartę wstępu. Tak samo w Sztolni Królowej Luizy, gdzie podczas prac rekonstrukcyjnych zniszczono historyczny herb i napis „Glück Auf!” (według słów ówczesnych zabrzańskich notabli niemiecki napis mógłby wzbudzić niepotrzebną dyskusję).
Drzewka zaś rosną niejako „za darmo”, w otwartej przestrzeni … To nowa jakość w procesie fałszowania naszej historii.
Wydawało się, że zakłamanej do cna PRL nie będzie można już w tym temacie pobić. Teraz dopiero widać jak naiwne było to myślenie.
Jednakże podróżując po Dolnym Śląsku czy Pomorzu co rusz jest się skonfrontowanym z całkowicie odmienną filozofią w kwestii prezentacji historii regionu. Można z zazdrością pomyśleć, że jednak można inaczej. Czyli inni „doradcy” ? Albo inne „elity”?
A może inna świadomość tamtejszej społeczności? Czyli, mówiąc wprost, na ile Górnoślązacy wini są sami sobie?
Wiem że poruszam się teraz po grząskim gruncie. Tym bardziej, że od 35 lat jestem obywatelem Niemiec i muszę liczyć się z zarzutem wtrącania się w nieswoje sprawy. Więc może tylko mała przestroga z mej strony.
Przez te 35 lat byłem świadkiem, jak celowa polityka państwa może wpływać na świadomość i tożsamość społeczną i kształtować pożądane przez rządzących „nowe społeczeństwo”…
35 lat temu w telewizyjnych dyskusjach używano jeszcze terminu „środkowe Niemcy”, mając na myśli NRD. Wschodnie były dopiero za Odrą. Mapa prognozy pogody stacji ARD rozciągała się od Lotaryngii po Śląsk i Prusy Wschodnie. Thomas Gottschalk, ikona niemieckiej telewizji (matka z Groszowic, ojciec z Kowalowic) witając miliony niemieckojęzycznych widzów w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Lichtensteinie i Południowym Tyrolu czasami dodawał jeszcze Oberschlesien (co z uwagi na zasięg zachodnioniemieckiej TV nie miało większego sensu, oczywiście oprócz symbolicznego).
Związek Wypędzonych był wtedy jeszcze olbrzymią siłą polityczną z której głosem (a raczej wyborczymi głosami) musiała się liczyć każda partia. W jego władzach roiło się od „jastrzębi”, niejednokrotnie z nazistowską przeszłością. „Przetrzebiła” to towarzystwo dopiero Erika Steinbach, w Polsce (cóż za absurd!) zawzięcie opluwana przez rożnej maści „ekspertów od spraw niemieckich” i „znawców sytuacji politycznej za Odrą i Nysą ”.
Dziś młody Niemiec, produkt kilkudziesięcioletniej indoktrynacji, to indywiduum wyprane z jakiejkolwiek myśli o tożsamości narodowej. Nic zresztą dziwnego, kiedy historię jego narodu odgórnie sprowadzono do kilkunastu lat nazizmu. Któż chciałby dobrowolnie identyfikować się z narodem o takiej historii? Lepiej i bezpieczniej być Europejczykiem.
O Schlesien czy Ostpreußen nie wie współczesny Niemiec nic, choćby był to nawet Heimat jego przodków. Zresztą samo słowo Heimat też ma niezdrowe konotacje…
Powiem szczerze, że nie chciałbym żyć w kraju gdzie „polityka historyczna” kształtuje wyobrażenia o narodzie wybranym, ostoi chrześcijaństwa, bohaterstwie w walce za wolność tych czy innych, jutrzence narodów itd. itp. Gdzie nie ma tygodnia żeby nie świętowało się tej czy innej „wiekopomnej chwili”. Gdzie Państwo uprzytomnia na każdym kroku swym obywatelom, jakimi to byli szczęściarzami rodząc się właśnie tu… To wszystko po prostu śmieszy, nic więcej.
Jednakże „model niemiecki” też nie budzi mej sympatii. Kompletna amnezja w temacie własnej historii i tradycji, całkowite odcięcie się od własnych korzeni też nie zdaje się być wartym polecenia. Może bowiem, wbrew zamiarom wspomnianych „elit”, zaowocować odruchem buntu części (w Niemczech na razie marginalnej) poddanego indoktrynacji społeczeństwa. Ale to już całkiem inny temat…
Ostatnie obchody okrągłych rocznic stały się na Górnym Śląsku prawdziwą orgią polskiej propagandy. W ramach przeróżnych „rekonstrukcji historycznych” stawiano bramy powitalne, zrywano okowy, jeszcze raz bohaterscy powstańcy wyzwalali Górny Śląsk spod jarzma pruskiego ciemiężcy.
Miesięcznik Śląsk prawie cały numer poświęcił wydarzeniom sprzed 100 lat. Sa to teksty wymagające od czytelnika żelaznych nerwów! Euforia powrotu do Macierzy. Ani odrobiny refleksji nad tym, jak paskudne były to czasy, ile nieszczęść i tragedii przyniósł ten „powrót” autochtonicznej ludności… Ani słowa o politycznym kunktatorstwie rządów Polski i Francji. Próby jakiejkolwiek rzetelnej analizy.
Dla polskich propagandzistów „Czerwone Słoneczko” nigdy nie zajdzie… To było już od dziesięcioleci wiadome. Gorzej że chyba świeci coraz intensywniej…
Foto: Vision
No, ja. Yno, co i kaj tyn politikier tak doprowdy pedzioł ?
Ejźli lieferujōm stoff, coby bōło ô czym pisać, to niyma źle. Ślōnzŏki banōm wele tych strōmōw gleichgültig przejyżdżać. A tyn imperjalizm polski dŏwŏ, co kritycniyjszym ino do myślyniŏ. To Sobierajski+Konsortium Sie cisnōm ku anachronismusowi nationalistycznymu!