Cesarz, Bagno i rozpustne trzy siostry
„Cesarz” to dąb szypułkowy, który ma ok. 500- 600 lat, obwód 676 cm, wysokość 21 m. Zwany był dawniej dębem cesarza Wilhelma i znaleźć go można przy głównej ulicy Obornik Śląskich biegnącej niemal przez centrum miasteczka – właściwie to rośnie w drodze i zajmuje prawie połowę jezdni. Samo jego posadowienie jest ewenementem na skalę światową – popatrzcie na zdjęcie! W oparach spalin, obcinany przez służby energetyczne, korzeniami uciekając przed asfaltem i brukiem, jest w stanie kwitnącym i doskonałego zdrowia! Jego wygląd robi niesamowite wrażenie na każdym, kto wjeżdża do Obornik, a tą drogą przybywa ogromna większość. Drzewo stanowi i witacz, i wizytówkę miasta i to taką, na jaką pozwolić sobie może niewiele miejscowości, nic więc dziwnego, że mieszkańcy wypowiadają się o nim z wielką dumą i dbają o niego wyjątkowo. W Obornikach Śląskich jest zresztą dobry klimat dla spraw przyrody i natury. Jest to miasto uzdrowiskowe – „zielone płuca Wrocławia” oddalonego o 25 km, położone przepięknie na Wzgórzach Trzebnickich u stóp Kocich Gór. Pochodzenie nazwy nie jest ustalone. Jedni wywodzą ją od boru, inni od obory (co wskazywałoby na służebną, hodowlaną funkcję osady w średniowieczu). Tę drugą koncepcję zdaje się potwierdzać również legenda o księżnej, która lubiła się kąpać w krowim mleku, a jej tabor znalazł tu wydajną łąkę dla mlekodajnych krów. Współczesnym mieszkańcom krowy i obora nie kojarzyła się najlepiej i w herbie Obornik Śląskich widnieje świerk z szyszkami. Najbardziej znaną postacią, która mieszkała i była związana z Obornikami był urodzony w 1798 roku we Wrocławiu Karl von Holtei, poeta romantyczny, pisarz i aktor. Pisał o nich w swych wierszach i pismach. Jego imieniem nazwano Liceum Ogólnokształcące w Obornikach Śląskich. Na niewielkim wzgórzu znajduje się kamień-pomnik jemu poświęcony. Wzgórze to jest częścią “Góry Holtei’a” zwanej też “Belwederem”. Tu znajduje się też punkt widokowy, stalowy krzyż, pozostałości kurhanu z epoki brązu.
Z innym drzewem – też osiągającym znaczne rozmiary i sędziwy wiek, związana jest miejscowość w gminie Oborniki: Wielka Lipa. We wsi usytuowany jest przepiękny pałac należący od końca XIX wieku do Alfreda von Waldenburga. Na cześć swojej żony – Elizy, nazwał go “Zamkiem Elizy”. Budowla miała podkreślać chwałę rodu Hohenzollernów z którego się wywodził. Nad wejściem znajduje się herb rodzin obojga małżonków. Pod herbem fundatorów znajduje się wstęga z napisem “Ein Veste Burg ist unser Gott” czyli “Warownym grodem jest nasz Bóg” – zaczerpniętym z pieśni Marcina Lutra, będącej też hymnem wojsk armii protestanckich. Historii powojennej wsi towarzyszy przepyszna anegdota: W czasach Polski Ludowej mieszkańcy Wielkiej Lipy wyszli na pochód pierwszomajowy z transparentem “PZPR – Wielka Lipa”, po czym niespodzianie zostali aresztowani do czasu rozpoczęcia żniw. Wieś otrzymała też zakaz uczestniczenia w pochodach pierwszomajowych. Wracając zaś do pałacu. Oszczędzony przez sowietów podzieliłby los prawie wszystkich dolnośląskich pałaców, czyli po rutynowym zajęciu go przez PGR-owskie biura i magazyny, byłby w demokratycznej już Polsce niszczony i rozkradany, gdyby nie zjawił się człowiek o dźwięcznym nazwisku: Ferdinando Caggiati. Okazuje się, że śląskie pałace mogą zachwycić nawet Włochów, a Oborniki Śląskie okazać się atrakcyjniejsze od Parmy (stamtąd włoski przedsiębiorca pochodzi). Pałac został odnowiony przepięknie i zamieszkany dlatego też wejść do środka nie można. Mało tego – Ferdinando odnowił pałac w Siemianicach, w tej samej gminie.
Dla łowców ciekawostek historycznych podaję fakt przyjścia na świat w Wielkiej Lipie hrabiego Hansa Karla Friedricha Antona von Diebitsch, późniejszego feldmarszałka rosyjskiego Iwana Iwanowicza Dybicza Zabałkańskiego.
W tej samej gminie (co za gmina!), rozciąga się wieś o nazwie mało zachęcającej, by się w nią zapuścić, wgłębić: Bagno. Byłem tam kilka razy i wracać będę jeszcze – mam taką nadzieję. Na Śląsku można podziwiać perfekcyjnie odnowione pałace wraz z przylegającą do nich „infrastrukturą” tylko wtedy, gdy stają się prywatną własnością człowieka, którego stać na remont i utrzymanie, lub – wyremontowane kompleksowo przez filantropa z zagranicy (przeważnie przed Unią Europejską była to Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej) przekazane zostały instytucjom kościelnym. Na Górnym Śląsku tętni życiem kulturalnym, duchowym i naukowym pałac i folwark Odrowążów w Kamieniu Śląskim przekazany biskupstwu opolskiemu i Wydziałowi Teologicznemu Uniwersytetu Opolskiego. W Pławniowicach koło Gliwic cały kompleks pałacowo – dworski zarządzany jest przez diecezję gliwicką. W Bagnie całym kompleksem pałacowym zwanym dziś Starym i Nowym Zamkiem, wraz z parkiem angielskim, zawiadują salwatorianie. Rezydencję wybudował na początku XX wieku Georg Kissling, bajecznie bogaty browarnik z Wrocławia. Jego następcy gorzej radzili sobie z piwowarstwem i majątek w Bagnie przejął bank, od którego, w 1930 roku, przejęli kompleks niemieccy salwatorianie, a po II wojnie światowej polscy, urządzając tutaj Wyższe Seminarium Duchowne. Salwatorianie to zakon ludzi otwartych na świat (zresztą obecny w każdym zakątku ziemi). Wielu wśród nich pedagogów, naukowców, artystów. W Bagnie – mimo, że to własność zakonna i klasztor, każdy turysta spotka się z niezwykłą serdecznością i gościnnością. Kiedy podczas interesującej rozmowy z przewodnikiem w habicie zwróciłem uwagę na portret jednego z braci na tle zabudowań klasztoru (Nowego Zamku), opowiedział mi historię człowieka nieprzeciętnego, o niezwykłych zasługach. Sylwester Sierny urodził się w Niedobczycach pod Rybnikiem jeszcze w XIX wieku. Po skończeniu szkoły podstawowej pracował na kopalni. W 1910 roku wstąpił do Zgromadzenia Księży Salwatorianów i przyjął imię Feliks. Przebywał na placówkach w Passau, w Wiedniu i w Karniowie. Podczas I wojny światowej na której służył jako sanitariusz, dostał się do niewoli rosyjskiej. Po wojnie posługę pełnił w Trzebini, która była „stolicą” prowincji najpierw austrowęgierskiej Salwatorianów, a od 1927 roku – polskiej. Tutaj dygresja i odskok, a raczej ukłon w stronę innego z salwatorianów – księdza Stefana Michalika (imię zakonne Antonin) z Lipin Śląskich. Kilka faktów z jego życia powie nam i to, jacy ludzie rodzili się w biednych, robotniczych domach na Górnym Śląsku, i to jakie kadry posiadało Zgromadzenie Księży Salwatorianów. Otóż ksiądz Michalik w latach 1902-1906 pracował w domu wychowawczym w Bregenz nad Jeziorem Bodeńskim i w latach 1904-1905 w miejscowym gimnazjum był nauczycielem śpiewu, historii, kaligrafii, języka łacińskiego, włoskiego i niemieckiego! Jako przełożony Prowincji Polskiej w Trzebini, redagował dwie gazety i publikował w wielu czasopismach artykuły z dziedziny pedagogiki, kultury i sztuki. Wróćmy jednak do Bagna. Tam właśnie po kupnie tej nieruchomości przez zakon, udał się brat Feliks poproszony o to przez księdza Michalika. Zbliżała się straszna, druga wojna. Po opuszczeniu budynków przez braci słusznie obawiających się Rosjan, w Bagnie pozostał samotny Feliks Sierny. Pracował w ogrodzie i w parku, przygotowywał sam sobie zioła i pożywienie i przemyśliwał zapewne, jak uchronić to piękno wokół przed krwiożerczą i niszczycielską Armią Czerwoną. Gdy ta nadeszła, wziął duży, drewniany krzyż, ubrał robocze ubranie i w języku rosyjskim przywitał serdecznie oficerów i żołnierzy. Zaoferował ponadto swe usługi jako sanitariusza i dobrego znawcę ziół. Szczegóły są ciekawe zapewne, choć nie najważniejsze. Najważniejsze jest to, że Bagno (także domy we wsi) przetrwało w stanie nienaruszonym, co na Dolnym Śląsku szczególnie, należy uznać za cud, lub czyn salwatorianina, czyli zbawcy. Wybaczą mi więc Państwo, że nieproporcjonalnie dużo miejsca w tekście służącym opisom drzew i miejsc, w których rosną, poświęcam jednemu człowiekowi.
Wróćmy przeto do Bagna. W przepięknym parku, utrzymanym z wielką starannością w stylu angielskim, jest staw z pływającymi łabędziami i ślicznym domkiem dla kaczek, stacje Męki Pańskiej (każda stacja ma swój roślinny symbol – brzozę, lipę, jaśminowiec, bluszcz, itd.). W parku zmożemy podziwiać między innymi: altanę filozofów z labiryntem, który nazywa się Ogrodem Filozofów. Błądząc pośród strzyżonych cisów co krok natykamy się na filozoficzne sentencje, które mogą nam posłużyć w znalezieniu sensu w życiu. Mnie zachwyciła swą celnością i zwięzłością myśl Platona: „myśleć to co prawdziwe, czuć to co piękne i kochać co dobre – w tym cel rozumnego życia”. Wśród wielu wiekowych i potężnych dębów, buków i platanów, a nawet płaczącego buka, pod którym jak głosi legenda spełniają się życzenia, natknąć się można na pomniki, sztuczne groty, altany. Kilometr za wsią znajduje się średniowieczne grodzisko z XII – XIII w. Na teren grodziska prowadzi masywny, kamienny most, całość otoczona jest 5 metrową fosą. Ostatni z Kisslingów założył tu mauzoleum, stąd stojący tu duży krzyż z piaskowca z wyrytą na nim niezbyt optymistyczną sentencją. W północnej części Bagna rozciągają się stawy hodowlane, których było tu kiedyś mnóstwo – dały wszak nazwę wsi. Nas jednak interesują bardziej drzewa. Kiessling starał się o tytuł szlachecki. Cesarz Niemiec przyobiecał mu go i zamierzał do Bagna przyjechać. Na tę okazję Kissling rozbudował posiadłość, upiększył park i ogród oraz posadził setki lip w alei biegnącej od pałacu do centrum wsi. Tam zaś pod kościołem królowały od średniowiecza trzy lipy z którymi związana jest legenda z motywem przeze mnie już poruszanym: rosnące korzeniami do góry. Otóż w grodzie nad bagnem mieszkały sobie trzy przepiękne (nie dziewice – tę cnotę straciły szybciutko) panny (kasztelanki?). Nudząc się okropnie w tej ponurej okolicy, miast na czynienie dobra i modlitwy czas poświęcać, marnotrawiły go na lubieżnych i swawolnych uczynkach. Wiele zła uczyniły, wiele serc i nie tylko, złamały. Myślały, że potępienie je czeka nieuchronne. Azaliż pewien bogobojny wędrowiec, ślepy i głuchy na ich wdzięki, wskazał im drogę wyjścia i pokuty: posadzenie lip przy kościele korzeniami do nieba. Jak doszło do tej czynności – tu wersji jest wiele. Wybrałem tę najbardziej fantastyczną i zwariowaną. Otóż siostrzyczki w porze sadzenia, czyli wiosną w pełni, postanowiły dojechać pod kościół…saniami! By płozy miały się na czym ślizgać, posypywały ziemię – solą. Posadziły lipy jak im poradzono – i albo grzechy ich nie były tak ciężkie, albo miłosierdzie boskie jest niezmierzone, lipy zakwitły, czym dały znać, że grzechy sióstr zostały odpuszczone. I tu naszła mnie refleksja: czyż ja nie popełniłem grzechu wobec Obornik Śląskich i Dębu „Cesarz”? Czy znajdziecie Państwo czas na „stolicę” gminy po pobycie w jej części bagiennej?
Autor artykułu napisał: “Na Śląsku można podziwiać perfekcyjnie odnowione pałace wraz z przylegającą do nich „infrastrukturą” tylko wtedy, gdy stają się prywatną własnością człowieka, którego stać na remont i utrzymanie, lub – wyremontowane kompleksowo przez filantropa z zagranicy.”
Na potwierdzenie mogę przytoczyć następującą statystykę. Przed II wojną, na obszarze obecnego powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego, było 41 zamków i pałaców. W chwili obecnej istnieje 7. Sześć z nich wyremontowali prywatni inwestorzy (niektóre od stanu zupełnej ruiny), a jeden (zamek w Polskiej Cerekwi) – gmina ze środków własnych oraz środków UE. Państwo polskie zasłużyło się wyłącznie w kontekście czynnego lub biernego niszczenia tych obiektów.
Autor artykułu napisał :„Na Górnym Śląsku tętni życiem kulturalnym, duchowym i naukowym pałac i folwark Odrowążów w Kamieniu Śląskim przekazany biskupstwu opolskiemu i Wydziałowi Teologicznemu Uniwersytetu Opolskiego. W Pławniowicach koło Gliwic cały kompleks pałacowo – dworski zarządzany jest przez diecezję gliwicką”.
Dodałbym jeszcze kompleks pałacowo-klasztorny w Rudach (też diecezja gliwicka). Warto też pamiętać, że Kamień Śląski i Rudy przed oddaniem w zarząd instytucjom kościelnym były w kompletnej ruinie.
Pozdrawiam