Canon Silesiae #5: August Scholtis “Wiatr od Wschodu” (tłum. Alois Smolorz)
Tak o książce w posłowiu pisze Horst Bienek:
„(…) Wiatr od wschodu jest na swój sposób dziełem genialnym – tak, nie obawiam się tego stwierdzenia.
(…) Scholtis pisał od wewnątrz. Pochodził z owej prowincji Górny Śląsk, która przez nienawiść narodową, antagonizmy religijne, powstania, plebiscyt i wreszcie podział wywoływała przez lata niepokoje w Niemczech. Pochodził z morawskiej części Śląska, którą przyłączyli sobie Czesi, i która w okresie międzywojennym zwana była Kraikiem Hulczyńskim. Pochodził z rejonów przygranicznych i przez całe swoje życie nie wiedział, do jakiego miejsca tak naprawdę przynależy.
(…) Spisał to wszystko, nawet więcej – wykrzyczał, przeklął, wymodlił i wypłakał w Powieści górnośląskiej katastrofy. Była to gniewna litania przeciwko bogatym magnatom, szowinistycznym politykom, demagogicznym księżom i ideologicznym uwodzicielom – tu i tam. Równocześnie namiętna mowa obrończa dla ubogich, wykorzystywanych małych ludzi, którzy zawsze i wszędzie byli przegrani.”
A śp. Michał Smolorz w 2012 roku na łamach Dziennika Zachodniego przewidywał, że książka nigdy nie doczeka polskiego wydania: „(…)jestem pewien, że wówczas nie dopuściliby, aby ten nakład trafił do rąk czytelników. Polityczni administratorzy regionalnej kultury zrobią wszystko, aby najwybitniejszych górnośląskich dzieł współcześni Górnoślązacy nigdy nie poznali, aby raz na zawsze popadły one w zapomnienie. Abyśmy dalej żyli w przekonaniu, że cała istniejąca śląskość to tylko sztuka ludowo-jarmarczna, rzekomy folklor i krupniokowa tandeta.”
August Scholtis (1901-1969), urodzony w Bolaticach, w Kraiku Hulczyńskim na Górnym Śląsku. Jako samouk wykształcił się na murarza, a następnie został zarządcą dóbr Karla Lichnowskiego w Krzyżanowicach. Od 1929 przeniósł się do Berlina gdzie został pisarzem i dziennikarzem. W 1932 wydał powieść Ostwind (Wiatr od wschodu). Następnie powstają Baba und ihre Kinder (Baba i jej dzieci) oraz Jas, der Flieger (Jaś, lotnik). W 1959 powstaje autobiograficzy Herr aus Bolatitz (Pan z Bolatic), za którego otrzymuje nagrodę Andreas Gryphiusa. Ostatnią książką opublikowaną za życia była Reise nach Polen. Ein Bericht (Podróż do Polski. Sprawozdanie).
Tytuł: Wiatr od wschodu
Autor: August Scholtis
Liczba stron: 439
Cena detaliczna: 32,00 zł
Tak o książce mówi jej wydawca, Pejter Długosz (Silesia Progress):
Fragmenty:
KOPALNIA
Kopalnia to zwierzę stadne, całkiem nieszkodliwe.
Pokonać ją, rozbić albo całkiem uśmiercić, by ratować albo wybawiać ludzkość, kusi każdego kopalnianego psa.
Pies kopalniany, drogi czytelniku, to mała pchła kopalniana. Uwierz mi, kopalni nie szkodzi mała pchła.
Kopalnia to całkowicie nieszkodliwe stadne zwierzę.
Jej istnienie przenika domy, kościoły, cmentarze, osiedla, miasta, lasy, słychać jej oddech, stuka, wali i kopie, i grozi.
Bim.
I znowu z jej ciemnego, bezmyślnego pyska wylała się kupa spoconych mężczyzn.
Bim-bim.
Zagrały koła wieży wyciągowej…
Tak lekko. Tak czarująco. Tak sprężyście. Pozbawione wszelkiego ciężaru. Tak świątecznie. Tak zręcznie. Tak pewnie. Tak bezpiecznie. Tak rozumiejąc wszystko.
Bim-bim.
Kopalnia to zwierzę stadne i zadowala się ludźmi. A ci rozchodzą się na pierwszym poziomie.
Bim-bim.
Na drugim poziomie. Bim-bim.
Na trzecim. Na czwartym. Bim-bim.
Na wszystkich podziemnych zakrętach rąbią i wiercą, sapią i klną.
Modlą się i płaczą, śpiewają i wołają ludzi… Ludzie.
Święta Barbaro, pomóż. Glückauf. Bim-bim.
Za to wioska Sakowice, w której wnętrzu odbywa się owa genialna przestępcza zabawa, stoi sobie jakby nigdy nic, bezceremonialnie niczym jedna z wielu kobiet, które błądzą po smutnych ulicach, z miskami i miseczkami, szukając tego czy tamtego na skromny posiłek.
Bim-bim.
Z kominów snuje się jałowy dym z jałowych zup. Bim-bim.
Z kołysek słychać słabe głosy wychudzonych płodów. Bim-bim.
Z kościołów docierają słabe głosy jałowych wiernych. Bim-bim.
Z knajp wydobywają się zachrypnięte głosy stłamszonych pijaczyn.
Bim-bim.
Z krętych uliczek dobiegają słabe głosy głodnych dzieci. Bim-bim
W błocie leży jakiś babsztyl, to baba nad babami: to „Emilia… Wielka”…
Bim-bim.
MIŁOŚĆ
Pewnego razu Kaczmarek powiedział do Ludwiny: – Pole miałbym. Chatę też miałbym. Teraz potrzebna mi baba.
– Baba ci potrzebna? Taki jesteś mądry, Kaczmarek – odparła na to Ludwina.
Kaczmarek uśmiechnął się: – Miałem cię za głupszą. Ale teraz widzę, że ty jednak jesteś bardziej mądra niż głupia. Jeśli chcesz, wezmę ciebie. Jeśli nie chcesz, to cię nie wezmę.
– Nie musisz mnie brać, ale możesz – powiedziała tajemniczo Ludwina.
– Ale z ciebie zimna kobieta.
– Lód jest zimny, a jednak piecze – ciągnęła Ludwina.
Ale ty, Kaczmarek, nie wierzysz ani w Boga, ani w życie pozagrobowe.
– Z tym wszystkim to pół biedy – odparł Kaczmarek. – Bóg ma większe poczucie humoru, niż w tej szopie się zmieści.
I oboje udali się do chaty…
LUDZIE
A ludzie liczyli miesiące od ślubu Kaczmarka z Ludwiną i mówili: – Kaczmarek żył na przedpłaty.
Kaczmarek, który usłyszał, że tak mówią, powiedział: – Lepiej strzelić wcześniej i z własnej armaty niż później, za to z obcej haubicy.
I nazwał swojego syna Wilhelmem.
WSCHODNI WIATR
Wietrze ze wschodu, spójrz na mnie!
Moje ręce są puste, a ja jestem gotów umrzeć za prawdę.
Czy istnieje jakaś ojczyzna dla ciebie, wietrze ze wschodu.. dla twojego wiania, wietrze ze wschodu, to patrz na mnie.
W stepach, gdzie twój początek, szukam ciebie…Wietrze… Wietrze ze wschodu.
Śpiewasz w kolebce ludzkości, tchnienie syna pustyni…, wietrze, wietrze ze wschodu.
Moje ręce są puste, a ja jestem gotów umrzeć za prawdę, wietrze, wietrze ze wschodu.
Połacie mojego poznania są nierówne. Stepy twojego dzieciństwa są za to równe…, wietrze…, wietrze ze wschodu.
Błądzę po moich własnych połaciach. Zapadam się w sobie, a w grobowcach mojej natury unosi się twoja pieśń…, wietrze… wietrze ze wschodu.
Wietrze… przepiękny wietrze ze wschodu, spójrz na mnie. Stanąłem na wieży kościelnej mojego dzieciństwa i patrzę za tobą na horyzont, wietrze… wietrze, wspaniały wietrze ze wschodu.
Poprzez wieżę mojego kościoła ciągniesz swoją wieczną drogą, a ja patrzę za tobą, na zachód…, wietrze… mały wspaniały wietrze ze wschodu…, spójrz na mnie.
Patrzę z wieży kościelnej mojego dzieciństwa na… Odrę, rzekę mojej ojczyzny, jak się buja, buja jak wahadło olbrzymiego zegara, który wymierza godziny: Europa Środkowa.
Na zachód z wiatrem ze wschodu. Na wschód z wiatrem z zachodu. Tik, tak.
Szkło tego ogromnego zegara… to odrzańskie wahadło… to jest właśnie ona, moja mała hajmat Górny Śląsk…, pełna prostej wiary…, pełna imponującego smutku…, pełna radości bez końca…, pełna dziecinnego diabła…, pełna nieprzyjemnej hańby…, pełna potwornej niesprawiedliwości…
Wietrze… najwspanialszy wietrze ze wschodu…, spójrz na mnie.
Moja wieża kościelna ugina się i chwieje.
I lecimy z tobą, wietrze ze wschodu. Bujamy się z tobą na zachód, wietrze ze wschodu.
Bo jakże wspaniały jest zachód. Wietrze… ze wschodu, spójrz na mnie. Moja wieża kościelna ugina się i chwieje.
I jedziemy ci na spotkanie, na wschód. A ty gwiżdżesz nam naprzeciw i śpiewasz: tik,tak.
Ale moje ręce są puste. I płaczę z radości i jestem gotów umrzeć za ciebie,…wietrze… najwspanialszy wietrze ze wschodu.
Tik, tak.