Bułgarskie reżyserki uczą, jak przestać zamiatać sprawy pod dywan
BUŁGARSKIE REŻYSERKI UCZĄ,
JAK PRZESTAĆ ZAMIATAĆ SPRAWY POD DYWAN
Warunkiem rozwoju każdej społeczności są ludzie odważni, którzy nazywają rzeczy po imieniu. Mina Milewa i Weseła Kazakowa pochodzą z Bułgarii, kraju, który nieustannie boryka się z kryzysami i w którym ciągle żywe są liczne kulturowe tabu. Nie przestrasza ich to, biorą sprawy w swoje ręce. Pokazują na ekranie nieustępliwie, zaczepnie, niekiedy wręcz zuchwale, co w trawie piszczy.
Wywiad z artystkami został zrealizowany w ramach projektu: Przegląd Kina Bułgarskiego. Sekwencja kobieca (22-26.01.2025 w Poznaniu), który wachtyrz.eu objął patronatem: https://wachtyrz.eu/przeglad-kina-bulgarskiego-sekwencja-kobieca-zapowiedz/

Mina Nikołowa Milewa jest bułgarską reżyserką i specjalistą animacji. Razem z Wesełą Kazakową – bułgarską reżyserką, scenarzystką i aktorką, stworzyły wytwórnię filmową Aktivist38. Wspólnie stworzyły kilka filmów krótkometrażowych i dokumentalnych, m.in. Bestia wciąż żyje [The Beast is Still Alive] oraz znane na całym świecie i nagradzane filmy fabularne, takie jak: Kot w ścianie [Cat in the Wall] oraz Kobiety naprawdę płaczą [Women Do Cry]. Reżyserki poruszają trudne, kontrowersyjne kwestie w swoich filmach, często tematy tabu i z tego powodu spotykają się z niezrozumieniem. Mimo niedocenienia ich sztuki w Bułgarii, duet reżyserski został laureatem wielu nagród europejskich i światowych. Film Women Do Cry zakwalifikowano do konkursu w sekcji Un Sure Regard na Festiwalu Filmowym w Cannes, był także prezentowany na South by Southwest i na Festiwalu Filmowym w Glasgow. Film ten zdobył nagrodę Eurimages Audentia na Festiwalu Filmowym w Trieście w 2022 roku. Na stronie wytwórni filmowej Aktivist38, możemy przeczytać, że „te kobiety uczą jak przestać zamiatać sprawy pod dywan”. W przestrzeni publicznej, reżyserki są nazywane demonicznym duo, ale jak same mówią, to, czym zawsze będą się kierowały w swojej twórczości jest autentyczność, człowieczeństwo, odwaga i, przede wszystkim, prawda.
Więcej na temat ich osiągnięć dowiecie się tutaj: http://www.activist38eu.activist38.com
Jolanta Gola-Żurek: Dzień dobry! Bardzo się cieszę, że możemy dziś porozmawiać o Waszych filmach. Dziękuję, że zgodziłyście się na rozmowę i znalazłyście czas. Na stronie wytwórni filmowej Activist38 znalazłam informację, która mówi, że „reżyserki Mileva i Kazakova wyprodukowały i wyreżyserowały przewrotne filmy dokumentalne, które wywołały ogromne kontrowersje w całym kraju”. Czy zgadzacie się z tym? Jak myślicie, dlaczego ludzie uważają, że wasze filmy są kontrowersyjne?
Weseła Kazakowa: Absolutnie, naszym zdaniem to prawda. Pokazałyśmy się jako aktywistki, jako reżyserki filmów dokumentalnych, za którymi stoi prawda. Najważniejsze dla nas w sztuce jest mówienie prawdy, więc niezależnie od wszystkiego, nie żałujemy, to nas zbudowało jako osobowości, jako artystki. Uważamy, że będziemy podążać dalej w ten sposób. Zawsze oczekujemy, że filmy będą „czymś” w rodzaju spadającej bomby.
Mina Milewa: To był bardzo trudny czas dla nas, naprawdę. Musiałyśmy zrezygnować ze wszystkiego. Ja byłam w Londynie, Weseła w Sofii, dostawała groźby śmierci. Zdarzali się idioci, którzy dzwonili do niej i się rozłączali, wysyłali zdjęcia jakichś prowokacyjnych zabójstw, a jak wiecie, Bułgaria, tak jak Polska i inne kraje bloku wschodniego, musiały sobie poradzić i wy to zrobiliście, podczas gdy u nas to postępuje, jesteśmy krajem, który najgorzej sobie poradził z przeszłością, nawet Albania, podobno, ma się lepiej od Bułgarii w tym względzie. W tak zwanym wizerunku kraju byłych kręgów komunistycznych – w radzeniu sobie z przeszłością, w mówieniu o przeszłości, w tworzeniu normalnego środowiska, w którym się dyskutuje.
WK: My jako kraje wschodnioeuropejskie mamy postkomunistyczny problem, ruchy nacjonalistyczne, mamy wiele problemów, które wywodzą się z przeszłości i tylko stamtąd, ponieważ nie mogliśmy sobie poradzić, faktycznie przez to przejście, przez bardziej drastyczne działania. A dzisiejsze pokolenia wyrastają bez dokładnych informacji o tym czasie. Mam nadzieję, że nasze filmy zostawiają swój ślad, że tworzą obraz zaangażowania, że tworzą archiwum czasu dla nas wszystkich. Myślałam, że będzie łatwiej, ale jednak staje się coraz trudniej, jak to w życiu.
JG-Ż: W swoich filmach poruszacie tematy ważne i trudne: skutki historii, nierówności rasowe, klasowe i płciowe, przemoc wobec kobiet, konserwatywne i nowoczesne podejście do życia i ról społecznych kobiet oraz wiele, wiele innych. Co was inspiruje w waszej pracy? Skąd czerpiecie inspiracje i pomysły?
WK: Biorą się z życia. Nawet pomyślałam, że przypadło nam w udziale ciężkie zadanie, nam współczesnym, ponieważ musimy przecierpieć skutki historii. Kierowało nami serce, prowadziła nas intuicja w tym, co chciałyśmy, by wyszło na jaw. Na przykład przy okazji dokumetu „Bestia wciąż żywa”, przeżyłyśmy wyjątkowy moment. Od lat Mina mieszka w Anglii, sama zaraz opowie, pochodzi z rodziny, która ucierpiała, z dziadkiem osadzonym w obozie koncentracyjnym w Belene za czasów komunizmu w Bułgarii. Więc ruszyłyśmy z tym filmem, nazwałyśmy go „Bestia”, był to nasz drugi film dokumentalny. To był właściwie projekt, popierany, dofinasowany w momencie pracy nad nim. Zbieg okoliczności zdecydował, że zaczęłyśmy grzebać głębiej w wewnętrznym gniewie, jak to się mówi.
Mina wybrała się do komisji po akta, otwarła akta swojego dziadka i odkryła, że rozdział nazywa się „Bestia”. I wtedy stwierdziłyśmy, że… los sam cię tam prowadzi, daje ci wskazówki, co robić, że tytułujesz film, bez wiedzy o tym, że służby bezpieczeństwa stworzyły takie opracowanie pod nazwą „Bestia”. Niektóre rzeczy są bardzo losowe, wszyscy podążamy jakąś drogą, nawet nie wiedząc, że jesteśmy kierowani przez niewidoczne siły.
MM: Tak, mój dziadek należał do grupy działaczy antykomunistycznych w ramach tzw. „ruchu gorańskiego” [Горянско движение], w związku z tym służby bezpieczeństwa wszczęły wobec nich dochodzenie. I ta akcja nazywa się „Bestia”. Weseła powiedziała, że nazwaliśmy nasz film jeszcze przed tym, zanim się dowiedziałyśmy, że rzeczywista akcja nosiła taką nazwę.
WK: Tak i wtedy już wiesz, że jesteś wybrana, a nie ty wybierasz. Stajesz się przekaźnikiem tego, co powinno zostać powiedziane i wówczas sprawy stają się bardzo interesujące, bardzo wyjątkowe, wtedy po prostu milkniesz i mówisz „ja… to jest moja misja”.
JG-Ż: Moim zdaniem w swoich produkcjach skupiacie się na wątkach społecznych i politycznych, eksperymentujecie z formą i stylem, ale jednocześnie wnosicie mieszankę powagi i humoru. Jak wam się to udało? Zdradźcie nam, proszę, sekret swojego sukcesu.
MM: Wiesz, właśnie znajdujemy się w mieszkaniu, w którym był kręcony film „Kot w ścianie” i ta dziura w ścianie istnieje naprawdę. Dwa dni temu, musieli znowu rozebrać bojler, nagraliśmy tę dziurę i jak możesz sobie wyobrazić, jest bardzo wygodnym legowiskiem dla kota.
WK: Humor zawsze towarzyszy wielkiemu dramatyzmowi i wierzymy, że niektóre rzeczy nie muszą być bardzo poważne. Tak, takie są, ponieważ jesteś z nożem na gardle, w sytuacji na śmierć i życie, ale do takiego stopnia, że to tworzy także komiczną sytuację. I myślę, że najtrudniejsze w kinie jest to, by osiągnąć lekki styl, komunikatywność, poczucie humoru, śmiałość przekazu, autentyczność. I tak, myślę, że możemy się pochwalić poczuciem humoru.
MM: Czasami poczucie humoru towarzyszy też prawdziwym historiom, z tego co widzę, i czerpiemy je właśnie z życia.
WK: Ja myślę, że jestem bardziej dramatyczna niż Mina, ale wybieramy sobie takich aktorów, którzy podążają z nami w tym kierunku. Na przykład Irina w filmie „Kot w ścianie”. Gdybym ja miała grać tę rolę, z pewnością byłby dramat, ale ponieważ wzięłyśmy Irinę, ona nigdy nic nie bierze na poważnie. Musiałyśmy ją nakłonić, by się rozpłakała w filmie. Mówiła: „nigdy nie płakałam, nie, nie umiem płakać”. A ja mówię: „musisz się rozpłakać, pomyśl sobie o czymś smutnym”.
JG-Ż: Porozmawiajmy o filmie „Kobiety naprawdę płaczą”. Widziałam w nim bardzo trudne emocje, a także solidarność kobiet. Moim zdaniem granica między tym, co tragiczne a tym, co komiczne, jest bardzo cienka. Jak myślicie, dlaczego tak jest?
WK: Każda prawda jest na tyle absurdalna, że nie możesz zrozumieć, jak to się zdarzyło. Ponieważ bazujemy na prawdziwych historiach, wszystko co robimy jest prawdziwe i właśnie to z góry zakłada komiczne sytuacje. O „Kobietach”, co bardzo nas cieszy i wiele osób tak to ocenia, mówią, że niezależnie od powagi tematów i tak trudnych historii, są podawane i odbierane z humorem. Ktoś z krytyków tak to opisał.
MM: Lekkość jest niezbędna, szczególnie w takich przypadkach, w których sprawy wyglądają na nieuchronnie tragiczne. Także my jako autorki mamy pewien dług, ponieważ kino jest bardzo wpływową formą sztuki, czynimy absolutne wyróżnienie okrucieństwa, przemocy, krwi i innych. Wchodzimy w ten gatunek dramatu, chociaż jest to trudne, bo ostatnio dobrze się go kupuje i sprzedaje. Jest bardzo dobry w marketingu, a sprawy, które chcemy, by dotarły do widza są trudniejsze niż byśmy chcieli by były. Ten dług zobowiązuje nas byśmy znalazły możliwie najlżejszą i najbardziej komunikatywną formę przekazu tych historii. By nie obciążać widza jeszcze dodatkowymi traumami.
WK: Tak, to niezwykłe, ponieważ gdy robimy jakąś scenę z aktorami i oni np. ciągną się za włosy, szarpią za ubrania albo dziecko ryczy jak szalone, to są takie momenty… Wszyscy zatykają uszy, jak nasi dźwiękowcy, chcieliby uciekać, nie mogą tego wytrzymać, mówią: „udusimy je, ciągle ryczy, ryczy i nie przestaje”. Te wszystkie sprawy, ta żywość, są głęboko tragiczne, jednakże tak naprawdę wszyscy też się bawimy, naprawdę się bawimy. Nawet nie mogę tego opisać, to po prostu tryska oryginalnością, jakąś taką żywotnością, energią. No pochwal się… Tak i na przykład, gdy byłyśmy na budowie z aktorkami, to było śmieszne. Ci robotnicy przychodzili, przechodzili obok nas, wołali.
MM: Zainteresowała nas kruchość tego surowego pejzażu, w którym funkcjonowali, figura postaci ludzkiej tak bardzo krucha, także kobieca. Więc także ten kontrast w wizji świata jest dla nas atrakcyjny.
WK: Tak i te kotki, my kochamy zwierzęta, które występują w filmach, tak jakoś się stało. Po prostu zaczęłyśmy od kota, tak, bo była kotka, a w „Bestii..” były obiekty latające.
MM: Tak, były metafizyczne duchy dzieci, przyrody, głosy natury…
WK: Tak, słodkie uczucie, wchodzisz w pewne kruche, urocze środowisko, w którym natychmiast się zanurzasz i zaczynasz utożsamiać się z bohaterami, z ich dramatami, niesnaskami, stają się krusi a jednocześnie walczący i w tym właśnie tkwi całe oczarowanie. Mam nadzieję, że wasi widzowie to docenią i będą mieli rozrywkę, ponieważ wiele osób, które obejrzały film w rożnych miejscach, mówiło: „jest w pewnym sensie ciężki, jednakże po obejrzeniu filmu czułam się uskrzydlona”. Jedna kobieta wysprzątała cały dom, zmieniła pościel, inna wypiła wino, poczuła się bardzo swobodnie. Mówi: „chciałam podnieść głos na mojego męża, żeby nie zawracał mi głowy głupotami” itd. Takie rzeczy, które były inspirujące dla tych kobiet…
MM: Inne kobiety np. pokłóciły się ze swoimi mężami, co było bardzo dobre. I ze swoimi synami, bo synowie kopiują swoich ojców.
JG-Ż: W filmach wiele wątków mówi o sile i słabości kobiet. Czy miałyście w głowach prototypy bohaterów filmu wraz z ich cechami, problemami itp.?
WK: Miałyśmy je i świadomie wszystko zostało przygotowane, by tak było. Zazwyczaj osadzałyśmy większość wątków na rzeczywistych osobach, tak jak w przypadku mojej siostry bliźniaczki, w filmie była Weroniką. Więc postaci zachodzą na siebie, mają pokrycie na poziomie osobistym. Ale to nie sprawiaj, że jest nam łatwiej, tylko nawet trudniej. Ponieważ zaczynasz kopać w sprawach, o których być może nie jesteś gotowa powiedzieć. Nawet nie jesteś ich świadoma. I znajdujesz się w takiej sytuacji, w której… Życie potrafi być czasem bardziej okrutne od tego, co chciałabyś pokazać w filmie i nie możesz tego przedstawić. Jest to bardzo trudne, trwa latami, traumy są bardzo głębokie. Istnieją rzeczy, w odniesieniu do których nie możesz sobie wyobrazić sytuacji, w jakiej się ujawniają. I tak, powoli, z obawą, rozpoczęłyśmy ten proces. Nie było to łatwe, o tak sobie, dawaj, idziemy w to tak, jak ma być, więc…Był i płacz i strach, była ostrożność.
Przed nami jako reżyserkami wyniknął jeden dziwny moment – jak zacząć? I postanowiłyśmy – bo nie byłyśmy pewne, jak ich wszystkich wciągnąć w tę grę – że wybierzemy się na wyprawę do Strandży. Spędziłyśmy tam z Miną kilka miesięcy, by przygotować tzw. teren, ale bez aktorów. O tym może powiemy później, bo niesamowicie ciekawa jest sama Strandża i energia, jaką posiada ten łańcuch górski. Wtedy zdecydowałyśmy, że rozpoczniemy nagrania od skrajnych scen filmu. Na przykład, najpierw zrobiłyśmy finał. A potem chciałyśmy odblokować wszystko, podzielić się i znaleźć w tym sens. I zaczęłyśmy kręcić osobne historie – miałyśmy pewien wydzielony czas z Weroniką i dzieckiem, osobny okres z Lorą i Sonią, potem były moje sceny, na przykład scena miłosna została nakręcona na końcu i tak dalej. Nie był to łatwy proces, film był kręcony w kilku okresach, z małymi przerwami, emocjonalnymi przerwami, bo nie było nam wcale łatwo. Tak więc, film wybrzmiewa jako lekki, ale towarzyszyły mu silne przeżycia, osobiste przeżycia, chociaż ostatecznie wszyscy skończyliśmy proces oczyszczeni. Chwała Bogu, film przynosi oczyszczenie także widzom.
JG-Ż: A teraz pytanie skierowane bardziej do Weseły. Czy trudno jest reżyserować film i jednocześnie grać jedną z głównych ról?
WK: I to jeszcze razem z moimi siostrami. To złożony proces, tak, ponieważ był dosyć osobisty i czułam, że miałam wewnętrzne inspiracje. Mina bardzo mi pomogła w tym procesie, ponieważ przynajmniej tak mi się wydaje, pogoniłam te inspiracje, by wyszły na zewnątrz, bo były mocno skryte, zakotwiczone. I chwała Bogu, że byłyśmy także reżyserkami filmu, bo dałyśmy sobie czas. Ponieważ byłyśmy niemal gotowe z ogólną strukturą, ja byłam zaangażowana w kluczowe sceny, które w większości zostały ujęte w scenariuszu i zdecydowałyśmy, że skonstruujemy dwie lub trzy sceny, które trochę pociągną dramaturgię, bez angażowania mojej bohaterki, ale też, by poradzić sobie jak tylko się da najlepiej.
MM: Myślę też, że twoja partnerka także bardzo pomogła – aktorka z ich sceny miłosnej. To osoba, która wspiera na poziomie duchowym. Jakoś tak w niewidzialny sposób pomogła nam ta kobieta i dalej pomaga, bardzo nas lubi, jest bardzo dobra, ale nie jest widoczna dla środowiska i nie biorą jej bardzo często do ról. A może i ona sama wie, że nie powinna występować w wielu filmach.
WK: Tak, ona ma swoją wewnętrzną higienę. Cieszę się, że zagrała, naprawdę bardzo weszła w rolę, mówiła wszystko, co powinna powiedzieć i robiła to, co trzeba. Wiele dała od siebie. To był trudny proces, bardzo trudny proces.
MM: Nie bez znaczenia było, że zwolnili operatora i to ja musiałam nagrywać. Bardzo się tym przejmowałam. Czy zrobiłam „focus”, czy ustawiałam oświetlenie.
WK: Tak, operatorzy muszą czasem pozostać z boku, zwłaszcza mężczyźni, bo to są „kobiece sprawy”. Gdybyśmy miały operatorkę, pewnie było by na to miejsce, ale jak to mówi Mina…
MM: Ale mogło się też nie udać. Tak, to ryzykowne.
JG-Ż: Chciałam też zapytać o film „Kot w ścianie”. Dla mnie to film, który ma misję. Film zachęca – nie bójmy się swoich uczuć, zachęca do działania, by nie być biernym w życiu. Co dla Was oznacza bycie kobietą i co dla Was znaczy ten film?
MM: Dziękujemy bardzo za to pytanie. Tak naprawdę… Jedna kobieta robi małą rewolucję. Tak, i robi to z sukcesem mimo wszystko.
WK: To zakłada, że możesz poczuć, że sobie poradzisz w pewnym całkowicie obcym dla ciebie środowisku. Najlepsze było to, że i sama aktorka żyje tutaj i wie, o co chodzi. „Kot w ścianie” stał się przyczyną, a właściwie stał się pewnym stygmatem dla tych, którzy przeżyli Brexit i stał się znakiem tego czasu.
MM: Poza tym, po tych pięciu latach, które upłynęły, zaczęto przedstawiać transmisje w brytyjskiej telewizji pod tytułem „The Leasehold Trap” o właścicielach lub wynajmujących mieszkania, o obydwu typach mieszkańców. Niektórzy mogą kupić sobie ziemię, a niektórzy mogą tylko kupić powietrze w czterech ścianach. Wyjątkowo dziwna koncepcja w Europie. Te transmisje odniosły sukces, ale było także wiele niezadowolonych osób, które nieustannie się skarżyły. Ludzie z typowym brytyjskim humorem i żyjący w nędzy, tak jak na przykład Irina.
WK: Tak, film „Kot w ścianie” jest bardzo interesujący, bo niby to nic takiego, taki lekki film. Jeden kot prowadzi do kłótni sąsiadów a jednocześnie poznajemy temat emigracji, człowieka, który przybywa na obcą ziemię, na pewne terytorium. Fabuła nie prowadzi do wnętrza bohaterów, nie poznajemy ich nadto, nie chcemy ich poznać, tak jest ze wszystkimi imigrantami. A oni jednocześnie nie chcą się asymilować i występuje tu tzw. odwrotny problem z Iriną – ona asymiluje się aż za bardzo, ona zna tę społeczność, jest jej częścią. Także sama Mina jest bardzo dobrze zintegrowana z tą społecznością. Ja tylko obserwowałam wszystko z boku, chłonęłam wszystko, co się działo ciałem, sercem i umysłem, i rozumiałam, że to bardzo ważne. Ostatecznie było oparte na prawdziwych problemach, wydarzeniach. Miałyśmy prawdziwe przygody np. te okna za nami są rzeczywiście w całości wymienione na aluminiowe.
MM: I tak, film został nakręcony w tym mieszkaniu, w którym teraz prowadzimy rozmowę. I ta ściana, która była czerwona teraz jest niebiesko-zielona.
WK: Odbywa się aktualnie forum dla reżyserów w Londynie, nazywa się „Focus London”, więc zbieg okoliczności sprawił, że akurat tutaj jesteśmy.
JG-Ż: Jakie są najważniejsze wartości, które widzicie w waszych filmach, np. dla nas, widzów?
MM: Jedną z ważniejszych wartości jest archiwum czasów i autentyczność względem tego, co wydarzyło się dokładnie w tym czasie. To zostało zauważone, że osiągnęłyśmy autentyczność wobec tego, co pokazujemy. A drugim naszym celem jest zawsze coraz bardziej i bardziej osiągać wartość rozrywkową, lekkość i mamy nadzieję, że w coraz większym stopniu osiągamy takie efekty. Ostatecznie widz pragnie prawdy, a nie jakiegoś rodzaju zakłamania.
WK: Tak i coś, co zawsze było dla nas ważne – człowieczeństwo, element ludzki. Uwielbiamy naszych bohaterów i wierzymy, że każdy, kto jest widzem, również ich pokocha. Każda osobowość jest ważna, tak samo każde uczucie…
MM: „Kobiety naprawdę płaczą” mają również inspirować. Miałyśmy szczęście poznać zdanie uczennic i uczniów, także chłopców, którzy przekroczyli już granicę wiekową 16+, ponieważ ustaliliśmy tę granicę 16+. Wiemy od właścicieli stron, że dzieci oglądają film nielegalnie, próbują oglądać, rozpowszechniać go. Nazywam ich dziećmi, tę grupę do przynajmniej 20 lat. Są dzięki temu rozentuzjazmowani, to ich w pewien sposób uskrzydla.
WK: Tak, jeśli inspirujemy także te młodsze pokolenia, to jest najważniejsze. Ponieważ żyjemy w czasach, w których wszyscy są zdezorientowani, nikt nie wie, jaka jest jego misja ani co powinien robić w życiu. I gdy oglądasz film i myślisz „ja też chcę tak robić, być kimś takim” lub mówią nam, że naprawdę ich motywujemy.
MM: Staramy się pomagać młodym talentom, szczególnie dziewczynom z niską samooceną. Początkowo czują, że nie poradzą sobie bez mężczyzny ze sprzętem. Pracujemy teraz również nad jednym projektem, który, jak mamy nadzieję, także zainspiruje młodych ludzi, bo tutaj w Londynie często się z takim zjawiskiem spotykamy. Uczestnicy projektu bardzo dobrze rozumieją cel i są otwarci.
WK: Tak, w całości projekt obejmuje osoby w wieku od 16 do 18 lat. Są to ludzie naprawdę wrażliwi, którzy chcą coś zmienić, chcą wiedzieć, jak najlepiej budować własne człowieczeństwo.
MM: Według mnie życie jest dla nich bardzo trudne, dla tych młodych ludzi. Potrzeba im dużo spokoju i jasnego kierunku, w którym to zmierza i to dużo więcej niż my potrzebowaliśmy w tym czasie, w ich wieku.

JG-Ż: Wasze filmy były nominowane i zdobyły wiele nagród. Która jest dla was najcenniejsza?
MM: Jak już wspomniałyśmy to nagroda, którą mamy przed sobą – nagroda od młodzieży z Cork w Irlandii. Ale najcenniejsza, którą dostałyśmy… myślę, że trudno jest powiedzieć, która z nich była najcenniejsza.
WK: Sama droga do stworzenia filmów była cenna. Mamy niesamowite sukcesy na koncie przy okazji kilku filmów, naprawdę nieprawdopodobne sukcesy, tak, że gdy spojrzysz wstecz, pomyślisz „to było niemożliwe, tak się po prostu przydarzyło”. Była też oficjalna selekcja na festiwal w Cannes, co sprawie, że im dłużej się nad tym zastanawiasz, tym bardziej niemożliwe ci się wydaje. „Kobiety…” były naprawdę wyjątkowym przełomem. Telewizja Arte wsparła dwa projekty w tym roku, dwa. Wsparli nasze „Kobiety…”. To jest coś niewyobrażalnego. Jak wiele nominacji przecież otrzymałyśmy, zdobywałyśmy europejskie nagrody filmowe, dali nam także nagrodę za odwagę w sztuce, nagrodę roku reżysera!
MM: Tak, myślę, że pokazały nasze wzrastanie i pokazały, jak przepływa energia, która pozwala to osiągać, a przecież wydawało się to początkowo absolutnie niemożliwe.
WK: Bo gdy kręciłyśmy ten film, widziałyśmy, jak z góry otwiera nam się droga, być może trafił nam się właściwy układ gwiazd, skoro sprawy przybrały najwspanialszy obrót w tym przypadku. O takim filmie może marzyć każdy reżyser.
MM: Nadal możemy zostać wybrani do nominacji do Oscara.
WK: To jest bolesny temat, to jest rana, ponieważ nie było odpowiedniejszego momentu dla bułgarskiego filmu do tej nominacji. Maria Bakałowa prawie została nominowana. W czasie festiwalu w Cannes „Kobiety…” były filmem bułgarskim, o którym się mówiło. Maria spełniała wszystkie warunki, ale co bardzo interesujące, że nie patrzono na produkcję jak na film. A im więcej ludzi obejrzało ten film, stwierdza, że została wykonana wyjątkowa praca.
MM: Niestety film został inaczej odczytany przez komisję, poczuła się dotknięta, nie zauważyła przyczyn powstania filmu i zdecydowała o niewysłaniu filmu do konkursu o Oskary.
WK: I tutaj znowu pojawia nam się niedocenienie reżyserów lub kobiety, ponieważ podążyła naprzód z intencją, ale chwileczkę, spójrz na poziom artystyczny… Musimy więcej mówić o tym, jak robimy filmy, jak pracujemy z ludźmi, co robimy, ponieważ jest dostrzegane to jak tematycznie opowiadamy historie. Wszyscy wiemy, że Almodovar o tym mówi i inni, wielcy reżyserzy nie opowiadają o tym, jak zrobili film, nie mówią o aspektach technicznych.
MM: Tak, nasi liczni koledzy są bardzo techniczni i to nie jest przyjemne. Opowiadają, gdzie ustawili kamerę, bardzo nudne sprawy, prawda? Z bardziej męskiego punktu widzenia patrzą na te sprawy.
WK: I ponieważ jesteśmy bardzo techniczne, bardziej zręczne, że tak powiem, z różnymi profesjami, Mina od strony animacji, ja od strony aktorskiej. Mamy umiejętności, by pracować nad dramaturgią i być może dzięki temu zyskujemy lekkość, która jest bardzo trudna do osiągnięcia.
MM: Technika nam nie przeszkadza, my ją znamy, nie mamy problemów z techniczną stroną, dlatego chyba nie ma potrzeby o niej mówić.
WK: Ludzie, którzy z nami pracowali, znają nas i wiedzą, dlaczego te sprawy są uwypuklone. Wspaniałe jest to, że nawet profesjonaliści zastanawiają się, jak tego dokonałyśmy i wówczas jeśli nawet oni się dziwią, wtedy zdają sobie sprawę – „aha, no tak, te dwie chyba jednak są profesjonalistkami”. Ale rzeczona komisja, złożona z siedmiu osób, które nie wiem, gdzie miały rozum. Myślę, że będziemy im to wypominać nieustannie i może następnym razem lepiej się zastanowią, jeśli będziemy mieli film godny nominacji do Oskara.
JG-Ż: O czym marzycie? Jakie są wasze plany na przyszłość? Gdzie widzicie wytwórnię filmową Aktivist38 za 10 lat?
WK: Bardzo dobre pytanie. Marzymy o sprawach wielkich, odległych rzeczach. Nie ograniczamy swoich marzeń, ale tym, co zawsze będzie nas prowadzić jest prawda. Jeśli będą rzeczy, które trzeba będzie powiedzieć, nie powstrzyma nas nawet dziesięciomilionowy film.
MM: To nam tylko otwiera drogę.
WK: Tak, jeśli coś ma być duże to niech będzie, ale ważne, by mówiło to, co powinno przekazać. Więc nie zatrzymujemy się przed niczym.

