Biblioteka nocą: Niekrawietz. Wyspy szczęśliwe

Zawsze w nocy wchodzę do biblioteki, mieszczącej się w wieży nieopodal baszty, która kiedyś wieńczyła szyb kopalniany sięgający głęboko w ziemię. Przez tę dziurę górnicy nie tylko zaglądali w ślepia industrii, ale również ocierali się o tajemnice, ukryte często w bryłach węgla oraz w zakamarkach ich serc. Teraz – bliźniacza wieża – sięga w głąb pamięci, niczym wehikuł czasu, penetrując pokład po pokładzie. Choć jestem tylko strażnikiem, czuję się jak dowódca statku poruszającego się i w czasie i przestrzeni (bo inaczej przecież nie można), często odkrywając zupełnie zatarte znaki. Z pozoru pełnią tylko funkcje zdobnicze, pokrywając fragmenty artefaktów, ale gdy się nad nimi zatrzymać, rozkwitają za każdym razem kodem, rozświetlając ciemności, uwidaczniając całą wielowymiarową siatkę powiązań. Bo choć doskonale o tym wiemy, że nie ma nic z niczego, za każdym razem rozdziawiamy gębę, że przecież… I choć wydawać by się mogło, że jako jedyny strażnik nocnej biblioteki jestem zamknięty w wieży, ubezwłasnowolniony niczym średniowieczny szaleniec w wieży głupców, w rzeczywistości przenikam wszechświaty tam i z powrotem. Ale najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet na milimetr nie opuszczam tego magicznego miejsca, które nazywa się Śląsk.

Stąpam korytarzami Biblioteki, zapuszczając się momentami w tak zapomniane zakamarki, iż ciemność zalegająca ze wszystkich stron jest tak intensywna, że mózg mój podsuwa rozwiązania alternatywne. I aby nie oszaleć, wierzę w to, bo przecież w rzeczywistości wszechświat działa racjonalnie, nie nakłada na siebie przestrzeni ani czasu – jest przecież matematyczny. Chyba. W tych zaskakujących sytuacjach pojawiają się czasem dziwne postacie, których uroda zapiera dech, czasem, dla odmiany, jest to wyczuwalny oddech zła, a czasem, i na szczęście częściej, rozpościera się przede mną widok iście fantastyczny.
Tym razem wielce zdziwiony doświadczam iluminacji w dosłownym znaczeniu tego słowa. Być może winę za ten stan ponosi książka, której oryginalny tytuł brzmi: “Der Wind weht von der Oder” (wydania niemieckie: 1961 i 1976; polskie, w tłumaczeniu Andrzeja Lama ukazało się w roku 2001). Słoneczne światło zalewa moją twarz. Po chwili, kiedy spoglądam po bokach, widzę skrzący się błękit zawieszony nad soczystą zielenią i żółcią, w której powpychane murowane domki z czerwoną dachówką, rozstrzelone wzdłuż czarnej wstęgi drogi, zamiatanej przez kobiety – widać jest sobota – doopisują przestrzeń, w której jestem. Znajoma przydrożna kapliczka z Matką Boską, pomnik ofiar żołnierzy, którzy zginęli w wojnie zakończonej w roku 1871, remiza pyszniącą się niczym dom kultury oraz beżowy kościółek na wzgórzu z przyległym do niego cmentarzem. Tam grupka mężczyzn i kobiet z dziećmi ubranymi na czarno, śpiewa nad otwartym jeszcze grobem pieśni żałobne – najpierw po polsku, a potem po niemiecku, mówiąc w przerwach językiem ni to śląskim, ni morawskim. Z niedowierzeniem przecieram oczy. Jestem w Owsiszczach, czy jak chcą niektórzy w Habergrundzie, wsi graniczącej z Piszczem (Pišť), w którym neobarokowy kościółek szczyci się obecnością kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Jestem zatem na pograniczu, nieopodal sunącej Odry, która tuż za sąsiednimi Krzyżanowicami (Kreuzenort) zasila swymi wodami ciąg rozlewisk. Pomny jednak zdumienia nie do końca ukrytego w uciekającym wzroku, w trakcie słynnej konwersacji z mieszkańcami Owsiszcz, wiem, że Śląsk to Racibórz albo Opole, a pogranicze to my, Śląsk Czarny.
Wie to również autor „Wiatru od Odry”. Poeta opolski Hans Niekrawietz. I należy podkreślić – były dyrektor biblioteki publicznej Miasta Opole (Stadtbibliothek in Oppeln). Autor szeregu zbiorów wierszy, na czele z „Kantate O/S”, do którego to zbioru wierszy i poematów opisujących Śląsk, muzykę skomponował znany górnośląski muzyk, ale także i malarz Rudolf Halaczinsky. Wie, że Śląsk jest jeden i w swojej najważniejszej książce, opisuje to z perspektywy wsi podopolskiej. Z wielką wprawą, momentami z poetycką werwą kreśli losy bohaterów nie tylko zamieszkujących wieś i rogatki Opola, ale opisuje także krajobraz przemysłowy wschodniej części Górnego Śląska. Oddaje klimat towarzyszący rzeszom pątników ze Śląska, przybywającym do sanktuarium Matki Bożej Pomocnej w Zuckmantel (Zlate Hory), bądź do klasztoru na „Świętą Górę Ślązaków” czyli Górę Św. Anny. Oczywistym jest fakt, że na kartach powieści nie mogło zabraknąć Wrocławia, od którego wszystko się zaczęło. W mistrzowski sposób wskrzesza realia górnośląskie z przełomu wieku XIX i XX, ukazując wielowymiarowe relacje i to nie tylko językowe. Akcja powieści kończy się tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej, jakby autor, który swym bohaterom nie oszczędza doznań pejoratywnych, ukazując czasem ich złośliwości i małostkowości, chciał oszczędzić hekatomby. Jakby chcąc ocalić czystość świata, który w oczach autora był światem, choć nie idealnym, to przecież najwłaściwszym.
Momentami leniwie płynącą fraza opowieści przenosi czytelnika w krainę dzieciństwa, gdzie magia w sposób oczywisty przeplata się z codzienną zwyczajnością – nie nudną, ale absorbującą i jeżeli damy się porwać, pochłaniającą. Posłuchajmy: „Zbierały się też u niej sąsiadki na darcie pierza podczas długich, a przecież zawsze zbyt krótkich wieczorów zimowych, z płynącym od pieca ciepłem i ochotą do snucia gawęd. Kiedy z półmroku wyłaniały się stare legendy i baśnie, których nie objawiała żadna księga i które biegły z ust do ust, z pokolenia na pokolenie. Lampki oliwne płonęły tam niby błędne ogniki na bagnach, zmieszane głosy ściszały się do szeptu, i było tak, jak gdyby wiatr przemykał przez jesienne drzewa. Niewyczerpanie jak woda w głębokiej studni wzbierały tajemnicze opowieści, przejęte z dawnych czasów, a przecież tworzone wciąż na nowo i jak pogrążone w cieniu znaki zapytania siedziały i opowiadały lub nasłuchiwały kobiety, otoczone chmurą pierza i puchu.”
Być może ta tęsknota powoduje, że czytelnik nie tylko idzie śladami pisarza, ile sam zmierza ku wyspom szczęśliwym. Śląskim wyspom szczęśliwym jak chce autor „Wiatru od Odry”. Amen.

Krystian Gałuszka

KRYSTIAN GAŁUSZKA – śląski poeta i prozaik, a także bibliotekarz, redaktor, edytor, animator kultury. Autor 18 książek w tym m.in. powieści Księgi  Raziela i tomiku poezji po ślonsku Modre ajnfarty.

Cykl Biblioteka nocą był początkowo publikowany w miesięczniku Śląsk.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza