Biblioteka nocą: Lustro
Moja Biblioteka, która w nocnym pejzażu miasta jest jak wieża milczenia, rzeczywiście po północy rozbrzmiewa ciszą. Jednak gdy się w nią wsłuchać – ale tylko od środka, bo na zewnątrz jest jak monolit ze słynnego filmu Kubricka, z pozoru niema, zimna i obca, stojąca nieopodal podobnych sobie, acz pochodzących z całkiem innych czasów – można usłyszeć nie tylko szum, momentami urastający do wysokiego pisku, ale także, co jest zjawiskiem o wiele częstszym, niski szept, w którym wrażeniowo można wyczuć fakturę utkaną spracowanymi dłońmi. Powiedzmy dłońmi babci lub dziadka. Którzy przychodzą do Biblioteki na przekór logice, niosąc ze sobą kosz z ręcznie robionymi konfiturami i mieszanką wysuszonych owoców (wiadomo na herbatę) oraz wzorzysty, zdobiony arabeskami koc, który po bliższym poznaniu okazuje się chustą zwaną szpigeltuchem. I rzeczywiście sukno jak lustro odbija nie tylko zarys minionego świata, ile jego zapachy i smaki – proste przecież, ale jakże dzisiaj niecodzienne i oryginalne. Zatem cisza. Uspakajająca raz, za drugim razem znów wprowadzająca w rezonans, zwielokrotnia nie tylko rzeczywistość, ale również skrywane tęsknoty, towarzyszy mi w spacerach po nocnej Bibliotece. Lecz jako jej strażnik świadomy jej niejednokrotnie zabójczych konsekwencji, wiem, że na smutek niespełnionych baśni najlepsza jest książka. Zawsze.
Sięgam zatem po pozycję stojącą na półce z albumami, jakże bliska tęsknotom ukrytym w ciszy i ciemnościach Biblioteki, ale przecież nad wyraz realną w swej formie kodeksu. Biorę ją do ręki. Jest ciężka. Kredowy papie przecież waży. Oraz płócienna okładka opakowana obwolutą z dużym zdjęciem w kolorze sepii. Na której to fotografii czworo z sześcioosobowej rodziny zagląda mi głęboko w oczy. Szczególnie przykuwa wzrok rodziców. Poważnych. Ale nie to powoduje, że patrzymy na siebie zahipnotyzowani. Wiem – po chwili oczywiście – że uwaga moja skierowana jest nie tylko na ich twarze, gdyż siła ich spojrzenia bierze się przede wszystkim ze świadomości chwili, wyrażonej w całej postawie utrwalonych na fotografii postaciach pochodzących z Rozbarku. Pewnie można było wybrać lepsze zdjęcie – jak zawsze – ale umieszczenie tej fotografii na okładce albumu o tytule „Rodzina Śląska w dawnej fotografii” wydanego w roku 2003 w Bytomiu przez Muzeum Górnośląskie, było decyzją bardzo szczęśliwą, gdyż swoim klimatem kusi potencjalnego czytelnika tęsknotą do świata, który wydaje się, że był taki jaki powinien być.
Jako taka stara fotografia, najpierw przez sam fizyczny akt zaistnienia, bardziej przypominający działania alchemiczne, aniżeli zwykłe naukowe działania, czaruje współczesnego człowieka swoją tajemnicą. Niezwykły klimat pierwszych fotografii zanurzony w ciepłej sepii przechodzącej czasami w delikatny fiolet uwypukla zatrzymane w kadrze szczegóły przeszłego świata, które pobudzają wyobraźnię współczesnych twórców steampunku. Bo przecież wystarczy sobie tylko przypomnieć stare atelier fotograficzne, aby uświadomić sobie, że świat nie ma tylko czterech ścian. Oglądany przeze mnie tej nocy album wciąga swoim klimatem i poprzez fakt obcowania ze starą fotografią i poprzez tematykę reprodukowanych zdjęć, które trafiły na karty książki z dwóch źródeł. Główna ich część to efekt konkursu „Rodzina Śląska w dawnej fotografii” ogłoszonego w 1998 roku przez bytomskie muzeum, natomiast pozostałe, to wybór zdjęć zaczerpniętych z wcześniej zgromadzonego zbioru przez Muzeum Górnośląskie, a w zasadzie przez Oberschlesisches Landesmuseum i Muzeum Śląskie w Katowicach. Zaprezentowane w albumie zdjęcia to dzieła profesjonalnych fotografów jak i zdjęcia amatorskie. Te najwcześniejsze to dzieła zakładów fotograficznych, wykonujących zdjęcia metodą z użyciem szklanych płyt. Zaczęły one powstawać na Górnym Śląsku już w latach sześćdziesiątych XIX wieku – pierwszy z nich pojawił się w Opolu w roku 1862, ale zaraz za nim pojawiły się takie zakłady w Bytomiu, Gliwicach, Mysłowicach i Tarnowskich Górach. Natomiast fotografia amatorska, która pojawiła się już na początku XX wieku, reprezentowana jest zdjęciami wykonanymi gównie w latach 30. ubiegłego wieku. Całość zaprezentowanego w albumie materiału fotograficznego, którego bohaterem jest śląska rodzina, podzielona została na dziewięć tematycznych części. W każdej z nich mieszkańcy Górnego Śląska eksponowani są poprzez kompozycję kadrów, na którą między innymi składały się sposób ustawienia postaci, wyrażający hierarchię w rodzinie oraz poprzez ubiory, będące uzewnętrznieniem panującej ówczesnej mody, czy też prezentację rekwizytów. Z przedstawionych zdjęć wyłania się obraz rodziny, który pozwolił jej przetrwać szalony wiek XX. Jedna ze współautorek przedsięwzięcia Irena Białas (pozostałe osoby to Jerzy Lewczyński i Maria Lipa Kuczyńska) w następujący sposób pisze we wstępie do albumu: „Wśród najczęściej wymienianych elementów wizerunku tradycyjnej śląskiej rodziny jest jej wielopokoleniowość, wielodzietność, dominująca rola ojca, powinnością którego było zapewnienie materialnego bytu rodzinie i posiadającego niepodważalny autorytet, z drugiej strony pozycja matki, kierującej, zwłaszcza w rodzinach robotniczych, domem i zajmującej się wychowaniem dzieci. Powszechny był szacunek dla pracy, pracowitość, gospodarność, zamiłowanie do ładu i porządku. Ślązaków cechowała głęboka religijność, chętnie uzewnętrzniana, lecz zarazem regulująca zasady życia rodzinnego i społecznego.” Przewracając z rozrzewnieniem karty tej książki, nie tylko oddajemy się przyjemności podróży w czasie. W twarzach utrwalonych na tych historycznych już fotografiach wyczytujemy nie tylko prawdę o ludziach, którzy odeszli, ile prawdę o nas samych. Skąd jesteśmy i gdzie zmierzamy? Dotykając kart tej książki, dotykamy siebie.

Krystian Gałuszka – śląski poeta i prozaik, a także bibliotekarz, redaktor, edytor, animator kultury. Autor 18 książek w tym m.in. powieści Księgi Raziela i tomiku poezji po ślonsku Modre ajnfarty.
Cykl Biblioteka nocą był początkowo publikowany w miesięczniku Śląsk