Biblioteka nocą: BIELAS, STRACHY GÓR
BIELAS
STRACHY GÓR
Moja Biblioteka niczym pylon z węgla stoi nieopodal byłego szybu górniczego, przypominającego średniowieczną basztę. Co ciekawe, mało kto ją dostrzega. Być może dlatego, iż w dzień odbija ona światło w ten szczególny sposób, iż niczym w astrofizycznej teorii o czarnych dziurach, mamy złudzenie o definitywnej absorpcji światła, to znaczy nie mamy nawet wrażenia tegoż złudzenia, gdyż w efekcie nie widzimy co się dzieje, jakkolwiek figura literacka na przekór logice wywodu, wydaje się tłumaczyć dziwne zjawisko jej niewidoczności. Z tego powodu prawdopodobnie lepiej też widoczna jest w nocy. Biblioteka niczym kosmiczny monolit lewituje zawieszona pomiędzy planetami, wraz z nocnym strażnikiem. I trzeba powiedzieć, że ciągle bezprzykładnie zadowolonym strażnikiem, a momentami może aż za bardzo… Strażnikiem oczywiście.
Korytarze biblioteki nocą wydają się być bezpieczne. Jakkolwiek to tylko złudzenie, gdyż niefortunna koincydencja może nieuważnego i niedoświadczonego czytelnika pchnąć w rejony na tyle mroczne i odległe, z których bez wyćwiczonej samodyscypliny nie ma wyjścia. Krążą plotki o zmumifikowanych zwłokach nieroztropnych czytelników, którzy odurzeni syrenim śpiewem uwodzicielskich książek, zatracali się w zmieniającym się labiryncie. Jednakże uważam je za pozbawione sensu, gdyż powszechnie wiadomo, że specyficzny klimat biblioteki nie mumifikuje a petryfikuje. Co oczywiście potwierdzają niektóre obserwacje. Jakkolwiek nie popadajmy w przesadę. To nie Biblioteka wywołuje strachy gór (acz gwoli sprawiedliwości, należy powiedzieć, iż czasem się zdarza). Prawdziwe potwory pochowane są w książkach. Często autorzy mierzący się z okropnością świata ratują się przed rozpaczą, stosując różne wybiegi z gatunku groteski, farsy, sarkazmu, itp., gdyż ich pióra nie są w stanie znieść koszmaru rzeczywistości, szczególnie gdy emocjonalnie są związani z opisywanym tematem.
Z takim oto przykładem mamy do czynienia z książką, która jakoby powstała z myślą o ogólnopolskim konkursie literackim zorganizowanym z okazji 50 rocznicy Powstań Śląskich – gdzie została nagrodzona. Ale ja w to nie wierzę. Po pierwsze, że jest to niemożliwe i po drugie patrz punkt pierwszy. A po trzecie, co jest chyba najważniejsze w moim przypadku, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Gdyż poziom zaangażowania, dla bezpieczeństwa przykryty grubym kożuchem ironii i zabawy, nie mógł być wykreowany z okazji rocznicowych obchodów. To znaczy technicznie autor mógł ją napisać na konkurs, stukając w klawiaturę maszyny do pisania, literka po literce, słowo do słowa. Itd. Ale tak naprawdę w głowie autora została stworzona wcześniej, tkwiła w niej od zawsze. Wyżłobiona. Tępawym rylcem, zostawiającym poszarpane, bolące rowki, tworzące wielowymiarowy stempel. Tak się zdarza. To się nazywa druk wklęsły.
Leon Bielas autor prac pedagogicznych, leksykograficznych (twórca słowników francusko-polskich czy też niemiecko-polskich), tłumacz dzieł naukowych oraz literackich, z których najważniejsze to „Cholonek czyli Dobry Pan Bóg z gliny” Janoscha, a także „Król Olch” Michela Tourniera, został przede wszystkim zapamiętany jako autor książki o niebywale nośnym tytule „Sławna jak Sarajewo”. I słusznie. Ten urodzony w roku 1931 katowiczanin stworzył jakże prawdziwą, daleką od sztampy opowieść o mieszkańcach wsi Konewka (Gross Konewki) – jak utrzymują niektórzy, wskazujący na opis kościoła franciszkańskiego w książce, że przecież Konewka to Panewniki. Po mistrzowsku sportretowane postacie od pierwszoplanowych po epizodyczne, zostały ukazane w przełomowym dla Górnego Śląska okresie (niestety nie pierwszym i nie ostatnim) – tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, aż do momentu decydującego tejże wojny, którym była kapitulacja feldmarszałka Friedricha Paulusa, dowódcy 6 armii polowej, czyli klęska wojsk niemieckich pod Stalingradem.
Leon Bielas ukazał, z prawdziwym znawstwem realiów historycznych i kulturowych, postawy ludności górnośląskiej w sytuacji pojawienia się na tym terenie rządów państwa faszystowskiego, na które nie tylko nie była przygotowana ludność pochodzenia polskiego, ale także osoby identyfikujące się z narodem niemieckim. Postawy skrajne, od zagorzałego Niemca Grychtolika po powstańca śląskiego i partyzanta Kozuba, zostały przeplecione zachowaniami postaci o nie do końca, nawet dla nich samych, sprecyzowanych przekonaniach narodowych. Czytelnik zachwycony giętkością opowieści dopiero po zamknięciu książki uświadamia sobie, że choć zdrady dopuszczali się wszyscy, i ci przyjezdni z Polski jak i z Niemiec (prominentne postacie we wsi), i ci szukający sposobów przeżycia w kotle narodowosocjalistycznym, których tak naprawdę sprawy narodowe obchodziły najmniej, i ci na pozór prawi i waleczni, że teza autora była inna. Gdyż faktycznie to nie ludek górnośląski dopuścił się zdrady lecz to na nim zdrady dopuściła się historia. Jakkolwiek było się zachowywać, było to bez znaczenia, gdyż na finale, można by rzec za Bielasem – nie pozostał kamień na kamieniu. Powieść doczekała się dwóch wydań, w roku 1973 i powtórnie w 1979 oraz adaptacji filmową w reżyserskiej wersji „hultajskiej baśni” zrealizowanej przez Janusza Kidawę w 1987. I być może bardziej w konwencji wesołej opowieści kupujemy zakończenie filmu aniżeli książki. Jakkolwiek to książka ma rację, a ferowane dzisiejsze wyroki przez etyków stojących na straży poprawnej postawy narodowo – obywatelskiej, w kontekście szaleństw XX wieku, w których ludek górnośląski brał udział, wydają się śmieszne. Ale mówiąc poważnie – śmieszne nie są.
Niech na zachętę do powtórnej lektury, bo przecież historię mieszkańców Konewki znają chyba wszyscy, posłuży niniejszy, smakowity fragment, mówiący o ściganiu we wsi przez SA Sturm pod dowództwem Truppfűhrera Maxa Schnappkego, osób które nie salutowały przed ich sztandarem, poprzez uniesienie w faszystowskim pozdrowieniu prawej ręki do góry, w konsekwencji czego były publicznie bite po twarzy.
„Ta też nie podniesie ręki – ucieszył się Schnappke, po czym raptownie zbladł. Czyżby to było możliwe? Sylwetka całkiem podobna. A może jednak nie? Nie pisała, że przyjedzie. Kobiecina o grubych jak konwie nogach zatrzymała się, postawiła walizeczkę na ziemi i spojrzała przed siebie, ukazując swój profil. Schnappke urwał w połowie słowa, tak mu nagle wyschło w gardle. Nie mógł już śpiewać. Więc to jednak ona. Matka!
[…] Schnappke śledził ze strachem sztandar, który nieodwołalnie zbliżał się do kobiety, spokojnie wpatrzonej w jego sukno. Jeszcze chwila i podniesie rękę. Jeszcze chwila. O teraz! Teraz najwyższy czas. Już! Jeden ruch i wszystko będzie w porządku.
Lecz pani Schnappke ręki nie podniosła. […] Wszystkie oczy były teraz wlepione w Maxa. A lada moment mógł nawet szyk oddziału prysnąć, gdyby esamani samorzutnie zechcieli wymierzyć cios. I wtedy Schnappke odniósł największe zwycięstwo, zwycięstwo nad samym sobą. Przemógł się, choć kosztowało go to prawie tyle, co każdego innego człowieka. – Fűhrer potrzebuje mocnych ludzi – powiedział sobie i niby w koszmarnym śnie ujrzał, jak brunatna powłoka oddziela się od jego osoby, skręca na obcasie zgrzytając podkówką, bije zdziwioną matkę po twarzy i ruchem automatu zawraca, by odszukać Schnappkego w szeregu.”

KRYSTIAN GAŁUSZKA – śląski poeta i prozaik, a także bibliotekarz, redaktor, edytor, animator kultury. Autor 18 książek w tym m.in. powieści Księgi Raziela i tomiku poezji po ślonsku Modre ajnfarty.
Cykl Biblioteka nocą był początkowo publikowany w miesięczniku Śląsk.