30 lat Absurdu
Napisanie czegoś o wydanej właśnie, w trzydzieści jeden lat po rozpadzie zespołu, pierwszej długogrającej płycie Absurdu jest zadaniem tylko pozornie prostym. Prostym – bo wszystko w zasadzie wiadomo, w końcu ta płyta nie jest startem do kariery tylko pięknie wydanym wspomnieniem po zespole któremu zrobienie kariery nie było dane, choć potencjał był duży. Bo przez 30 lat napisano sporo, bo nagrania przez lata krążyły wśród fanów na kasetach, a teraz dzięki internetowi dostęp do nich jest jeszcze prostszy. Bo legenda. Bo kawał historii polskiego rocka zostaje w końcu we właściwy sposób domknięty i dopowiedziany, na tyle na ile to po latach możliwe.
Z drugiej strony, to co pozornie zadanie ułatwia de facto je utrudnia – bo jak widać po powyższym akapicie, trudno opisując Absurdowe „Anomalia” uciec od truizmów i oczywistych oczywistości wytartych jak pamiętająca czasy Jarocina skórzana kurtka wisząca w szafie. Bo legenda, bo kawał historii… No ale spróbujmy. Otóż w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych nastąpiła w Polsce rockowa erupcja, tysiące zespołów powstawały w każdym miejscu w którym można było wygospodarować kawałek miejsca na próby, setki tysięcy młodych ludzi entuzjazmowały się muzyką jak nigdy przedtem i nigdy potem. Jednym z najciekawszych zjawisk rockowego boomu była scena alternatywno- punkowa, a jedna z najjaśniejszych emanacji tego niebywałego twórczego fermentu miała miejsce na Śląsku, a konkretnie w Gliwicach. To tu w latach 82-88 (mniej więcej, rzecz jasna- trudno precyzyjnie nakreślić ramy czasowe zjawiska kulturowego) działała Gliwicka Alternatywna Scena, zwana także w skrócie GAS, czyli środowisko zaprzyjaźnionych ze sobą zespołów którego symbolicznym centrum był studencki klub Gwarek- jedno z najlepiej wtedy funkcjonujących miejsc tego typu w Polsce, obecnie dyskoteka. Cóż, signum temporis.
Najbardziej znaną, pionierską formacją tworzącą GAS była bez wątpienia Śmierć Kliniczna, w absolutnie niezwykły sposób łącząca elementy punka, jazzu, rocka i reggae w jedną oryginalną i nieporównywalną z niczym i nikim całość. Pyskowicki Processs z kolei poszukiwał na styku punka i nowej fali, odważnie eksperymentując z rytmem i nie stroniąc od dysonansów. Powstały na gruzach Śmierci Klinicznej R.A.P proponował z kolei wysmakowane a jednocześnie pełne energii reggae na co najmniej europejskim poziomie, zaś Brzytwa Ojca była w tym gronie najbliżej tradycyjnego punk rocka ze swymi szybkimi i bardzo szybkimi hałasującymi piosenkami. Wszystkie z tych zespołów działały krótko acz bardzo intensywnie, mocno zaznaczyły w krajowym undergroundzie swoją obecność i zniknęły, pozostawiając po sobie raptem po kilka utworów wydanych na singlach bądź składankach, wszystkie doczekały się pełnowymiarowych wydawnictw płytowych dopiero w XXI wieku. Płyta Absurdu jest ostatnim brakującym ogniwem w fonograficznej historii Gliwickiej Alternatywnej Sceny, ostatnia biała plama została właśnie dzięki wydawnictwu Zima zapełniona.
Absurd założył Darek Dusza, człowiek- instytucja polskiej muzyki, po odejściu ze Śmierci Klinicznej w orwellowskim roku 1984. Skład wykrystalizował się na początku roku 85, a w roku 87, po wydaniu jednej małej płyty, jednej zmianie składu i zagraniu sporej ilości mniejszych i większych koncertów zespół przestał istnieć. Tak to wtedy często wyglądało. Dwa- trzy lata intensywnej działalności, brak perspektyw rozwoju w siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości, czasem jakiś ochłap w postaci singla czy radiowego nagrania i wypalenie. Oraz setki nagrań krążących po kraju na przegrywanych kasetach. WC, Rejestracja, Bikini, Xenna i wiele, wiele innych – po żadnym z tych zespołów nie pozostały przyzwoitej jakości nagrania studyjne w ilości pozwalającej na kompletowanie z nich całej płyty. To są, niestety, straty nie do odrobienia, ale na szczęście dzięki nowoczesnej technice studyjnej możliwa jest obróbka tych koncertowych, bardzo różnej jakości nagrań w stopniu umożliwiającym wydanie ich na kompakcie bądź płycie winylowej.

No właśnie, płyta. Trochę się rozpisałem nad historią, ale to dlatego że mimo wszystko dla wielu czytelników historia śląskiej alternatywy muzycznej niekoniecznie jest szeroko znana, a że mamy do czynienia z wydawnictwem nietuzinkowym, ten rys historyczny wydał mi się konieczny. Na bardzo starannie wydanej płycie winylowej zmieściło się jedenaście piosenek nagranych w trakcie występów Absurdu na festiwalach Róbrege i w Jarocinie oraz na świnoujskiej FAMIE w roku 85. Piosenek innych od tych granych przez Śmierć Kliniczną, innych także niż te grane przez późniejsze formacje którym liderował Darek Dusza. Osadzonych w bliskiej kompozytorowi rock and rollowej tradycji, ale zepsutej punkową kostropatością. Z premedytacją zgrzytających tu i tam. Zainfekowanych nieco zimną falą („Izolacja”, „Doły”, „O rzeczach o których głośno się nie mówi” – to są zresztą, moim zdaniem, najmocniejsze fragmenty płyty). Czasem o pastiszowym zacięciu („Wierszyk”, jakby odprysk tego co Darek robił w tym czasie w Shakin’ Dudi). Podporządkowanych gitarze lidera, ale z czujnie grającą i nieoczywistą sekcją rytmiczną, zwłaszcza perkusja jak może ucieka od punkowej sztampy. Z mocnym, dosyć niskim głosem Lumpaja, idealnie pasującym zwłaszcza do tych bardziej zimnofalowych fragmentów. Z tekstami które w dużej mierze wcale się nie zestarzały, mimo upływu lat, zmiany ustroju i realiów- a to jest cecha która w punk rocku, z definicji będącym „muzyką szybkiego reagowania” na bieżące wydarzenia nie zawsze się udaje.
Surowość propozycji Absurdu podkreślona jest jeszcze realizacją, a w zasadzie jej brakiem – koncertowe nagrania z minimalną obróbką studyjną brzmią raczej ascetycznie, słychać to kiedy porówna się je chociażby z pozostałymi po zespole nielicznymi utworami zarejestrowanymi w studio, z odpowiednią głębią, efektami, produkcją. W przypadku punk rocka to niekoniecznie musi być wada, tym razem też nie. Chociaż oczywiście żal, że nie udało się zespołowi zarejestrować całego dorobku tak, jak na to zasługiwał.
Za to na pewno w czasach swojego istnienia Absurd nie miałby szans na wydanie płyty tak, jak wydała ją Zima. Na kolorowym, grubym winylu, w sztywnej, lakierowanej, ze smakiem zaprojektowanej okładce. Ze stylizowaną na archiwalny numer Non Stopu (kto pamięta takie pismo?) wielostronicową, napakowaną treścią jak pączek marmoladą wkładką w której znajdujemy między innymi teksty Filipa Łobodzińskiego, Mirosława Makowskiego, Sławomira Gołaszewskiego i, last but not least, samego Darka Duszy. Do tego tony zdjęć i innych materiałów archiwalnych – tak powinno się wydawać płyty. Podsumowując – pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych polskim undergroundem (ale oni i tak to wiedzą), dla historyków rocka (patrz wyżej), dla estetów ceniących pięknie wydany winyl, no i przede wszystkim dla każdego kto jest spragniony kontaktu z dobrą muzyką wspartą dobrym tekstem, choć z oczywistych względów bez realizacyjnych fajerwerków. Coś mi mówi, że nakład tego winyla skończy się dość szybko.
Szymon Szwajger – księgarz, gitarzysta i tekściarz (m.in. Whitman, Vente Quemada), opiniotwórca internetowy 😉