100 lat temu… 9.06.1921
Dokładnie sto lat temu 09.06.1921 r. zapanował względny pokój na Górnym Śląsku po ponad miesiącu walk i przelewu braterskiej krwi. W miejsce karabinów i armat przemówili negocjatorzy każdej ze stron. W rozmowach z przedstawicielami Komisji Międzysojuszniczej brała udział reprezentacja polskich powstańców czyli przedstawiciele Naczelnej Władzy Powstańczej oraz przedstawiciele Górnoślązaków optujących za pozostaniem w Republice Weimarskiej, czyli Komitet 12.
Pojawia się pytanie, jak to się stało, że dopiero teraz rozpoczęto negocjacje, gdy tysiące ludzi straciło życie, dziesiątki tysięcy miejsca pracy i zniszczono tak mozolnie budowane drogi, mosty, dworce kolejowe, zamki i wiele obiektów infrastruktury. Chcąc odpowiedzieć na takie pytanie, należy po krótce opisać ogólną sytuację, jaka zapanowała, gdy ruszyła ofensywa Freikorpsów 04.06.1921 r., która została przez Francuzów przerwana już po trzech dniach. Ostanie ważniejsze walki w ramach III powstania polskiego na Śląsku stoczono właśnie w ramach tej ofensywny i toczyły się one o Kędzierzyn i Koźle. W dniach w dniach 6.06.1921 r. i 7.06.1921 r. stosunkowo skąpe siły ochotnicze – często w materiałach propagandowych dyktatora powstania wyolbrzymiane – rozbiły 3 pułk piechoty, trzy bataliony 4 pułku piechoty, czyli elitarny pułk „czwartaków” i batalion 2 pułku piechoty. 13 pułk piechoty poniósł poważne straty. Za cały odcinek frontu od wysokości Januszkowic przez Leśnicę, Lichynię, Zalesie do Zimnej Wódki odpowiadał kapitan Ludyga-Laskowski. Sam kapitan Ludyga-Laskowski przebywał w Bielszowicach. Po wojnie napisał wspaniałe wspomnienia chełpiąc się walecznością i swoją bohaterską rolą i rozkazami, jakie wydawał, ale opisy te nie wytrzymują konfrontacji z faktami. Po latach nawet najbardziej przychylni bohaterskiej mitologii powstańców historycy przyznają, że na odcinku Januszkowice – Raszowa w dniu 04.06.1921 r. panował chaos:
„Niemiecki atak był niszczący. Kiedy umilkły działa i na pozycjach III i IV batalionów 4 pułku piechoty wynurzyły się z mgły tyraliery wroga, doszło do katastrofy: część powstańców wpadła w panikę i zbiegła i nie chcieli słuchać dowódców. Oficerowie i weterani nie zdołali ich powstrzymać. W krótkim czasie dwa bataliony powstańcze straciły około 20 procent swojej siły bojowej” [Leszek Kania: Góra św. Anny – Kędzierzyn 1921, Warszawa 2021, str. 232]
W wyniku ofensywy prowadzonej w kierunku Koźla powstańcza 1 Dywizja Górnośląska została praktycznie całkowicie rozbita. To właśnie tą dywizją dowodził kapitan Ludyga-Laskowski, a jej sztab znajdował się na zamku w Sławięcicach, gdzie jak opisał Tadeusz Puszczyńśki w swych wspomnieniach trwały libacje. Z materiałów źródłowych w archiwach dowiadujemy się, że dezerterzy zbiegali do Kędzierzyna i wzniecali jeszcze większy popłoch w kolumnie taboru 4 pułku piechoty, a dowódca doborowego 4 pułku wraz z całym sztabem zbiegł ratując swe życie i zostawiając żołnierzy, o czym wspomina komendant placu w Kędzierzynie Adam Benisz [pułkownik Wojska Polskiego urodzony w Nowym Sączu]. Adam Benisz nawet nie dysponował wystarczającymi siłami, aby przywrócić spokój [Adam Benisz: Walki o Kędzierzyn i Górę Św. Anny, Katowice 1961, str. 71 i nast.]. Również porucznik Stefan Dembiński, sędzia wojskowy i weteran wojny polsko-bolszewickiej, z wykształcenia prawnik, dowodzący plutonem żandarmów, nie zdołał zatrzymać paniki, gdy trafił na zdemoralizowanych „Czwartaków”. Strach przed wrogiem był silniejszy, a bolszewicka anarchia robiła swoje. Złość i frustrację z przegranej powstańcy wyładowali na ludności cywilnej Kędzierzyna i okolicznych miejscowości, w tym na mieszkańcach Żernicy.
Oddziały podpułkownika Brachta dowodzącego na tym odcinku niemieckimi ochotnikami, miały ułatwione zadanie, co też wyjaśnia bardzo wysokie straty po stronie polskiej i niskie po stronie niemieckiej. Przypomnijmy, że o klęsce polskich oddziałów przesądził też bunt żołnierzy przeciwko Korfantemu, jak również fakt braku dowództwa w pierwszych dniach ofensywy rozpoczętej przez formacje ochotnicze Samoobrony Górnego Śląska na tym odcinku 04.06.1921. W „korfantowej” propagandzie powstańczej zakazano pisania o chaosie i braku dowództwa, ani nie można było pisać o panice, popłochu ucieczce z placu boju, a jedynie kazano tłumaczyć wysokie straty tym, że strona niemiecka masowo rozstrzeliwała jeńców, miała kolosalną przewagę w ludziach i broni i dlatego przegrano.
Widząc totalną katastrofę sojusznika polskiego wojska francuskie postanowiły wkroczyć do akcji i wyruszyły z Ujazdu i Gliwic, aby zatrzymać niemieckie formacje ochotnicze i uratować polskich powstańców przed całkowitym rozbiciem. Dopiero wobec faktu rozbicia wojsk powstańczych generał le Rond zdecydował się zasiąść do stołu negocjacyjnego z pozostałymi dowódcami wojsk międzysojuszniczych, aby przerwać niepotrzebny przelew krwi. Francuzi zaszantażowali, że jeżeli strona Samoobrony nie zaprzestanie działań zbrojnych, to wojska francuskie opuszczą duże miasta, gdzie mieszka głównie ludność usposobiona proniemiecko i wyda ją na pastwę powstańców polskich. Generał Karl Hoefer wydał taki rozkaz, a podlegli mu ochotnicy karnie go wykonali i od 07.06.1921 r. zaprzestali ścigania polskich powstańców.
O hipokryzji generała Le Ronda może świadczyć reakcja na zranienie dwóch francuskich żołnierzy pod Kalinowem. 7.06.1921 r. niemiecki posterunek w Kalinowie (pod Górną św. Anny) był przez całą noc ostrzeliwany przez powstańców, którzy podchodzili blisko zabudowań wykorzystując pola z wysokim dojrzewającym zbożem. Niemiecki oddział zwiadowczy mający na celu rozpoznać siły polskie pod Rożniątowem ostrzelał czający się w ukryciu oddział, jak się okazało, to byli Francuzi, którzy byli na stanowiskach polskich powstańców. Dwóch z nich zostało rannych a 12 wzięto do niewoli. Ten incydent, który pokazał jawne zaangażowanie militarne Francuzów po stronie polskiej stał się przyczyną ostrej reakcji ze strony francuskiej. Najlepszą obroną, jak wiadomo, jest atak. Francuzi tak rozdmuchali incydent w Kalinowie, że ambasador francuski zażądał spotkania z kanclerzem Niemiec Wirthem, a na spotkaniu, w którym uczestniczył również Hans von Seeckt ówczesny minister do spraw wojskowych Republiki Weimarskiej, oskarżył Niemców o agresję i ofensywne działania. Generał Karl Hoefer, dowódca Samoobrony Górnego Śląska, musiał się spotkać z francuskim generałem Gratierem w obecności przedstawicieli Anglii i wyrazić swoje ubolewanie i skruchę. Generał Hoefer wydał oficjalnie 08.06.1921 r. rozkaz oddziałom Selbstschutz Oberschlesien zakazujący działań zbrojnych i strzelania do wojsk sprzymierzonych. W tym samym czasie jednak wojsko polskie ostrzeliwało Racibórz z dział artyleryjskich. W Raciborzu stacjonowali włoscy żołnierze pod dowództwem pułkownika Salvioniego, który z kolei bezskutecznie starał się namówić stronę polską do zaprzestania ostrzału miasta, gdzie polskie pociski docierały nawet do śródmieścia eksplodując przy Schlossbrücke i przy hotelu Bruck.
08.06.1921 r. generał Karl Hoefer spotkał się w swoim sztabie w Głogówku z pułkownikiem Salvionim w celu omówienia dalszego działania. Jestem winny czytelnikowi wyjaśnienie, kim był włoski pułkownik. Filippo Salvioni (1872–1932) był rodowitym Mediolańczykiem, który w czasie pierwszej wojny światowej brał udział w walkach w Alpach. Do niewoli dostał się w październiku 1917 r., podczas ofensywy wojsk austro-węgierskich i niemieckich pod Caporetto (Kobarid na Słowenii). Filippo Salvioni stał zaś na czele 135. Pułk Piechoty, który stanowił trzon wojsk włoskich na obszarze plebiscytowym. Ktoś pewnie już pyta, a co robili Włosi, Anglicy i Francuzi na Górnym Śląsku? Na to pytanie za chwilę odpowiem, bo faktycznie jest ono ważne dla oceny sytuacji panującej w czerwcu 1921 r. Wróćmy jednak do spotkania na zamku w Głogówku. Na tymże spotkaniu generał Hoefer dowiedział się od pułkownika Salvioniego, że dzień wcześniej, to jest 07.06.1921 r. Francuzi zwołali w Opolu naradę z udziałem przedstawicieli wojsk angielskich i włoskich, na której zażądali, aby wojska Selbstschutzu bezwarunkowo opuściły cały obszar plebiscytowy i chcieli wymusić na sojusznikach stanowcze działania. Taka postawa przelała czarę goryczy i przedstawiciele Anglii i Włoch jednogłośnie sprzeciwili się roszczeniowej i stronniczej postawie Francuzów, którzy sprzeniewierzyli się nie tylko swojemu posłannictwu pokojowemu, ale i postanowieniom Traktatu Wersalskiego.
W tym miejscu należy przypomnieć, dlaczego i w jakim celu mocarstwa zwycięskie wysłały międzynarodowe wojska rozjemcze na Górny Śląsk, aby zrozumieć reakcję Włochów i Anglików. Chodziło o zaprowadzenie ładu i spokoju do czasu pokojowego i demokratycznego rozstrzygnięcia w plebiscycie o przynależności państwowej Górnego Śląska. W związku z powyższym od lutego 1920 r. do lipca 1922 r. najwyższą władzę na górnośląskim obszarze plebiscytowym sprawowała Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa Górnego Śląska z siedzibą w Opolu w nieistniejącym już budynku rejencji opolskiej na Placu Wolności. W Traktacie Wersalskim w artykule 88 postanowiono, że „Komisji przysługiwać będzie władza, jaką sprawował rząd niemiecki lub rząd pruski”. Z tego też powodu na obszarze plebiscytowym stacjonowały wojska sojusznicze, a strona niemiecka, musiała wycofać oddziały militarne, a nawet nie miała własnej policji, ponieważ Policja Plebiscytowa (APO) była formacją mieszaną i militarnie bez znaczenia, a na dodatek całkowicie inwigilowaną przez polskie tajne organizacje wojskowe. Cele Komisji Międzysojuszniczej i cel pobytu wojsk międzysojuszniczych dobrze oddaje odezwa wydana 11.02.1920 r. pod tytułem “Odezwa do ludności Górnego Śląska”:
„Komisja Międzysojusznicza będzie bezwzględnie ścigała wszelkich sprawców nieporządku, jakiegokolwiek rodzaju byłaby ich szkodliwa działalność, tych, którzy by zakłócali spokój i porządek publiczny, nawoływali do walk klasowych, religijnych, narodowościowych, usiłowali knuć spiski rewolucyjne, tych, którzy by otwarcie lub potajemnie podburzali do stawiania władzom oporu, jako też tych, którzy by próbowali zakłócić lub sfałszować swobodne wypowiadanie swojej woli ludności Górnego Śląska”.
Sama strona polska żądała w negocjacjach w Paryżu od mocarstw zwycięskich zdemilitaryzowania obszaru plebiscytowego i przejęcia władzy na tym terenie przez międzynarodowe siły pokojowe, aby zagwarantować osobom czującym się Polakami optowanie za Polską i ochronę ich przed niemieckim terrorem w czasie walki plebiscytowej. W celu obrony ludności górnośląskiej czującej się Polakami przybył na Górny Śląsk międzynarodowy kontyngent, którego liczebność wahała się w różnych okresach od 12.000 do 21.000 żołnierzy. Kontyngent był w pełni uzbrojony i dysponował artylerią i czołgami. Gros stanowili Francuzi, którzy zaczęli realizować swoją politykę i interesy. Włosi dysponowali jedynie łącznie 3000 żołnierzami a dowództwo znajdowało się w Raciborzu, gdzie stacjonował garnizon w sile 1.000 żołnierzy. Dla porównania w Koźlu stacjonował 3 batalion 135 pułku piechoty w sile 600 żołnierzy włoskich i 40 oficerów wraz ze specjalną grupą artyleryjską.
Generał Le Rond od samego początku realizował swój cel, którym było przejecie przemysłu na Górnym Śląsku przez państwo polskie i osłabienie Republiki Weimarskiej. Już sam fakt, że jako wojska rozjemcze przybyły oddziały francuskie do Niemiec, czyli bynajmniej nie neutralne, budził podejrzenia o stronniczość, tym bardziej, że Francja udzielała kredytów Polsce i współpracowała już z Polską militarnie od 1919 r., w tym wpierając Polskę w wojnie polsko-bolszewickiej. Na marginesie dodam, że w lipcu 1919 r. postanowiono w Polsce używać wyłącznie francuskich podręczników i regulaminów i korzystano walnie z szkoleń organizowanych przez francuską misję wojskową. Wróćmy jednak do innych przykładów stronniczości, takich jak dysproporcja w sile kontyngentu na rzecz Francuzów, fakt, że francuski marszałek Ferdinand Foch przygotował statut wojsk okupacyjnych na Górnym Śląsku (Statut des Troupes d’Occupation de Haute-Silésie) tak, aby dać jak największą władzę Francuzom . Podobnie fakt, że działalność polskich organizacji wojskowych na Górnym Śląsku, w tym przerzut broni i wojskowych, była tolerowana przez wojska francuskie, a sam wybuch III postania na Śląsku miał miejsce przynajmniej za zgodą, jeśli nie z inspiracji i przy wsparciu francuskim. O stronniczości i nierównym traktowaniu stron wbrew intencji Traktatu Wersalskiego świadczą kontakty Le Ronda z Korfantym, fakt wycofywania wojsk francuskich z obszarów, gdzie miało wybuchnąć postanie, otwarcie granic przez Francuzów z Polską na przerzut broni i wojska oraz pociągów pancernych. Prowokowanie licznych zajść ulicznych, strzelanie do pokojowych demonstracji.
Właśnie w takiej trudnej sytuacji znaleźli się Włosi 03.05.1921 r. Wojska włoskie jako jedyne podjęły się w dramatycznych chwilach trudnego zadania obrony ludności cywilnej przed terrorem mimo zdrady ze strony Francuzów płacąc za to najwyższą cenę. Przybyli na Górny Śląsk, aby bronić ludności optującej za Polską na Górnym Śląsku, a wielu z nich zginęło z rąk Polaków.
Oddajmy głos dokumentom. Dnia 04.05.1921 r. o godzinie 7.45 generał gen. de Marinis – włoski reprezentant przy Komisji Międzysojuszniczej i dowódca kontyngentu włoskiego – depeszował do włoskiego Ministerstwa Spraw zagranicznych:
„ – Liczba polskich band rośnie
– uzbrojenie i wyposażenie pozwalają wnioskować o nieprzerwanym zaopatrzeniu płynącym przez granicę z Polską
– powstańcy zostali najprawdopodobniej wyszkoleni przez polskich oficerów
– mimo liczebnej przewagi insurgentów i pasywności żołnierzy francuskich wojska sojusznicze jeszcze będą mogły zapanować nad sytuacją, jeżeli wystąpią stanowczo a ludność niemiecka zachowa spokój
– w przeciwnym razie kontyngent włoski będzie musiał się ograniczyć do obrony porządku i ładu jedynie w centrach dużych miast
– straty włoskie dużo wyższe niż zakładano: 15 zabitych, 20-30 rannych
– nie ma walk zbrojnych z ludnością
– straty były spowodowane głownie nocnymi atakami w nocy z 2 na 3 maja 1921 r.
– koncentracja wojsk włoskich w wybranych miejscowościach celem unikania strat.”
[Andreas Kiesewetter: Dokumente zur italienischen Politik in der oberschlesischen Frage 1919-1921, Würzburg 2001, str. 254]
Powstańcy bezpardonowo atakowali siły pokojowe. Do dramatycznych wydarzeń doszło między innymi w Czerwionce, miejscowości leżącej między Gliwicami a Żorami, gdzie 2 kompania II batalionu żorskiego zaatakowała oddział włoski, który wycofał się do szkoły i tam się bronił. Włosi się podali 04 maja 1921 r. w godzinach porannych i zostali wzięci do niewoli. Z relacji polskich wynika, że odebrano Włochom 250 karabinów. Na odsiecz jeńcom przyszedł innych oddział włoski ratujący kolegów i doszło do wymiany ognia. Jak podają polskie źródła tylko w walkach w Czerwionce i okolicy poległo 19 Włochów a około 130 zostało rannych. Do nie woli wzięto 120 żołnierzy włoskich [Mieczysław Wrzosek: Postania Śląskie 1919-1921, Warszawa 1971, str. 178].
Wojska powstańcze w sile kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy w swym marszu w maju 1921 r. napotkali jedynie na opór wojsk włoskich, ponieważ Selbstschutz Oberschleisen rozpoczął się formować dopiero w połowie maja 1921 r. Wojsko włoskie, które dopełniając swych obowiązków w osamotnieniu chciało przywrócić porządek w powierzonym ich opiece Górnoślązakom dochowując postanowień Traktatu Wersalskiego, zostało zdradzone przez swych francuskich sojuszników, którzy nie tylko, że nie udzielili pomocy kolegom, to nawet nie protestowali z związku z śmiercią wielu Włochów.
Postawa wojsk włoskich pokazała odwagę i była przykładem, jak powinny reagować wojska pokojowe w przypadku konfliktów zbrojnych. Niestety obrona pokoju kosztowała życie i zdrowie kilkudziesięciu Włochów, którzy przybyli pomagać Polakom z dalekiego kraju w przekonaniu, że to Niemcy są agresorami, a wrócili z zupełnie innym obrazem Polski i Polaków. W Polsce nie ma ani jednej tablicy upamiętniającej poległych tu w czasie pokoju i za pokój Włochów, a w oficjalnej propagandzie dyktatora Wojciecha Korfantego lansowanej do dziś przedstawiane są wojska włoskie jako wrogowie występujący z agresją przeciwko wojskom powstańczym i a próbę zachowania spokoju kreśli się jako proniemiecką postawę, a nawet insynuuje, że to niemieccy żołnierze mieli się przebrać w mundury włoskie. Dowódcy polscy wprost zachęcali do walki z wojskami włoskimi. Generał Le Rond ma za to swój pomnik w Opolu w parku na Placu Wolności.
Walczące z Włochami oddziały polskich powstańców miały w repertuarze taką oto pieśń, którą w swej książce „Trzecie powstanie śląskie” zachwycał się sam Kazimierz Popiołek:
„Powstańców nie wiążą wersalskie traktaty,
Ni pakta bankierów i tchórzy;
Niech warczą maszynki, zagrają armaty,
Lud pęta potarga, kaźń zburzy.
Ref.
O cześć wam szachraje z Londynu
Za strugi krwi śląskiej przelane,
My dzierżym karabin, nie boim się czynu,
Wyzwolim swe Śląsko kochane!”
Hm… tak se myślę, że szachraje z Paryża założyli spółkę Skarboferm… zarządzającą majątkiem przejętych kopalni… we władzach spółki zasiadł między innymi Korfanty i generał Le Rond… i kto był tym szachrajem?
Cdn.
Waldemar Gielzok – tłumacz symultaniczny, konferencyjny i przysięgły języka niemieckiego, studiował germanistykę na Uniwersytecie w Heidelbergu, prawo na Uniwersytecie we Wrocławiu, znawca kultury i historii obecnego i dawnego obszaru niemieckojęzycznego, prezes Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego.
Wcześniejsze artykuły można znaleźć na profilu autora.
Bardzo dobry artykul. Bardzo wazny temat. (Tez juz kilka razy nad tym rozmyslalem.)
Najwyzszy czas go odswiezyc, upubliczniec, naglosnic. I uhonorowac Ofiary.
(W ogóle: jeszcze cala masa g.sl. tematów do “odkurzenia”.)
Pozdrowienia i besten Dank dla Autora.
Państwo Polskie wychowuje sobie podatny elektorat JUZ ôd Momentu szkoly, oglupienie ludnosci RP Spada nastepnie na barki mediow. Wiec skad mial by sie wziasc pomysl upamietnienia Wloskich zolniezy? To TA mniejszosc obywateli, zdolna lamac te Schematy. Jest to zapewne inowatywny pomysl, warty rozwazenia, Bo wylamujacy sie polsko-nacjonalistycznym zalozenom socjalizacji obywatelow w RP.