Wojciech Kałuża, czyli Ślązak, któremu ręki podawać się nie powinno
Minął rok od spektakularnej wolty Wojciech Kałuża. Nieznany szerzej polityk z Żor w jednym momencie znalazł się na ustach całej Polski. Zapisał się w historii, bo w sposób spektakularny zdradził swoich wyborców, ale też i program, bo wcześniej deklarował się jako przyjaciel języka śląskiego. A dołączył do obozu jego wrogów.
Takich jak Kałuża jest wszędzie wielu, w Żorach także byli. Od zawsze w polityce, z wyćwiczonego od lat nawyku, właściwie bez konkretnych celów – celem jest samo bycie w niej. Za młodu noszą za kimś (w tym wypadku za kimś z PO) teczki, co niektórym krzywi kręgosłupy. A więc Wojciech Kałuża był od zawsze w krajobrazie politycznym Żor. Nie wzbudzał wielkiego zaufania (bo był politykiem), ale ludzie go lubili.
Spotkałem go wiele lat później. W lecie 2015 r. na Śląsku tworzyły się struktury Nowoczesnej i w Międzynarodowym Centrum Kongresowym odbywał się regionalny kongres świeżo założonej partii. Gdy tego dnia zobaczyłem Kałużę, odczułem dyskomfort, coś w rodzaju niepokoju, bo .Nowoczesna składać się miała z osób, których dotychczas w polityce nie było. I zdecydowana większość z nas była politycznie dziewicza, za to z dorobkiem w innych sferach.
Kałuża z miejsca stał się liderem .Nowoczesnej w Żorach. Nie mogło być inaczej – nie miał konkurencji, w politykę angażuje się przecież promil obywateli. A w takich małych miastach jak Żory jeszcze mniej.
Popiera język śląski, ale niewiele rozumie
Próbowałem nawiązać z nim współpracę na rzecz języka śląskiego. Po spotkaniu miałem mieszane odczucia – z jednej strony to miły i jowialny człowiek, z drugiej strony uderzające były jego deficyty intelektualne. W polityce był od ponad dekady, ale nie rozróżniał podstawowych pojęć tzw. polityki językowej – gwary czy języka regionalnego. Niby sprzyjał sprawie, ale ciepło wypowiadał się o senator Marii Pańczyk-Poździej, dla której kiedyś pracował, a która jednocześnie była największą wroginią uznania śląskiej godki za język regionalny.
Zaniechałem więc chęci współpracy z nim – wiedziałem, że ze względu na umysłowe ograniczenie nie będzie w stanie wnieść swojego wkładu w mój i Moniki Rosy projekt #SzafnymyTo, promujący ideę uznania języka śląskiego za język regionalny.
Prezydent czy radny?
Zbliżały się wybory samorządowe. Na konwencji Koalicji Obywatelskiej w Katowicach Wojciech Kałuża został ogłoszony kandydatem na prezydenta Żor. Wygłosił jedno z najbardziej żenujących przemówień, jakie słyszałem. Mówił, wtrącając śląskie zwroty, że nie sra ze strachu przed PiS-em. Na twarzach obecnych na sali było widać zażenowanie.
Przed Kałużą była pewna porażka – potykał się w wyborach z urzędującym od kilku kadencji prezydentem Żor Waldemarem Sochą już w 2014 r. W międzyczasie Nowoczesnej udało się wynegocjować całkiem korzystne miejsca na listach Koalicji Obywatelskiej. W okręgu rybnickim partia ma dostać “jedynkę”, zawsze tutaj biorącą. Kałuża połasił się na ten prawie pewny mandat, wiedząc, że w wyborach prezydenckich nie ma szans.
Kałuża nie prowadzi jednak zbyt aktywnej kampanii, jedynym wartym odnotowania jej elementem jest spot wyborczy (usunięty razem z całym kontem na faceboku zaraz po wolcie Kałuży). Żorski samorządowiec oprowadza w nim widzów po swoim świecie. Opowiada o wartościach, które przyświecają mu w życiu. Spot jest też częściowo po śląsku.
Prawdziwa twarz Kałuży
Prawdziwy test wartości przychodzi niedługo później. Kałuża wybrany zostaje do Sejmiku z list Koalicji Obywatelskiej. Ta, razem z SLD i PSL ma zawiązać koalicję w województwie na następną kadencję. Dzień przed pierwszym posiedzeniem nowo wybranego sejmiku przewijam fejsa. Red. Przemysław Jedlecki, dziennikarz zajmujący się polityką w katowickiej „Gazecie Wyborczej”, wrzuca krótki post o treści: „Bagno zaczyna się od kałuży”. Zaczynam domyślać się, o co może chodzić. Staram się odegnać myśli. Oglądam film, piję wino.
Następnego dnia rano jadę autobusem po pracy. Włączam internet w komórce. Wyskakuje mi mnóstwo powiadomień. Wszystko już jasne – Wojciech Kałuża się sprzedał. Do oczu napływają mi łzy. Kałuża zniszczył moje marzenia. Razem z posłanką Moniką Rosą byliśmy umówieni z dotychczasowym marszałkiem województwa Wojciechem Saługą na realizację naszego programu na rzecz śląskiej kultury. Po raz pierwszy język śląski miał dostać instytucjonalne wsparcie, program zakładał m.in. powołanie Instytutu Śląskiej Mowy i Kultury. Kałuża, który udawał przyjaciela godki, stał się w jednym momencie jej największym wrogiem.
Żory płoną ze wstydu
Kałuża jest w centrum uwagi. Cała Polska patrzy na jego łajdactwo. Sam też muszę znaleźć ujście mojej frustracji – razem ze znajomymi z KOD-u organizujemy w Żorach manifestację, która ma skłonić go do zrzeczenia się mandatu.
W chłodne listopadowe popołudnie na żorski rynek przychodzi kilkaset osób. Udaje nam się zorganizować największą manifestację po 1989 roku w tym mieście. Trudno jednak znaleźć osoby z Żor, które miałyby się wypowiadać. Ludzie są oburzeni, a jednocześnie przesiąknięci małomiasteczkowym konformizmem.
Ostatecznie na scenie występuję dwójka żorzan – ja, który od dekady nie mieszkam w tym mieście i Maria Szymczyk. Głos zabiera też Małgorzata Lech, która była nauczycielką Kałuży. Tłum jest rozemocjonowany. Jako prowadzący muszę uważać, by nie przekroczyć cienkiej granicy między ostrą krytyką, a nienawiścią.
W swoim przemówieniu odnoszę się do historii Żor. To miasto znane jej z pożarów – w lokalnej świadomości ugruntowała się legenda o łakomej córce burmistrza, która chcąc upiec sobie zająca, podpaliła całe miasto. A kilkaset lat później Żory znowu płoną, ale tym razem ze wstydu. Podpalił je swoim łajdactwem Kałuża, przez co wpisał się w historię miasta haniebnymi zgłoskami.
Czy pamięć wygra z niegodziwością
Ale czy tak naprawdę będzie? Czy Kałużę dotknie infamia? Czy zwycięży wspominany już wyżej konformizm?
Kałuża dosyć śmiało poczyna sobie jako wicemarszałek. Jedynie comiesięczne protesty aktywistów KOD-u na trybunie sejmiku śląskiego przypominają o jego zdradzie. Wtedy czuje się skrępowany, nie odwraca głowy w stronę galerii. Rozdaje dyplomy i ordery. Jeszcze nie słyszałem o tym, żeby ktoś ich z jego rąk nie przyjął. A niektórzy wręcz chwalą się znajomością z nim – na fanpage jednej z cukierni w naszym województwie widzimy informację o tym, że wicemarszałek Kałuża odwiedził ten lokal z rodziną.
Sam ręki Kałuży nigdy nie podam.