Sołtys. Całkiem albo wcale
W połowie XVII wieku przed administracją Królestwa Prus pojawił się rzeczywisty problem. Wartość nowo zdobytej prowincji była niezaprzeczalna. Co jednak zrobić z nazwami rozlicznych górnośląskich wiosek i osad? Może dla habsburskiej administracji nie stanowiły one problemu. Choć i ona przecież podejmowała nieśmiałe usiłowania w kwestii niemieckiej transkrypcji nazwy tej czy innej wioski. Ale (jak zresztą w wielu innych dziedzinach) dała sobie spokój. Pruski urzędnik był jednak innego zdania i nie zdawał się być zadowolonym z tych wszystkich Chrzümczitz , Czerwentzütz, Jastrzigowitz, Schymotschütz, Schwientochlowitz nie mylić z Schwientoschowitz itp. itd. Nie wspominając o naprawdę poważnych problemach jak np. Szczedrzyk! Niemiecka nazwa Sczedrzik to dowód totalnej niemożności. Żaden Niemiec nie jest w stanie tego poprawnie wypowiedzieć, nie mówiąc już bezbłędnym zapisie…
Jednak przez wiele lat nazwa Sczedrzik (jak zresztą parę tysięcy innych, wcale nie niemiecko brzmiących nazw wiosek i osad Królestwa Prus) jak najbardziej funkcjonowała. Ku zgryzocie nowych, nacjonalistycznych kręgów.
Ale po kolei.
Kilka lat po zdobyciu Śląska przez wojska Fryderyka Wielkiego na rozkaz tego ostatniego dokonano szczegółowych pomiarów nowego regionu. Prace kilkuosobowego oddziału pod dowództwem majora inżynierii Christiana von Wrede zakończyły się wydaniem Mapy Wojennej Śląska (Krieges-carte von Schlesien 1747-1753). Nazwy miejscowości siłą rzeczy zostały przejęte z nazewnictwa stosowanego w Królestwie Habsburgów. Czasami z minimalnymi zmianami. Nie można oprzeć się wrażeniu, że zmiany te wynikały z nieporozumień przy transkrypcji. Podobnie zresztą jak w wydanym parę lat później epokowym dziele Friedricha Zimmermanna „Przyczynki do opisu Śląska” (Bayträge zur Beschreibung von Schlesien). Tutaj autor posługuje się niekiedy nazwami miejscowości w języku polskim, dodając je w nawiasach. Często również podaje dwie , a czasami nawet trzy wersje nazwy niemieckiej.
Przy wszystkich tych trudnościach przez następne kilkadziesiąt lat właściwie niewiele się w tym temacie zmienia. Choć przecież zmienia się diametralnie sytuacja w ówczesnej Europie, gdzie w ogromnym tempie postępuje industrializacja i pojawiają się pierwsze idee nacjonalistyczne.
Nazwy górnośląskich wsi i osad, choć dla niemieckiego ucha brzmiące bynajmniej nie niemiecko, pozostają. Powstanie Cesarstwa Niemieckiego, Bismarck i Kulturkampf nie mają żadnego wpływu na nasz poczciwy Sczedrzyk i jemu podobne miejscowości. Sytuacja zmienia się dopiero po dojściu do władzy NSDAP. Teraz nie idzie już o frustracje tego czy innego urzędnika z głębi Rzeszy. Teraz jest to program, na podstawie którego niemiecka wieś ma nosić niemiecką nazwę!
Może też dlatego przy zmianie nazwy wspomnianej wsi nad Jeziorem Turawskim w roku 1934 administracja III Rzeszy „poszła na całość”. Inaczej nie można sobie nowej nazwy (Hitlersee – Jezioro Hitlera) wytłumaczyć…
Wielka polityka w małych Dziewkowicach
Przy tym wszystkim wieś Dziewkowice ( niemiecka nazwa Schewkowitz) wydaje się nie stanowić problemu. Zmiana nazwy na Frauenfeld jest jedynie potwierdzeniem kompletnej wybiórczości w przeprowadzanej akcji zmiany „polsko brzmiących” nazw miejscowości na Śląsku, Pomorzu i Prusach Wschodnich oraz braku jakiejkolwiek konsekwencji w działaniu urzędników III Rzeszy.
Mijają lata. Dziewkowice po tragedii wojny i „wyzwolenia” zastygły w PRL-owskim marazmie… Aż do pojawienia się Helmuta Georga Wieschollka!
Prawdę powiedziawszy Wieschollek pojawił się tam już w roku 1938, w chwili swoich narodzin. Rok 1963 jest jednak rokiem przełomowym. Jako Helmut Jerzy Wiesiołek (funkcjonariusze polsko-ludowej administracji zadbali o nowe nazwisko dla Helmuta i całej rodziny) zostaje on najmłodszym sołtysem w PRL! Stało się to po wypadku jakiemu uległ w wieku 22 lat. Do wypadku doszło w bytomskiej kopalni „Bobrek”, gdzie Wiesiołek podczas pracy dostał się pomiędzy dwa wagoniki z urobkiem. Niewątpliwa tragedia dla młodego chłopaka. Po roku pracy staje się rencistą.
Helmut nie rozczula się jednak nad swym losem ale rzuca w wir działalności społecznej. Zgodnie ze swą dewizą: całkiem albo wcale. Porywa swym przykładem mieszkańców. Wodociąg, kanalizacja, nowa droga. Wieś nowocześnieje i pięknieje, bierze udział w konkursach na najpiękniejszą wieś województwa i jest w nich regularnie wyróżniana. Wiesiołek zapisuje się (jak sam twierdzi „z nudów”) do Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Również tam daje o sobie znać jego natura. Nie zadowala się zebraniami i zwyczajowym pilnowaniem pomnika w przeddzień jakiegoś państwowego święta. Jako funkcjonariusz ORMO ratuje życie ludzkie. Albo przynajmniej oddaje ostatnią posługę, ściągając wisielca z drzewa. Nic dziwnego więc że zostaje komendantem. Oczywiście w dziewkowickiej komórce PZPR jest pierwszym sekretarzem…
Przychodzi rok 1990. Nowa rzeczywistość dociera do Dziewkowic. Sołtys Wiesiołek staje się z powrotem Helmutem Georgiem Wieschollkiem. Udaje się na urlop do Chorwacji swą wypielęgnowaną Syreną 105 Lux. W pisanym przez siebie pamiętniku z dnia na dzień przechodzi na język Goethego i Schillera. Jak zawsze – całkiem albo wcale…
I tak pod koniec 1991 roku dochodzi do brzemiennej w skutki decyzji. Sołtys w ramach upiększenia wioski stawia tablice powitalne na drodze wjazdowej. Pierwsze w Polsce dwujęzyczne tablice. Po polsku i niemiecku. To może by jeszcze od biedy uszło. Niestety Wieschollkowi (tak jak kiedyś niemieckiej administracji) nie podoba się nazwa Schewkowitz. Decyduje o użyciu innej, a mianowicie Frauenfeld.
Jednak motywy sołtysa są diametralnie inne niż te którymi kierowała się nazistowska administracja, przystępując do zmiany nazw na pograniczach Rzeszy. Wieschollek kieruje się względami estetyki. „Frauenfeld lepiej wygląda na tablicy” stwierdza w jednym z licznych wywiadów. Niekiedy dodaje jeszcze: „…i brzmi lepiej”.
Niestety szczerość intencji sołtysa nie rozbraja jego przeciwników. A tych jest coraz więcej. Na sołtysówce pojawia się informacja: „Żadnych wywiadów nie udziela się. Keine Interviews.”
Choć tablice wisiały jedynie kilka dni (zostały usunięte na polecenie władz powiatowych) to i tak oddźwięk medialny jest ogromny. Wieschollek, zgodnie ze swa naturą, początkowo udziela nadzwyczaj chętnie wywiadów. Aż do dnia w którym w jego domu pojawia się „Koń Trojański” w osobach ekipy telewizyjnej niemieckiej stacji SAT 1.
Medialne echa poczynań sołtysa z Dziewkowic dawno już wyszły poza granice PRL. Nowa Opolska Trybuna, nawet Tygodnik Polityka , to było jeszcze zrozumiale. Ale „Die Tageszeitung” i „Der Spiegel” ?
Wywiad z Wieschollkiem w telewizji SAT 1 jest niewątpliwie zmanipulowany. Bohaterem nie jest bynajmniej sołtys z Dziewkowic, ale prężna komórka zachodnioniemieckiej partii neonazistowskiej oraz jej przewodniczący, niejaki Michael Swierczek (Świerczek). Wypowiedź samego Wieschollka zostaje okrojona do 6 sekund! Przewodniczący Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Niemieckiej otrzymuje trzy razy tyle czasu. Żeby było śmieszniej, jego wypowiedz koresponduje z tonem wypowiedzi sołtysa. Ale ogień krytyki przyjmuje Wieschollek. Można powiedzieć: czegóż oczekiwać od stacji, której dotychczasowy wkład do niemieckiej kultury medialnej sprowadza się do prezentowania gołych piersi w programie „Tutti Frutti”? Ale postępowanie niemieckiej telewizji szokuje germanofila Wieschollka.
Niemcy w roku 1992 w żaden sposób nie przystają do długo pielęgnowanych wyobrażeń wielu Górnoślązaków. To najbardziej boli. Z marszami polskiej młodzieży patriotycznej, z wściekłymi atakami przeróżnej maści „polskich patriotów” należało się liczyć. Polska młodzież przybywała chętnie do Dziewkowic by śpiewać hymn i Rotę. Na to był sołtys Wieschollek przygotowany. „Najeźdźcy zachowywali się spokojnie” powiedział w jednym z wywiadów.
Ale Niemcy?
Tablice zostały usunięte. Oprócz tych, które staraniem przewidującego sołtysa umieszczono na gruntach prywatnych. Całkiem albo wcale. Ale tym razem z głową.
Szanowni Panowie!
Moga dodac yno: Gynau! Tak bylo…
Pamiyntom jak zrobiyli z tego chaja. Z Wieschollka zrobiyli nazisty, bo pokozywali ino tego gościa z NPD – ergo – sołtys Wieschollek przigarnół nazistów. Bzdura szyto na negatywne emocje. O tym, że do Imielnicy i Dziewkowic zaczli zjeżdżać naziole z cołkij Polski już mało kery pisoł, bo to byli swojske naziole.
Bo swojskie jest swojskie.