Śląskie anioły i demony – o powieści Anny Dziewit-Meller “Od Jednego Lucypera”
Lucyfer był kiedyś aniołem. Dosłownie: aniołem „niosącym światło” (łac. lux+ferre). Alternatywna wersja jego imienia, tak popularna na Górnym Śląsku, wyraża jednocześnie karę i potępienie, bo Lucyper to już zdecydowanie anioł upadły, który światło (i wszystkie inne pozytywne cechy oraz atrybuty) zatracił – cząstka wyrazowa –per, z łacińskiego perdere, czyli przegrać lub stracić, sugeruje przemianę tożsamości, a nie tylko morfologiczną oboczność w imieniu. Czego się spodziewać po takim demonie? Najgorszego. Sugestia zawarta w tytule niedawno wydanej powieści Anny Dziewit-Meller, Od jednego Lucypera, brzmi ironicznie, bo czyż Ślązacy rzeczywiście uważają kobiety za twory diabelskie, z piekła rodem? A o kobietach jest to (o)powieść, mająca wszelkie znamiona literackiego zadośćuczynienia, przynajmniej w wymiarze odnoszącym się do jednej z bohaterek, Marijki, Marii Solik skazanej w 1949 roku za zdradę socjalistycznej ojczyzny. Druga główna bohaterka też na pierwszy rzut oka „czarta warta”, bo miast w śląskim domu oporządzać męża-górnika i gromadkę dzieci, wybiera po studiach karierę naukową, po czym wyjeżdża na stałe do Holandii. Jest samowystarczalna, samodzielna i szczerze zbulwersowana patriarchalnymi stosunkami panującymi na polskich uczelniach. A przede wszystkim buntuje się przeciw własnej rodzinie i całemu etosowi śląskiej, a po trosze też polskiej, plemiennej, rytualnej rodzinności:
„Pierdolą jak zwykle – pomyślała, czując zimny pot na plecach. – Jak przez całe nasze wspólne życie, podczas wszystkich urodzin babć, jubileuszy wujków, srebrnych wesel i styp. Pierdolą – zaciskała pięści w kieszeniach – tworząc nowe pola konfliktów, kolejne warstwy psychodramy składające się na nasz odwieczny rodzinny palimpsest, trupi tort z niedomówień, żali i przemilczeń. Przede wszystkim zaś z tych ostatnich.” (s. 28)
Czytałem powieść Anny Dziewit-Meller uzbrojony w doświadczenia osobiste, ale przede wszystkim w skromny zasób fikcyjnych i prawdziwych historii o śląskich kobietach. Często tę wyimaginowaną śląską kobietę tworzyli przecież mężczyźni, jak choćby Alojzy Lysko swoją słynną Hankę. Jak choćby Jerzy Pilch w Wielu demonach – siostry Julę i Olę. Inny obraz jednostkowy (jednak niezwykle sugestywny) znajduję w postaci Margott pióra Aleksandra Lubiny, obraz kobiety nader demonicznej, choć z Bogiem w imieniu. Arbitralnym prawem skojarzeń są jeszcze w tym moim górnośląskim panteonie kobiecych bohaterek: Ryfka (z Królestwa Szczepana Twardocha – ale walczy o przetrwanie w Warszawie, a nie na Śląsku) i Rutka Zbigniewa Białasa, uwięziona w getcie będzińskim, pozostająca w bezpośrednim sąsiedztwie śląskiej orbity kulturowej i historycznej. A jeśli sięgnąć dalej, poza nasz region, a przy tym głębiej w przeszłość, mam przed oczami Małgorzatę Bułhakowa, po mistrzowsku „stworzoną”, a przynajmniej odważnie odmienioną przez samego Wolanda-Szatana, więc ten Lucyper to nie przypadek… Spośród pisarek ze Śląskiem związanych trudniej wybrać garść przykładów powszechnie znanych i jednomyślnie cenionych. Pewne podobieństwo do losów Marijki widać w postaci Marii (już samo imię!) z Hanyski Heleny Buchner. Na pewno zasługuje chociaż na wzmiankę Eva Tvrdá (i jej Agnes z Dziedzictwa) jako autorka, która dzięki przekładom Karoliny Pospiszil dotarła do wielu czytelników także po polskiej stronie granicy przecinającej dawny region śląski. Natomiast mnie osobiście szczególnie w pamięć zapadła lektura Af Dominiki Bary.
W ogóle u nas – podobnie jak gdzie indziej – opublikowanych powieści napisanych przez kobiety jest znacznie mniej i to już wiele mówi nam o śląskich parytetach w sferze kultury, sztuki, dostępu do mediów, a przede wszystkim o konspiracyjnej ciszy, jaką narzucano córkom, siostrom, żonom, a czasem nawet matkom i starkom/omom w naszym regionie. Zmowa milczenia lub przynajmniej powściągliwość w okazywaniu oraz nazywaniu uczuć, o której tyle pisze Anna Dziewit-Meller, to – chciałoby się zaryzykować generalizację – przysłowiowy atrybut śląskiej kobiecości. Ale też w pewnym stopniu męskości, bo bardzo długo wpajano naszym przodkom, i nam też niejednokrotnie, że ten nasz język (pogardliwie redukowany do gwary) niegodzien eteru, że kala uszy „prawdziwych” Polaków – więc lepiej milczeć, niż godką się posługiwać. Nabrać wody w usta, a nie chlustać na prawo i lewo jakimś Wasserpolnisch, jak o śląskim mawiano. A choroba, z którą zmaga się główna bohaterka Od jednego Lucypera, Katarzyna, to choroba zamkniętych ust – anoreksja. To, rzecz jasna, choroba znacznie bardziej skomplikowana, ale usta są tutaj istotną figurą (synekdochą) niezgody na apetyt i braku akceptacji własnego ciała. A apetyt, także apetyt na życie lub jego brak, stanowi kluczowe ogniwo łączące dwie postaci dramatu rozgrywającego się w obrębie rodziny. Marijka jest wiecznie głodna i zachłannie chce żyć; Katarzyna kategorycznie odmawia sobie tego, co ma w zasięgu ręki. Obie uwięzione w kieracie oczekiwań społecznych i norm narzuconych przez mężczyzn. Ale też często przez inne kobiety.
Właśnie drugoplanowe postaci kobiece sprawiają, że powieści Anny Dziewit-Meller nie da się czytać jak prostego manifestu feministycznego. Jej śląskie uniwersum zaludniają także kobiety podłe, zawistne, zimne i bezwzględne – chociażby prababka Kasi (matka Marijki), ciotka Agata, czy Halina Kolas, która bezpodstawnie oskarża o dywersję koleżankę z pracy, by ukryć swoje własne słabości. Oczywiście, na ich postawę wpływ mają okoliczności: skrajna bieda, szantaż władzy, domniemane lub prawdziwe krzywdy doznane ze strony ludzi z ich najbliższego otoczenia. W diagnozie śląskiej familii – w powieści Anny Dziewit-Meller jednej konkretnej, ale kusi by to odnieść do rodziny w ogóle – dominują akcenty negatywne, oskarżenia o brak dojrzałości, mądrości, wielkoduszności, zdolności do komunikowania swoich odczuć i pragnień. Nie widać wsparcia udzielanego córce przez matkę, dziecku przez ojca. Liczne są za to opisy sytuacji traumatycznych, jak chociażby samobójcza śmierć Małgorzaty niemal na oczach własnej córki. Można się domyślić, jak trwałe i głębokie blizny (w pierwszym odruchu myślę o „pręgach” po obejrzeniu filmu Magdaleny Piekorz opartego na powieści Gnój Wojciecha Kuczoka) pozostawia takie przeżycie.
Blizny i pręgi przywodzą na myśl okaleczone ciało i tak właśnie, przez pryzmat naznaczonej cierpieniem fizyczności, jawią się czytelnikowi obie główne bohaterki. Ich ciała przyjmują na siebie ciężar bolesnych doświadczeń oraz bagaż „złych”, lucyperowych genów, odpowiedzialnych między innymi za przedwczesną śmierć lub inne nieszczęścia mężczyzn z rodu Marijki i Katarzyny. Jednak to głównie kobiety noszą w sobie lub na sobie znamiona cierpienia, traumy w dosłownym tego słowa znaczeniu, czyli urazu ciała pozostawiającego trwały ślad. Małgorzata, matka Katarzyny, pada ofiarą pijanej położnej, która przed porodem robi jej lewatywę z wrzącej wody. Cierpi także Babka Miejscowa, matka Małgorzaty, okaleczona nakazem milczenia o ukochanej siostrze, skazanej na śmierć przez komunistyczny sąd, po torturach oraz zeznaniach włożonych w jej usta przemocą. Dlatego Od jednego Lucypera to w dużym stopniu powieść o wieloletniej, zorganizowanej i usankcjonowanej przez tradycję deformacji i okaleczaniu kobiecego ciała w śląskiej rodzinie. Cierpienie ciała jest odpowiedzią na katusze zadawane sumieniom i uczuciom kobiet w rodzinie Marijki, szczególnie kiedy odbiera im się jedyne dostępne narzędzie terapeutyczne – opowieść o swoim bólu. Ten moment wywłaszczenia z historii, sama świadomość, że nie wolno im nawet mówić o tym, co się stało, jest zapowiedzią zakończenia książki:
Wiedzieli, że wszystkie oczy teraz na nich patrzą, że mają do swoich twarzy przystawione szkła powiększające i muszą zdusić w sobie swoją żałobę i schować ją tam, gdzie nikt jej nie dojrzy i nikt nie będzie szukał. Dla własnego bezpieczeństwa to robili, cóż im zostało. Marijce już życia nie wrócymy tym, że bydymy gupie godać, niy chca już słyszeć żodnych skorg, niy chca już widzieć żodnych łez. Fertich, Szlus. Zamykōmy te drzwiyrza. To już niy jest nasza historia. (s. 238)
Wreszcie, po śmierci babki, Katarzyna postanawia otworzyć szkatułę milczenia i tajemnic rodzinnych, by godnie pochować także siostrę swojej babki. Jej samej gest sprzeciwu wobec źle pojętej tradycji i niepisanych zakazów przynosi olbrzymią ulgę – coś, co w psychoterapii określa się jako closure (z ang. zamknięcie; zakończenie; poczucie, że zostawiło się za sobą traumatyczne przeżycia). Czy jest naprawdę wolna i trwale uleczona? Wątpię, nawet jeśli zaskakująco optymistyczna konkluzja powieści pozwala jej pojednać się z dotychczasowym partnerem, a nawet zmienić zdanie na temat macierzyństwa.
Leszek Drong jest anglistą; na co dzień zajmuje się kulturą, historią i literaturą Irlandii, a także retoryką, komunikacją językową i dydaktyką języka angielskiego, bo oprócz pisania artykułów i książek po angielsku (a czasem też po polsku) pozostaje przede wszystkim nauczycielem. Jest także Prezesem Polskiego Towarzystwa Badań Irlandystycznych, a od września 2020 roku Prodziekanem ds. Rozwoju Naukowego na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego.
Od dziecka związany z Tychami, urodził się zaraz po założeniu klubu sportowego GKS Tychy. Do dzisiaj trzymają się razem na dobre i na złe. W Tychach jest ordnung i osiedla mają swojej litery – jako dziecko mieszkał na C, potem na D, a teraz dobrze mu na E. Ale trudno powiedzieć, czy to postęp (C-D-E) czy wręcz przeciwnie, bo jednak człowiek zbliża się do nieuchronnego końca. Członek KTG Karasol.
Leszek Drong specializes in literary studies, Irish studies (especially Northern Irish studies), rhetoric and cultural memory. He was Director of the Centre for the Study of Minor Cultures at the University of Silesia in 2016-2019. More recently, he has been President of the Polish Association for Irish Studies and Associate Dean for Research (Faculty of Humanities) at the University of Silesia.
His major publications include: Tropy konfliktu. Retoryka pamięci kulturowej we współczesnej powieści północnoirlandzkiej [Troping the Troubles: The Rhetoric of Cultural Memory in Recent Northern Irish Fiction] (Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 2019); Disciplining the New Pragmatism: Theory, Rhetoric, and the Ends of Literary Study (Peter Lang, 2006) and Masks and Icons: Subjectivity in Post-Nietzschean Autobiography (Peter Lang, 2001). He is also a member of the International Association for the Study of Irish Literatures and a member of KTG „Karasol”.