Piotr Zdanowicz: W „Szwajcarii”… na Górnym Śląsku [+fotogaleria]
Jadąc szosą łączącą Kędzierzyn-Koźle ze Strzelcami Opolskimi, w pewnym momencie zobaczymy z lewej strony urokliwe zalesione pagórki. Później dotrzemy do skrzyżowania i gdy tylko odbijemy w lewo, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znajdziemy się w „zupełnie innej bajce”. Możemy mieć wrażenie, że przenieśliśmy się gdzieś na pogórze i podążamy teraz jakąś zapomnianą przez Boga i ludzi dolinką, wijącą się pośród buczynowych wzgórz…
TAM GDZIE CZAS ZATRZYMAŁ SIĘ NA DŁUŻEJ
Tymczasem jesteśmy na Górnym Śląsku, kilka kilometrów od Góry św. Anny, jednego z najbardziej znanych miejsc województwa opolskiego. Zostawmy jednak utarte szlaki, bo tym razem celem naszej podróży będzie niewielka osada zagubiona pośród wzgórz i lasów, zwana obecnie Czarnocinem. W tym celu wybierzemy się na krajoznawczy rekonesans wzdłuż malowniczej doliny Łąckiej Wody, gdzie zewsząd towarzyszyć nam będą tak zwane „sprzyjające okoliczności przyrody”.
Nie my pierwsi odkrywamy niebanalną urodę tego miejsca, bo przecież już na pocztówkach sprzed wieku, urokliwe pejzaże okolic Czarnocina wieńczy podpis: Oberschlesische Schweiz (Górnośląska Szwajcaria). Ważne jest także to, że okolica przez ostatnich 100 lat zmieniła się tylko nieznacznie. Nie ma tu ruchliwej szosy, peerelowskich bloków, supermarketów, a śródleśna enklawa wciąż ma do zaoferowania malownicze krajobrazy, cenną przyrodę i… tajemniczą aurę osnutą wokół legend oraz burzliwych historycznych wydarzeń.

OD KUPIECTWA DO SZLACHECTWA
Zacznijmy od historii… Wzmianki o Czarnocinie pochodzą wprawdzie już z XV w., ale to co najbardziej intrygujące działo się tam w XIX oraz w początkach XX w., kiedy ziemią strzelecką władał nieco tajemniczy hrabiowski ród Renardów. Pierwszy ślad tej rodziny znajdujemy pod koniec XVII w. w… Warszawie, gdzie niejaki Andreas Renard handlował winem. Renardowie przywędrowali do Polski, a później także na Śląsk, prawdopodobnie z terenów Francji lub Niemiec, a niektóre źródła twierdzą, że kupiec Andreas był Żydem, który dokonał konwersji na katolicyzm.
Jednak to co najciekawsze zdarzyło się w początku XVIII w., za sprawą córki Andreasa, Henrietty Renard, która już jako mężatka, została nałożnicą elektora saskiego z dynastii Wettinów – Fryderyka Augusta I, którego znamy także jako króla Polski, Augusta II Mocnego.
August miał niezliczoną ilość kochanek i z dzisiejszego punktu widzenia był po prostu seksoholikiem. Miał także około 350. nieślubnych dzieci, a na łożu śmierci wyznał, że jego życie było „jednym wielkim grzechem”. Zresztą August II bywał kilka kilometrów od Czarnocina, w sąsiednim wówczas państwie sławięcickim. Panem na Sławięcicach był wówczas znany w całej Europie polityk, zaufany minister Augusta Mocnego – Jakub Flemming. August odwiedzał zaś jego pałac wraz ze swoją najsłynniejszą metresą – hrabiną Konstancją Brockodorf, którą – głównie za sprawą powieści Ignacego Kraszewskiego – znamy jako hrabinę Cosel.
Wróćmy jednak do Renardów. Otóż Henrietta – córka kupca Andreasa Renarda, urodziła Augustowi II córkę Annę i w tym momencie zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Otóż August II, z owych przeszło 350. dzieci, uznał oficjalnie jedynie 9. i wśród nich była także Anna – córka zwykłej mieszczki.
Mało tego, król nie tylko uznał ją za córkę, ale zbudował dla niej pałac i nadał dziedziczny tytuł hrabiowski. Istnieją zatem domniemania, że dziadek Anny – kupiec Andreas Renard, miał również swe drugie wcielenie będąc ważną personą w loży masońskiej, do której należał także August Mocny. Jeszcze bardziej mroczna wersja tej opowieści sugeruje, że Anna otrzymała wszystkie te dobra w zamian za bycie kochanką Augusta, czyli… swego ojca. W każdym razie sposób w jaki mieli Renardowie zyskać szlachectwo i fortunę jest na pewno tajemniczy, a sama historia dość posępna.

DOBRODUSZNY POTENTAT
Z czasem klan Renardów nabywał także posiadłości na Śląsku, a okres największego rozkwitu rodu przypada na wiek XIX, gdy Strzelcami Wielkimi, a zarazem okolicami Czarnocina, władał magister prawa i kolejny już Renard o imieniu Andreas (1795-1874). To on zbudował ekonomiczną potęgę rodu, inwestując lub zakładając huty i kopalnie oraz prowadząc wiele innych przedsięwzięć (był na przykład właścicielem 41% akcji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej). Opodal Czarnocina we wsi Olszowa, założył też, znaną później w całej Europie, stadninę koni pełnej krwi angielskiej, a także profesjonalną winnicę i winiarnię. Ponoć był Andreas Renard tak sprawnym biznesmenem i organizatorem, że w owym czasie na ziemi strzeleckiej w ogóle nie istniało bezrobocie.
Szacunek i uznanie zyskał hrabia nie tylko w kręgach arystokracji i biznesu, ale także pośród prostych ludzi. Podziw budził rozmiar jego majątku, ale jeszcze bardziej sposób w jaki Renardowie go zyskiwali. Andreas Renard mawiał na przykład, że każdego podwładnego i pracownika należy traktować jak przyjaciela, bo tylko wówczas można zyskać błogosławieństwo Boga i przychylność ludzi dla swoich przedsięwzięć.

W CIENIU CZARNOCIŃSKICH TRAGEDII
Jednak sukcesy biznesowe i prawość charakteru nie przyniosły Andreasowi szczęścia rodzinnego, bowiem na tym polu los raczej go nie oszczędzał. W październiku 1855 r., w lesie na południe od Czarnocina, odbywało się wystawne polowanie. Goście przybyli do zameczku myśliwskiego, który istnieje po dzień dzisiejszy na obrzeżach wioski (niestety przebudowany po II wojnie przypomina raczej peerelowski blok), a następnie ruszyli w las. Wówczas 24-letni syn hrabiego, Hipolit, miał przyklęknąć przed swą niedawno poślubioną żoną i przez nieuwagę postrzelił się śmiertelnie z własnej broni (niektóre źródła twierdzą, że to właśnie Laura, z domu Henkel von Donnersmarck, niechcący postrzeliła swego męża)

W miejscu tragedii ojciec Hipolita Renarda postawił kamienny pomnik, a inskrypcję tworzyło jedno słowo: „Filio” („synkowi”). Na starych pocztówkach miejsce upamiętnienia śmierci młodego dziedzica jest opisane jako Hippolitplatz, zaś miejscowi Ślązacy nazwali obelisk Grŏfik, bo zginął tam (mody grŏf). Po II wojnie przyjęto nazwę Grafik, która obowiązuje również dla utworzonego w tej części lasu rezerwatu. Nazwa ta przekłamuje jednak historyczny przekaz, bowiem napływowej ludności polskojęzycznej kojarzy się raczej z „grafiką”, a nie „grafem” w sensie tytułu szlacheckiego.
Zresztą przekłamań jest więcej. Na przykład nazwa miejscowości – „Czarnocin”, w pierwotnym średniowiecznym zapisie brzmiała: Czarnozenie i nawiązywała do bardzo żyznych powulkanicznych gleb. Później jej zapis ewoluował i w niemieckiej transkrypcji była zapisywana jako Scharnosin, a po II wojnie zmieniona fonetycznie na „Czarnocin”. Istnieje jednak także śląska nazwa osady, która nawiązuje do pierwowzoru i zapisywana jest jako Czarnożyńe.

Wracając jednak do tragedii w rodzinie Andreasa Renarda. Dwa lata przed synem Hipolitem zmarła jego żona Eufemia z domu Rudzińska, a w 1874 r., w wieku 45 lat – drugi syn Jan. Pamiątką po hrabinie Eufemii jest nazwa jednego z malowniczych czarnocińskich zakątków, zwanego Wąwozem Eufemii, – po Janie – dawny dwór folwarczny, zwany dzisiaj przysiółkiem Janków, gdzie obecni właściciele prowadzą hodowlę koni.
POŚRÓD WZGÓRZ, LASÓW, STRUMIENI…
Skoro wspomnieliśmy o rezerwacie przyrody Grafik, to obowiązkowo musimy też powiedzieć o kolejnym rezerwacie o nazwie Boże Oko, znajdującym się po drugiej stronie potoku Łącka Woda. Charakterystyczna dla tego leśnego uroczyska, porośniętego przez sędziwe buki, była drewniana kapliczka i leśna kalwaria na stromym trawersie zbocza, ponad wąską doliną. Kapliczka stała tu ponoć już w XV w., a jej istniejąca do niedawna wersja, była zbudowana już w czasach powojennych. Napisaliśmy: „istniejąca do niedawna”, bo w 2018 r., jeden z potężnych buków rosnących tuż obok, runął na świątek niszcząc go doszczętnie.
Legendy dotyczące tego miejsca związane z jego nazwą i umiejscowieniem są dwie – pierwsza mówi o leśniczym, który zauważył pośród drzew trójkątny symbol Bożej Opatrzności. Inna wspomina o świętej Annie, która ukazywała się w tym miejscu, zatrzymując się jakoby w drodze na sąsiednie wzniesienie (dzisiejsza Góra św. Anny), zwanej jeszcze wówczas Górą św. Jerzego.
Czarnociński las w okolicy Bożego Oka ma także swe posępne tajemnice. W głębi bukowej kniei znajduje się mogiła z czasów powstań śląskich, bowiem toczyły się tutaj walki podczas krwawej bitwy o Górę św. Anny. Hańdŏwnij Starki prawiyły, coby niy łajzić po ćmŏku do lasã, bo duszycki powstańcōw dycki wandrujōm po czarnożyński bukowinie…
Gdy po wszystkich krajoznawczych eskapadach pośród miejscowych lasów i pagórków oraz ewentualnych atrakcjach w postaci „spotkań z duchami”, mało nam jeszcze będzie wrażeń, to możemy przemieścić się nieco na południe, gdzie dolinka i otaczające ją zalesione wzgórza osiągają swój kres. Tam niegdyś przebiegała granica państw stanowych: strzeleckiego i sławięcickiego, a obecnie znajduje się przysiółek o nazwie… Granica. Ze wzniesień tworzących krawędź powulkanicznego masywu Chełmu roztacza się rozległa panorama na leżącą w dole dolinę Odry, dalekie Sudety z Pradziadem, a nawet Beskid Śląski.
WARTO ODWIEDZAĆ MIEJSCA NIEZNANE…
Czarnocin jest piękny o każdej porze roku, ale szczególnie malownicze są jesienne pejzaże, gdy słońce przeglądające się w czerwieni buków nadaje tej krainie nierealny wręcz urok i koloryt. Mamy też w okolicach Czarnocina (w wersji wszakże „kieszonkowej”) to wszystko, co w skali o wiele większej, spotkamy w prawdziwych górach: piękne bukowe lasy, wąwozy, wzgórza, szemrzące potoki i źródła, z których słynęła niegdyś ta okolica.
To także tereny idealne do uprawiania turystyki pieszej, rowerowej i konnej, znajdujące się w obrębie Parku Krajobrazowego Góry św. Anny, w bezpośredniej bliskości dwóch rezerwatów przyrody (kilka kilometrów dalej znajdują się cztery następne). Okolica obfituje w liczne szlaki rowerowe i piesze. Przez Czarnocin prowadzi także dydaktyczna ścieżka krajoznawcza z Góry św. Anny do pobliskiego Zalesia Śląskiego, a przede wszystkim słynna Droga św. Jakuba, wiodąca do grobu apostoła w hiszpańskim Santiago de Compostela, śladem pamiętającego czasy rzymskie, szlaku Via Regia.
Na miejscu nie ma wprawdzie ekskluzywnych hoteli, ale znajdziemy kilka gospodarstw agroturystycznych oferujących różnorakie atrakcje. Przede wszystkim zaś znajdziemy ciszę, spokój, cenną przyrodę i piękne krajobrazy, a na deser – nieco legend i tajemniczych historycznych zaszłości.
Cóż, zapewne wielu mieszkańców południa Polski dość często podróżuje autostradą A4, pomiędzy Opolem i Gliwicami. Wystarczy zjechać z tej trasy na węźle w okolicy Kędzierzyna-Koźla i Strzelec Opolskich, a po chwili znajdziemy się w zupełnie innej, niemal zaczarowanej krainie, której istnienia w tym miejscu na pewno się nie spodziewamy.

Tekst i fotografie: Piotr Zdanowicz – pasjonat oraz badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska. Dziennikarz, autor lub współautor książek i reportaży, a także kilkunastu prelekcji, kilkudziesięciu artykułów prasowych oraz kilkuset tysięcy fotografii o tematyce śląskiej. Pomysłodawca rowerowych i pieszych szlaków krajoznawczych na terenie Katowic, Mysłowic i Tychów oraz powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego. Poeta, muzyk i plastyk-amator. Z zawodu elektronik, budowlaniec oraz magister teologii.
Szkoda że Pan Pyjter nic nie wspomina o dorodnych jabłoniach rosnących na wzgórzach miedzy chyba Lichynią a Czarnosinem.Wspaniałe jabłka których nikt nie zrywał ani nie zbierał pewnie też należały kiedys do jakiegoś majątku ziemskiego?.Jechałem tam kiedyś tą drogą jesienią od strony Lichyni tak myślę, bo było to już bardzo dawno temu i pokosztowałem tych ekologicznych rarytasów o dźiwo wcale nie robaczywych.Jak dobrze pamiętam to do Czanosina można dojechac od drogi Strzeleckiej w rejonie Olszowej albo Lichyni drogą gruntową gdzie bynajmniej wtedy rosły stare jabłonie.