Piotr Zdanowicz: Nacjonalizm – polityczny egocentryzm

Często jako Ślązacy jesteśmy przekonani, że Polacy, a przynajmniej państwo polskie żywi do nas niechęć (to eufemizm). Tymczasem polskie państwo twierdzi, że opinie takie „fabrykują” odwieczni wrogowie Polski i Polaków, czyli „zakamuflowani” Ślązacy – a właściwie nie-Ślązacy, bo wiadomo przecież kto jest odwiecznym wrogiem Polski.

Oczywiście, o tym jak zachowuje się Polska względem Śląska napisano już tak wiele, że przypominanie tego po raz kolejny – tak po prostu – może być nieco nudne. Dlatego tym razem chciałbym spojrzeć na to wszystko poprzez pryzmat pewnej analogii i spróbować odczytać polski nacjonalizm jako swoisty syndrom „zakompleksionego egocentryka”.

Kto „über”, a kto „alles”

Ludzie stają się egocentrykami z wielu przyczyn: zawinionych i tych, które determinują ich psychikę niezależnie od czynników wolitywnych. Tak czy inaczej, „zakompleksiony egocentryk” bywa „odklejony” od rzeczywistości, żyjąc w bańce wypełnionej samouwielbieniem, zaś w centrum jego prywatnego „wszechświata” stoi tron, na którym zasiada jego własne ego.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

U podstaw egocentryzmu nie leży więc nienawiść czy niechęć do świata, choć pojawia się ona jako konsekwencja permanentnego przedkładania własnego dobra ponad dobro innych ludzi. Zatem analogicznie – polski nacjonalizm nie musi intencyjnie nienawidzić Ślązaków, aby wyrządzać im obiektywną krzywdę. Wystarczy, że „własny pępek” uważa programowo za środek świata, a pogarda dla innych pojawi się sama, gdy owi „inni” ośmielą się sprzeciwić takiej wizji „polskiej racji stanu”.

Zresztą państwa totalitarne lub stąpające po krawędzi narodowego szowinizmu – nie przyznają się do niechęci wobec innych nacji, bo też u podstaw nawet najbardziej mrocznych reżimów nie stała pogarda dla innych, ale bezkrytyczny „samozachwyt”.

No właśnie – jedną z cech zła, konstytuującą samą jego istotę – jest fakt, iż jawi się ono w postaci jakiejś wartości, która dopiero później okazuje się antywartością. Jeżeli całą aktywność podporządkujemy pogonią za ową antywartością – to niechybnie przyjdzie nam żyć według zasady:„cel uświęca środki”, a gdy sumienie rozciągnie się do rozmiarów galaktyki – żadne środki nie będą zbyt kosztowne i żadne draństwo nie będzie zbyt wielkie.

Jeśli dodatkowo, w centrum „naszego wszechświata” będzie miłość własna, czyli – jak rzekł kiedyś profesor Bardini – uda nam się: „zakochać w sobie samym z wzajemnością”, to będziemy „zmuszeni” robić ludziom świństwa, bo celów egoistycznych nie da się osiągać będąc altruistą.

Przecież polskie państwo od roku 1918 zachowuje się niegodnie, nie tylko wobec Ślązaków, ale też Mazurów, Hucułów, Łemków, Bojków, Kaszubów, Ukraińców, Niemców. Czy to oznacza, że Polacy nienawidzą tych wszystkich nacji? Zapewne nie – to raczej kompleksy, z których wyrasta nacjonalizm karzą dyskryminować innych w imię fałszywie pojętego własnego narodowego dobra.

Państwowość – narodowość

No właśnie – państwa zorientowane nacjonalistycznie często stawiają znak równości pomiędzy obywatelską lojalnością a narodowym patriotyzmem. Walijczyk lub Szkot może być wiernym poddanym Korony Brytyjskiej, a jednocześnie walijskim lub szkockim patriotą. W Polsce – bycie lojalnym obywatelem nie ma znaczenia. Dopiero „uwielbienie” dla Rzeczpospolitej czyni z ludzi „prawdziwych Polaków” – czyli prawych obywateli.

Ileż razy słyszymy lub znamy z doświadczenia sytuacje, gdy ktoś uważa, że wszyscy, którzy żyją w „jego/jej” domu, muszą przestrzegać „jego/jej” jedynie słusznych reguł. – Powinni tak samo myśleć, mieć takie same zainteresowania i poglądy – polityczne, religijne, społeczne… Inaczej stają się czarnymi owcami, niszczącymi rodzinne więzi…

Znamienne jest również to, że niechęć polskiego państwa skierowana jest głównie ku nacjom najbliższym – tym żyjącym w Polsce lub tuż poza jej granicami. Nigdy nie słyszałem, by ktoś w Polsce mówił z niechęcią o Szwedach, Hiszpanach czy Brazylijczykach. Stosunek do narodów dalszych bywa raczej neutralny.

Tymczasem osoby empatyczne i z natury życzliwe, najbardziej cenią sobie przyjaźń lub przynajmniej poprawne stosunki z domownikami i sąsiadami, zaś egocentryk często bywa z domownikami i sąsiadami skłócony, szukając akceptacji (potwierdzenia swej wyjątkowości) u ludzi, z którymi nie dzieli żadnej „wspólnej/spornej” przestrzeni (fizycznej lub uczuciowo-emocjonalnej).

Nie-przyjaciel czy nieprzyjaciel

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest również fakt, iż zakompleksiony egocentryk widzi krytykę wszędzie tam, gdzie nie znajduje pochwał. W jego interakcji ze światem jest tylko czerń i biel, a to implikuje postępowanie według maksymy: kto nie jest z nami – jest przeciwko nam, będącej etycznym antonimem frazy z Ewangelii św. Marka: kto nie jest przeciwko nam – jest z nami.

Kiedyś pewien polski znajomy zapytał mnie, dlaczego nie lubię Polaków. Zaskoczony odpowiedziałem, że to absurd – mam żonę Polkę, Polakami są moi znajomi… – No, bo pan mówi, że nie jest Polakiem tylko Ślązakiem… No tak – odparłem – twierdzę też, że nie jestem Aborygenem ani Inuitą, ale to nie znaczy, że ich nie lubię…

Człowiek ten odmawiał mi prawa do bycia Ślązakiem, gdy ja nie odmawiałem mu prawa do bycia kimkolwiek. Uzurpował sobie prawo do wkraczania w przestrzeń moich osobistych wyborów – ale był przekonany, że w całej tej sytuacji, to ja postępuję nagannie, burząc „odwieczny porządek świata”.

Zresztą, mechanizm ten ma jeszcze inne podłoże. Jeżeli zdamy sobie sprawę, że zdanie: „Ślązak jest Polakiem” – mój znajomy postrzega jako aksjomat, to Ślązak – który chce być Ślązakiem (nie Polakiem) – jest dla niego, niczym ktoś, kto usiłuje dowieźć, że ziemia jest płaska.

Dej pozōr tyż:  Propozycja wytycznych programowych nauczania języka śląskiego i kultury śląskiej

Oczywiście pozostaje pytanie – czemu dla tego Pana i wielu innych Polaków, zdanie: „Ślązak to Polak” brzmi jak dogmat? Cóż, odpowiedzi udzielił już wiele lat temu niejaki Goebbels – twierdząc, że kłamstwo powtarzane 1000 razy staje się „prawdą”… No, a ile razy słyszeliśmy, że „Ślązacy to Polacy”… że „śląskość to inna forma polskości” – czy nie 1000 razy?…

Nostalgicznie, patetycznie… narcystycznie…

Egocentryk nie rozumie też, że ktoś może mieć inny plan na życie, więc brak wzajemności odczytuje jako ewidentną zdradę i „naruszenie swoich osobistych dóbr”. No tak… jeśli siebie samego uważamy za osobę najbardziej godną pożądania – to odmowa będzie czymś alogicznym lub złośliwie przekornym…

Nacjonalizm i generowany przez niego szowinistyczny „patriotyzm” też „pragnie”, by świat zaznał wyjątkowości „narodu wybranego”. Stąd „narodowi mesjasze” i „Winkelriedzi narodów”. Państwo takie jest jak rodzic, który widzi w swym dziecku najbardziej wyjątkowe zjawisko we wszechświecie i nie rozumie, dlaczego znajomi dostrzegają w nim tylko rozwydrzonego bachora z sąsiedztwa.

Zakompleksiony egocentryk ma też trudność z nawiązaniem trwałych relacji, a ludzi traktuje jak lustra, w których przegląda się jego ego. Dlatego wciąż uprawia autopromocję, zamiast w sposób naturalny budować swój prawdziwy wizerunek. To również stąd w polskich opracowaniach tyle ckliwych i euforycznych fraz o tęsknocie ludu śląskiego za macierzą; o szczęściu Ślązaków, gdy się z ową macierzą połączyli…

Większość tych bzdur pisali polscy autorzy i chociaż rzadko tak o tym myślimy, to warto zauważyć, jak bardzo jest to infantylne i narcystyczne. – To dokładnie tak, jakby mąż z okazji rocznicy ślubu – zamiast okolicznościowej kartki z deklaracją swych uczuć względem żony – wręczył jej list gratulacyjny, w którym winszowałby wspaniałego wyboru i zazdrościł, że może ona spoglądać bezpośrednio w jego „prześwietne oblicze”, podczas gdy on zmuszony jest do tego używać lustra…

Łukasz Tudzierz w felietonie: „3 powody dlaczego Ślązacy nie są Polakami” napisał: Dlaczego Ślązacy nie są Polakami? A dlaczego mieliby być? Czy bycie Polakiem jest obiektywnie czymś lepszym od bycia Niemcem, Ukraińcem lub Czechem? Czas zerwać z paradygmatem, mówiącym o tym, że polska przynależność narodowa czyni ludzi wyjątkowymi! Nie! Bycie Ślązakiem, Polakiem, Arabem lub Chińczykiem nie jest stygmatyzujące lub wstydliwe, nie jest też powodem do dumy lub radości. Przynależność etniczna lub narodowa jest czymś powszechnym, bezprzymiotnikowym.

Gdy „śmieszno” przechodzi w „straszno”…

Zdarza się, że ludzie terroryzują fizycznie lub psychicznie swoich najbliższych, bo wydaje im się, że nie dość go/ją kochają, rozumieją, darzą szacunkiem… Czasem dochodzi do zniewalania ludzi, od których zdeterminowany egocentryk chce wyegzekwować „więcej miłość”. Czasem egocentryzm przybiera rozmiary psychozy i wtedy człowiek owładnięty szaleństwem może nawet zabić tych, którzy nie rozumieją jego potrzeb.

Skrajny egocentryk – wszędzie węszy zdradę, kontroluje, inwigiluje, rozlicza z każdej złotówki i minuty poza domem, wybiera bliskim znajomych… A kiedy używa przemocy – twierdzi, że robi to dla ich dobra; że chroni ich przed prawdziwym złem, które czyha za każdym rogiem ulicy…

Państwa nacjonalistyczne też prześladują inne nacje i ludzi myślących inaczej, niż „wielki brat” – Przekonują, że czyniąc to – stają w obronie jakichś wyższych wartości. – Przecież właśnie to głosił Hitler rozpoczynając II wojnę i tak również uzasadniał Putin atak na Ukrainę. – Wszyscy szaleńcy, terroryzujący inne narody lub własnych obywateli, głosili, że ratują świat przed czymś znacznie gorszym…

Znany jest też mechanizm, powodujący, że egocentryk, który krzywdzi partnera, jednocześnie nie pozwala mu odejść. Mówi, że to dla jego/jej dobra, że tylko on ją naprawdę rozumie, że tylko z nim/nią może być szczęśliwy… A kiedy to nie pomaga, pojawia się: „nie pozwolę ci odejść”, „beze mnie byłbyś/byłabyś nikim”…

Co analogicznie głosi państwo polskie? Ano, głosi, że inne nacje (niż Polska) na Śląsku to najeźdźcy i ciemiężyciele; że tylko w Polsce, Śląsk doświadczy dobrobytu i rozwoju; tylko w złączeniu z macierzą, Ślązacy będą szczęśliwi… Ale słyszymy też: „nie pozwolimy, by oddzielono Śląsk od Polski”; „Ślązak to Polak”; „śląskość to inny rodzaj polskości”…

Czasem nacjonalizm miewa kształty karykaturalne, ale z Hitlera też się śmiano – i również początki innych zbrodniczych ideologii nie zwiastowały późniejszych dramatów. Dzieła, na których się opierały – też nie nawołują przecież do nienawiści, ale raczej głoszą, że „jakiemuś X” należy się od świata więcej i dlatego tych, którzy się z tym nie zgadzają, należy usunąć w imię dążenia do „najwyższego dobra”.

Pojawiała się więc osobliwa „etyka”, według której, ludzie wyznający inne idee lub religię, ludzie myślący i żyjący inaczej – stają się „przeszkodą”… A skoro sa przeszkodą do „najwyższego dobra”, (którym jest/są „X”), to z automatu stawali się „największym złem”. Zatem „X” ma/mają prawo zniszczyć „zło” i… niszczyli – w komorach gazowych, obozach, łagrach, salach tortur…

Karol Wojtyła napisał, że:„demokracja bez wartości łatwo zmienia się w jawny lub utajony totalitaryzm”. Polskie państwo jest wprawdzie za słabe, aby zniewalać inne, ale względem własnych obywateli zachowywało się wiele razy w sposób niegodny (nie tylko w okresie stalinowskim) i ludzie, którzy wówczas prześladowali własnych obywateli, też mówili o sobie: „prawdziwi Polacy”…

Kokieteria czy koteria

Jednak egocentryk nie posługuje się wyłącznie agresją. Pozyskując czyjeś „względy” – przekonuje, że jest wart uwagi, że jest pokrewną duszą… Wybiera zwykle ludzi zagubionych z niską samooceną i stara się ich psychicznie uzależnić. Czasem przekonuje ich, że bez niego nie będą mogli funkcjonować; że nie to, czego oni chcą, ale to, czego on chce – jest dla nich najlepsze…

Dej pozōr tyż:  Bartodziej & Soika: W cieniu wyborów

Ten mechanizm jest najbardziej charakterystyczny dla sekt, gdzie guru wie lepiej czego potrzeba jego maluczkim współwyznawcom. Jednak, czy nie podobny problem mamy w przypadku deklaracji narodowości w polskim spisie powszechnym? – Po co właściwie państwo polskie daje obywatelom możliwość wyboru narodowości śląskiej – skoro później twierdzi, że takiej narodowości nie ma. – Taki głupi tatuś, który wypytuje dziecko, kim chce zostać w przyszłości, a gdy dziecko odpowiada, że kosmonautą – to przy całej rodzinie wyśmiewa i robi z dziecka idiotę.

Charakterystyczna dla egocentryka jest też chęć posiadania ludzi na własność – bo wówczas łatwiej ich kontrolować… Często odmawia on domownikom dostępu do konta, sam podpisuje wszystkie umowy, dokumenty. – Mawia, że lepiej się na tym zna, że bierze to na siebie, że tak będzie dobrze…

Państwo nacjonalistyczne, niepewne swej wartości, również obawia się samorządów, autonomii, federacji. Zresztą, sama formuła federacji niczego nie gwarantuje. Państwem teoretycznie federacyjnym był przecież Związek Radziecki. Śląsk również zyskał w 1922 r. autonomię (jako autonomiczne województwo śląskie), lecz wkrótce państwo polskie zadbało, aby autonomia była tylko fasadą – obsadzając śląskie urzędy polskimi państwowcami z Warszawy i Krakowa.

Szalony wizjoner – czyli ślepiec z pochodnią w fabryce dynamitu

Często egocentrycy mają też poczucie misji – które samo w sobie nie jest złe, bo wielu wynalazców, polityków, reformatorów – poprzez wizjonerskie pomysły zmieniało pozytywnie oblicze świata. Jednak, gdy nadrzędnym lub jedynym celem misji jest apoteoza własnego ego, to wszyscy, którzy nie chcą wziąć w niej udziału – stają się wrogami: pana „Kowalskiego” (nomen omen), ludzkości, państwa, nacji, rasy…

Archetypem zakompleksionego egocentryka z „misją” jest sienkiewiczowski Neron, dla którego przekonanie o wyjątkowości było usprawiedliwieniem dla najohydniejszego nawet okrucieństwa. – Z takimi dramatami ludzkość borykała się, gdy egocentrycy-szaleńcy stawali się „führerami”, „generalissimusami”, „słońcami narodu”, „królami-słońce”, „rewolucyjną świadomością” czy też innym „wielkim bratem”.

Poczucie misji ogłupia tak bardzo, że ludzie głoszą umiar i pokorę – zasiadając przy ugiętych stołach i mieszkając w pałacach… – bywają „prorokami” ekologii – brzydząc się spacerem po lesie, albo rodzicami pragnącymi, by dziecko było kompilacją Bonda, Einsteina, św. Tereski i Claudii Schiffer – gdy sami nie potrafią wyjść poza sferę tapczanu i puszki z piwem… – Niektóre państwa głoszą potrzebę walki o wolność i poszanowanie praw (głównie własnych) – jednocześnie odmawiając tego wszystkiego innym.

Ofiary „ofiarnego kozła”…

Egocentryzm uwrażliwia na krzywdę własną – przy jednoczesnym niedostrzeganiu lub racjonalizowaniu zła wyrządzanego innym. Dlatego tyle patriotycznych celebracji rocznic narodowych klęsk, przegranych wojen, powstań… W ten sposób można też wmówić innym, że nasz „program” jest słuszny, ale nie możemy wejść do „ziemi obiecanej”, bo są „tacy”, co nam w tym przeszkadzają.

Egocentryk nie popełnia błędów, a jeżeli już, to zawsze „bezwiednie” i „niechcący”… Czy państwo polskie prowadziło kiedyś agresywne wojny? – Oczywiście, że nie… Wszystkie były obronne! – nawet pod Pskowem, Moskwą i nad Morzem Czarnym – Polska jedynie „odbierała szablą, co jej przemoc wzięła”…

Aby egocentryk mógł tkwić w tak skonstruowanej „strefie komfortu” – potrzebna jest instytucja „agresywnego kozła ofiarnego”, który będzie jednocześnie „czarną owcą”, „czarną wołgą” i „czarnym charakterem” – takim zmaterializowanym odwiecznym złem, wyjętym z „prywatnej mitologii” egocentryka, spełniającym jednocześnie funkcję kosza na śmieci, w którym można umieszczać wszystkie brudy.

To z „jego” powodu egocentryk nie może rozbłysnąć pełnią blasku… To jest „ten”, kto ściąga go w dół; nie rozumie, nie wspiera i – co najważniejsze – nie potrafi w nim dostrzec oczywistej doskonałości… – Bywa nim współmałżonek, matka, teściowa, nauczyciel, albo szef – który nie wiadomo dlaczego zachowuje się w pracy jak… szef, a nie jak podwładny…

Dla nacjonalistycznego państwa takim „kozłem- agresorem” w wersji „wewnętrznej” jest zwykle jakaś partia, grupa ludzi albo religia (brak religii)… A na zewnątrz – państwo lub naród, będący w politycznej hierarchii wartości „absolutnym złem” – przeciwieństwem „absolutnego dobra” – czyli „naszego narodu”.

Dla polskiej racji stanu takim „kimś” są Niemcy. No i znowu – owszem, był Hitler i II wojna, podczas której Niemcy wyrządzili światu i również Polsce zło iście apokaliptyczne – i ta rana na obliczu niemieckości będzie się goić jeszcze długo… Ale prócz tego – wyłączając walki z zakonem krzyżackim, które polska propaganda ukazuje jako wojny z Niemcami – większych batalii polsko-niemieckich nie było…

Były potyczki z Niemcami za czasów Bolesława Chrobrego i Mieszka I (przeszło 1000 lat temu). Było 500 lat temu starcie Maksymiliana Habsburga z Hetmanem Zamojskim (ten drugi spalił wówczas „odwiecznie polskie Mysłowice”). Były wojny napoleońskie, gdzie Prusy były wprawdzie antagonistą Polski, ale Wirtembergia, Bawaria i częściowo Saksonia – walczyły po stronie Napoleona. Były też rozbiory Polski – ale dokonywało ich państwo pruskie, a nie wszyscy Niemcy.

Zresztą zachodnia granica Polski (z państwami niemieckimi) i południowa (z Koroną Czeską oraz Śląskiem) przez wiele stuleci stała w miejscu, podczas gdy wschodnia „falowała” nieustannie. Antagonistów Polski była cała masa: Szwedzi, Turcy, Tatarzy, Kozacy, Rosjanie, Ukraińcy – ale nawet Sienkiewicz pisząc trylogię, pośród nacji walczących z Polską, w żadnym z rozdziałów nie umieścił Niemców.

Dej pozōr tyż:  Przegląd Kina Bułgarskiego - rozmowa z reżyserką Janą Lekarską

Podczas jednej z prelekcji wspomniałem o polskiej agresji na Rosję w początku XVII w. i zagarnięciu rosyjskich ziem wraz z Moskwą. – Pewna starsza pani w typie intelektualistki zaprotestowała: „a co też pan opowiada – przecież tam tron był pusty”. – Nie wytrzymałem i odrzekłem: „na mojej ulicy stoi pusty dom – niech pani biegnie…

No właśnie – państwa nacjonalistyczne nieustannie przekonują swych rodaków o „swej politycznej nieskazitelności”… i kiedy do ludzi dociera, że na przykład Polska – jak każde państwo świata – miała w historii rozdziały chlubne, ale również takie, których powinna się wstydzić, wówczas większość ludzi po prostu „głupieje”…

„Never ending story” jako „Love story” w typie „Crime story” – czyli patriotyzm po polsku

Zakompleksiony egocentryk – nawet jeśli znajdzie przyjaciela lub osobę, która go pokocha, to zwykle stara się ją osaczyć swą „wyjątkowością”. Zamiast po prostu „być”, ciągle próbuje wykazać, że jest „mistrzem wszechrzeczy”. – Bywa nieobecny tam, gdzie jest potrzebny, ale odnajduje się w sytuacjach, kiedy może zrobić wokół siebie dużo wiatru. Jest jak nadęty patriotyczny balonik pośród ustawicznej celebracji polskiej wyjątkowości.

Owszem, patriotyzm to miłość do ojczyzny – ale czy miłość to tylko manifestacja emocji? Czy miałoby sens wspólne życie z kochaną osobą, gdyby miało polegać wyłącznie na celebracji rocznic, miesięcznic, „tygodnic”, „dziennic” oraz śniadaniach, obiadach i kolacjach przy świecach, za które to świece i całą resztę musielibyśmy jeszcze zapłacić?…

Można mieć wrażenie, że termin „patriotyzm”, w polskiej przestrzeni publicznej, ma prawo funkcjonować tylko w odniesieniu do Polaków – zupełnie tak, jakby tylko Polska spośród wszystkich krajów na świecie była godna miłości… Czy wyobrażamy sobie, że Polak wypowiada zdanie: „niemiecki patriota”. Przecież Niemiec to nazista i zaborca, a patriotami są wyłącznie Polacy – zawsze walczący o „wolność waszą i naszą” (cokolwiek to znaczy).

No właśnie – walczący… Wydaje się też, że Polacy nie znają innej formuły miłości ojczyzny poza machaniem szabelką… Kiedy patrzę na polskich piłkarzy podczas hymnu, to mam wrażenie, że za chwilę połowa murawy wzniesie się na wysokość trybun, a bramka rywali będzie miała dziurawą siatkę i złamane słupki… Tymczasem z pierwszym gwizdkiem, „zgraja nakręconych Wikingów” przeistacza się w trampkarzy ze ściśniętymi pośladkami, panicznie rozglądających się w poszukiwaniu taty, który zabierze do domu…

„No, ale jednak walczyli” – rzekł kiedyś pewien mój znajomy podczas rozmowy po jakimś meczu. – No właśnie, a powinni po prostu grać w piłkę (czego trzeba się wcześniej nauczyć)… Polacy wszędzie „węszą” Grunwald, bo państwo będące archetypem egocentryka, każe obywatelom walczyć z wiatrakami i prężyć muskuły – kiedy trzeba po prostu robić to, co w danym momencie powinno się robić…

Nie! Polak musi być dumny mimo wszystko… „Mimo wszystko” – bo tak naprawdę nie może być dumny z niczego konkretnego… – Zarobki, poziomi życia, międzynarodowy prestiż – szkoda gadać… Nawet kibice sportowi mają ustawiczną traumę, bo 40. milionowe państwo nie potrafi dorównać Słowenii mającej 2 miliony obywateli, nie mówiąc o krajach europejskich o podobnej wielkości.

Oczywiście zdarzają się sukcesy, ale – pomijając fenomen siatkówki – zwykle są dziełem samorodnych geniuszy w typie Messiego, którym wystarczy nie przeszkadzać. Oni bywają „chlubą narodu” (przez 5 minut w świetle fleszy) – a potem wracamy do „normalności” – czyli szkolenia młodzieży na poziomie trzeciego świata, znudzonych oficjeli obsiadających koryta, polityki klubowej według schematu: „po nas choćby potop” i polskiej myśli szkoleniowej, której za granicą nikt nie pożąda nawet w 4. ligach…

Róbmy swoje…

No dobrze – ale o co mi właściwie chodziło w tym artykule? Otóż widząc zachowanie polskiego państwa wobec Śląska i Ślązaków (oraz samorządności i swobód obywatelskich) – próbujemy przeprowadzić śląskość przez zasieki z pogardy i niezrozumienia, marząc, że uda się znaleźć skuteczną przestrzeń oddziaływania na polskie państwo, by przyznało nam rangę mniejszości etnicznej, a mowie śląskiej – status regionalnego języka…

Problem w tym, że wszystkie antyśląskie działania polskiego państwa, są skutkiem szerszej sytuacji związanej z ogólnym schematem jego funkcjonowania oraz z „mentalnością” warszawskiej wierchuszki – którą nazwałem syndromem „zakompleksionego egocentryka”.

Moim zdaniem, wszystkie działania wymierzone w śląskość – które często odbieramy emocjonalnie jako intencyjne aroganckie ataki – są w istocie „rutynowymi procedurami”, z pomocą których centralistycznie zorientowane (na modłę wschodnią) państwo unitarne – realizuje założenia swojej „racji stanu”.

Czy od takiego państwa można oczekiwać zmiany polityki względem Śląska? – Cóż, może następcy obecnie rządzących wyjdą naprzeciw Ślązakom, by ich pozyskać jako wyborców i przy okazji zrobić na złość poprzednikom – ale i na to bym nie liczył.

Zatem – jak mawiał Wojciech Młynarski – „róbmy swoje”: promujmy i twórzmy śląską kulturę, propagujmy naszą historię jako odmienną od historii Polski, starajmy się docierać do Ślązaków i nie-Ślązaków z przekazem o śląskiej tożsamości… Jednak robiąc to wszystko – miejmy raczej zapał, niż oczekiwania, i nie spodziewajmy się racjonalnych reakcji polskiego państwa, bo oczekiwać zrozumienia od „egocentryka”, to trochę tak, jakby apelować do pamięci… twardego dysku.

 

 

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Piotr Zdanowicz – Górnoślązak narodowości śląskiej urodzony w Raciborzu, mieszkający w Kędzierzynie-Koźlu, duchem – katowiczanin. Pasjonat i badacz historii, kultury i przyrody Górnego Śląska oraz popularyzator krajoznawstwa i turystyki pieszo-rowerowej. Dziennikarz, publicysta, muzyk, poeta, fotograf. Autor reportaży, książek i filmów o tematyce śląskiej. Pisze w języku śląskim, polskim i czeskim.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza