Pechowiec Katarzyny Rupiewicz, czyli dlaczego bebok nie może się zmaterializować
Pechowiec Katarzyny Rupiewicz, czyli dlaczego bebok nie może się zmaterializować
Kilka dni temu nakładem wydawnictwa Silesia Progress ukazała się powieść Pechowiec Katarzyny Rupiewicz. Sięgnęłam po nią skuszona tekstem z okładki, reklamą oraz zapowiedzią, że mają w niej występować beboki, ponieważ beboków tekstowych, jako narracyjnych konstruktów, szukam już od bardzo dawna. Dla tych, którzy nie wiedzą, kim są beboki, bardzo krótkie wyjaśnienie. Zgodnie z ludowymi przekazami są to stworki zamieszkujące Górny Śląsk, którymi zwyczajowo straszyło się i może jeszcze straszy dzieci, zniechęcając je do wychodzenia na przykład na zewnątrz, w mrok, albo do zaglądania w ciemne kąty na strychu. Owe górnośląskie straszki są powinowatymi całego szeregu strachów, występujących w różnych kulturach i kręgach językowych, które szczególnie upodobały sobie dzieci – od niemieckiego Piaskuna (genialnie zobrazowanego przez niemieckiego romantyka E. T. A. Hoffmanna w opowiadaniu Der Sandmann), po współczesnego nam serialowego Outsidera. Od dłuższego czasu było więc dla mnie oczywiste, że muszę zapoznać się z Pechowcem.
W warstwie gatunkowej Pechowiec to powieść fantasy, wykorzystująca pewne elementy mitologiczne i regionalne, i zasadniczo czyniąca to w sposób udany. Natomiast nie jest to lektura godna polecenia tym wszystkim, którzy nie lubią tej konwencji gatunkowej, a więc takich kreacji światów fantastycznych, które zderzają się ze światem realnym, czy też wytrącają go z jego „naturalnego” porządku. W tym konkretnym przypadku świat rzeczywisty to przestrzeń tzw. zwykłych śmiertelników, obejmująca Katowice i okolicę. Taka literacka topografia, która uwiarygadnia fantastyczną fabułę, będzie zapewne magnesem dla wielu czytelniczek i czytelników zainteresowanych lokalnymi narracjami. Na ową rzeczywistość naznaczoną signum regionalnym nakłada się, czy też raczej z nią współistnieje, świat magów oraz wielkich korporacji i tajnych stowarzyszeń. Innymi słowy: świat magii przenika się ze światem ludzi i, co mojego punktu widzenia o wiele ciekawsze, ze światem śląskiej mitologii. Owe mitologiczne figury to przy tym sam parnas górnośląskich straszków. Należy do niego – to chyba nieuniknione – najważniejszy duch górnośląskich podziemi, czyli Skarbnik. Mimo że ów demon przybiera w poezji ludowej najprzeróżniejsze kształty – myszki, sztygara, górnika, kobolda – to tutaj ukazany zostaje w sposób raczej typowy, zgodnie z chyba z jego najpopularniejszym wyobrażeniem, jako brodaty, zaawansowany wiekiem i dostojny mężczyzna. Co jednak frapujące, Skarbnik pojawia się nie jako demon kopalni, lecz w roli mężczyzny „udomowionego”: warzy żur, częstuje tustym i generalnie futruje swoich gości, jak przystało na jako górnośląsko matrona. Ciekawe, że to właśnie on odłączył się od środowiska innych górnośląskich straszków – Meluzyny, Boruty, Zmory, Fojermona i Utopca, którym przez jakiś czas przewodził, być może właśnie w geście niezgody na ich tożsamościową niezmienność i konserwatyzm. Skarbnik, jak sądzę, odważył się wyjść poza schemat, podczas gdy jego współplemieńcy trwają zasklepieni w swoich mitologicznych wizerunkach. Bo takie właśnie odnoszę wrażenie, gdy czytam o Meluzynie władającej – zgodnie z przekazem ludowym – żywiołem wiatru, Borucie z protezą high-tech ukrywającą kopyto czy o Magierce (sic!) – Utopcu mieniącym się zielenią, którego naturalnym habitatem jest woda. Brakuje mi w tych postaciach transgresji, a może przede wszystkim ambiwalencji, jaka wpisana jest w samego Pechowca. W przypadku tej postaci bawią mnie natomiast jego komentarze i nieustanne zadziwienie światem, który tak bardzo jest stereotypowy, podobają mi się literackie aluzje (faustowski pudel aż merda pewnie ogonem z radości, że ktoś go ponownie ożywił) i generalnie komizm słowny oraz ironiczne modelowanie świata przedstawionego. No bo dlaczego –przykładowo – nikt nie interesuje się rannym człowiekiem w samym centrum Katowic? Bo może „widok broczących krwią studentów był w okolicach Uniwersytetu Śląskiego na porządku dziennym”? (s. 8), albo czy to przypadek, że wymazana z oficjalnej historii (a przywracana za sprawą Pechowca do herstorii) „kobieta, która zmieniła oblicze magii” (s. 144) nazywa się Helga Sraidenkompf? Na szczęście takich smaczków jest w powieści więcej.
Za tym całym mitologiczno-magiczno-technologicznym sztafażem skrywa się jednak problem na wskroś aktualny: jeśli bowiem przyjrzymy się rozmowom prowadzonym przez protagonistów – czy to magów, czy hybrydy (takie miano noszą w powieści górnośląskie demony), to trudno będzie oprzeć się wrażeniu, że wszystkich ich STRASZNIE męczy rozmowa właśnie, a udana komunikacja międzygatunkowa jest już wyczynem nieomal nadludzkim. I może właśnie dlatego nie ma już w powieści miejsca na beboki, ich rolę przejął bowiem straszak znacznie gorszy – lęk przed kontaktem z drugim człowiekiem, popełnieniem błędu, byciem ocenianym. Być może to właśnie jest ów Bebok – wszechobecny, zinternalizowany lęk przed drugim człowiekiem, który nie wychodzi poza sferę myśli i uprzedzeń? Jeśli tak miałoby być, wcale się nie dziwię, że wciąż jeszcze nie może się zmaterializować.
Nina Nowara-Matusik – literaturoznawczyni, germanistka i tłumaczka. W pracy naukowej zajmuje się literaturą niemiecką na Górnym Śląsku, kreacjami fantastycznych światów i problematyką płci. Pracuje na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Mieszka w Bytomiu. Ostatnio opublikowała Po drugiej stronie studni. Górny Śląsk w przekładach.