O książkach wydawnictwa Silesia Progress: Miejsce

Oczarowało mnie, uwiodło Miejsce Wojciecha Szwieca, bo to opowieść w kwintecie Pavel, Hrabal, Scholtis, Durski, bo to nie jest kiczowata Heimatsliteratur, bo to wyzwanie czytelnika na ziemię ubitą, w szranki ograniczone podróżami na bezskrzydłych pegazach – na moplikach i kołach.

Szranki kilkuwymiarowe – otwarte aerobanami Chudego, kwietnymi wodniokami Wrożyny, kreskami Suberlaka, przerysowaniem Dudy-Gracza i Pasońki. Głosami Neinerta i Bułki. Nutkami Staszka Szydły… Cieniem Mikołaja z Mikołowa, fundatora bursy dla Ślązaków w Akademii Krakowskiej.

Nic tu nie wōnio na ciaperkraut a krupnioki, Eli wodziōnka! No, możno ino ciupka.

Miejsce Wojciecha Szwieca wyzywa na ziemię ubitą historiozofów, filologów i  kartografów.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Szwiec stawia bowiem sakramentalne pytania o to, czy człowiecza codzienność w cieniu wież zmierza w celu jakimkolwiek, czy podąża ku wieczności, czy tylko ku nieskończoności. Czy kiedy spada kometa, to przylatują kosmici po sąsiada? Czy fatum to Luca, a mirt aniołem stróżem? Niebieskim lub czerwonym?

…u ōmy na geburstagu Luca chodziła od parapetu do parapetu i dotykała wszystkich kwiatków. Eelis przyglądał się jej wówczas dokładnie. Luca koniuszkami palców delikatnie gładziła listki. Po tygodniu połowa kwiatków babki wylądowała na kompoście, a resztki potrzaskanych donic na hasioku. Powiędły nawet stare merty, które odkąd sięgnąć pamięcią, stały przy oknie i  cieszyły oko. Babka Eelisa tak się zdenerwowała, że wywaliła wszystko, a  donice potłukła i fertig.

 Eelis lubił zapach merty, rozcierał jej twarde malutkie listki w  palcach i wąchał. Mirt kojarzył mu się z jego pierwszą komunią świętą, ze ślubem siostry, z pogrzebem ciotki Emy i chrztem małego Tomasza. Były to zawsze gałązki pochodzące z tego samego krzaczka. Do czasu zawistnej Lucy.

Pyta Szwiec dyskretnie, jak to Szwiec, czy wydarzenia codzienne nie powtarzają się i trwają tylko na mikołowskiej planecie, na łaziskiej w wieku dwudziestym, czy też może wydarza się jakaś powtarzalność w czasie? Wstecz lub w przód? Wio, Eli curik? Czy opowieść zależy od bohatera, czy też może od narratora?

– Tak żeście go znaleźli, Szalas? – zapytał Wodzimierek.

– Tak właśnie, obywatelu – odpowiedział posłusznie pijak

– I nic nie ruszaliście? – Marszczył czoło brylaty prokurator.

– Nic a nic – kręcił głową Szalas

– A sznur..? – zapytał Wodzimierek.

– Może się kōmu przidoł…

– Jak to przydał? – spytał prokurator.

– Takŏ jedna Luca mi gŏdała, że sznur odcięty z szyi wisielca przynosi szczęście – odparł rezolutnie pijak.

– Cholerne zabobony – powiedział prokurator, zaglądając ponownie w puste, mętne oczy.

Pyta Wojciech Szwiec w Miejscu: Czy górę weźmie porządek dziejów, czy też może dzieje to chaos nie tylko na początku, a słowo zawiodło, i serce i rozum? Wszyjsko do rzici, a ta kożdy mo swojo? A na dupie albo w dupie ordery?

Dej pozōr tyż:  Karl Eduard von Holtei — ostatni rycerz zapomnianej armii sztuki

Jerzy Ziętek postanowił uhonorować dzielnego Danka prawdziwym orderem i nagrodą pieniężną. Danek nie wiedział wówczas, co o tym wszystkim myśleć. Order przypiął do swojej jedynej niedzielnej marynarki, w której zwykł chodzić do kościoła. Pieniądze zaś oddał matce, która kupiła mu za to śliczne radio z błyszczącym, tajemniczym, zielonym światłem – magicznym okiem, w  którym Danek podglądał życie na innych planetach.

===================================================================

Zadaje pytania Szwiec, ale i odpowiada, jak to jest z Górnoślązakami przez ucho i oko i dłoń, czyli przez język. Jak to jest z górnośląską kulturą i tożsamością oraz perspektywami. Odpowiada Wojciech uczciwie:

– Danek, jak my cie dŏwno niy widzieli! Miołeś przijś dō nŏs na halbã.

– Mama pedziała, że się mōm gorzoły niy chytać –odparł rezolutnie mężczyzna.

– Chopie, ale ty mŏsz sztyrdziści lŏt i ty sie, mamlasie, matki staryj słuchŏsz! – zaśmiał się Eelis.

– Dej mu pokōj – zganił go Szalas.

– Jak niy, to niy. Co tam u ciebie, Danku? – zapytał

– Pomału. Czekōm, aż pō Mie przijadōm.

– Fto?

– Kosmici z kosmosu.

– Fto!?

– Niy słyszeliście ô kosmitach? Jerōnie, Dy ćprzijadōm i Mie weznōm. Fōrt w kosmos.

– Tyś chyba zgupioł. Co ty tam bydziesz robiōł? – zapytał zdziwiony Eelis.

– Bydã kobiytōm! – powiedział dumnie Danek i zadowolony, kłaniając się kolegom, poszedł w stronę domu.

=========================================================

Miejsce to wspaniałomyślne zaproszenie dla dialektologów i semantyków (interkulturowych). Bo przeca influenca i interlingwa – lokalnie i temporalnie, co wytłuszczono poniżej*:

Już skończywszy lat dziewiętnaście, wykazywała się wśród innych koleżanek szczególną jak na ten wiek zmierzłością*(gśl) i kłótliwością.

Stanik pewny był tego, że za kilka lat, może miesięcy, Teresa zamiast oddawać się wspólnym pieszczotom stanie się cholerną dewotą.*(pl) Oto po ślubie nastanie czas pełnej resocjalizacji małżonka, oddalenie wszelkich uciech i  oddanie się umartwianiu ciała i duszy. Obściskiwanie piersi w ocienionej laubie*(gśl/pl) stanie się grzechem nieczystości, a alkohol, ba, nawet piwo wypite po robocie, stanowić będzie grzech śmiertelny.

…..

– No – potakiwały kobiety

– A te dziywy z wulchausu, Gorŏle zesmolōne..

– To durśôżarte łazi. Dupczōm sie, a potym do dŏchtora łażōm. Motyki zesrane*(gśl)–nie pozwoliła babom dojść do słowa.

– Ja, toć mŏcie prŏwdã*(gśl) – potakiwały Jarczykowej kobiety.

Kolejka nie posuwała się naprzód. Drzwi ciągle były zamknięte, choć dochodziła siódma. Baby gadały. Władkowy papieros się wypalał. Nagle zainteresowanie wszystkich wzbudził samochód, który zatrzymał się naprzeciwko sklepu. Z zielonej wołgi wysiadło dwóch pijanych mężczyzn. Otwarli tylne drzwi taksówki i wyciągnęli z samochodu kompletnie zalaną, młodziutką dziewczynę. Półprzytomną, ale roześmianą panienkę posadzili na krawężniku i szybko odjechali.

Jarczykowa była w swoim żywiole:

– A ni ygŏdałach, to je Sodōma z Gōmorōm. Tego jeszcze niy grali gizdy!*(gśl) – darła się na całą ulicę. 

Ten Szwiec, ten Szwiec, w tym Miejscu ulokował pokłady kapitalnej ironii wręcz cynizmu, ale naszego, ale swojskiego, tak swojskiego, że zjawiskowo czytelnego, a dialektowo niezrozumiałego. No, możno bez Goroli?

Dej pozōr tyż:  Zdarzyło się w maju. Śląskie kalendarium

Jorg był już ubrany, na głowie miał szeroki kapelusz swojej nieżyjącej od lat matki, który już dawno temu pogryzły mole, a potem raptownie wyszedł z mody. Twarz obwiązał szmatami tak, że tylko oczy pobłyskiwały spod tego przebrania. Mimo że dzień był wyjątkowo gorący, Jorg wdział na siebie gruby mantel, do tego gumowe buty i takież rękawice.

– Stanik! Idziesz już? – zawołał synka.

– Ja, tato, lecã – odkrzyknął, wybiegając z lauby, Stanik. Twarz zasłaniała mu zepsuta maska spawalnicza. Na głowie miał gruby wełniany beret, a w ręku trzymał potężną gaśnicę.

Obaj wyglądali jak upadłe elwry, albo jak Don Kichot i Sancho Pansa. Wyleźli na drabinę. Na Jorgowy znak Stanik nacisnął z całych sił spust gaśnicy i  fuknął jej zawartość w stronę gniazda os. Owady, które zdążyły uciec przed atakiem, poczęły żądlić wściekle Jorga i Stanika, lecz na nic zdał się ten osi trud w obliczu ich rycerskich zbroi. Jorg szybkim ruchem wyrwał gniazdo otumanionych os spod dachu i wrzucił je do worka. Zadowolony ze swego zwycięstwa uderzył kilkakrotnie workiem w ścianę, wołając:

– Jŏ wŏs, szkodniki, powyzbijōm!… Wszystke! Niy bydziecie mie żarły… O  niy! Jŏ wōm pokŏżã, fto tu rzōńdzi… dziŏdabo torba!!!

Ten Szwiec, ten Szwiec, używa, używa sobie epitetów, kolokwializmów cudownych i wulgaryzmów niby, jednak nie do końca, a o końcu:

– Pyncznieje, pra? – zapytał znudzony Eelis.

– Ino trochã, zarŏz puści – Szalas był teraz zbyt zajęty wizją swego wyrobu i nie dostrzegał drobnych wad procesu produkcji.

– Jŏ ci gŏdōm, że pyncznieje! – powtórzył Eelis.

– Ja, ja… Zarŏz bydymy pić – powiedział Szalas, puszczając cenne uwagi kolegi mimo uszu.

– Ciulu! Pyncznieje!!! – zawołał Eelis.

Było jednak za późno. W tym samym momencie nastąpiła eksplozja. Wypuszczona z wężownicy pod ciśnieniem maź zalała całą kuchnię. Wszystko dookoła zrobiło się marchewkowe. Eelis starł z twarzy resztki Szalasowego zacieru i głośno zaklął. Jednoręki Szalas wyciągnął drżącymi palcami sporta z  kieszeni i bez słowa wyszedł z kuchni. 

Miejsce to alegoria Górnego Śląska z atrybutami: wieżą i wózkiem. Bimbrownica to wręcz topos.

Dej pozōr tyż:  Klaus Hegenscheidt z Ornontowic, wspomnienia z okazji 80. rocznicy śmierci

Szalas i Eelis to eremici, personifikacje samotności, z której nie wyrwie wehikuł czasu darowany imprzez Feliksa.

Miejsce to prozopeja Szwieca z Miejskiej Placówki Muzealnej w  Mikołowie pełnej pegazów dwutaktowych, bezskrzydłych, unoszących wyobraźnią do nieba nad Łaziskami, Mikołowem i Mokrem, to subtelna apostrofa. Która chwilami staje się ciupkę szowinistyczna: Gorŏlu!  Erwin!

– Zawrij pysk, Gorŏlu! Co ty Mie piniyndzy kosztujesz! Wyłaź, giździe! Rzić ci skopiã!

Chłopcy padali ze śmiechu, powtarzał się rytuał odbywany tu w gospodzie każdego przedpołudnia

– Erwin! – zawołał jedyny sprzymierzeniec Farugi, Alojz Mucha, miejscowy krawiec. – Bydź już cicho! Idź do dōm. Tyn chop uciyk z twojōm babōm dziesiyńć lŏt tymu. A ty robisz z siebie gupka kożdy dziyń!

– Ja?

– Idź. No, idź – pan Alojzy złapał go pod rękę i podjął codzienną próbę wyprowadzenia suwnicowego w kierunku drzwi.

===========================================================================

Kartografia Miejsca jest czytelna. Zakodowana w znakach graficznych zwanych literami, w słowach o przestrzeni, jakby jej nie rozumieć, w krajobrazie znaczniejszym niż landszaft, w literaturze wyższej niż Heimatsliteratur.

W Miejscu Wojciech Szwiec wyzwał na ziemię ubitą  historiozofów, filologów i kartografów oraz czytelników, czytelników górnośląskich też, w tym i mnie…

A na tej ziemi cicho, głucho i ciemno… Choć pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia:

Po latach, nawet nie wiadomo kiedy, zapominamy ludzi, miejsca i zdarzenia. Prawda obrasta w coraz to nowe, inne opowieści. Prawda przeradza się w mit. Mali ludzie spod dymiących kominów stają się bogami i herosami. Wchodzą na hałdy Olimpu i świecą nad światem nieskazitelnym blaskiem. Ich boscy synowie w znoju ośmiogodzinnego dnia pracy śrubują socjalistyczne normy, krecim sposobem żłobiąc chodniki podziemnych korytarzy. Z dna ziemi dobywają sprasowana na węgiel energię, niegdyś, przed milionami lat, zrodzoną ze słonecznego blasku, Dziś czarna i palną.

– Ja Staniku, twój dziadek to był mądry chłop… Zacni piyrwyj byli ludzie – nie ustawała w swojej przemowie matka, zwijając kolejny motek wełny, układając ludzki mi.

 

Miejsce, Wojciech Szwiec, Silesia Progress, Kotórz Mały, 2018.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Górnoślązak/Oberschlesier, germanista, andragog, tłumacz przysięgły; publicysta, pisarz, moderator procesów grupowych, edukator MEN, ekspert MEN, egzaminator MEN, doradca i konsultant oraz dyrektor w państwowych, samorządowych i prywatnych placówkach oświatowych; pracował w szkołach wyższych, średnich, w gimnazjach i w szkołach podstawowych. Współzałożyciel KTG Karasol.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza