Miłość i wojna. O “Zaniemówieniu” rozmawiamy z Justyną Wydrą

Przed kilkoma dniami ukazała się powieść “Zaniemówienie”, której akcja osadzona jest w Tychach z lat 1943-45. Jak z wojennych losów Górnoślązaków zrodziła się opowieść o miłości? Z autorką książki, Justyną Wydrą, rozmawia Rafał Szyma.

W posłowiu wyjaśnia Pani, że choć historia Willego i Hildy jest fikcyjna, wiele wydarzeń i bohaterów ma swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Jaki był Pani stosunek do tej historii i realiów, które sprawiły, że jest prawdopodobna?

Naukowy (śmiech). Samo pisanie książki zajęło mi kilka miesięcy, ale praca nad nią w sumie – około dwóch, trzech lat. Podeszłam do tematu bardzo poważnie. Szukałam źródeł historycznych – tu bardzo przydały mi się publikacje Muzeum w Tychach, poświęcone miastu monografie etc. Czytałam relacje byłych żołnierzy, również Ślązaków wcielanych do sił zbrojnych Trzeciej Rzeszy. Inspiracji literackich, obyczajowych, językowych też poszukiwałam lokalnie – u Janoscha, Bienka, ale także pisarzy współczesnych, takich jak np. Marcin Melon – kocham komisarza Hanusika!

Losy Hildy i Willego, dwojga głównych bohaterów ZANIEMÓWIENIA to fikcja, ale nie do końca. Siostra mojej tyskiej babki naprawdę wyszła za mąż za pilota Luftwaffe, wyjechała za nim w okolice Bochum w Zagłębiu Ruhry i zapomniała polskiego i śląskiego. To, co spotkało Willego po wcieleniu do karnej kompanii także wydarzyło się naprawdę, tyle że innemu żołnierzowi. Mój pradziadek pracował w Browarze. Przedwojenny kierownik tyskiej szkoły faktycznie „zwiedził” dwa niemieckie obozy koncentracyjne, a tyszanie go dwukrotnie z nich wykupili. I tak dalej, i tym podobne – w ZANIEMÓWIENIU fikcja literacka stale przeplata się z historycznymi faktami.

W “Esesmanie i Żydówce” kreśli Pani historię miłości w poprzek realiów. W “Zaniemówieniu” sytuacja jest zgoła inna. W górnośląskich realiach podziały my-oni, Ślązak – Niemiec – Polak itp były bardziej złożone, płynne i zmienne. To zupełnie inne wyzwanie i inny pakiet możliwości dla pisarza. Co szczególnie Panią zainspirowało?

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Wyzwaniem było dla mnie zrozumienie tych realiów. W szkole, literaturze, kinie etc. karmi się nas nieustannie schematami: zły-dobry, czarne-białe. Rzadko dopuszcza się szarości. A mnie w życiu w ogóle, a w kulturze w szczególności interesują odcienie. „Esesman…” był całkowitą literacką fikcją, powstałą pod wpływem historii, jaka wydarzyła się w 1945 roku w gliwickim areszcie. Jeden z osadzonych tam byłych strażników obozu koncentracyjnego twierdził stanowczo, że nie krzywdził Żydów, wręcz przeciwnie, pomagał im przeżyć. Co ciekawe, pojawili się dwaj Żydzi, którzy jego wersję potwierdzili. Obozowy strażnik, który nie krzywdził więźniów? Dlaczego? Co musiało zadziać się w głowie tego człowieka, że zamiast oprawcą, stał się zbawcą?

Dej pozōr tyż:  Alexis Langer - architekt, budowniczy wizytówki Kattowitz-Katowic

Oczywiście tamten człowiek z gliwickiego aresztu był wyjątkiem. Diamentem. Takie historie się praktycznie nie zdarzały. Spotkanie Żyda z hitlerowcem kończyło się w przeważającej części przypadków tragicznie dla tego pierwszego. Była biel i była czerń. A na Śląsku? Same szarości. Syn powstańca walczył w szeregach Wehrmachtu. Jadąc na front śpiewał „Mazurek Dąbrowskiego”. Potem uciekał do polskiego wojska. Wracał, jego rodzinę wysiedlano jako faszystów, bo podpisali volkslistę. No tak, tylko gdyby jej nie podpisali, zostaliby wysiedleni już za Niemca, do Generalnej Guberni, albo wprost do Auschwitz… Trudno mi było to pojąć, trudno było zrozumieć, co czuje, jak działa człowiek poddany z każdej strony sprzecznej presji. To było trudne, ale zarazem niezwykle inspirujące.

Jak postrzega Pani zainteresowanie realiami II wojny światowej w odsłonie tyskiej poza granicami regionu? Choć w książce uwypukla Pani akcenty polskie, to jednak wojenne losy Górnego Śląska mocno różnią się od tych okupowanej Polski. Myśli Pani, że książka trafi w gusta nie-śląskiego odbiorcy?

Bardzo zależy mi na tym, by trafiła do czytelników spoza Śląska! Myślę, że dla Ślązaka te sprzeczności, rozterki, które dręczą moich bohaterów, wybory, jakich dokonują i konsekwencje, jakie ich z tego tytułu spotykają, nie będą niczym nowym – ot, każdy ma tu w rodzinie „dziadka z Wehrmachtu” i nikogo z nas to przecież nie szokuje, prawda?

Tymczasem, na podstawie wielu rozmów, jakie odbyłam z moimi znajomymi i przyjaciółmi wywodzącymi się spoza Śląska, sądzę, że osoby z centralnej Polski mogą odebrać naszą wersję historii II wojny światowej jako nowość. Mam cichą nadzieję, że ZANIEMÓWIENIE nie przeminie bez echa i że wywoła dyskusję i wzbudzi refleksję. Liczę na to, bo historia jest w pewnym sensie uniwersalna – i wojenna i obyczajowa i miłosna.

Dużą rolę w Pani książce odgrywa wykorzystanie stereotypów i motywów standardowych dla opowieści wojennych. Nazista będący wcieleniem zła, leśna partyzantka mająca w książce – jak się wydaje – dużo większe znaczenie niż w górnośląskich realiach, itp. Jak Pani postrzega takie zabiegi? To rozwiązanie literackie? Ukłon w stronę – domyślnie polskiego – czytelnika? Pani metoda obróbki materiału historycznego? A może to tylko tło, wszak w Pani opowieści liczy się to, co między ludźmi.

Jak już wcześniej wspomniałam – starałam się maksymalnie bazować na źródłach i relacjach świadków wydarzeń. Niekoniecznie tyskich świadków, ale np. realia pola walki na Ostfroncie wykreowałam w oparciu o to, co przeczytałam w żołnierskich wspomnieniach. Jeśli chodzi o nazistę-wcielonego diabła… Zdaję sobie sprawę, że to swego rodzaju kalka, z drugiej strony zapadło mi w pamięć zdanie z opowieści jednego z tyszan. Mniej więcej takie: „nie baliśmy się Niemców, baliśmy się nazistów”. Motyw odwracania wzroku od udającego się na front sąsiada w esesmańskim mundurze zaczerpnęłam nawet nie ze śląskiej, a niemieckiej książki wspomnieniowej. Mieszkańcy Rzeszy bali się partyjnych i bali się SS. Oczywiście pewnie nie wszyscy i nie wszędzie, bo – co już zostało powiedziane – nic nie jest czarno-białe, poza tym relacje świadków opowiadane po latach też pewnie nie do końca trzymają się realiów… Pamięć ludzka zawodzi, do tego dochodzi chęć autowybielenia etc.

Dej pozōr tyż:  Katowice: Teatr Korez w kwietniu

Co do partyzantki na Śląsku – tu troszkę pofantazjowałam, ale też nie do końca. Dotarłam np. do historii o tym, jak to tyszanie we wrześniu 1939 roku chowali przed nazistowską administracją dokumenty z magistratu dotyczące miejscowych powstańców i aktywistów plebiscytowych. Prawda, że autor tekstu miał wątpliwości co do prawdopodobieństwa tej historii, ale sam motyw był ciekawy. No i to dwukrotne ratowanie kierownika szkoły… Fakt potwierdzony w opracowaniach Muzeum w Tychach. Do tego kilku tyskich reprezentantów ruchu oporu znanych jest z imienia i nazwiska. Jakiś opór w czasie wojny więc w miasteczku był. A dziadek mi opowiadał, że jak szli Sowieci, to wszyscy – Wehrmacht, SS i akowcy uciekali razem zgodnie do lasu…

Jednak nie odżegnuję się od tego, że pewne wygładzenie, uproszczenie i odwołanie się do schematu: „zły nazista-dobry partyzant” w procesie pisania nastąpiło. I tak, jest to celowy ukłon w stronę polskiego czytelnika. Klasyczna opowieść powinna mieć kogoś jednoznacznie złego, kogo można z miejsca znielubić.

Spytałbym także o tkankę językową. Nie kusiło Pani w większym stopniu oddać językową specyfikę tego czasu i miejsca? Zaprezentować więcej śląskiego, niemieckiego i mieszaniny, którą posługiwali się bohaterowie, zwłaszcza zaś niemiecki pół Ślązak – pół Austriak Wilhelm?

Kusiło, oczywiście że kusiło. Powstrzymały mnie dwie rzeczy. Raz – wydawca z Poznania. Skonsultowałam się z wydawnictwem jeszcze przed pisaniem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że szerokie posługiwanie się śląskim i niemieckim, nawet tłumaczonym w przypisach, utrudniłoby odbiór osobie spoza Śląska oraz czytelnikowi, który nie zna niemieckiego. To raz. Druga sprawa – specyfika obu języków. Śląski jest bardzo różnorodny, im bardziej go poznaję, tym częściej się przekonuję, jak odmiennie brzmi on np. w Opolu, w Rudzie, czy w Tychach. Dla porządku powinnam posługiwać się w dialogach pszczyńską odmianą śląskiego, przeplatając go… no właśnie – niemczyzną literacką? Austriacką? Nie jestem germanistką, obawiałam się, że efekt nie byłby satysfakcjonujący. Także pozostałam przy polskim z subtelnymi wtrąceniami.

Dej pozōr tyż:  Gdzie szumi Opawa… cz. 3 (ostatnia)

W jakiej tradycji czy nurcie literackim widzi Pani swoje książki? Do kogo kieruje Pani tę książkę, jaki czytelnik jest jej docelowym odbiorcą?

Trudne pytanie. Sama jestem nałogowym czytelnikiem, a na półce z moimi ulubionymi lekturami znajdzie Pan wszystko – od science fiction (Lem, Glukhovsky), przez książki popularnonaukowe – oczywiście także historyczne, aż po dobrą beletrystykę obcą i rodzimą. Piszę myśląc o sobie, ponieważ w każdej powieści staram się odpowiedzieć na pytanie, jakie sama sobie zadałam. W przypadku ZANIEMÓWIENIA pytanie brzmiało: „Dlaczego siostra mojej babci przestała mówić po polsku i po śląsku? Przecież miała 23 lata, kiedy wyjeżdżała do Niemiec! Uczyła się w polskiej szkole, przed wojną mieszkała po polskiej stronie granicy. Cała rodzina mówi po polsku, więc DLACZEGO???”

Zatem – pierwszym odbiorcą mojej prozy jestem zawsze ja sama. Chlubię się tym, że podążam drogą mojej ukochanej Olgi Tokarczuk, która w jednym z wywiadów stwierdziła, że pisanie powieści jest opowiadaniem historii samemu sobie. Zgadzam się z nią w pełni. Cieszy mnie, gdy trafiam w potrzeby innych książkolubów.

Do nurtu literackiego nie jestem przywiązana. Tak się złożyło, że dwie z moich powieści osadzone są w realiach II wojny. Trzecia dzieje się współcześnie, choć owszem, motyw wojenny (tym razem Afganistan) także się w niej pojawia. Jesień planuję poświęcić na kryminał. Pracuję też nad opowieścią nie tyle fantastyczną, bo nie ma w niej magii, smoków etc., co raczej taką, która dzieje się poza konkretnym miejscem i czasem. Tę mogę chyba nazwać literaturą awanturniczą. Na wydanie czeka też tom moich opowiadań. Bardzo różnorodnych opowiadań.

Gdyby mogła Pani polecić “Zaniemówienie” jednym zdaniem…

Jednym zdaniem byłoby ciężko, potrzebne są cztery, ale krótkie. Posłużyłabym się mianowicie cytatem z początku książki:

Ciotka Hilda zaniemówiła w roku 1945. Równocześnie przestała też godać. Do końca życia porozumiewała się wyłącznie po niemiecku. Ta książka przedstawia okoliczności, które sprawiły, że milczała i po polsku, i po śląsku.

 

Dziękujemy za udostępnienie redakcji egzemplarza książki. 

Justyna Wydra – pisarka, publicystka, copywriter. Z zawodu marketer i piarowiec, z wykształcenia biolog/zoolog/entomolog. Pasjonatka nauki i literatury. Do tej pory ukazały się jej trzy powieści: “Esesman i Żydówka. Miłość i wojna”, “Ponieważ wróciłam” oraz “Zaniemówienie”. Współtworzy Klub Książki Kobiecej w Gliwicach.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

ur. 1981 w Katowicach. Tumacz, pisorz, popularyzatōr ślōnskij godki. Spōłtwōrca serwisu.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza