Klaus Hegenscheidt z Ornontowic, wspomnienia z okazji 80. rocznicy śmierci

W Ornontowicach, gdzie śląska ziemia spotyka się z rytmem przemijania, stoi wciąż dawny dom pański rodu Hegenscheidtów. To tu, pośród bujnych róż i rozłożystych magnolii, wśród alei wspomnień i letnich zapachów, dorastał Klaus Hegenscheidt – dziedzic, gospodarz, człowiek odpowiedzialności. Ostatni z dumnej linii mieszkającej na Śląsku przemysłowców.

Lato miało tu swoją własną melodię. Nad stawem, nieopodal rezydencji, gromadzili się mieszkańcy wsi. Szukali ochłody, ale też bliskości – tego nieuchwytnego poczucia wspólnoty, które jednoczyło w słońcu i śmiechu. Tam bywał i Klaus – kąpał się z innymi, znał ich z imienia, znał ich historię, znał ich pracę. Nie dzielił – łączył. I był blisko – nie tylko gestem, ale obecnością.

Rezydencja Hegenscheidtów żyła rytmem ziemi. Od frontu szklarnia – pełna dojrzewających owoców, pachnących warzyw, kwiatów o barwach cieszących oczy i stoły. Z tyłu – zabudowania folwarczne: stajnie, obory, stodoły. Tu mieszkały konie, krowy, narzędzia pracy i rytuały dnia. Serce całego majątku – pałac – biło spokojnie, w takt codzienności.

Zdjęcia: Archiwum prywatne rodziny Hegenscheidt

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Kiedy Klaus przejął majątek, nie stał się panem zza biurka. Wraz z żoną Annemarie odwiedzał sąsiednie gospodarstwa i leśniczówki. Rozmawiał. Pytał. Słuchał. Interesował się plonami, rozumiał ciężar ziemi i lasu. W jego spojrzeniu było zrozumienie, a w obecności – szacunek.

Wspomina dziś jego wnuczka, Susanne Hegenscheidt:

„Mój dziadek Klaus kończył wyższe szkoły rolnicze z przedwojenne . Codziennie interesował się tym, co działo się na jego ziemiach, chętnie pomagał przy pracy i nieustannie zastanawiał się, jak można ulepszyć produkcję rolną – uczynić ją bardziej produktywną i zdrowszą. Chciał, by jego pracownicy mieli wystarczająco dużo czasu i siły, aby po pracy zajmować się rodzinami. Mój ojciec powiedział mi, że taki patronat nie był w tamtych czasach czymś oczywistym. Jako chłopiec uważał za wspaniałe, że jego ojciec wierzył, iż wszystkie dzieci powinny mieć możliwość spędzania jak najwięcej czasu ze swoimi pracującymi rodzicami. To zrobiło na nim duże wrażenie – i na mnie jako wnuczce również.”

„W domu nie brakowało zwierząt. Psy myśliwskie były dumą i radością Klausa, a dzieci uwielbiały jamniczkę Pinę. Zimą 1945 roku, gdy wojna przyszła z pełną siłą i zmusiła rodzinę do ucieczki, dziesięcioletni Otto Hegenscheidt – syn Klausa – zgubił Pinę na dworcu w Gliwicach. Pies, przerażony chaosem, wyskoczył z ramion chłopca i zniknął w tłumie. Nie było czasu na szukanie – Annemarie musiała odjechać z dziećmi, zostawiając za sobą nie tylko psa, ale i całe dotychczasowe życie.”

„Otto, jak mówił potem, zrozumiał wtedy, że jego dzieciństwo w Ornontowicach dobiegło końca. Nigdy już nie wrócił do rodzinnego domu.”

Rodzina Hegenscheidtów, choć wyznania ewangelickiego, była fundatorem miejscowego, katolickiego kościoła w Ornontowicach. Klaus, zasiadając w loży kolatorskiej, uczestniczył w nabożeństwach – nie z obowiązku, lecz z głębokiej potrzeby. Pamięć o jego obecności trwa w świątyni do dziś – w opowieściach, w murach, w ciszy modlitw.

Dej pozōr tyż:  Karl Eduard von Holtei — ostatni rycerz zapomnianej armii sztuki

Wojna zabrała Klausa daleko od jego ziemi. Zginął w 1945 roku we Włoszech. Pozostawił nie tylko majątek – zostawił coś więcej: pamięć o człowieku, który kochał Śląsk, ludzi i życie, jakie wspólnie budowali.

Została Annemarie i dzieci, które niosły dalej miłość do ludzi i tej niezwykłej śląskiej ziemi. Duch Klausa trwa w rodzinie – jego wartości wciąż są obecne w opowieściach przekazywanych przez kolejne pokolenia.

Dziś, dzięki takim ludziom jak Jack i Wioletta, dawny dom Hegenscheidtów znów żyje. W ogrodach rozkwitają kwiaty, a pies Max strzeże domowego spokoju – jakby czas zatoczył krąg, dając tej ziemi nową nadzieję.

Ten tekst powstał, by uczcić pamięć Klausa Hegenscheidta – w 80. rocznicę jego śmierci.

Dziękujemy: Peterowi, Susanne, Mathiasowi, Helene i Jonathanowi Hegenscheidt – za pamięć, za opowieści, za wierność korzeniom.

Na koniec – jak mówi Susanne Hegenscheidt:

„Moja ciocia Marianne Hegenscheidt była pod koniec lat 90. w Ornontowicach i zabrała ze sobą sadzonkę czerwonego buka z parku pałacowego. Zasadziła ją w swoim ogrodzie – z tej sadzonki wyrósł mały buk, znak pamięci i kontynuacji tradycji rodzinnych.”

Maciej MiSchok

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza