III Powstanie w skargach Ślązaków
W Polskiej narracji historycznej tzw. “III Powstanie Śiaskie” było jednym z niewielu polskich zrywów narodowych, które zakończyły się sukcesem. Do tego przyczyniły się szczególnie publikowane na bieżąco przemowy pisane przez dowódców powstania oraz reportaże pisane przez specjalnie w tym celu zatrudnionych reporterów, a raczej propagandystów, które chętnie były publikowane w polskiej prasie tamtych lat. Nader często były one jednak wyssane z palca. Aczkolwiek do tej pory trudno jest znaleźć sprawozdania mieszkańców Górnego Śląska opisujące, jak oni to powstanie przeżyli. Jeżeli ktoś mnie teraz pyta, dlaczego brak jest odpowiednich opisów w górnośląskiej prasie tamtych lat, to muszę mu powiedzieć, że Międzysojusznicza Komisja zabroniła publikowania artykułów mających potencjał zaburzenia porządku publicznego. Niestety, większość takich sprawozdań do tej kategorii musiałyby należeć. Aczkolwiek do Komisji Międzysojuszniczej docierały liczne skargi i zażalenia. Jeżeli odpowiednie relacje zostały opublikowane, to raczej na terenie poza Śląskiem. Ukazywały się one więc w gazetach oraz publikacjach zbiorowych wydawnictw, które nazwalibyśmy dzisiaj niszowymi a nawet radykalnymi. Trzeba sobie jednak uzmysłowić, że Republika Niemiecka podczas trwania rokowań pokojowych w Paryżu lub Wersalu była w bardzo trudnej sytuacji dyplomatycznej, politycznej i ekonomicznej. Rząd Republiki więc chcąc-niechcąc czynił wszystko, aby nie utracić ostatnich resztek sympatii na arenie międzynarodowej. Także same władze niemieckie starały się tych skandalicznych relacji nie publikować a nawet je cenzurowały. Teraz więc z perspektywy czasu chciałbym mimo to wspomnieć kilka cytatów, które znalazłem właśnie w takich “nieadekwatnych” publikacjach oraz państwowych archiwach razem ze zdjęciami, które nie mogę publikować, ponieważ godzą one w standardy Fejsbuka czy innych mediów, bo są zbyt drastyczne. Zarówno incydenty jak i nazwiska poszkodowanych oraz złoczyńców są sprawdzone i ewentualnie skorygowane.
Jednym z pierwszych wystąpień powstańczych można nazwać incydent, który miał miejsce już 1 maja w Kamieniu Śląskim (niem. Groß Stein). Tutaj samozwańczych “powstańców” przyprowadził ogrodnik zamkowy o nazwisku Wesolowski. W rezultacie oddział pod dowództwem nijakiego Jendrzyka, który kazał się nazywać “von Wallenstein” i również stąd pochodził, kompletnie splądrował miejscowy zamek Strachwitzów.
Na skutek denuncjacji braci Witczak z Jastrzębia (niem. Bad Jastrzemb) 4 uzbrojonych powstańców aresztowało w dniu 2 maja cieślę Aloisa Marzola z Mszanej (niem. Mschanna) pod zarzutem strzelania do powstańców. Podczas przesłuchania w miejscowej szkole, gdzie mieściła się powstańcza centrala, Marzol zarzuty te stanowczo odrzucił. Jednakże mu nie uwierzono, wobec czego miał być wkrótce rozstrzelany. Na noc zamknięto go w wąskiej komórce, przed która postawiono wartownika. Ten jednak, Josef Salomon, okazał się przyjacielem jego teścia i umożliwił mu nad ranem ucieczkę.
2 maja przy moście (na Brynicy, która była granicą z Polską) obok Młynu Kuhna (niem. Kuhnamühle) został znienacka zastrzelony przez polskich bandytów funkcjonariusz APo. Mordercy zabrali mu nie tylko broń i uniformę, ale kompletnie wszystko, zostawiając jego nagie ciało na brzegu Brynicy.
2 maja ze swojego mieszkania na Chropaczowie (niem. Schlesiengrube), gdzie mieszkała od ponad 30 lat, została siłą wywleczona przez zbrojnych insurgentów Pani Maria Tiemann. Niewinną kobietę przyprowadzono do biura gminy, gdzie została przesłuchiwana, a raczej wyzywana przez miejscowych dowódców Trojoka, Paszka, Gajdę, Halembę i Rosmanowskiego. Na koniec Trojok udekorował ją “Żelaznym Krzyżem”, po czym zbrojni powstańcy eskortowali ją przez miasto, podczas gdy każdy chętny mógł jej dokuczać i naubliżać, jej zaś kazano krzyczeć: “Niech żyje Polska!” Do domu zwolniono ją dopiero po tym, jak na kolanach wymyła podłogę w kwaterach powstańczych, które znajdowały się w szkole.
Podczas polskiego pochodu na Szarleju (niem. Scharley) w dniu 3 maja polscy patrioci strzelali w powietrze na wiwat. Niestety jedna z kul trafiła z rykoszeta jednego z wiwatujących na rogu ulic Piekarskiej i Kamieńskiej raniąc go ciężko. Tłum natychmiast krzyknął, że mężczyzna padł ofiarą zamachu od kuli wystrzelonej z narożnego budynku. Podejrzenie padło na niemiecką rodzinę Weberów, do której mieszkania kilku uzbrojonych Polaków wdarło się szturmem strzelając przez drzwi. Mimo że podczas przeszukania nawet śladu broni nie znaleziono, Pan Weber został ciężko postrzelony w płuco.
3.05.1921 został bestialsko zamordowany wachmistrz policji plebiscytowej APo, Alois Kalabinski, stacjonowany na Paruszowcu (niem. Paruschowitz) koło Rybnika. Kalabinski został wpierw raniony czterema kulami, następnie polscy powstańcy pobili niezdolnego do samoobrony rannego kolbami swoich karabinów, kopali go nogami, po czym obdarli go z odzieży. Następnie dowódca powstańczego oddziału, nijaki Kowalski z Czerwionki, zachęcił swoich podwładnych, ażeby się na konającego wypróżnili (tj. na niego nasarali), co też dwoje faktycznie uczyniło. Tak to zostało zapisane w protokołach zeznań świadków.
W Czuchowie uzbrojeni bandyci aresztowali kierownika poczty Banse oraz inspektora Puscha. Pusch jeszcze na podwórku został zastrzelony przez strzał w głowę, podczas gdy Banse otrzymał kulę w plecy. Ciężko rannemu przybiegła na pomoc żona, ale jeden z bandytów strzelił mu wówczas w głowę. Przy okazji zrabowano 18.000 Marek.
W Strumieniu (niem. Schwarzwasser) koło Cieszyna insurgenci aresztowali wszystkich Niemców, nad którymi miejscowi Polacy mogli się do woli znęcać w drodze do więzienia. Najwięcej oberwał adwokat Kunth, któremu już najpierw rozbito okulary, przez co potem prawie ślepy mężczyzna często się potykał i pozostając poza kolumną doznał najwięcej przemocy. Ale z pistoletem u głowy pędzono go mimo wszystko do przodu. Uzbrojeni konwojenci nie uczynili nic, by chronić aresztowanych przed przemocą motłochu.
Według zeznań policjantów APo Kani i Lamli, 3-go maja o 8:00 rano do Ujazdu (niem. Ujest) ze wszystkich stron wdarły się setki insurgentów. Nieliczni niemieccy funkcjonariusze byli bezsilni wobec tej przewagi, a na dodatek ich “polscy koledzy” udaremniali ich wszelkie działania. O godzinie 8:00 niemieccy policjanci zostali rozbrojeni, podobnie zresztą jak i 20 włoskich żołnierzy, którzy przybyli z pobliskich Sieroniowic (niem. Schironowitz) i mieli ich wspierać przy utrzymaniu porządku. Przybyli samochodem w międzyczasie polscy oficerowie zadecydowali, że aresztowani Niemcy zostaną odwiezieni do więzienia w Toszku. Aresztowanych wieziono najpierw otwartym wozem polnymi drogami w strumieniach deszczu do pobliskiego Jaryszowa, gdzie przywitano ich obelgami i gruntownie zbito na przywitanie, po czym przenocowali zamknięci świńskim chlewie. Tam trzymano ich do 3:00 popołudniu dnia następnego. Potem więźniów załadowano na furmankę i przewieziono do więzienia w Toszku. Po drodze więźniowie zostali kilkakrotnie pobici a nawet ostrzelani. Na miejscu w Toszku zebrani tam licznie insurgenci zrobili policjantom przysłowiową “ścieżkę zdrowia” okładając przybyszów niemiłosiernie gumowymi pałkami i kolbami karabinów, poczym zamknięto ich do małej celi zapełnionej w sumie 18 ludźmi. Nikomu nie dano jeść. W nocy do celi kilkukrotnie przychodzili Polacy, by nie dać więźniom spać i za każdym razem ich pobili. Następnej nocy załadowano więźniów na ciężarówkę. Klęcząc jechali tak )do pobliskiej Wielowsi (niem. Langendorf). Przybywszy na miejsce zamknięto ich w dużej sali, gdzie było już wielu innych Niemców. Jedzenia znowu nie dostali. Ale za to zostali kompletnie obrabowani. Zabrano im wówczas nawet ubrania i mundury służbowe, dając nagim mężczyznom w zamian szmaty, których nikt by w innych okolicznościach nie zechciał ubrać. Potem Polacy zawieźli Niemców do Tworogu, gdzie zamknięto ich w piwnicy wypełnionej końskim gnojem. Pilnował ich tam nijaki Kowol, od dawna poszukiwany gangster z Bytomia, wraz ze swoimi ludźmi. Bili oni chętnie więźniów w każdy możliwy sposób a także zabierali, co biedakom jeszcze zostało. Tak to trwało aż do przyjazdu polskich oficerów, którzy wreszcie zaczęli przesłuchania. Następnie, gdy okazało się, że aresztowani Niemcy byli policjantami APo, oświadczono im, że otrzymają niebawem szpadle, by każdy mógł sobie wykopać własny grób. Kania i Lamla mogli się uratować tylko dlatego, że przekonali Kowola, by ten pomógł im uciec.
Listonosz Franz Konieczny z Raciborza, który był zatrudniony w urzędzie pocztowym na Brzeziu (niem. Hohenbirken) roznosił akurat pocztę, kiedy 3 maja w okolicy Lukasyny (niem. Lukasine) został zatrzymany przez grupę polskich bandytów i obrabowany pod groźbą użycia broni. Ponieważ nie zabrano mu roweru, dzielny listonosz chciał dalej roznosić pocztę, ale wkrótce potem został zatrzymany przez inną bandę, która zabrała mu rower oraz Browninga (pistolet), którego ten jeszcze ukrywał przy sobie.
W nocy z 3 na 4 maja siły polskich insurgentów zaatakowały Hutę Silesia na Paruszowcu. Straż zakładowa nie poddała się jednak ponad 10-krotnej przewadze i broniła się zaciekle wraz z lojalnymi robotnikami mimo braku broni i amunicji aż do popołudnia 5 maja na broń białą i wręcz. Łupem powstańców padła kasa zakładowa huty, a w niej 25.000 Marek. Obrońcy niemieckiej sprawy musieli ratować się ucieczką. Tym zaś, którzy wpadli w ręce insurgentów, nie oszczędzono żadnych okrucieństw. I tak młodemu robotnikowi o nazwisku Büttner wyłupiono oko, gdy ten na przesłuchaniu uparcie twierdził, iż nie wie, gdzie Niemcy ukrywają swoją broń.
Mieszkającym w pobliżu kupcom Niemetz i Schmitz ale i wielu niemieckim robotnikom splądrowano doszczętnie domy lub mieszkania.
4 maja do zagrody Friedricha Hoppe w Spóroku (niem. Carmerau, pow. strzelecki) wtargnęło 10 polskich insurgentów, między którymi został rozpoznany Joseph Anderwald z Szymiszowa. Złoczyńcy wywlekli wpierw żonę Franziskę a potem córkę gospodarza, którego nie zastali, z domu, po czym sromotnie je pobili. Kilka dni później bandyci ponownie nawiedzili gospodarstwo, aczkolwiek tym razem nie zastali nikogo, kobiety bowiem zdołały zawczasu uciec wraz z gospodarzem i skrywały się w pobliżu. Niezastawszy mieszkańców bandyci udali się do mieszkającej w pobliżu Marie Koy, szwagierki, u której obie kobiety się ukrywały. Grożąc jej pistoletem bandyci na próżno żądali, by wydała uciekinierów. Ale gdy kobieta nie wydała ukrywających się, mężczyźni zaczęli przeszukiwać jej gospodarstwo, niszcząc przy okazji drzwi, kradnąc lub niszcząc ubrania i odzież. Na koniec stłuczono jej talerze oraz uprowadzono bydło.
4 maja powstanie ogarnęło również Rozbark (niem. Roßberg). Jedną z pierwszych ofiar tego dnia była Panienka Rita Schima z Kluczborka, która posiadała nawet powstańczą przepustkę. Mimo to została napastowana przez grupę uzbrojonych bandytów i ciężko pobita.
Tego samego dnia do mieszkania Theodora Koniecznego wdarł się ciężko uzbrojony robotnik Daniel z Pogorzelca (koło Koźla), człowiek o silnie polskiej orientacji. Wieczorem tego samego dnia Konieczny został napadnięty w drodze do domu i ciężko pobity, ale udało mu się uciec.
4 maja w Miasteczku Śląskim (niem. Georgenberg) został w drodze do szkoły zatrzymany przez polskich bandytów i ciężko pobity nauczyciel Polaczek. To samo spotkało Paula Gräfera. Ciężkich obrażeń doznał również pomocnik maszynisty Johann Przybilla oraz członek komitetu mieszanego (tymczasowego magistratu) Krzonkalla. Rozbrojeni i uprowadzeni do Polski zostali funkcjonariusze APo Mach, Pyrojok, a także Holik wraz z jego ojcem.
Żony niemieckich aktywistów zostały zmuszone do sprzątania i mycia podłóg na kolanach polskich placówek oraz ulic przed nimi. W międzyczasie miały głośno wołać: “Niech żyje Polska!”
W drodze do kościoła został napadnięty i pobity do nieprzytomności wieśniak Michlik.
5 maja w Chropaczowie (niem. Schlesiengrube) w swych mieszkaniach zostali napadnięci i pobici przez grupę polskich bandytów pod dowództwem Józefa Trojoka nauczyciel Kapp oraz Anton Dziuch.
7 maja grupa polskich bandytów, którą dowodził brat znanego (pro-polskiego) wikarego Brandysa z Dziergowic, wdarła się do wsi Izbicko (niem. Stubendorf) i splądrowała doszczętnie domostwo człowieka, który otwarcie optował za Niemcami. Następnie insurgenci udali się do miejscowego pałacu, gdzie skradziono między innymi jeden samochód, 36 koni, 21 sztuk bydła, 23 świnie i 50 owiec, a do tego ponad 800 centnarów owsa (ok. 400 kg). Potem doszczętnie obrabowano zamek. Przed odejściem dzielni powstańcy wypili na miejscu 2000 litrów spirytusu.
W Miasteczku Śląskim (niem. Georgenberg) w dniu 7 maja powstańcy chcieli aresztować Franza Skrzipczyka. Ponieważ go nie zastali, wzięli się za jego żonę, która akurat wracała do domu powozem. Maltretowali ją butelkami, gumowymi pałkami, a nawet kamieniami. Wśród oprawców były również kobiety, m.in. Klara Jaworek, Julie Bonzol i Josepha Stasch.
Również Raszowa (opodal Leśnicy, pow. strzelecki) została zajęta przez powstańców 7 maja. Proboszczowi Wischke splądrowano mieszkanie, kradnąc ubranie i bieliznę. Podobnie ich pobyt doświadczył Ignatz Bosch, konduktor Kiolbassa oraz sołtys Schindzielorz.
14 maja dowódca oddziału powstańczego Staniek z Raciborza rozpoznał na stacji kolejowej Nędza (niem. Nendza) inwalidę wojennego jako niemieckiego agitatora. Był nim Robert Wallocha z Chwałowic (niem. Chwallowitz), który został pod przemocą uprowadzony do aresztu, gdzie straszliwie go pobito.
Nauczyciel Grottka (z Zamysłowic koło Rybnika, niem. Zamislau) był naocznym świadkiem, jak na stacji “Lukasine” (koło Raciborza) insurgenci zatrzymali pociąg wiozący uchodźców poza granice obszaru plebiscytowego i uprowadzili zeń 90 mężczyzn. 12 uzbrojonych ludzi eskortowało nieszczęśników do Rzuchowa (niem. Schönburg) nad Odrą, grożąc im śmiercią w przypadku próby ucieczki. Aczkolwiek już niedługo później napotkali jadacy z naprzeciwka wóz z polskimi powstańcami. Jeden z nich zeskoczył z wozu i płazował Niemca o nazwisku “Smolka” szablą. Idąc dalej ku celu kolumna mężczyzn dotarła do wsi Kornowac (niem. Kornowatz), gdzie oczekiwała ich już banda powstańców uzbrojonych w gumowe pałki, kije a nawet trzepaki. Tam jeńcy zostali dosłownie krwawo przetrzepani i kompletnie obrabowani, przy czym najbardziej oberwało się znowu Smolce oraz nijakiemu Czogalli. Ci dwaj Ślązacy zostali tak mocno pobici, że nie mogliby dojść do pobliskiego Rzuchowa o własnych siłach i polscy członkowie APo musieli ich załadować na furmankę i zawieźć do celu. Świadek również znajdował się w tej grupie.
Powyższe meldunki pochodzące z archiwów Komisji Międzysojuszniczej i stanowią zaledwie mały ułamek skarg dotyczących tylko pierwszych siedmiu dni mają 1921. Zostały one złożone do rąk policji plebiscytowej APo oraz innych urzędów.
Tutaj akurat zapisałem te raporty w kolejności chronologicznej. Czego tutaj nie widać, a co zauważyłem przy przeglądaniu raportów, to że pochodzą one od kilku zaledwie urzędników. Wydawać by się mogło, że skoro powstanie objęło sporą część obszaru plebiscytowego, to można by oczekiwać zarówno więcej zgłoszeń z różnych źródeł jak i więcej różnych miejscowości oraz raportujących osób. Dlaczego więc te oczekiwania się nie spełniły? Jak to wytłumaczyć?
A więc nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jaka sytuacja panowała do wybuchu tzw. “trzeciego powstania” i co się zmieniło po wybuchu. A mianowicie teren plebiscytowy był faktycznie zajęty przez dosyć liczne wojska Ententy, których ilość i jakość uzbrojenia przewyższały stan wojsk niemieckich, które musiały się wycofać w styczniu 1920 roku. Władzę na terenie plebiscytowym przejęła mieszana Międzysojusznicza Komisja złożona z przedstawicieli Francji, Wlk. Brytanii oraz Włoch. Oczywiście, prymat wiodła Francja, mająca na celu maksymalne osłabienie Niemiec, ale Anglia i Włochy prowadziły całkiem inne polityki i stąd też oddelegowani na Górny Śląsk ludzie mieli inne wytyczne oraz osobiste przekonania. Podczas gdy Brytyjczycy zachowywali się skrupulatnie neutralnie i starali się spełniać postawione im w Wersalu zadania, Włosi uważali za swoje zadanie przede wszystkim utrzymanie pokoju w sensie “peacekeeping” – ostatecznie nawet przy użyciu broni. Francuzi z kolei uważali nastawienie swoich sojuszników za ciche wspieranie Niemców i wcale nie ukrywali, że wspierają Polaków – tym bardziej, że Korfanty doskonale rozumiał się z gen. Le Rondem (szefem Komisji Międzysojuszniczej w Opolu) oraz z polskimi przedstawicielami z opolskiego konsulatu a tym bardziej z Warszawą.
Te różnice odbijały się decydująco na zachowaniu prostych żołnierzy oraz podporządkowanych alianckim “kontrolerom powiatowym” urzędników. Wśród przedstawicieli Ententy do końca nie sprecyzowano dostatecznie zadania, jakie mają spełniać ich wojska. Wedle Francuzów obecność komisarzy Ententy i ich wojsk była okupacją i miała zapewnić wykonanie postanowień z Wersalu. Anglicy i Włosi uważali się za neutralnych powierników, których głównym zadaniem było przeprowadzenie plebiscytu. W takiej sytuacji wzrosła rola demokratycznie wybranych samorządów, które jednak zdane były praktycznie tylko na siebie, ponieważ Berlin nie mógł pomóc, zaś Międzysojusznicza Komisja w Opolu nie chciała się mieszać w sprawy cywilów.
Faktycznie z początkiem lutego 1920 roku teren plebiscytowy przestał podlegać Berlinowi. Powstała na zachód od Opola linia demarkacyjna okazała się dość silnie kontrolowaną granicą i to nie tylko przez francuskie wojska z jednej, ale i niemiecki Grenzschutz oraz celników z drugiej. Żaden pociąg, żaden transport nie mógł przyjechać z głębi Niemiec bez kontroli, co znacznie utrudniało handel. Również przepływ ludzi był ściśle kontrolowany. Nikt nie mógł przybyć w mundurze ani tym bardziej z bronią. Całkiem inaczej sprawa wyglądała na granicy z Polską, której praktycznie już nikt nie kontrolował. “Bandyci” alias “ochotnicy” z Polski legalnie przybywali na Śląsk, by wspierać “polską sprawę”. Nasilał się również nielegalny transgraniczny handel z Polską, dzięki któremu Polska przedstawiała się miejscowym jako kraj dobrobytu, Niemcy zaś jako kraj kryzysu.
Sytuacja zaostrzyła się po wybuchu tzw. “II Powstania”, które na skutek działań Francji mogło bez przeszkód być przygotowane i przeprowadzone. Ponieważ władz podlegających Berlinowi faktycznie na terenie plebiscytowym nie było, uderzyło ono przede wszystkim w osoby reprezentujące sobą wszystko, co niemieckie, tj. urzędników, policjantów, leśniczych, niemieckich księży i nauczycieli. Ponadto zlikwidowano działające dotychczas demokratycznie samorządy, zastępując je tzw. “komitetami” lub “radami mieszanymi” obsadzonymi fifty-fifty przez “Niemców” i “Polaków”. Ich członkowie zostali mianowani przez “powstańców” przy aprobacie Komisji Międzysojuszniczej w Opolu. Oczywiście jako przedstawicieli “Polaków” mianowano ludzi z własnych szeregów, zaś za “Niemców” osoby o niemieckiej tożsamości, ale doświadczonych w danej dziedzinie, ale w żadnym wypadku “wrogów polskości”. Przede wszystkim jednak rozwiązano działające dotychczas lokalne organy bezpieczeństwa, tj. policję porządkową, żandarmerię i znienawidzoną przez POW oraz zwykłych rabusiów policję bezpieczeństwa (zicherkę), która dobrze uzbrojona i zmotoryzowana dotychczas ostro walczyła z szerzącym się po wojnie bandytyzmem. Zamiast tego powstała również “mieszana” fifty-fifty lekkozbrojna Policja Plebiscytowa (APo), która – jak się rychło okazało – nie tylko ze względu na swój skromny stan osobowy nie potrafiła zagwarantować porządku publicznego ani bezpieczeństwa. Jej głównym problemem był bowiem jej skład, tj. z “Niemców” i “Polaków” (na zasadach podobnych jak w samorządach), podoficerami zaś byli zazwyczaj członkowie POW a oficerami wojskowi Ententy. Naczelnym zwierzchnikiem APo był dyrektor departamentu wewnętrznego opolskiej Komisji, przebiegły Francuz Anjubault.
Podczas gdy rolę “Niemców” przejęli w APo Ślązacy, którzy już przedtem pracowali w policji porządkowej (Ordnungspolizei), jako “Polaków” i oficerów zatrudniono wypróbowanych członków POW. Już sama ilościowa redukcja sił bezpieczeństwa, której domagał się pod hasłem “wolności” Korfanty znacznie pogorszyła poczucie bezpieczeństwa w kraju ogarniętym kryzysem gospodarczym oraz konfliktem etnicznym. Natomiast poczynania “mieszanych” organów władzy również tej sytuacji nie polepszyły. Niemcy byli przekonani, że kierownictwo APo naprzód już wiedziało o planowanych napadach i rabunkach, tak że policja nic nie mogła przeciwko nim robić, gdyż policjantów naprzód wysyłano w najbardziej odległe okolice rewiru. Podobnie ponoć ostrzegano “polskich bandytów”, gdy policyjny konwój wyjechał, by ich aresztować. W ten to sposób wielu ludzi straciło wiarę w siły porządkowe. I ten też fakt był zapewne jedną z przyczyn, dlaczego tych skarg lub raportów z tego okresu zbytu dużo nie ma. Inną przyczyną jest fakt, że z wybuchem “trzeciego powstania” właśnie ci “niemieccy policjanci” stali się jego pierwszymi ofiarami. Dziwnym trafem w przeddzień wybuchu “III Powstania” Francuzi aresztowali prawie wszystkich dowódców niemieckiej samoobrony, po czym Le Rond oficjalnie wyjechał na konsultacje do Paryża, zaś francuskie wojsko opuściło wszystkie zewnętrzne placówki i punkty kontrolne wycofując się do koszar.
Podczas gdy prawie wszyscy “polscy policjanci” otwarcie przyłączyli się do powstania. Nie wszyscy z pozostałych przy życiu “Niemców” miało ochotę nadal spełniać swoje obowiązki. Tak więc, aby w aktach komisji w Opolu znalazł się raport, osoba skarżąca musiała w ten system zasadniczo wierzyć i spotkać urzędnika, który zechciał tę skargę przyjąć i nie została ona usunięta przez pro-polskiego przełożonego.
Inną ciekawa kwestia, to jakość zgłaszanych doniesień w sensie powagi raportowanych przestępstw. Jak już wspomniałem, do pierwszych ofiar “III Powstania” należeli właśnie przedstawiciele niemieckości na czele z policjantami, urzędnikami, nauczycielami oraz klerykami. Podczas gdy policjantów przeważnie próbowano od razu zamordować, akty przemocy wobec nauczycieli i kleryków często kończyły się na rękoczynach i kradzieży (rzadziej zniszczeniu) majątku. Była to forma czystki etnicznej. Tak sao rugowano Niemców żyjących wśród polskiego żywiołu. Poza utratą życia niewątpliwie największe straty materialne ponieśli przedstawiciele klas posiadających, np. pruskiej szlachty, patrycjatu oraz koloniści.
Osoby poszkodowane nie będące urzędnikami były najczęściej śląskiego lub żydowskiego pochodzenia a czuły się Niemcami, co można wnioskować z nazwisk. Nie szczędzono kobiet, którym także groziło okrutne pobicie w przypadku odrzucenia awansów ze strony “powstańców”. Podobnie ofiarami stały się kobiety, które “wyszły za Niemców”. Z drugiej strony “polskie kobiety” również nie stroniły od przemocy w stosunku do sąsiadek. Do ostatniej kategorii można by zaliczyć osobiste porachunki, przez co ucierpiało wiele niepozornych ludzi. Wielu ludziom udało się jednak uratować właśnie dzięki osobistym powiązaniom.
Podsumowując odnoszę więc wrażenie, że w pierwszych dniach tzw. “III Powstania”, kiedy to siły POW zdobyły kontrolę nad sporą częścią terenu plebiscytowego, “powstańcy” nie walczyli z uzbrojonym przeciwnikiem tylko przeważnie terroryzowali cywilów z niskich pobudek (chęć zemsty, odwetu czy wzbogacenia się). Jednocześnie podkreślam, że odnoszę się tu tylko do przedstawionych powyżej raportów i incydentów, nie negując innych narracji.
EDIT 13.05.2023:
Dziś otrzymałem feedback, że wspomniane tu napady na cywilów nie były przypakowe, lecz systematyczne. Członkowie POW po prostu sukcesywnie obrabiali sporządzone poprzednio “listy wrogów”.
https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/en/jednostka/-/jednostka/20269728?fbclid=IwAR1Ms0LFspWejZ4K7IfvEfh2vJ1HBqDrauiITM3d3Q55I1fHGlZzGJYA2fk)
Taki ci byl los tych biednych powstancow , co to ich podly okupant i wyzyskujacy kapitalista, najczesciej niemiecki , doprowadzily do takiej rozpaczy , ze nawet ze Lwowa trzeba im bylo pomoc w ludziach i sprzecie poslac. To , ze sie miejscowi troche na to krzywym okiem patrzyli , to tylko wymysl sil opozycyjnych. Wrogich zreszta polskosci Slaska. I tak wylatujac z katowickiego lotniska , ma sie okazje poznac tego meza opatrznosciowego i powstanczego dyktatora. Cala sciana pelna Korfantego. A lgarstw tam ci sporo na tej scianie. Adalbertowi to nie przeszkadza . Moze warto bedzie odwiedzajac Slask ladowac w Krakowie ?
Zaczynac urlop od blazenskiego cyganstwa , niemilym jest .
Onemu Ślōnzoki zowdy byli egal!