Eugen Ritter oddał by życie za Górny Śląsk (cz. 2)

Na przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku w całych Niemczech wybuchały komunistyczne rewolty, które wynikały z zaniku autorytetu starych elit (arystokratów, junkrów i przemysłowców), które nie potrafiły doprowadzić do pomyślnego zakończenia wojny i ogólnego kryzysu ekonomicznego uwarunkowanego przez blokadę gospodarczą Rzeszy. Te to elity odizolowały się w swoich luksusowych pałacach od większości społeczeństwa, które cierpiało od głodu i chorób i te właśnie elity wcale się o nich nie troszczyły, a jeśli tak, to nader mało skutecznie. W ten to kontekst wpisały się te polskie powstania na Śląsku, z czego tzw. “pierwsze” było wedle oceny pruskich władz zwykłą rebelią głodową, do której dołączyli się członkowie POW. Późniejsze postulaty Korfantego również miały silny socjalny akcent. Jak natomiast rozumieć fakt, że propaganda Korfantego używała języka niemieckiego obok polskiego? Jedyna sensowna interpretacja insynuuje, że kwestie językowe i etniczne były zasadniczo drugorzędne. Zresztą dla strony Niemieckiej walczyło i agitowało wielu ludzi o słowiańsko brzmiących nazwiskach, podobnie jak i dla strony polskiej działało wielu ludzi o nazwiskach jednoznacznie niemieckiego pochodzenia. 

 

Wróćmy jednak do Eugena Rittera. Po pacyfikacji komuny bremeńskiej nie potrafił on po prostu powrócić do normalnego życia, bo takiego nie znał. Przed wojną był uczniem i patriotycznym licealistą, któremu los jego ojczyzny nie był obojętny. W porównaniu z silnymi przeżyciami frontowymi codzienność pracy w rodzinnej firmie handlowej zapewne nie wydawała mu się zbyt ciekawa. Brakowało adrenaliny. Spotykał się często z innymi weteranami swojego pułku, często pisał listy do znajomych i przyjaciół, wśród których również dominowali weterani. Niewykluczone, że byli wśród nich również Ślązacy.

 

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dla serdecznych patriotów były to niezwykle trudne czasy, gdyż mimo powszechnego przekonania, iż dalsza wojna nie miala sensu, żołnierze frontowi byli przekonani, że oni tej wojny nie przegrali. W końcu wszystkie fronty przebiegały poza granicami Rzeszy. Natomiast żądania przedstawicieli przeciwnika były nadzwyczaj upokarzające i zdawały się nie mieć końca. Na dodatek nikt nie zaprosił przedstawicieli Niemiec, Austrii, Węgier i Turcji do okrągłego stołu, lecz w Wersalu i Paryżu obradowali przedstawiciele Ententy i innych mocarstw dzieląc świat na nowo między sobą. Tym zaś, którzy mieli reprezentować przegranych, dostarczano tylko regularnie nowe postanowienia, co do których można się było ustosunkować, ale nie można było ich podważyć. Prasa pełna była złych wieści: Kryzys, gdzie tylko by nie spojrzeć, zamieszki, protesty, strajki, utrata ziem, niebotyczne reparacje, plebiscyty… Owszem, te pierwsze plebiscyty przeprowadzone w myśl doktryny prezydenta USA Wilsona o prawie do samostanowienia narodów przeszły dość gładko i pomyślnie dla Niemiec. Dokąd USA, które swym zaangażowaniem wpierw przechyliły szalę zwycięstwa, a potem dbały o sprawny przebieg plebiscytów oraz w miarę sprawiedliwe warunki ich przeprowadzenia, sprawy Niemiec nie wyglądały najgorzej. Jednakże Wilson zachorował nagle tak ciężko, że nie mógł dalej zajmować się Europą. Na dodatek musiał bronić się przed utratą prezydentury, przez co USA faktycznie wycofały się z dalszych rokowań. Odtąd Francja przejęła wiodącą rolę i mogła bez przeszkód zrealizować swój plan maksymalnego osłabienia Niemiec przez stworzenie wokół Niemiec tzw. “kordonu sanitarnego” z państw satelitarnych Francji powstałych na ziemiach państw niemieckich i im wrogich. Do tego miały dojść reparacje w złocie, surowcach, sprzęcie technicznym, itd. Na koniec miał się odbyć jeszcze jeden plebiscyt na Górnym Śląsku 20 marca 1921, którego termin na życzenie strony polskiej został maksymalnie przesunięty, ażeby był czas odpowiednio go przygotować. Tym razem nie chodziło o kilka granicznych lasów czy piasków, lecz o drugie najważniejsze centrum przemysłowe Rzeszy! Teren plebiscytowy został okupowany przez wojska Ententy, tak że polska propaganda i terror mogły działać bez przeszkód, podczas gdy niemieccy patrioci na każdym kroku musieli borykać się z przeszkodami.

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

 

Z pamiętników wynika, że Eugen Ritter był również zaangażowany w Górnośląski Plebiscyt. Oczywiście wspierał on stronę niemiecką w ramach zbiórki pieniędzy “Grenzspende Ost”. Te pieniądze szły m.in. na pokrycie kosztów podróży byłych Górnoślązaków na Śląsk, by ubodzy elektorzy mogli oddać swój głos zgodnie z przekonaniem i regulaminem. 

 

Jednakże mimo wyraźnego zwycięstwa w plebiscycie strony niemieckiej sytuacja nie uległa uspokojeniu. Wręcz przeciwnie, spięcia rosły, gdyż strona polska ani nie myślała zaakceptować votum wyborców i zapowiadało się na konflikt zbrojny. Misternie przygotowane przez Polaków powstanie wybuchło w nocy z 2./3. maja 1921 w momencie możliwie niekorzystnym dla miejscowych Niemców, tj. zaraz po tym jak dowódcy miejscowych organizacji samoobrony zostali aresztowani przez francuskie wojsko, ponieważ już wcześniej zostały one zakazane. Krytyczne wypowiedzi Ministra Spraw Zagranicznych Rzeszy Simonsa rezultowały okupacją lewobrzeżnej Nadrenii, natomiast 4 maja 1921 rząd kanclerza Fehrenbacha w Berlinie podał się do dymisji.

 

Tak więc obrona Górnego Śląska przed agresorem pozostała faktycznie w ręku lokalnych patriotów oraz tejże samej grupy zapaleńców i ich znajomych, którzy wspierali zmagania plebiscytowe. Żyjący na Śląsku weterani jak i zwykli obywatele pisali tysiące listów z prośbą o pomoc wobec powstańczego terroru i bezprawia. Nie dziwi więc, że 14 dni po wybuchu powstania również por. Eugen Ritter otrzymał takowe pismo, które on zrozumiał jako rozkaz, po czym natychmiast zgłosił się do nadporucznika Wilhelma Krose, którego znał już z 75 PP. Wraz z około setką weteranów tegoż pułku, z których wielu odniosło uszczerbki na wojnie, ochotnicy stworzyli tzw. “Freiwilligenhundertschaft Krose”, później określano ich jako “Freikorps Krose”. Ponieważ Niemcy zobowiązały się wobec Ententy do rozwiązania wszelkich związków i organizacji paramilitarnych, ich wyjazd na Śląsk odbywał się potajemnie. Wiedzieli, że stawka jest ogromna i chcieli ocalić Górny Śląsk dla Niemiec, nie wiedząc nic o skomplikowanych stosunkach na Górnym Śląsku.

Ochotnicy jechali w cywilu i na koszt własny. Jeżeli ktokolwiek posiadał broń, ukrywał ją przeważnie w częściach w bagażu. Faktycznie mogły to być jedynie granaty i pistolety. Ludzie, którzy zostali zatrzymani przez policję (kolejową lub plebiscytową) a nie zdołali się jakoś wykręcić (np. urlopem w górach, wizytami rodzinnymi lub poszukiwaniem pracy), ryzykowali ogromne kary pieniężne i wieloletnie więzienie. Na szczęście przychylni kolejarze nierzadko ostrzegali zawczasu, tak że większość ochotników zdołała dotrzeć do celu. Nowy rząd kanclerza Wirtha dopiero z czasem zdołał zorganizować jakiekolwiek wsparcie, aczkolwiek musiało to pozostać w absolutnej tajemnicy. Jednakże największym problemem okazał się transport broni i amunicji z zakamuflowanych magazynów wrocławskiej centrali na teren plebiscytowy przez hermetycznie zamkniętą linię demarkacyjną, pilnowaną zarówno przez Francuzów jak i zmuszoną do kooperacji niemiecką policję celną oraz plebiscytową (APO).

 

Przebywający na Śląsku ochotnicy przeważnie nie nosili mundurów, lecz odzież cywilną. Od cywilów odróżniała ich oprócz broni jedynie biało-żółta opaska na rękawie będąca znakiem rozpoznawczym Górnośląskiej Samoobrony (Selbstschutz Oberschlesien, SSOS) – w przeciwieństwie do biało-czerwonej opaski Polaków. Ritter wspominał później: “Wyglądaliśmy jak rabusie” .

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

 

Freikorps Krose stacjonował w okolicach Byczyny (niem. Pitschen) wypierając blokujących miasteczko “powstańców” za pobliską granicę. W ostre, zażarte walki oddział z Bremy w zasadzie nie był zaangażowany. Z jednej strony Hanzeaci mieli sporo szczęścia, z drugiej strony dla poważniejszych akcji zaczepnych byli zbyt słabo uzbrojeni. Jedyne poważniejsze starcie, w którym brali udział, była bitwa o wyzwolenie Gorzowa Śląskiego w dniu 24.05.1921: “Miałem z moimi ludźmi nacierać w kierunku zabudowań stacji celnej”, ale – jak zapisał w pamiętniku Ritter – “niestety, nie obyło się bez naszych strat”. Eugen Ritter opowiadał później swojemu wnuczkowi, że stosowano taktykę partyzancką z częstymi potyczkami i strzelaninami. Niekiedy Ritter przedzierał się nawet przez granicę nowo powstałego państwa polskiego… we wiadomych celach. Między innymi fotografował on polskich bojowników – niekiedy całkiem otwarcie – poprzez graniczną rzeczkę Prosnę. Zanotował on, że polskie patrole i powstańcy niechętnie dawali mu się fotografować. Ludzie nadporucznika Krose patrolowali wzdłuż tej granicy. Przeglądając stare zdjęcia i pamiętniki Rittera można odnieść wrażenie, że nie był to udział bojowy, lecz całkiem bezpieczny “urlop harcerski z przygodami”. W czasie wolnym często rysował, malował, chodził na zabawy i spotkania z towarzyszami broni. Z przyjemnością zapewne zanotował w pamiętniku strofy ułożonego przez dziewuchy z Byczyny wierszyka: 

 

“Und wenn die frechen Polen 

nochmals fallen ein, 

Soll’n sie sich wieder 

Bremer Prügel holen!”

 

W wolnym tłumaczeniu:

“Jeśli wredni Polacy 

jeszcze raz nas napadną,

wtedy Bremeńczycy

znów spuszczą im manto!”

 

Ritter bardzo cenił sobie gościnność przychylnych niemieckiej sprawie Górnoślązaków. Aczkolwiek 12.06.1921 zdarzyło mu się doświadczyć gościnności Górnoślązaków sympatyzujących ze stroną przeciwną. Niemile widzianym lecz uzbrojonym gościom nie odmówiono co prawda miejsca u stołu, lecz podany posiłek nie przechodził Hanzeatom lekko przez gardło: “Jadłem tam okropne kluski, świńskie mięso i straszną sałatę” – wspominał Ritter. Tragikomiczna wydała się bremeńczykowi również wizyta szefa SSOS, gen. Karla Hoefera, który wygłosił tam płomienną przemowę i z podniesionym do góry kikutem ramienia (Hoefer stracił prawe ramię podczas Wielkiej Wojny) zapowiedział dzień rewanżu, który miał wkrótce nadejść.

 

Na ten rewanż Niemcy mieli jeszcze długo czekać, gdyż już 30.06.1921 freikorps Krose musiał opuścić swoje pozycje na północnym krańcu terenu plebiscytowego. Hanzeatów przetransportowano na Dolny Śląsk, gdzie mieli czekać w pogotowiu na wypadek, gdyby Polacy raz jeszcze mieli zaatakować. Dla kamuflażu mieli pracować tam jako robotnicy rolni zastępując przybywających niegdyś co sezon polskich robotników rolnych, którzy tym razem nie przyjechali. Praca ta okazała się bardzo ciężką i mieszczańscy Hanzeaci nie byli do niej przyzwyczajeni. W ten to sposób ochotnicy z Bremy spędzili lato 1921 roku pomagając przy żniwach. Ich liczba jednak topniała powoli, gdyż po zawieszeniu broni w dniu 05.07.1921 do wznowienia walk już nie doszło. 13 września 1921 również Ritter poprosił o zwolnienie i wkrótce po tym znalazł się w rodzinnym mieście. 

 

Czytelnicy gazety “Bremer Nachrichten” z dnia 6.10.1921 mogli przeczytać relację z oficjalnego pożegnania członków freikorpsu Krose a zarazem jego rozwiązania, co miało miejsce w ekskluzywnym bankietowym pałacyku. Zapewne impreza ta odbyła się kilka dni wcześniej, ponieważ chodziło o spotkanie członków organizacji paramilitarnej, która oficjalnie nie mogła istnieć. Z tej okazji nadporucznik Krose przyjechał wraz z adiutantem specjalnie do Bremy z “wyzwolonego Śląska”. Rozdając uczestnikom odznaczenia (Oberschlesienkreuz) Krose powiedział trochę eufemistycznie, że “ochotnicza sotnia z Bremy będzie zawsze wspominana na całym Górnym Śląsku”.

Dej pozōr tyż:  Henryk Herud (1895–1955) – człowiek Załęża

 

Nieco ponad dwa tygodnie później, w dniu 20.10.1921 Konferencja Ambasadorów w Paryżu oznajmiła ostateczną decyzję o podziale Górnego Śląska – wbrew poprzednim postanowieniom i mimo sprzeciwu Rządu Republiki Niemieckiej. Niemcy wychodzili z założenia, że nowa granica zostanie wytyczona zgodnie z poprzednimi postanowieniami Traktatu Wersalskiego, tj. zwycięska strona plebiscytu miała otrzymać cały teren plebiscytowy. Kanclerz Wirth mógłby się również pogodzić z odstąpieniem na rzecz Polski przygranicznych terenów, których mieszkańcy w swej większości odpowiednio zagłosowali. Jednakże ostateczna decyzja Konferencji Ambasadorów ignorując poprzednie umowy realizowała plany Francji maksymalnego osłabienia Niemiec. Nową linię graniczną wytyczył ambasador Włoch w Paryżu, Carlo Sforza (1872-1952). W wyrazie maksymalnego aczkolwiek bezsilnego protestu rząd kanclerza Wirtha podał się do dymisji w dniu 25.10.1921. Francja zadbała o to, by jej wierny sojusznik, jakim była Polska, otrzymał większą część Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, którego mieszkańcy prawie jednogłośnie głosowali za pozostaniem w granicach Niemiec. Dla Niemiec była to utrata ogromnego potencjału przemysłowego, co nie uwzględniono przy obliczaniu reparacji.

 

Ale na to Eugen Ritter nie miał żadnego wpływu. Z pewnością ten wynik rokowań mu się nie spodobał. Niemiecka opinia publiczna była oburzona. Ritter był też rozczarowany małą efektywnością działań młodej Republiki Niemieckiej, jej bezsilnością i niestabilnością jej rządów. Być może dlatego do końca jej nie pokochał. Wspominał zaś rzewnie czasy kajzerowskiej świetności. Mimo że nigdy nie został członkiem NSDAP, widział on w Hitlerze silnego człowieka, który miał przywrócić Niemcom należne im miejsce na świecie. Stąd też nie dziw, że gdy w 1939 roku wybuchła następna wojna, członek związku weteranów “Stahlhelm” (czyt. “sztaalhelm”), szef własnej firmy handlowej i ojciec pięciorga dzieci nie ociągał się wcale, gdy otrzymał list z rozkazem mobilizacji. Ritter dawał nawet do zrozumienia, że chętnie spełni swój obywatelski obowiązek. Drugą wojnę światową Eugen Ritter zakończył w randze pułkownika, aczkolwiek w przeciwieństwie do pierwszej wojny światowej oraz walk na Śląsku nigdy o swych przeżyciach nie chciał opowiadać. Ten temat był tabu. Wynik drugiej wojny światowej Ritter uważał za osobiste upokorzenie. Po wojnie nadal prowadził własną firmę handlową, był ponadto długoletnim członkiem w Rotary Club. Zmarł w rodzinnym mieście w wieku 74 lat.

Zdjęcia:

a) Eugen Ritter, 1914-1921, wg. [2.] CC 4.0

b) wikimedia


 

Źródła:

[1.] Diethelm Knauf, Armin Ritter, Rüdiger Ritter: Mit Fotoapparat und Infanteriegewehr – Der Bremer Eugen Ritter: Ein deutsches Leben, Rothenburg (Wümme) 2014

[2.] Diethelm Knauf, Armin Ritter, Rüdiger Ritter: Der Bremer Kaufmannssohn Eugen Ritter: Bilder eines deutschen Lebens, LiS Bremen 2014 (PDF)

[3.] https://wkgeschichte.weser-kurier.de/wie-die-raeuber-sahen-wir-aus/

[4.] https://www.weser-kurier.de/kultur/ein-leben-fuer-den-krieg-doc7e3mmyl6h0zpj0335ov

[5.] Karl Hoefer: Oberschlesien in der Aufstandszeit 1918-1921 – Erinnerungen und Dokumente, Berlin 1938

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Andreas Drahs – “krojcok” z Opola, urodzony w 1972 r. Z zawodu dyplomowany ekonomista i doradca PR. Udziela się społecznie na rzecz ludzi niepełnosprawnych i imigrantów (również tych z Polski) w Niemczech. Interesuje się także historią nowożytną Śląska.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza