Monika Neumann: Zagubione świetle

Siedziała pomiędzy dwoma kobietami, które swoją posturą onieśmielały dziewczynę. Obie energicznymi ruchami darły pierze, biały puch wirował wokoło nich w dzikim tańcu, osiadał na poszarzałych włosach związanych z tyłu głowy w ciasny kok, długich, falujących spódnicach i miękkich, również energicznie falujących ramionach. Oczy kobiet skupione były na pracy, czoło marszczyło się w rytmie wykonywanych ruchów, a usta cięgiem poruszały i wydawały z siebie przeróżne słowa, okrzyki, wzdychania i inne odgłosy, tak typowe przy zebraniu się wielu kobiet w jednym pomieszczeniu.

Dziewczyna spojrzała na swoją spódnicę, także pokrytą warstwą białego puchu i na stertę pierza przed sobą, przypominających tak bardzo śnieg na zewnątrz. To były jej pierwsze szkubki. Matka wysłała ją do domu sąsiada, by tam pomogła w darciu pierza. Kobiety prędko wyjaśniły jej, co i jak ma robić, nie komentowały nadmiernie tego, że z początku nie szło jej to tak dobrze, jak innym młodym pannom przybyłym z tej okazji, co najmniej nie w obecności dziewczyny i przyjęły do siebie jak swoją. Policzki miała zaczerwienione, bo pomimo chłodu panującego na zewnątrz, w pomieszczeniu było parno. Para wodna osiadała na drewnianych meblach w pobliżu garnka gotującej się herbaty, którą co najwyżej sześcioletnia dziewczynka rozdawała kobietom.

Nieco starsza dziewczyna, również córka gospodarza, polewała domowego wina do kieliszków kobiet, te chętnie próbowały splućki, ich lica malowały się na czerwono, oczy migotały uśmiechem, a dłonie pracowały. Ktoś zaczął śpiewać, starszy pan, który przed chwilą niby przypadkiem wszedł do pomieszczenia i zadowolony usiadł w grupie równie imponujących kobiet, jak te obok dziewczyny, wyciągnął harmonijkę i wesoło zaczął grać do rytmu piosenki.

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

-Jak jŏ wŏs sam widza, to choby mi Pōn Bōcek ôdjōn z dziejsiyńc lŏt, padōm wōm. Takeście sōm wszyjskie gryfne, camu bez cołki rok nie mogōm być szkubki?- zawołał wesoło, gdy melodia dobiegła końca.

-Bo jŏ bych herzschlagu dostała, kiej bych mioła dziyń w dziyń taki maras kludzić- odpowiedziała mu kobieta siedząca naprzeciw. Mrugnęła do mężczyzny i pomiędzy nimi przeszła ledwie dostrzegalna iskra, którą dziewczyna co prawda zauważyła, której jednak nie potrafiła jeszcze do końca zrozumieć.

Ah, yno mi sam nie mankolic. Jŏ to dobrze pamiyntōm, jak po szkubkach nase matki pochŏpiōły kaj jŏ to na zolyty lŏca i jak to wartko potyn do ôłtorza wszysko posło- po tych słowach w izbie wzmógł się głośny śmiech. Twarz statecznej damy o włosach pokrytych już szronem pokrył iście panieński rumieniec i temat ucichł, gdy wyjęła z pieca kołŏc i zaczęła rozdawać pracującym kobietom. Wszystkie osoby pogrążyły się w własnych myślach i przez jakiś czas dało się słyszeć miarową pracę rąk, szelest spódnic, raz po raz szuranie nogą po drewnianej podłodze i przesuwanie krzesła.

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

Do pomieszczenia niepostrzeżenie wszedł chłopak, podszedł do pieca i nabrał sobie na talerz zupy, którą przedtem jadły kobiety zajęte teraz pierzem i manewrując swoim talerzem tak, by nie nabrać do zupy żadnego piórka usiadł, przeżegnał się, po czym zabrał do posiłku.

Dobrzejś synka wychowała. Piyrw porzykać, potyn jejś, tak to sie mie to widzi- skomentowała jedna szkubaczka.

Młodzieniec podniósł wzrok i spojrzał na zgromadzenie kobiet, widocznie onieśmielony. Gdy podszedł po kawałek ciasta, jego wzrok padł na twarz młodej dziewczyny, która pomimo, że zarumieniła się wyraźnie, podtrzymała wzrok i zaczęła rozumieć już nieco więcej o iskrze, którą przed chwilą ujrzała pomiędzy starszą parą. Młodzieniec się uśmiechnął, ukłonił elegancko przed zgromadzonymi kobietami i usiadł w ciemniejszym kącie pomieszczenia, chłonąc ciepło bijące od grupy.

Dziewczyna skupiła się na pracy i ani nie zauważyła, jak sąsiadka siedząca obok zaczęła znów opowiadać:

-Pamiyntŏcie, jak wasŏ matka nie umiała uspokoić Antka, jak bōł blank małym bajtlym i wymyślōła, ze to musi być jaki podciep?

-Ani mi nie gŏdej. Te pŏra lŏt, to sie jej jus bejle co miynsało, ale to jus bōła przesada. Sie jej spōmniało, jak starki niby padały, ze jak je podciep, to trza go  tak dugo prać, ołze nie wrōci prawdziwy bajtel i jŏ jej musiała to jakos wyklarować, że Antek to nie je podciep, yno mōj synek. A ôna jus mioła sztil ôd mietły przysykowany.

-Borŏcka, niech jej ziyma be lekkŏ.

Po tych słowach nastąpiła fala wzdychania, ciężkiego oddychania i narzekania na ogólnie złe samopoczucie.

-Terŏski sie mie spōmniało, jak Traudka za bajtla myślała, ze jes strzigōm, bo jej drugi zamb wyrastoł kole starego. Co jŏ sie uśmioła wtedy. Kajś usłysała jak ftojś tak ôpowiadoł, musiała podsłuchiwać przi fajerze, a tak poważnie ô tym rozprołwiała, jŏ myślała, ze nie strzimia.

-Borŏcka, ôna pewnie przerażōnoł bōła, a tyś sie śmioła.

-Ale wy wiycie, ze jŏ sam siedza i suchōm. A na strziga trza dać pozōr, co jej nie śterować za dnia, bo potyn jesce w nocy zacnie zmora dusić- odpowiedziała zawstydzona wspomnieniem swojego dzieciństwa  dziewczyna i zalała się kolejnym rumieńcem, gdy w pomieszczeniu przeturlały się kolejne salwy śmiechu.

Podciepy, strzigi, same  straszki. Jŏ chcioł sie pocuć modziej, ale nie jak bajtel, ftōrego matka strasy bebokiym, żeby nie lŏz na dwōr. Niy ma to cego lepszego do rozprŏwianio, nie wia, do ftōrej dziołski jaki kawaler na zolyty zajyżdzoł- tu jego wzrok zatrzymał się na dziewczynie i kilku jej koleżankach- jak ftōrej brachło modego, to jŏ sam moga przijechać, jedna niedziela Marika dŏ rady bezy mie- po czym wstał i zaczął proponować spróbowanie swojej słynnej nalewki aroniowej.

Dej pozōr tyż:  Serce Karola Godulli

-Papa, ôstŏw dziołchy, bo nie banōm chciały wiyncej przichodzić, a mie sie blank gryfnie patrzi jak z roboty do dōm wrŏcōm, a tukej tak kolorowo- i znów jego wzrok rzucił ognikiem w kierunku dziewczyny.

-Ty stary pierōnie, idź lepiej ôbejrz cy kurnik je dobrze zawarty. Miesiōncek jasno świyci, co nōm lis zŏdnej kury nie chyci.

-Ah te kobiyty…- powzdychał żałośnie mężczyzna i opuścił pomieszczenie.

Świat za oknami stawał się coraz ciemniejszy, gęste płatki śniegu oklejały szybę i kobiety, jedna po drugiej, wstawały, dziękowały za posiłek i wybierały się do domu. Dziewczyna nie wiedziała, kiedy najlepiej będzie się pożegnać, ale doszła w końcu do wniosku, że i tak jest już na tyle ciemno, że i pierza skubać długo już nie poradzi, więc wstała, pożegnała się i zaczęła kierować się do drzwi.

Ja…ja… Tego piyrza be na eleganckŏ pierzina dla Karoliny. Dej yno pozōr, co cie zŏdyn lŏtawiec nie trefiōł- powiedziała na odchodnym żartobliwie gospodyni i uśmiechnęła się serdecznie do dziewczyny niepewnie stojącej przy drzwiach.

Lŏtawiec?- zapytała dziewczyna jeszcze raz.

-Wy modzi to tes jus nic nie wiyta. Lŏtawiec to takŏ spadajōncŏ gwiazda. Jak dotknie ziymiy, to zamiynŏ sie w modego chopca, blank sōmnego. Jak go jakŏ dziołcha zobejrzi, to jus nigdy nie be szczynśliwŏ, bo tyn synek jej blank w gowie zawrōci, a na ziymi żyje yno 7 dni.

-Myśla, ze sie poradza. Trzimejcie sie zdrowo!

-Jŏ bych mōg cie ôdprowadzić. Tak na wypadek, jakby jaki lŏtawiec mioł ja spotkać, to lepiej niech takie świetle ja do dōm zaprowadzi- wtrącił nieśmiało młodzieniec i spojrzał z nadzieją pierw na matkę, potem na dziewczynę.

-Tyś sōm jes lŏtawiec- odpowiedziała mu starsza kobieta- Ćma jus jes, ni ma co, zeby dziołcha samŏ do dōm sła. Yno wartko mi wracej, musis matce pōmōc tyn maras sam skludzić.

Noc była mroźna. Dziewczyna otoczyła się ciaśniej chustą i spojrzała przed siebie. Księżyc co prawda był w pełni i jego blask oświetlał niebo wraz z całą siecią gwiazd, śnieg przestał już padać, jednak znad strumienia płynące wzdłuż ścieżki unosiła się gęsta mgła, łapała niczym sieć światło księżyca i zasłaniała widok na domostwa i drzewa wokoło.

Szli w milczeniu, skupieni na każdym kolejnym kroku, jakby to od nich zależało całe ich życie. Nagle dziewczyna podniosła wzrok i się zaśmiała.

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

Sam mŏs piyrze- i wskazała na głowę chłopca. Ten roztargnionym ruchem otrzepał włosy i jakby obudzony z jakiegoś dziwnego snu, zaczął opowiadać o swoim dniu, o czekającej go robocie na polu, o ojcu, opowiadał co mu ślina na język przyniosła, a dziewczyna słuchała. Nie chciała przerywać, chociaż dziwne poczucie niepokoju ją nachodziło, że przecież już dawno mieli skręcić w dróżkę do jej domu.

Ty wiys kaj jŏ miyskōm?

-Chyba ja, camu pytŏs?

-Bo my mieli chyba jus przetyn skrancić. Sam jes ukrant kole trzech strōmōw i potyn dō mie sie wchodzi.

-Sam jes wiela strōmōw, jŏ nie wia.

-Trza sie chyba wrócić.

Zatrzymali się i niepewnie obejrzeli wokoło. Poczucie strachu wzmogło w sercu dziewczyny i zaczęła się rozglądać z szeroko otwartymi oczami. Chłopak poczuł się wyjątkowo głupio, nie tak to miało wyglądać. On, przewodnik świetlik zagubiony we własnej wiosce.  Wtedy ich wzrok przykuło niewielkie światełko jasno migające, jakby mrugało do nich spośród gęstej mgły. Oboje niepewnie przestąpili z nogi na nogę, po czym najpierw spojrzeli na siebie, a następnie ruszyli w kierunku migającej kulki.

Ognik migotał tak przyjaźnie, że cały strach opuścił dziewczynę i po chwili wiedziała już, gdzie jest. Światło wesoło okrążyło trzy drzewa przy zakręcie i ruszyło ścieżką w kierunku domu z jasno oświetlonymi oknami. Latało zadowolone to w górę to w dół, jakby samo cieszyło się, że mogło pomóc dwójce młodych ludzi, podleciało bliżej dziewczyny i oświetliło jej twarz, jakby chciało lepiej przyjrzeć się jej jasnym oczom i gdy ujrzało własne odbicie w jej źrenicach, zadowolone odsunęło się od niej, jakby otrzymało w ten sposób odpowiedź na jakieś głęboko nurtujące pytanie, po czym zgasło. Po chwili szeroko otworzyły się drzwi domu ukrytego na końcu ścieżki i na zewnątrz wystąpiła kobieta  w średnim wieku:

-Jŏ jus myślała, ze ty w tym piyrzu sie utopis.

-Dobry. Piyrza bōło kans, ale zanim sie utopiōła, to jŏ ja dō dōm skludziōł- odpowiedział młodzieniec i nisko się ukłonił, wypatrując podobieństw między dwoma kobietami

-Widza, choby świetle zyś ja prowadziōł- odpowiedziała kobieta i mrugnęła do młodzieńca, nie rozumiejąc, czemu oboje zrobili tak zaskoczony wyraz twarzy.

Monika Neumann – Te ôpolske dziołchy, wielkie paradnice, kŏzały se posyć cerwone spōdnice… Monika Neumann czerwonej spódnicy jeszcze nie posiada, ale ôpolskōm dziołchōm jest z krwi i kości. Jest studentką Instytutu Filologii Germańskiej w Opolu i już za bajtla odkryła w sobie szczególne upodobanie do historii o tym, jak na jej małym skrawku Ślōnska bōło piyrwej

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza