Aleksander Lubina: Górnośląscy Żydzi w powieściach W blasku ognia Alfreda Nowińskiego i Wielki Janja Arnolda Ulitza

Aleksander Lubina

Górnośląscy Żydzi w powieściach W blasku ognia Alfreda Nowińskiego i Wielki Janja Arnolda Ulitza

Część pierwsza: Opolscy Żydzi w opolskiej powieści Alfreda Nowińskiego W blasku ognia.
Powieść ukazała się w polskim tłumaczeniu profesor Joanny Rostropowicz po 95 latach od jej wydania.
Alfred Nowinski urodził się 18 sierpnia 1881 i zmarł 19 stycznia 1933 roku w Opolu.

W jego powieści spotykamy trzech Żydów. Warto poznać ich książkowe losy. Pierwszy z nich to Samuel Peretz a), drugi to Ismael Knoch b) , trzeci to ojciec Ismaela Knocha. c) Podaję wybrane fragmenty, w których się pojawiają:
a)(…) Na postać obcego padło światło księżyca – był to czystej wody Żyd. Zmierzwiona broda okalała chudą twarz, w której jak ostrza noża błyskały oczęta, w mgnieniu oka potrafiące przybrać gołębi wzrok, przy tym stale będąc na czatach. Spod czarnej jarmułki wysuwały się czarne loki. Kaftan, również czarny, z przodu był zapięty. Żyd oparł ręce na parasolu, który na górze był związany, a materiał był tak nadęty, jak gdyby sam wiatr się w nim schował.
Stróż i Żyd spoglądali na siebie przez chwilę. Pierwszy z nich nie otrząsnął się jeszcze z zakłopotania, a drugi w dalszym ciągu był pełen niepokoju. A dookoła wielka cisza. Przez ulicę przebiegł czarny kot o błyskających oczach i przystanął nieopodal.
Blasius uznał, że w dowód przyjaźni powinien poczęstować Żyda wódką. Zapomniał, że flaszeczka jest już próżna. Tymczasem syn narodu izraelskiego wzbraniał się trzymając oburącz parasolkę przed butelką, jakby przed jakimś przekleństwem, wołając:
− Niech Bóg mnie uchroni przed sznapsem! Dobranoc, panie stróżu! − i próbował szybko się ulotnić. Przeliczył się. Zaciekawiony „stróż” nie zamierzał jednak opuścić obcego i zamaszystym krokiem towarzyszył mu.
− Straci pan dużo czasu, panie stróżu − mam jeszcze daleką drogę. Naprawdę, straci pan czas.
− A to daleko pan jeszcze idzie? – pytał Blasius – jest pogodna, piękna noc, warto się nieco przejść. Chętnie pójdę z panem troszeczkę.
− Panie stróżu – Żyd upierał się usilnie − odrywam pana od pańskich obowiązków!
Następnie przystanął i zaczął uważnie wpatrywać się w bramę odrzańską, tak długo, że zbudziło to ciekawość Blasiusa.
− A co tam jest?
Żyd nie odpowiadał.
− Co tam jest, co? − Blasius stawał się coraz bardziej natarczywy.
− Słyszy pan – zapytał Żyd – co, nie słyszy pan?
− Nie, nic, w ogóle nic nie słyszę…
− Na wszystkich moich ojców! Pan nic nie słyszy? Nic pan nie słyszy? Na moście stał przedtem jakiś mężczyzna i patrzył na wodę. Nie słyszy pan? Jak on krzyczy! Chyba wskoczył do Odry! Co pan stoi, czego pan stoi, panie stróżu. Czemu pan stoi, nie słyszy pan? Czego stoi?
Człowieczek był bardzo poruszony.
Blasius nasłuchiwał chwilę, lecz niczego nie usłyszał. Mimo to uwierzył Żydowi.
− No to muszę pomóc – Blasius biegł ulicą szkolną, tak szybko, jak tylko mógł. Biegł, nie oglądając się za siebie. Gdy zniknął za bramą, Żyd rzucił okiem w stronę Odergasse (ulicy Odrzańskiej) prowadzącej do rynku, podreptał szybciutko przez przedłużenie Schulgasse ulicy Szkolnej, przekroczył Pfarrgasse (Parafialną), obecnie zwaną ulicą Nikolaistrasse (Mikołaja), udając się w stronę Töpfermarkt (Rynku Garncarskiego).
− No, panie stróżu − uśmiechał się do siebie − no to widzisz, co znaczy Żyd. Jest sprytniejszy niż cały chrześcijański świat! Nie zna mnie, ten stróż Blasius. Oczywiście, za dnia śpi, kiedy Samuel Peretz handluje po domach. Nawet jeśli rzadko jestem w mieście, to przecież tu jeden drugiego zna. Nie szkodzi, w ogóle nie szkodzi, ale dzisiaj nikt mnie nie powinien widzieć. (…)
(…)Ulicą Adalberta szła gromada chłopców i dziewcząt, krzycząc i strasznie hałasując:
– Szacher-Żyd, szacher-Żyd!
Banda recytowała te słowa w jednakowym rytmie. Gdy idący przed nimi człowiek przystawał i groźnie podnosił parasol, niektórzy, ci bojaźliwi, czmychali jak przegnani przez wiatr. Lecz ci bezczelniejsi nie cofali się ani na krok.
– Szacher-Żyd, szacher-Żyd!
– Przecież to Peretz – rzekła Lene Sommer, poznawszy obładowanego pakunkami Żyda.
W tym samym momencie jej ojciec, z zatroskaniem patrzący w prawą stronę, powiedział:
– Komisarz nadchodzi.
Przy końcu ulicy stoi dawny klasztor jezuitów, w którym mieszkał komisarz Renner.
I rzeczywiście, to on właśnie zszedł z kamiennych schodów i ze zdumieniem spojrzał na wydzierającą się zgraję. Przyspieszył kroku.
Jeden z bandy zawołał:
– Komisarz idzie!
W tym momencie cała banda rozpierzchła się na trzy strony świata. Smarkateria biegła w stronę ulicy żydowskiej i do rynku. Ktoś jeszcze, z daleka, wykrzyknął:
– Szacher-Żyd!
A potem zapadła cisza. Peretz i Renner przystanęli pod oknem mieszkania Sommerów.
– No cóż można powiedzieć? – mówił Peretz. – I Pan Bóg dopuszcza coś takiego. I nic się nie dzieje tym łotrom. Biegli za mną. Przecież nawet porządny człowiek może narazić się na to, że taka banda go wyzwie. Tacy to mogą obrzydzić człowiekowi resztę życia. Kto wie, jaki kiedyś będzie los tej bandy! Kto to wie! Nie życzę im, na Boga, nie życzę im źle! A niech im idzie dobrze. Peretz jeszcze nikomu nie życzył źle. Niech mi raczej te pakunki przyrosną do garbu, jeśli nie mówię prawdy!
– Zna pan kogoś z tych chłopców, Peretz? A z dziewcząt też żadną?
– Nikogo nie znam, panie komisarzu!
– No, może dorwę kogoś z nich.
Renner pożegnał się i poszedł swoją drogą. Natomiast Peretz przystanął na chwilę.
– Do was chciałem. Mam perły, nadzwyczaj piękne. Na pewno dla córeczki będziecie chcieli, na kapelusz, albo na co innego ….
– Niech pan pokaże, co ma. Proszę wejść, panie Peretz. Lene, zapal światło.
W izbie Żyd zdjął z pleców swój bagaż i wyjął z niego szkatułkę z perłami, jedwabne wstążki, spinki, wspaniale pachnące mydła. Krótko mówiąc: wszystko to, co nadawało się do handlu obnośnego.
Gdy Peretz opuścił mieszkanie Sommerów, na stole leżała szkatułka z lśniącymi, kolorowymi perełkami. Lene bardzo się nimi cieszyła. Gdy ojciec na ich widok powiedział, że perły przynoszą łzy, zaśmiała się wesoło. (…)

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

Dej pozōr tyż:  Wspomnienie o Stanisławie Firszcie (1955–2025)

b)(…)O świcie Goslawitzer Gasse przemierzał pewien ciemnooki młodzieniec. Trzymając ręce za plecami, rozglądał się w zamyśleniu. Obudził go alarm pożarowy. Teraz wracał do domu. Buty i odzienie wskazywały na to, że nie stronił od gaszeniu pożaru.
Podobnie jak Peretz w noc poprzedzającą Boże Ciało, na końcu Goslawitzer Gasse zszedł fosą w dół i skierował się do tego samego domku, w którym wtedy zniknął Żyd wraz ze swoim bagażem.
Owym młodzieńcem był Ismael Knoch. Był dumą swoich rodziców, którzy pragnęli tylko jednego: aby syn wytrwale studiował nauki judaizmu. Kiedy chłopiec otworzył skrzypiące drzwi, uderzył go zapach porannej zupy czosnkowej. Pokręcił nosem, zatrzymał się w otwartych drzwiach i zaczerpnął świeżego powietrza. Na jego policzkach nie było ani śladu radości życia. W jego spojrzeniu kryło się pragnienie spełnienia marzeń, jak złoto kryje się za lśniącym kryształem.

c)Zamknął drzwi i wszedł do izby. Peretz siedział przed parującą miską. Knoch i jego żona przykucnęli obok na niskich stołkach.
Była trzecia godzina nad ranem.
Kiedy młody Knoch wszedł do izby, wszyscy zamilkli. Peretz, spokojnie zajadając zupę, spojrzał na chłopca, który widząc twarze obecnych zorientował się, że przed jego przyjściem nie panowało tu milczenie. Ale nie okazał zdziwienia. Opierając się o okno, krótko opowiedział, co wydarzyło się tej nocy i zamilkł. Nie pytał, dlaczego Peretz już zbiera się do powrotu. Jego matka uznała, że powinna przynajmniej napomknąć, że Peretz chce wracać dyliżansem ekspresowym, tym, którym przyjechał.
Nie mówiono o celu podróży, ale też nie brakowało dość dziwnych uwag.
– Kiedy wrócisz, Peretz? – zapytał stary Knoch.
Peretz wzruszył ramionami i nadal spożywał śniadanie.
– Nu! Za tydzień, a może za dwa? – dopytywał się Knoch. – Co ten pan miał na myśli?
– Że to może szybko nastąpić, bardzo szybko – powiedział teraz Peretz – ale może też potrwać. Po jego brodzie spływała zupa.
– Knoch, ty sprawiedliwy człowieku, powiedz, jak myślisz, co to będzie za gadanie? Powiedz, no powiedz, czy Peretz zazna kiedyś spokoju? Gdybyś widział, jak wyciągali głowy! To jest sensacja w takim małym mieście. Ludzie są podekscytowani nadzwyczajnym, ekspresowym dyliżansem. A teraz jeszcze ten pożar. Nikt mi nie powie, że w małym mieście nic się nie dzieje.
Po krótkiej przerwie dodał:
– Wiesz, Knoch, po prostu wracaj do zdrowia. Co znaczy chory człowiek? Popatrz na twoją żonę i wspaniałego syna. Czy nie jest piękny jak drzewo? Szkoda by było, gdyby nie mógł osiągnąć tego, na co go stać dzięki twemu wychowaniu. Ojciec nie może chorować, gdy ma kogoś, o kogo musi się troszczyć. Oczywiście, o Ismaela nie musisz się martwić. Ale w wieku osiemnastu lat syn wciąż jeszcze może się wiele nauczyć od mądrego ojca. Boże, ile to w życiu trzeba znieść! Ja to wiem najlepiej. Co to trzeba się nagonić, zanim sprzedasz towar za kilka srebrnych groszy. A co usłyszysz od wstrętnych ludzi! Wiesz, jak się do mnie odniósł Willmer, ten kominiarz? Był wyniosły jak paw. No i spadła na niego kara. Wprawdzie niewiele mu się spaliło, ale przecież mógł stracić cały dom! Moja noga już nie postanie w domu tego chama. Nawet mu nie odpowiedziałem. Poszedłem cicho swoją drogą. (…)

Dej pozōr tyż:  Henryk Herud (1895–1955) – człowiek Załęża

Część druga: Katowiccy Żydzi w powieści Wielki Janja Arnolda Ulitza

W tym roku obchodzimy 135 urodziny Arnolda Ulitza. Wielki Janja (Der großer Janja) po polsku ukazał się 70 lat po wydaniu wersji z roku 1953. Tłumaczył Aleksander Lubina.

Na kartach wielowątkowej, sentymentalnej opowieści o Kattowitz, mieście z lat 1894-1895, mieście, którego już nie ma, spotykamy korowód postaci zmierzających ku zapomnieniu.
Wśród nich są Górnoślązacy:
Cwiklitzer szyjący szykowne ubrania, Danziger prowadzący cukiernię na Friedrichplatzu, Friedländer, właściciel browaru, Schlezinger, z delikatesyami na Grundmannstraße, karczmarz Cohn, restaurator Siedner. We Zolenzu jest autochton Grünfeld ze swoim etablissementem.
Są też Blumenfeld (to chyba Hugo Grünfeld) i Troplowitz (dla przypomnienia zasług) i jest w książce Pinkus – Żyd spoza Kattowitz, jednakowoż przypomniany przez w głębi duszy pacyfistę Arnolda Ulitza.
Żyd o nazwisku Pinkus „Urodził się jako syn Josepha Pinkusa i Augusty z Fränklów. Uczył się w szkole tkackiej w Lyonie, doświadczenie zdobywał w ośrodkach przemysłu tekstylnego w Anglii i USA. W 1909 r., po śmierci ojca przejął kierownictwo nad rodzinną firmą tekstylną w Prudniku, która uchodziła za jedną z największych w Europie. Za jego czasów fabryka zatrudniała 4 tys. pracowników. Pinkus angażował się w życie publiczne, należał do wielu stowarzyszeń i organizacji, m.in. był honorowym członkiem Zrzeszenia Śląskich Przemysłowców Tekstylnych. Firmę prowadził do 1926 r., wtedy przekazał kierownictwo swojemu synowi, Hansowi Hubertowi. W 1938 r. władze nazistowskie odebrały Pinkusom przedsiębiorstwo.
Był autorem licznych artykułów o Śląsku, kolekcjonerem książek oraz mecenasem miasta i kultury. Wspierał zwłaszcza Gerharda Hauptmanna i pisarza Hermanna Stehra. Ten ostatni poświęcił Pinkusowi – wydaną w 1926 r. – książkę Geigenmacher [pol. „lutnik”, „wytwórca skrzypiec”]. W dedykacji napisał: Maxowi Pikusowi, wielkiemu przyjacielowi ludzi i kolekcjonerowi śląskiego bogactwa duchowego. Unikatowa kolekcja śląskich książek Maxa Pinkusa została odebrana jego synowi Klausowi Valentinowi Pinkusowi jako „należność emigracyjna” i przekazana Uniwersytetowi w Breslau na przechowanie. Od tego momentu jej losy pozostają nieznane.”
https://sztetl.org.pl/pl/biogramy/5440-pinkus-max

Dej pozōr tyż:  Ożywienie We Ślōnsku

Mam nadzieję, że książki Nowińskiego i Ulitza będzie można nabyć podczas targów książki w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach w dniach od 3 do 5 listopada 2023 na stoisku Silesii Progress, żeby doczytać o losach książkowych Żydów i o nich porozmawiać – może nawet zastanowić się nad tym, czym się różnili od Żydów na obszarze polskojęzycznym. Warto też poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego na Górnym Śląsku wiele cmentarzy żydowskich przetrwało wojnę 1939-1945, a po niej uległo dewastacji.

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Górnoślązak/Oberschlesier, germanista, andragog, tłumacz przysięgły; publicysta, pisarz, moderator procesów grupowych, edukator MEN, ekspert MEN, egzaminator MEN, doradca i konsultant oraz dyrektor w państwowych, samorządowych i prywatnych placówkach oświatowych; pracował w szkołach wyższych, średnich, w gimnazjach i w szkołach podstawowych. Współzałożyciel KTG Karasol.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza