Świąteczne rozmyślania o Michałkach
Ileż to już razy o znaczących odkryciach zadecydował zwykły przypadek…
Tym razem zaczęło się od zakupów i (wydawałoby się, że niby całkiem przypadkowych, a jednak dobrze przeze mnie zapamiętanych) słów Bernata, mojego kuzyna z Tworoga: „ Pyjter, prawdziwe Michałki som yno te ze siymianowickij Hanki!”.
Z zadowoleniem spojrzałem na tzw. pozłotka w które słodycze były zapakowane. Napis „Michałki z Hanki” nie pozostawiał wątpliwości. Sam smak? No cóż, wiadomo że ten zmienia się z latami. Pamiętam dobrze wstrząs jaki przeżyłem podczas konsumpcji (po trzydziestoletniej bez mała przerwie) przysmaku mej młodości, wyrafinowanej kompozycji , rozlicznym smakoszom dalej znanej pod nazwą „Paprykarza Szczecińskiego”… Smak jak wiadomo to kwestia gustu. Znałem nawet wielbicieli produktów czekoladopodobnych, chwalących je za niepowtarzalne doznania smakowe…
Więc nie ma co narzekać. Jakież jednak było moje zdziwienie, kiedy po dokładniejszym zbadaniu pozłotki zauważyłem podany na niej adres fabryki słodyczy. Ale bynajmniej nie w naszych Siemianowicach, lecz w jakichś bliżej nieznanych Świebodzicach! Firma o nazwie „Śnieżka”, według treści reklamy na własnej stronie internetowej, producent znanych całym pokoleniom Polaków Michałków i Michałków z Hanki (!).
Przekręt, fałszerstwo i co tam jeszcze.
Strona internetowa siemianowickiej Hanki od razu wzbudziła moje zaufanie. Slogan „Dobre, bo śląskie…” mówi sam za siebie! I to w czasach, kiedy nawet prastary górnośląski browar reklamuje się słowami: „Niepowtarzalny polski smak!”. Brawo Hanka!
Pełen zaufania otwarłem kolejną stronę. Historia firmy. Pozwolę sobie przytoczyć ją w całości:
„Historia fabryki znanej dzisiaj jako Hanka z Siemianowic sięga roku 1923, czyli lat międzywojennych, kiedy to gospodarka całej Rzeczpospolitej była w rozkwicie, a ciemiężone przez lata polskie ziemie zaczęły bardzo prężnie rozkwitać i rozwijać się . W tym rozkwicie i wszechobecnym rozwoju, niewielu zauważyło oficjalne powstanie Górnośląskiej Fabryki Czekolady i Cukierków z siedzibą w Hucie Laury…”
Według Wikipedii gdzieś około 800 tysięcy lat p.n.e. pojawili się (prawdopodobnie przybyli z południa w pogoni za zwierzyną) na terenach dzisiejszego Górnego Śląska przedstawiciele gatunku praczłowieka, niejacy Homo Erectus.
Czyli (na tak zwany chłopski rozum) było czasu dość by wyprodukować jakiś tam bonbon abo inkszo szokolada.
A tu nic. Homo Erektus zajmował się czym innym. Istnieje uzasadnione podejrzenie na co ów Homo marnował swój czas. Nazwisko mówi samo za siebie.
Zaczęło się dopiero w roku 1923. Ale, jak pisze nieznany z nazwiska historyk (-czka) z Hanki, wtedy już na dobre! Można wyobrazić sobie z jaką łapczywością Górnoślązacy rzucili się na pierwsze Michałki! Choć , gwoli prawdy historycznej, nie były to jeszcze znane nam Michałki ale „Praliny Grylażowe”, według wyżej wymienionego historyka „ najbardziej popularne, nadzwyczajnego smaku słodycze z Hanki”.
Już słychać to mlaskanie rozlegające się w lepiankach i barakach ludności tubylczej. Już widać te wynędzniale twarze potomków Homo Erektusa, na których po raz pierwszy w życiu zagościł błogi uśmiech rozkoszy… Nie zapominajmy, straszliwe czasy pruskiej okupacji oraz związane z nimi cierpienia naszych ziomków pod butem pruskiego ciemiężcy, dopiero co się zakończyły!
I tak porannym świtem żony byłych górników siemianowickich kopalń (według tej samej Wikipedii w 1921 roku było zatrudnionych w samej kopalni „Lauragrube” prawie 9 tys. pracowników, w roku 1933 już tylko niecałe 3 tysiące) wkładały w kieszenie mężowskich arbajtancugow paczuszki „Pralin Grylażowych”. Praca w biedaszybie każdego dnia mogła zakończyć się tragedią. Niechby se chopecek jom osłodzioł…
W końcu nie wszyscy bezrobotni mogli znaleźć zatrudnienie w Górnośląskiej Fabryce Czekolady i Cukierków. Tym bardziej, że jak mówi historyk (-czka) z Hanki „w tym rozkwicie i wszechobecnym rozwoju, niewielu zauważyło oficjalne powstanie Górnośląskiej Fabryki Czekolady i Cukierków z siedzibą w Hucie Laury…”.
Czyli, prosty z tego wniosek, kto nie zauważył był sam sobie winny. Może nawet nie chciał zauważyć? Na pewno milej jest wylegiwać się do południa, niż produkować w pocie czoła pralinki, nawet „Grylażowe”… Briftryjgier (były powstaniec, dlatego na państwowej posadzie!) zasiłek przyniesie. Co prawda starczy na jeden bochenek chleba i to przed południem. Bo popołudniu ceny zwyczajowo dwukrotnie rosły… W tym kraju „rozkwitu i wszechobecnego rozwoju”…
Ze wstydem muszę przyznać, że te obiboki z biedaszybów mogły być i moimi przodkami! W końcu pradziadek mieszkał na Welnowcu. A stamtąd do Siemianowic już tylko krok. Pralinkom dociepać… jak się wtedy mówiło.
Foto: Max Steckel. Biblioteka Slaska