Ksiądz Albert Ciupke – pasterz wygnanych

Aleksander Lubina

Ksiądz Albert Ciupke – pasterz wygnanych
Pfarrer Albert Ciupke – Hirt der Vertriebenen

Ksiądz Albert Ciupke, urodził się 6 września 1933 w Schönwald (ob. Bojków, dzielnica Gliwic) – zmarł 4 sierpnia 2013 w Stuttgarcie
Pfarrer Albert Ciupke, geb. 6. September 1933 in Schönwald (heute Bojków, Stadtviertel von Gliwice/Gleiwitz – gest. 4. August 2013in Stuttgart

Motto prymicyjne wybrane przez Alberta Ciupke:
„Pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę.
Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić . „ (Jer. 1.7-8)
Primizspruch von Albert Ciupke:
„Wohin ich auch sende, dahin sollst du gehen. Was ich dir aufrage, das sollst du verkünden. Fürchte dich nicht, denn ich bin mit dir. „ (Jer. 1.7-8)

Dalszŏ tajla artykułu niżyj

W 10 rocznicę śmierci i 90 rocznicę urodzin wśród drzew Wielkich ze Śląska .posadzono drzewo księdza Alberta Ciupke.

Ks. Albert Ciupke pięćdziesiąt lat po wypędzeniach wspierał polską i górnośląska młodzież tygodniowymi pobytami w Niemczech.
Pod koniec maja 1996 roku Albert Ciupke na prośbę Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców Województwa Katowickiego (obecnie Śląskiego) zaproponował tygodniowy bezpłatny pobyt dla dziesięciu uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Tak uhonorowano laureatów zwycięzców konkursów niemieckojęzycznych. Mowa o konkursach języka niemieckiego, wiedzy o niemieckim obszarze językowym, konkursach piosenki i recytatorskim organizowanych przez gliwicki oddział Polskiego Związku Nauczycieli Języka Niemieckiego, współzałożycielu Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. Pobyt wsparli parafianie kościoła pod wezwaniem Maksymiliana Kolbe ze Stuttgartu-Vaihingen, którego budowniczym i proboszczem był ksiądz Albert Ciupke. i jego parafianie. Przejazd samochodem i kierowcą Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców Województwa Katowickiego (obecnie Śląskiego) został sfinansowany przez Zarząd Wojewódzki Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców, na którego czele stali Blassius Handschuh (Hanczuch) i dr Josef Gonschior (Gonsior). Nieocenionego wsparcia udzielili państwo Friedrich i Ursula Schikora (Sikora), pionierzy walki o uznanie Niemców w Polsce, jako pełnoprawnej mniejszości narodowej.
Kim był hojny stuttgarcki gospodarz?
Anlässlich seines 10. Todestages und 90. Geburtstags wurde der Baum von Pater Albert Ciupke unter den „Großen aus Schlesien“ gepflanzt. Fr. Fünfzig Jahre nach den Vertreibungen unterstützte Albert Ciupke polnische und oberschlesische Jugendliche mit einwöchigen Aufenthalten in Deutschland. Ende Mai 1996 schlug Albert Ciupke auf Anfrage des Sozial- und Kulturvereins der Deutschen der Woiwodschaft Kattowitz (heute Schlesien) einen einwöchigen kostenlosen Aufenthalt für zehn Grund- und Mittelschüler vor. Auf diese Weise wurden die Gewinner deutschsprachiger Wettbewerbe geehrt. Wir sprechen über deutsche Sprachwettbewerbe, Kenntnisse über den deutschen Sprachraum, Gesangs- und Rezitationswettbewerbe, die von der Gleiwitzer Zweigstelle des Polnischen Verbands der Deutschlehrer, Mitbegründer des Hauses der polnisch-deutschen Zusammenarbeit, organisiert werden. Unterstützt wurde der Aufenthalt von den Gemeindemitgliedern der Maximilian Kolbe geweihten Kirche aus Stuttgart-Vaihingen, deren Erbauer und Pfarrer Pater Albert Ciupke war. und seine Gemeindemitglieder. Die Anreise mit Auto und Fahrer des Sozial- und Kulturvereins der Deutschen der Woiwodschaft Kattowitz (heute Schlesien) wurde vom Landesvorstand des Sozial- und Kulturvereins der Deutschen unter der Leitung von Blassius Handschuh (Hanczuch) und Dr. Josef Gonschior finanziert. Wertvolle Unterstützung leisteten Herr und Frau Friedrich und Ursula Schikora (Sikora), Bahnbrecher im Kampf für die Anerkennung der Deutschen in Polen als vollwertige nationale Minderheit. Wer war der großzügige Stuttgarter Gastgeber?
Albert Ciupke (1933–2013) w wieku 16 lat przedostał się z radzieckiej strefy okupacyjnej do zachodniej strefy okupacyjnej, gdzie po siedmiu latach zdał maturę, wykorzystując tzw. drugą ścieżkę edukacyjną. Miał wtedy 23 lata.
Jak sam pisze, po wygnaniu ze Śląska znalazł się w Meklemburgii, gdzie bardzo trudno było mu dostać się do szkoły średniej: „Najbliższa szkoła była oddalona o 24 kilometry. Nie było autobusu, nie miałem roweru ani butów. Już w wieku 16 lat szybko uciekłem sam na Zachód, a maturę zdałem w wieku 23 lat, korzystając z drugiej drogi edukacyjnej. Jestem jedyną osobą z mojego rocznika, która ukończyła szkołę średnią.” (Wywiad 22 września 2009, Eppertshausen)
Ksiądz Ciupke poświęcił się pracy misyjnej dla wypędzonych, dla Indian w Argentynie, dla chrześcijańskiego pojednania Polaków, Niemców, Górnoślązaków i Oberschlesierów.
Przez 16 lat ksiądz Ciupke był pełnomocnikiem diecezji Rottenburg-Stuttart ds. wypędzonych i dzięki temu miał sposobność nawiązać nowe kontakty i zebrać informacje o losach wielu wysiedleńców oraz ujawniać ich losy w Niemczech i w Polsce..
„Pamiętam, że Albert dał mi do przeczytania książkę Herberta Czai „Nasz moralny obowiązek. Życie dla Niemiec, co zmieniło moje spojrzenie na wypędzenia. Pamiętam, jak Albert tłumaczył mi Kartę Wypędzonych z 5 sierpnia 1950 r., w której 100 000 wypędzonych na Placu Zamkowym w Stuttgarcie wyrzekło się zemsty i odwetu na rzecz zjednoczenia Europy i w której to Karcie oświadczyli, że podstawowym prawem człowieka jest prawo do ojczyzny – jest to bowiem Boży dar.” (Artykuł wachtyrz.eu, 20 sierpnia 2018)
Wcześniej jednak po święceniach kapłańskich i wikariacie udał się na misje do Atamisqui w Argentynie, gdzie w samym sercu dżungli zbudował szkołę: „Zbudowałem szkołę w środku dżungli, ponieważ tamtejsze dzieci były takie, jak ja kiedyś. Wszyscy chcą się czegoś nauczyć, ale potrzebne są warunki.”
Szkoła działa do dziś. Po powrocie do Niemiec Ciupke przez wiele następnych lat pomagał tej szkole, całej tamtejszej społeczności i oczywiście tamtejszemu kościołowi, przekazując pieniądze, wożąc niezbędny wyposażenie i organizując wyjazdy studyjne dla absolwentów tej szkoły do Niemiec. Często dając im schronienie w swoim domu parafialnym.
30 kwietnia 2005 roku w Atamisqui i 23 lipca 2005 roku w Gerstetten ks. Ciupke obchodził 40-lecie posługi kapłańskiej.
„W wieku 72 lat ks. Ciupke, po udarze mózgu podczas lotu powrotnego z Argentyny napisał:
Niestety prawie nie czytam i nie zgłębiam wiedzy, zwłaszcza o dialekcie Schönwälder, który jest moim językiem ojczystym.” (Z listu z 17 grudnia, 2005).

Albert Ciupke (1933–2013) flüchtete im Alter von 16 Jahren aus der sowjetischen Besatzungszone in die westliche Besatzungszone, wo er nach sieben Jahren sein Abitur auf dem sogenannten zweiten Bildungsweg ablegte. Damals war er also 23 Jahre alt.
Wie er selbst schreibt, landete er nach seiner Vertreibung aus Schlesien in Mecklenburg, wo es für ihn sehr schwierig war, aufs Gymnasium zu kommen: „Die nächste Schule war 24 Kilometer entfernt.“ Es gab keinen Bus, ich hatte weder Fahrrad noch Schuhe. Mit 16 flüchtete ich schnell auf eigene Faust in den Westen, mit 23 bestand ich mein Abitur und nutzte damit meine zweite Bildungschance. Ich bin der Einzige in meiner Altersgruppe, der ein Gymnasium abgeschlossen hat.“ (Interview 22. September 2009, Eppertshausen)
Pfarrer Ciupke widmete sich der Missionsarbeit für die Vertriebenen, für die Indianer in Argentinien und für die christliche Versöhnung von Polen, Deutschen, Oberschlesiern und Schlonsaken.
Pfarrer Ciupke war 16 Jahre lang Bevollmächtigte der Diözese Rottenburg-Stuttgart für die Vertriebenen und dank dessen hatte er die Gelegenheit, neue Kontakte zu knüpfen und Informationen über das Schicksal vieler Vertriebener zu sammeln und ihr Schicksal in Deutschland und Polen ans Tageslicht zu bringen.
„Ich erinnere mich, dass Albert mir ein Buch von Herbert Czaja zum Lesen gab: ‚Unsere sittliche Pflicht. Leben für Deutschland.‘, das meine Sichtweise auf die Vertreibung veränderte. Ich erinnere mich, dass Albert mir die Charta der deutschen Vertriebenen vom 5. August 1950 erklärte, in der 100.000 Vertriebene auf dem Stuttgarter Schlossplatz zugunsten der Einigung Europas auf Rache und Vergeltung verzichteten und in der die Charta das grundlegende Menschenrecht erklärte das Recht auf Heimat; denn es ist Gottes Geschenk.“ (Artikel wachtyrz.eu, 20. August 2018)
Zuvor jedoch, nach seiner Priesterweihe und seinem Vikariat, ging er auf Mission nach Atamisqui in Argentinien, wo er mitten im Dschungel eine Schule baute: „Ich habe eine Schule mitten im Dschungel gebaut, weil die Kinder dort so waren Ich war. Jeder möchte etwas lernen, aber es braucht Bedingungen.“
Die Schule ist noch heute in Betrieb. Nach seiner Rückkehr nach Deutschland half Ciupke viele Jahre lang dieser Schule, der gesamten örtlichen Gemeinde und natürlich der örtlichen Kirche, indem er Geld spendete, notwendige Ausrüstung dahin schickte oder selbst beförderte und Studienreisen für Absolventen dieser Schule nach Deutschland organisierte. Er gewährte ihnen oft Unterschlupf in seinem Pfarrhaus.
Am 30. April 2005 in Atamisqui und am 23. Juli 2005 in Gerstetten hielt Fr. Ciupke feierte den 40. Jahrestag seines Priesterdienstes. „Im Alter von 72 Jahren wurde Pater Dr. Ciupke schrieb, nachdem er auf dem Rückflug aus Argentinien einen Schlaganfall erlitten hatte: Leider lese oder vertiefe ich meine Kenntnisse, insbesondere über den Schönwälder Dialekt, der meine Muttersprache ist, kaum.“ (Aus einem Brief vom 17. Dezember 2005).
Schönwald to korzenie i posłannictwo księdza Alberta Ciupke. To jego Bestimmung.
Schönwald ist die Wurzeln und Mission von Pater Albert Ciupke. Das war seine Bestimmung.
Schönwald to ludobójstwo w roku 1945, które odcisnęło piętno Albercie Ciupke, to piętno ksiądz Albert Ciupke zmienił na życie ze stygmatem (gr. Στίγμα dpn. Στίγματος ) miłości chrześcijańskiej.
Schönwald ist der Völkermord im Jahr 1945, der bei Albert Ciupke tiefe Wunden hinterlassen hat, diese Wunden hat Pfarrer Albert Ciupke in ein Leben mit dem Stigma (griechisch: Στίγμα dpn. Στίγματος) der christlichen Liebe verwandelt.
Ze wspomnień księdza Alberta Ciupke: „Schönwald leży 4 km na południe od Gleiwitz w Oberschlesien, ciągnie się 5 km wzdłuż ulicy i wtedy pod koniec wojny miała 5000 mieszkańców, wszyscy byli katolikami. To była wioska chłopska. Niektórzy Schönwälder pracowali w kopalniach położonych wokół Schönwald.
Nazwa miejscowości Schönwald bierze się stąd, że przed około 750 laty cystersi sprowadzili frankońskich osiedleńców na skraj pięknego lasu nieopodal miasta. Zostało to udokumentowane.
We wsi do 1945 zachował się nasz język ojczysty. Mówiliśmy po frankońsku i na tej wyspie językowej rozwijaliśmy nasz dialekt. Moja rodzina posiada rodowód aż do Wojny Trzydziestoletniej 1648.” (Wspomnienia i listy księdza Ciupke znajdują się w zbiorach autora A.L)
Aus den Erinnerungen von Pfarre Albert Ciupke: „Schönwald liegt 4 km südlich von Gleiwitz in Oberschlesien, erstreckt sich 5 km entlang der Straße und hatte bei Kriegsende 5.000 Einwohner, allesamt Katholiken.“ Es war ein Bauerndorf. Einige Schönwälder arbeiteten in den Bergwerken rund um Schönwald. Der Name der Stadt Schönwald rührt daher, dass die Zisterzienser vor etwa 750 Jahren fränkische Siedler an den Rand eines wunderschönen Waldes in der Nähe der Stadt brachten. Dies wurde dokumentiert. Unsere Muttersprache blieb im Dorf bis 1945 erhalten. Auf dieser Sprachinsel haben wir Fränkisch gesprochen und unseren Dialekt entwickelt. Meine Familie führt ihre Abstammung bis zum Dreißigjährigen Krieg im Jahr 1648 zurück.“ (Erinnerungen und Briefe von Pater Ciupke befinden sich in der Sammlung des Autors A.L.)
Pisał i mówili o ludobójstwie także inni mieszkańcy i mieszkańcy Schönwald:
„Alicja Sokalska wraz z rodzicami mieszkała we wsi Schönwald. W czasie II wojny światowej świadek uczyła się w szkole w Gliwicach, gdzie także odbywała praktyki w przedszkolu. W/w pamięta, że w styczniu 1945 r. władze miasta nakazały ludności cywilnej pozostać w mieście. Nikt nie informował cywilów o nadchodzącej Armii Czerwonej. Alicja Sokalska ostatni raz w szkole była w dniach 25/26 stycznia 1945 r. Gdy wróciła do domu okazało się, że matka w raz z innymi mieszkańcami wsi uciekła w kierunku Żernicy. Razem z w/w uciekała także ciężarna ciotka Zofia Maliszek. Gdy okazało się, że zaczyna się poród zapadła decyzja o powrocie do domu. Powrót nastąpił w dniu 27 stycznia 1945 r., a więc w czasie największych walk w Schönwaldzie. Świadek widział zastrzelonych przez żołnierzy radzieckich dwóch uczniów piekarza. Na drodze znajdowały ciała pozabijanych mężczyzna, zarówno miejscowych jak i obcych. Alicja Sokalska pamięta, że pozabijanych zwożono wozami na miejscowy cmentarz, gdzie pochowano ich w zbiorowej mogile. Ojciec Marii Cieślik z domu Puscher był rodowitym mieszkańcem Schönwaldu. Już w grudniu 1944 r. władze niemieckie nakazały mieszkańcom wsi ewakuację na tereny za Odrę. 9 Chodziło o to, aby uchronić ludność cywilną przed żołnierzami Armii Czerwonej. Część ludności wsi posłuchała apelu i ewakuowała się w kierunku Raciborza. Około 21 stycznia 1945 r.5 r. rodzina Marii Cieślik udała się do swoich bliskich do Przyszowic, gdzie przebywała cztery dni. Jednak stryj świadka Jan Labusek uznał, że należy pilnować dobytku, który pozostał w Schönwaldzie i w związku z tym podjął decyzję o powrocie do domu. Po drodze do Schönwaldu napotkali oni trzy radzieckie czołgi zmierzające od strony Gliwic. Załoga jednego z pojazdów zaczęła strzelać w kierunku kobiety o nazwisku Śmieja, która szła w kierunku Przyszowic. W/w prowadziła wózek z małym dzieckiem, obok szli jej dwaj pięcioletni synowie. Jeden z pocisków zabił kobietę i dziecko w wózku. Maria Cieślik schowała się wraz rodziną w piwnicy swojego domu. Po jakimś czasie do domu wkroczyli żołnierze radzieccy. W domu przebywał krewny Paweł Sobota, który w trakcie wojny pracował w kopalni razem z radzieckimi jeńcami wojennymi i nauczył się języka rosyjskiego. Mężczyzna przywitał Rosjan w ich ojczystym języku tłumacząc im, że napotkali Polaków. Od tego momentu sztab radziecki zakwaterował się w domu rodziny Puscher. W czasie pobytu Rosjan we wsi, wuj Paweł Sobota wychodził z domu i to on opowiadał o ciałach pomordowanych cywilów powrzucanych do sąsiednich studni. Sąsiad Marii Cieślik o nazwisku Miske został zastrzelony wraz żoną i córką przez Rosjan gdy wracał do domu. Eryk Graicke urodził się w 1940 r. w Schönwaldzie w mieszanej rodzinie niemiecko – polskiej. Jego matka Polka w 1941 r. została wdową – mąż zginął na froncie wschodnim. Świadek od matki i babki dowiedział się, że tuż przed przyjściem do wsi żołnierzy radzieckich pozostali tam tylko starcy, kobiety i dzieci. Czerwonoarmiści zabijali mieszkańców wsi, gwałcili kobiety i rabowali dobytek.” : (Postanowienie o umorzeniu śledztwa z dnia 30 czerwca 2009, IPN – Katowice, sygn akt S 2/04/Zk)
„IPN prowadził (i umorzył po kilku latach śledztwo w sprawie „Zabójstwa w okresie od stycznia do końca wiosny 1945 roku na terenie powiatu Gliwice i okolicach przez żołnierzy radzieckich ponad 800 osób z ludności cywilnej i duchownych obszaru zajętego oraz na którym toczyły się działania zbrojne”. – Historycy od dłuższego czasu usiłowali odpowiedzieć na pytanie, czy Rosjanie mordowali na rozkaz, czy też ich barbarzyństwo było czysto spontaniczne. Ustalono, że wprawdzie formalnego nakazu nie wydano, ale to oficerowie przyzwalali na mordy i grabieże” – mówi dr Tracz w Polityce z 23 stycznia 2013
„Z chwilą wkroczenia Rosjan, dla mieszkańców śląskich miast zaczęła się gehenna. Rosjanie polowali na kobiety i zabijali kryjących się w piwnicach cywilów. – Wystarczyło mieć na sobie mundur kolejarza albo pocztowca. Na widok takiej osoby krasnoarmiejcy puszczali serię w kłębiących się w piwnicy ludzi. Dla nich rodzaj munduru nie miał żadnego znaczenia – twierdzi dr Tracz. Bezmyślny terror trwał około tygodnia, ale nie ustał.

O tym, jak wyglądało „wyzwolenie” Gliwic można dowiedzieć się z zachowanych akt spraw sądowych o stwierdzenie śmierci. Takie wnioski składali małżonkowie, najczęściej po to by mieć prawo do renty lub ponownie zawrzeć związek małżeński. Zeznania osób, które przeżyły ten dramatyczny czas mordów i gwałtów, są wstrząsające.
Przed Sądem Grodzkim w Gliwicach 1 września 1947 roku Marta Scholdra zeznawała tak: „26 stycznia 1945 roku żołnierze radzieccy wywlekli mojego męża z mieszkania. W mojej obecności został zastrzelony z karabinu. Został pochowany na cmentarzu przy ulicy Kozielskiej”.
Sentencja postanowienia sądu brzmiała: „Zginął w trakcie działań wojennych”. Sąd bał się uznać, że „został zastrzelony przez żołnierzy sowieckich”.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego wymordowano ponad stu mieszkańców podgliwickiego Bojkowa. – Według jednej z wersji mord w Bojkowie był zaplanowaną czystką etniczną potomków niemieckich osadników z Frankonii, którzy przybyli tu w XVIII w. i od tego czasu tworzyli zamkniętą niemiecką społeczność – uważa historyk IPN.

Ksiądz Albert Ciupke przed niemieckim policjantem kilka lat temu zeznawał w ramach pomocy prawnej na potrzeby prowadzonego przez IPN śledztwa. Tak pamięta wydarzenia z 27 stycznia 1945 roku z Bojkowa:
„Jeszcze rano poszliśmy do kościoła. Byłem ministrantem. Wiem, że moja siostra Emilia, bracia Peter i Johann rano byli na mszy. Tego dnia nie zapomnę do końca życia, wtedy zginęła dwójka mego rodzeństwa. Rano, zanim wróciliśmy z mszy Rosjanie już byli u nas w domu. Wchodzili do domów i brali to, co chcieli – najczęściej wódkę lub kobiety. Widziałem, jak u nas w domu maltretowali i bili ojca. I jak jeden po drugim… w stodole zastrzelono mego brata, a moją siostrę ujęto przy próbie pójścia do babci i potem w stodole została zgwałcona i później – zastrzelona… Przez dwa dni ukrywaliśmy się z ciotką, mamą i resztą ocalałej rodziny na strychu w stodole. Podpalono wszystkie domy. Spośród 120 lub więcej zamordowanych ludzi z Bojkowa znałem kilka osobiście. Wieś miała około 500 domów i 5 tys. ludzi.[..] W jednym domu było 16 osób – dzieci i starcy. Wszystkich zapędzono do jednego pomieszczenia, zostali oblani benzyną i podpaleni.”
Guenter Botschek z Bojkowa także był świadkiem wielu dramatów. W styczniu 1945 roku miał 14 lat. – U nas do wsi wpadli Rosjanie i zabili 200-300 osób… Gdzieś w lutym 1945 roku znalazłem siostrę księdza Ciupke, Emilię martwą w naszym ogrodzie. Leżała tam naga. W lipcu 1945 roku znalazłem się w polskiej niewoli, skąd wyszedłem 1947 r., a mój ojciec dwa lata później.”
Auch andere Bewohnerinnen und Bewohner von Schönwald schrieben und sprachen über den Völkermord.
„Alicja Sokalska lebte mit ihren Eltern im Dorf Schönwald. Während des Zweiten Weltkriegs besuchte die Zeugin die Schule in Gliwice, wo sie auch Praktika in einem Kindergarten absolvierte. Der oben Genannte erinnert sich daran, dass die Stadtverwaltung im Januar 1945 der Zivilbevölkerung befahl, in der Stadt zu bleiben. Niemand informierte die Zivilbevölkerung über die herannahende Rote Armee. Alicja Sokalska war zuletzt am 25./26. Januar 1945 in der Schule. Als sie nach Hause zurückkehrte, stellte sich heraus, dass ihre Mutter zusammen mit anderen Dorfbewohnern in Richtung Żernica geflohen war. Auch seine schwangere Tante Zofia Maliszek entkam mit den oben genannten Personen. Als sich herausstellte, dass die Wehen einsetzen, wurde die Entscheidung getroffen, nach Hause zurückzukehren. Die Rückkehr erfolgte am 27. Januar 1945, während der größten Kämpfe in Schönwald. Der Zeuge sah, wie zwei Bäckerlehrlinge von sowjetischen Soldaten erschossen wurden. Unterwegs fanden sie Leichen ermordeter Männer, sowohl Einheimischer als auch Fremder. Alicja Sokalska erinnert sich, dass die Getöteten in Karren zum örtlichen Friedhof gebracht wurden, wo sie in einem Massengrab beigesetzt wurden. Maria Cieśliks Vater, geborene Puscher, stammte aus Schönwald. Warum über hundert Einwohner von Bojków (Schönwald) bei Gleiwitz (Gliwice) ermordet wurden, ist heute nicht bekannt. – Einer Version zufolge handelte es sich bei dem Mord in Bojkowo um eine geplante ethnische Säuberung der Nachkommen deutscher Siedler aus Franken, die im 18. Jahrhundert hierher kamen und seitdem eine geschlossene deutsche Gemeinschaft bildeten – sagt der IPN-Historiker.

Dej pozōr tyż:  Trefy We Ślonsku

Vor einigen Jahren sagte Pater Albert Ciupke im Rahmen der Rechtshilfe für die Ermittlungen des Instituts für Nationale Erinnerung vor einem deutschen Polizisten aus. So erinnert er sich an die Ereignisse vom 27. Januar 1945 in Bojków (Schönwald, A.L.): „Wir gingen morgens in die Kirche. Ich war Ministrant. Ich weiß, dass meine Schwester Emilia, die Brüder Peter und Johann morgens in der Messe waren. Ich werde diesen Tag für den Rest meines Lebens nie vergessen, zwei meiner Geschwister sind gestorben. Am Morgen, bevor wir von der Messe zurückkamen, waren die Russen bereits bei uns zu Hause. Sie betraten Häuser und nahmen, was sie wollten – normalerweise Wodka oder Frauen. Ich habe gesehen, wie sie meinen Vater in unserem Haus misshandelt und geschlagen haben. Und einer nach dem anderen … Mein Bruder wurde in der Scheune erschossen, und meine Schwester wurde beim Versuch erwischt, zu meiner Großmutter zu gehen, und dann wurde sie in der Scheune vergewaltigt und später erschossen … Zwei Tage lang versteckten wir uns bei meiner Tante, meiner Mutter und der Rest der überlebenden Familie auf dem Dachboden der Scheune. Alle Häuser wurden in Brand gesteckt. Von den über 120 ermordeten Menschen aus Bojków kannte ich mehrere persönlich. Das Dorf hatte etwa 500 Häuser und 5.000. Menschen.[..] In einem Haus lebten 16 Personen – Kinder und ältere Menschen. Sie wurden alle in einen Raum getrieben, mit Benzin übergossen und angezündet.“ Auch Günter Botschek aus Bojkowo war Zeuge vieler Dramen. Im Januar 1945 war er 14 Jahre alt. – Die Russen drangen in unser Dorf ein und töteten 200-300 Menschen… Irgendwann im Februar 1945 fand ich Emilia, die Schwester von Pfarrer Ciupka, tot in unserem Garten. Sie lag nackt da. Im Juli 1945 geriet ich in polnische Gefangenschaft, aus der ich 1947 und zwei Jahre später mein Vater entlassen wurde.
Na stronie internetowej kościoła w Bojkowie (dawniej Schönwald) w roku 2009 widniał wpis: „W styczniu 1945 r. zamordowano w gminie 120 osób, w tym 26 kobiet i kilkoro dzieci. Ksiądz Edgar Wolf został zamęczony w obozie w Świętochłowicach, podobnie jak inni mieszkańcy Schönwaldu. W 1945 roku do parafii przybyli osadnicy z całej Polski oraz emigranci ze Wschodu. Kościół został poważnie uszkodzony w wyniku działań wojennych w 1945 roku. W latach 1958-1964 i 1991-1999 parafianie przeprowadzili gruntowny remont. 3 sierpnia 1996 roku biskup Gerard Kusz poświęcił na Cmentarzu Bojkowskim pomnik ku czci księdza Edgara Wolfa i osób zamordowanych w 1945 roku. Pomnik ufundowali potomkowie i krewni ofiar, którzy obecnie mieszkają w Niemczech i USA. Jej inicjatorami byli ks. Albert Ciupke i Anton Botschek.”
Aktualny wpis dotyczący ludobójstwa brzmi następująco: „Do 1945 r. parafię zamieszkiwali osadnicy sprowadzeni z Westfalii (wg innych źródeł – z Łużyc). Od okolicznej ludności różnili się odrębnym dialektem i ubiorem oraz głęboką religijnością. W styczniu 1945 r. podczas działań wojennych zamordowano na terenie parafii 120 osób, w tym 26 kobiet i kilkoro dzieci. Od kwietnia tego roku rozpoczęła się organizacja nowej parafii, do której przybyli osadnicy z całej Polski oraz repatrianci ze Wschodu.
3 sierpnia 1996 r. ksiądz biskup Gerard Kusz poświęcił na bojkowskim cmentarzu pomnik upamiętniający ks. Edgara Wolfa i ponad 120 osób świeckich zamordowanych w 1945 r. Pomnik ufundowali potomkowie i krewni ofiar, mieszkający obecnie w Niemczech i USA. Inicjatorami budowy pomnika byli ks. Albert Ciupka i pan Anton Botschek.
Auf der Website der Kirche in Bojków (ehemals Schönwald) gab es 2009 einen Eintrag: „Im Januar 1945 wurden in der Gemeinde 120 Menschen ermordet, darunter 26 Frauen und mehrere Kinder.“ Pater Edgar Wolf wurde wie andere Bewohner von Schönwald im Lager in Świętochłowice zu Tode gefoltert. Im Jahr 1945 kamen Siedler aus ganz Polen und Auswanderer aus dem Osten in die Pfarrei. Durch den Krieg im Jahr 1945 wurde die Kirche schwer beschädigt. In den Jahren 1958–1964 und 1991–1999 führten die Gemeindemitglieder eine umfassende Renovierung durch. Am 3. August 1996 weihte Bischof Gerard Kusz auf dem Bojkowski-Friedhof ein Denkmal zu Ehren von Pater Edgar Wolf und den 1945 ermordeten Menschen. Gestiftet wurde das Denkmal von den Nachkommen und Angehörigen der Opfer, die derzeit in Deutschland und den USA leben. Seine Initiatoren waren Pater Dr. Albert Ciupke und Anton Botschek.“ Der aktuelle Eintrag zum Völkermord lautet wie folgt: „Bis 1945 wurde die Gemeinde von Siedlern aus Westfalen (nach anderen Quellen aus der Lausitz) bewohnt.“ Sie unterschieden sich von der umliegenden Bevölkerung durch ihren ausgeprägten Dialekt und ihre Kleidung sowie durch ihre tiefe Religiosität. Im Januar 1945 wurden während des Krieges in der Gemeinde 120 Menschen ermordet, darunter 26 Frauen und mehrere Kinder. Im April dieses Jahres begann die Gründung einer neuen Pfarrei, an der Siedler aus ganz Polen und Rückkehrer aus dem Osten teilnahmen. Am 3. August 1996 weihte Bischof Gerard Kusz auf dem Friedhof von Bojków ein Denkmal zum Gedenken an Pater Dr. Edgar Wolf und über 120 1945 ermordete Laien. Gestiftet wurde das Denkmal von den Nachkommen und Angehörigen der heute in Deutschland und den USA lebenden Opfer. Die Initiatoren des Baus des Denkmals waren Priester. Albert Ciupka und Herr Anton Botschek.
Pora przytoczyć wstrząsające słowa ks. Ciupke o tragedii Schönwaldu:
„Nazywam się Albert Ciupke. Moja wioska nazywa się Schönwald. Leży ona 4 km na południe od Gleiwitz w Oberschlesien, ciągnie się 5 km wzdłuż ulicy i wtedy pod koniec wojny miała 5000 mieszkańców, wszyscy byli katolikami. To była wioska chłopska. Niektórzy Schönwälder pracowali w kopalniach położonych wokół Schönwald. Nazwa miejscowości Schönwald bierze się stąd, że przed około 750 laty cystersi sprowadzili frankonkońskich osiedleńców na skraj pięknego lasu nieopodal miasta. Zostało to udokumentowane.
We wsi do 1945 r. zachował się nasz język ojczysty. Mówiliśmy po frankońsku i na tej wyspie językowej rozwijaliśmy nasz dialekt. Moja rodzina posiada rodowód aż do Wojny Trzydziestoletniej 1648. Nigdy nie powiedziano nam wyraźnie, że front rosyjski jest już tak blisko. O ucieczce nawet nie wspominano. Nagle w połowie stycznia, dokładnie mówiąc, 22 i 23 stycznia, przyszedł rozkaz pozostawienia całego dobytku i ucieczki z najniezbędniejszym dobytkiem na zachód. Z 5000 mieszkańców Schönwald w drogę na Racibórz, przez Odrę do Czech, do Górnej Austrii ruszyło nas około 4000. Celem był Linz – wielu udało się ten cel osiągnąć. Później, w październiku i listopadzie 1945 r. przesiedlili się do Niemiec, do Wirtembergii i Hesji.
Nasza rodzina była wśród tych, którzy ruszyli w drogę. Na furmance mieliśmy jeszcze sześcioosobową rodzinę sąsiadów, bo oni nie mieli koni. Niestety nasze konie nie nadawały się do niczego, jeden był za stary, drugi za młody. Nasz starszy brat Anton w wieku 19 lat w roku 1943 zginął w Rosji, mój ojciec był w Volkssturmie. Tak więc powoziła nasza 18 letnia siostra Emilia. Przerastało to jej siły. Przenocowaliśmy w sąsiedniej wsi i następnego dnia wróciliśmy do domu w nadziei, że Rosjanie nie będą aż tacy źli.
Schönwald jest pierwszą niemiecką miejscowością zajętą przez czerwonych. Granica niemiecko-polska przebiegała na naszej miedzy. Do mojej rodziny, oprócz ojca, który przecież był na wojnie, w tym czasie należeli: nasza matka, która miała wtedy 48 lat, potem dwie siostry, Emilie i Anna, lat 18 i 16, potem jeszcze czterech chłopców, Johann (13), Albert (11), Peter (10) und August (6).
24 stycznia przez wieś przejechały pierwsze oddziały zwiadowcze. We wsi nie było żywego ducha. Krowy i świnie hałasowały z głodu i pragnienia, ale tak poza tym było spokojnie. Żadnych niemieckich żołnierzy, nikogo na ulicach. Oddziały zwiadowcze, rosyjscy żołnierze, ale ci się nie zatrzymywali.
A potem, 25. w nocy, nadjechały czołgi. Grzmoty, łomoty, ryczące silniki. Nie mogliśmy spać. Czołg po czołgu przejeżdżał obok naszego domu. O świcie zatrzymały się, żołnierze zajmowali domy. Chyba nadal bali się, że w domach są niemieccy żołnierze. Ale w Schönwald nie było już ani jednego niemieckiego żołnierza. Zajmowali więc domy ze strachem i gniewem w oczach. Nadeszła piechota i wdarła się do wsi, do domów, plądrowali,
rabowali, rozwalali, podpalali. Najgorsze jednak było to, że chcieli nas wybić.
Tego dnia zamordowali koło 200 Schönwälder, wśród nich mojego brata Petera i moją siostrę Emilię. Peter bronił gwałconej Emilii.
Moja rodzina zgromadziła się w wielkiej izbie, kiedy do domów wdzierali się się żołnierze
frontowi – szukali biżuterii, wódki i niemieckich żołnierzy. Miałem wrażenie, że nieprzyjacielscy żołnierze od rana byli podpici. Uciekliśmy do stodoły, żeby poszukać schronienia. Wtedy okrutną śmiercią zginęło dwoje mojego rodzeństwa. Dwa dni i jedną noc musieliśmy spędzić w zimnej stodole ze strachem przed odkryciem nas. Jak już nie mogliśmy wytrzymać z zimna i pragnienia, odważyliśmy się uciec do naszych dziadków.
Tam było trochę spokojniej i tam spotkaliśmy naszą siostrę Annę. Ale i tu raz po razie przychodzili Rosjanie. Szukali dziewczyn i kobiet. Wszystkie dziewczyny i kobiety do kwietnia musiały się ukrywać każdej nocy. W dodatku było coraz mniej jedzenia. Musieliśmy przeżyć ciężkie czasy.
Już w lutym i marcu do Schönwald przybyło sporo różnych rodzin. Sowieci przepędzili je z Galicji, z okolic Lwowa, należącego przez stulecia do Austrii. Nadjechali furami z dobytkiem i zajęli niezniszczone domy. Ponieważ nasz dom był nadpalony, to naszą gospodarkę przejęła duża rodzina mieszkająca w sąsiednim domu. Niebawem nawiązaliśmy z aw sche e dobre stosunki. Ich babcia mówiła bardzo dobrze po niemiecku. Między nią a naszą Mamą zawiązała się przyjaźń, która przetrwała wiele lat po naszym wypędzeniu do Meklemburgi i przesiedleniu polskiej rodziny w okolice Karpacza w Sudetach. Korespondencja między tymi kobietami niestety nie zachowała się.
Rodziny polskie z Lwowa i innych ziem zajętych przez Związek Radziecki (przeszło 1,5 miliona osób) miały zasiedlić wschodnie tereny niemieckie (na wschód od Odry-Nysy). Te rodziny polskie przeżyły już grozę wypędzeń. Nas to jeszcze czekało.
Następnie przybyli Polacy, tacy, jak na przykład Tadek, krawiec z okolic Krakowa, który po prostu przywłaszczył sobie dom i zagrodę mojego wujka, gdzie mieszkaliśmy, oczywiście wspierany przez sytuacje polityczną. Musieliśmy dla niego wiosną pracować w polu, dzieci też. On i jego żona uprzykrzali nam życie, bo ciągle kontrolowali nas w naszym malutkim mieszkaniu i zabierali, co im się podobało, szczególne wszelką żywność i co tam miało jakąś wartość. Najgorszy czas był do końca wojny. Przypominam sobie 8 maja 1945, jak Tadek tańczył na dworze i z radości wołał “Gitlera kaputt” – tak dowiedzieliśmy się, że wojna się wreszcie skończyła.
Do 16 października żyliśmy jeszcze w Schönwald koło Gleiwitz. Znowu było nas koło 1000 Schönwälder, ponieważ niektórzy wrócili z Sudetenland, z Sachsen, z Thüringen, nawet z Österreich, bo za aw sche enę chcieli być w Heimat. „Wi wella dehema san!“ Chcemy być w domu.
Przypominam sobie tych 200 zastrzelonych. Zamordowani w ostatnich dniach stycznia zostali zakopani w zbiorowej mogile, bez udziału bliskich, bo rządziły czołgi i żołnierze. Uczestniczyć mogli tylko starcy i ksiądz Wolf. Jako wierny pasterz ksiądz Edgar Wolf nie opuścił swojego stada. A jak (może: Gdy) zarząd gminy w czerwcu przejęli Polacy, to pojawi łsię też polski proboszcz w parafii. Nastał dla nas Niemców ciężki czas, bo niebawem wielu Schönwälder bez procesu sądowego jako przestępców razem z naszym księdzem popędzono do obozu “Eintracht” Schwientochlowitz („Zgoda” w Świętochłowicach).
Ks. Wolf 1 sierpnia 1945 r. zmarł po zbrodniczych torturach Morela. Od czasu, kiedy wieś przekazano w zarząd Polakom, nam, Niemcom nie wolno było mówić w języku ojczystym. Poza tym Niemcy zostali zobowiązani do przywrócenia porządku po chaosie powstałym z powodu przejścia frontu. I tak wszyscy zdolni do pracy musieli być do dyspozycji od 7.00 do 19.00. Pilnowała ich i traktowała nieludzko polska milicja.
16 października, w świętej Jadwigi, patronki naszego kraju, moja matka i moja siostra zgłosiły się jak zwykle do pracy. Naturalnie ubrane na roboczo. Jednakże ten dzień okazał się dniem wypędzenia Schönwälder. Tego dnia Polacy złapali resztę Schönwälder i popędzili na wielki plac kościelny. Pod nadzorem popędzono pozostałych 500 mieszkańców wsi do obozu w dawnej Królewskiej Pruskiej Odlewni Żeliwa. Po trzech dniach załadowano nas do
towarowych wagonów kolejowych – do 80 osób w jednym wagonie bydlęcym. Na 700 km przez Berlin do Meklemburgii potrzebowaliśmy dwóch tygodni. Przez pierwszych pięć dni nie wolno nam było opuszczać wagonów. Nic do jedzenie, nic do picia. Modliliśmy się dużo i dużo śpiewaliśmy. Co ktoś zabrał z sobą, to dzieliło się między wszystkich. Straszne było też, że nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą, czy na wschód, czy na zachód? Przez zadrutowane okienko mogliśmy stwierdzić, że nie w kierunku Syberii, dokąd wczesną wiosną zesłano wielu Schönwälder, a z których niewielu wróciło. Po pięciu dniach dotarliśmy do Görlitz na granicy strefy sowieckiej. Tu wolno nam było wyjść z wagonów. Obok mnie zmarł stary człowiek koło 80. Położyliśmy go przy szynach kolejowych. Bez pogrzebu. W sumie potrzebowaliśmy dwóch tygodni z Gliwic do Meklemburgii.
Nikt tam na nas nie czekał.
Pierwszym przystankiem był obóz w Waren nad Müritz. Panowały tu głód, pragnienie, robactwo i przede wszystkim tyfus. Po kilku dniach następny przystanek to Malchow. Tu też nie znaleźliśmy schronienia. Dopiero daleko w Lexow w dzień świętej Elżbiety jako czwartą rodzinę wypędzonych przyjął nas pod swój dach gospodarz Voβ. W sumie w tym domu długą, ostrą zimę przemieszkało 26 osób. Voβ mógł nam dać tylko komórkę na poddaszu bez
mebli i bez ogrzewania. Słoma i woda, to jedyne, co dostaliśmy. My, którzy nie mieliśmy nic. Trudno sobie wyobrazić naszą bezsilność i nasze ubóstwo, jeżeli się tego nie doświadczyło na własnej skórze. To b.yło największe poniżenie w naszym życiu.
Tam, gdzie stał mój dom rodzinny teraz rośnie lipa. Może mieć już koło 10 metrów.
Mein Name ist Albert Ciupke. Mein Dorf heißt Schönwald. Es liegt 4 km südlich von Gleiwitz in Oberschlesien erstreckt es sich über 5 km entlang der Straße und am Ende des Krieges hatte es dann 5.000 Einwohner, allesamt Katholiken. Es war ein Bauerndorf. Einige Schönwälder arbeiteten in den Bergwerken rund um Schönwald. Der Name des Dorfes Schönwald rührt daher, dass die Zisterzienser vor rund 750 Jahren fränkische Siedler an den
Rand eines wunderschönen Waldes in der Nähe der Stadt brachten. Es wurde dokumentiert. Unsere Muttersprache blieb im Dorf bis 1945 erhalten. Auf dieser Sprachinsel haben wir Fränkisch gesprochen und unseren Dialekt entwickelt. Der Stammbaum meiner Familie reicht bis in den Dreißigjährigen Krieg 1648 zurück. Uns wurde nie ausdrücklich gesagt, dass die russische Front so nah sei. Von Flucht war keine Rede. Plötzlich, Mitte Januar, genauer gesagt am 22. und 23. Januar, kam der Befehl, alles Hab und Gut zurückzulassen und zu fliehen mit den notwendigsten Besitztümern nach Westen. Von den 5.000 Schönwaldbewohnern machten sich etwa 4.000 von uns auf den Weg nach Ratibor, über die Oder nach Tschechien und nach Oberösterreich. Das Ziel war Linz – vielen gelang es, dieses Ziel zu erreichen. Später im Oktober und November 1945 zogen sie nach Deutschland, nach
Württemberg und Hessen […]. Wir hatten auch eine sechsköpfige Nachbarsfamilie auf dem Wagen, weil sie keine Pferde hatten. Leider waren unsere Pferde nutzlos, das eine war zu alt, das andere zu jung. Unser älterer Bruder Anton starb 1943 im Alter von 19 Jahren in Russland, mein Vater war im Volkssturm. Also fuhr unsere 18-jährige Schwester. Es überstieg ihre Kräfte. Die Nacht verbrachten wir in einem Nachbardorf und am nächsten Tag gingen wir nach Hause in der Hoffnung, dass es mit den Russen nicht so schlimm gehen würde. Schönwald ist die erste deutsche Stadt, die von den Roten besetzt wird. Entlang unserer Grenze verlief die deutsch-polnische Grenze. Zu meiner Familie gehörten damals außer meinem Vater, der im Krieg war, unsere Mutter, die damals 48 Jahre alt war, dann zwei Schwestern, Emilie und Anna, im Alter von 18 und 16 Jahren, dann vier weitere Jungs: Johann (13), Albert (11), Peter (10) und August (6). Am 24. Januar durchzogen die ersten Aufklärungseinheiten das Dorf. Es gab keine Menschenseele im Dorf. Kühe und die Schweine lärmten vor Hunger und Durst, aber ansonsten war es ruhig. Keine deutschen Soldaten, niemand auf der Straße, Aufklärungstruppen, russische Soldaten.
Und dann, am 25., in der Nacht kamen die Panzer. Donner, dumpfe Schläge, kreischende Motoren. Wir konnten nicht schlafen. Panzer um Panzer fuhr an unserem Haus vorbei. Im Morgengrauen hielten sie an, die Soldaten besetzten die Häuser. Ich glaube, sie hatten immer noch Angst, dass deutsche Soldaten in den Häusern waren. Doch in Schönwald befand sich kein einziger deutscher Soldat mehr. Also besetzten sie die Häuser mit Angst und Wut in den Augen. Die Infanterie kam und brach in das Dorf, ein,; sie plünderten, raubten, zerschmetterten, steckten die Häuser in Brand.
Aber das Schlimmste war, dass sie uns töten wollten. An diesem Tag ermordeten sie etwa 200 Schönwälder, darunter meinen Bruder Peter und meine Schwester Emilia. Peter verteidigte die vergewaltigte Emilia. Meine Familie versammelte sich im großen Raum, als die Frontsoldaten auf der Suche nach Schmuck, Wodka und deutschen Soldaten in die Häuser stürmten. Ich hatte den Eindruck, dass die feindlichen Soldaten seit dem Morgen betrunken waren. Wir flohen zur Scheune, um Schutz zu suchen. Dann starben zwei meiner Geschwister eines grausamen Todes. Aus Angst, entdeckt zu werden, mussten wir zwei Tage und eine Nacht in einer kalten Scheune verbringen. Als wir die Kälte und den Durst nicht mehr ertragen konnten, wagten wir die Flucht zu unseren Großeltern. Dort war es etwas ruhiger und dort trafen wir unsere Schwester Anna. Aber die Russen kamen immer wieder hierher. Sie suchten nach Mädchen und Frauen. Alle Mädchen und Frauen mussten sich bis April jede Nacht verstecken. Außerdem gab es immer weniger Essen. Wir mussten schwere Zeiten durchmachen. Bereits im Februar und März kamen viele verschiedene Familien nach Schönwald. Die Sowjets vertrieben sie aus Galizien, aus der Umgebung von Lemberg, das jahrhundertelang zu Österreich gehörte. Sie kamen mit ihren Habseligkeiten in Wagen und übernahmen die unbeschädigten Häuser. Da unser Haus brannte, übernahm eine große Familie unsere Wirtschaft im Haus nebenan. Wir entwickelten bald eine gute Beziehung zu dieser Familie. Ihre Großmutter sprach sehr gut Deutsch. Zwischen ihr und unserer Mutter entwickelte sich eine Freundschaft, die noch viele Jahre nach unserer Vertreibung nach Mecklenburg und der Umsiedlung der polnischen Familie in die Nähe von Karpacz (Krummhübel) in den Sudeten, anhielt. Leider ist der Briefwechsel zwischen diesen Frauen nicht erhalten geblieben. Polnische Familien aus Lemberg und anderen von der Sowjetunion besetzten Gebieten (mehr als 1,5 Millionen Menschen) sollten sich in den ostdeutschen Gebieten (östlich der Oder-Neiße) niederlassen. Diese polnischen Familien haben bereits den Schrecken der Vertreibungen erlebt. Wir warteten immer noch. Dann kamen die Polen, wie zum Beispiel Tadek, ein Schneider aus der Nähe von Krakau, der einfach das Haus und den Bauernhof meines Onkels, auf dem wir lebten, usurpierte, offensichtlich unterstützt durch die politische Situation. Ich musste im Frühjahr auf dem Feld arbeiten, Kinder auch. Er und seine
Frau machten uns das Leben schwer, weil sie uns ständig kontrollierten in unserer winzigen Wohnung und nahmen sich, was ihnen gefiel, vor allem alle Lebensmittel und alles, was von Wert war. Die schlimmste Zeit war bis zum Ende des Krieges. Ich erinnere mich an den 8. Mai 1945, als Tadek draußen tanzte und riefen vor Freude „Gitlera kaputt“ – so erfuhren wir,
dass der Krieg endlich vorbei war. Bis zum 16. Oktober lebten wir noch in Schönwald bei Gleiwitz. Wieder waren wir rund 1.000 Schönwälder, denn einige kamen aus dem Sudetenland, aus Sachsen, aus Thüringen, sogar aus Österreich, weil sie um jeden Preis in der Heimat sein wollten. „Wi wella dehema san!“ Wir wollen zu Hause sein. Ich erinnere mich an diese 200 Schüsse. Die in den letzten Januartagen Ermordeten wurden ohne Beteiligung ihrer Angehörigen in einem Massengrab beigesetzt, da Panzer und Soldaten herrschten. Nur ältere Menschen und Pater Wolf durften teilnehmen. Als treuer Hirte ließ Pater Edgar Wolf seine Herde nicht im Stich. Und als im Juni die Leitung der Gemeinde von Polen übernommen wurde, erschien auch ein polnischer Pfarrer in der Gemeinde. Es war eine schwere Zeit für uns Deutsche, denn bald wurden viele Schönwälder als Kriminelle zusammen mit unserem Pfarrer in das Lager „Eintracht“ Schwientochlowitz vertrieben. Ohne Gerichtsverfahren starb Pater Wolf am 1. August 1945 nach Morels kriminellen Folterungen. Seit der Übergabe des Dorfes an die Polen durften wir Deutschen unsere Muttersprache nicht mehr sprechen. Außerdem waren die Deutschen verpflichtet, nach dem daraus resultierenden Chaos die Ordnung wiederherzustellen aufgrund des Durchgangs der Front. Und so mussten alle arbeitsfähigen Menschen von 7.00 bis 19.00 Uhr erreichbar sein. Sie wurden von der polnischen Miliz bewacht und unmenschlich behandelt. Am 16. Oktober, anlässlich der heiligen Hedwig, der Schutzpatronin unseres Landes, meldeten sich meine Mutter und meine
Schwester wie gewohnt zur Arbeit. Natürlich gekleidet für die Arbeit. Dieser Tag erwies sich jedoch als der Tag der Vertreibung Schönwälders. An diesem Tag packten die Polen den Rest der Schönwälder und stürmten zum großen Kirchplatz. Die restlichen 500 Einwohner des Dorfes wurden unter Insgesamt lebten 26 Menschen einen langen, harten Winter in diesem Haus. Voβ konnte uns nur einen Schuppen auf dem Dachboden ohne Möbel zur Verfügung stellen und keine Heizung. Stroh und Wasser, das ist alles, was wir haben. Wir, die nichts hatten. Es ist schwer, sich unsere Ohnmacht und unsere Armut vorzustellen, wenn wir sie nicht selbst erlebt haben. Es war die größte Demütigung unseres Lebens. Wo einst mein Elternhaus stand, wächst jetzt eine Linde. Es kann etwa 10 Meter hoch sein.
Pod wspomnieniami księdza Alberta Ciupke znajdujemy modlitwę:
Boże, Duchu Święty, Boże, Duchu Święty, Ty jesteś obecny w stworzeniu, w każdym czasie i pomiędzy wszystkimi narodami. Żyjemy dzięki Twojej sile. Ufamy Twojemu przywództwu. Pytamy Ciebie: Kiedy upadamy, bądź siłą, Duchu Święty. Kiedy choroba nas osłabia, Ty bądź uzdrowieniem, Duchu Święty. Kiedy dręczą nas pytania, Ty jesteś odpowiedzią, Duchu Święty. Kiedy dręczą nas zmartwienia, bądź pociechą, Duchu Święty. Kiedy wszystko wydaje się beznadziejne, bądź nowym początkiem, Duchu Święty. Gdy zbliża się śmierć, bądź życiem, Duchu Święty. Boże, Duchu Święty, Obdarz całemu światu swoimi hojnymi darami. Dziękujemy za Twoją pracę w naszym świecie i pośród nas. Amen
Unter den Erinnerungen hat Pfarrer Albert Ciupke das Gebet niedergelegt:
Gott, Heiliger Geist, Gott, Heiliger Geist, du bist gegenwärtig in der Schöpfung, zu allen Zeiten und unter allen Völkern. Aus deiner Kraft leben wir.Deiner Führung vertrauen wir. Dich bitten wir:Wenn uns die Kräfte verlassen, sei du die Kraft, Heiliger Geist. Wenn uns Krankheit schwächt, sei du die Heilung, Heiliger Geist. Wenn uns Fragen plagen, sei du die Antwort, Heiliger Geist. Wenn uns Sorgen quälen, sei du die Zuversicht, Heiliger Geist. Wenn alles hoffnungslos erscheint, sei du ein neuer Anfang, Heiliger Geist. Wenn der Tod naht, sei du das Leben, Heiliger Geist. Gott, Heiliger Geist, Gewähre deine reichen Gaben der ganzen Welt. Wir danken dir für dein Wirken in unserer Welt und in unserer Mitte. Amen
Pfarrer Albert Ciupke war nach seinen Vikarzeiten in Oberndorf am Neckar im Landkreis Rottweil in Baden-Württemberg, in Unterboihingen (Wendlingen am Neckar, Landkreis Esslingen in Baden-Württemberg) und Bietigheim (Bietigheim- Bissingen an der Enz, Kreisstadt in Baden-Württemberg, in Unterboihingen (Wendlingen am Neckar, Landkreis Esslingen in Baden-Württemberg.
Po wikariacie ksiądz Albert Ciupke przebywał w Oberndorf am Neckar w dystrykcie Rottweil w Badenii-Wirtembergii, w Unterboihingen (Wendlingen am Neckar, dystrykt Esslingen w Badenii-Wirtembergii) i Bietigheim (Bietigheim-Bissingen an der Enz, miasto powiatowe w Badenii-Wirtembergii).
Da Albert Ciupke Baden-Württemberg mit Leib und Seele lebte, Erlebtes und Geliebtes teilte, organisierte er für die GastschülerInnen aus Oberschlesien Ausflüge und Recherchen: Stuttgart, Ludwigsburg, Marbach am Neckar, Stein am Rhein Pfahlbauten in Unteruhldingen, Burg Meersburg. Erlebt und angeeignet. Haltungen geändert vor allem jedoch durch Dialoge, Gespräche, Teilnahme an Gottesdiensten.

Dej pozōr tyż:  Tref ze Bożōm krōwkōm we Ligocie Łabędzkiej

Ponieważ Albert Ciupke ciałem i duszą żył Badenią-Wirtembergią, dzieląc się tym, co przeżył i co kochał, to organizował wycieczki i badania dla gościnnych studentów z Górnego Śląska: Stuttgart, Ludwigsburg, Marbach am Neckar, Stein am Rhein, domy palowe w Unteruhldingen, zamek Meersburg. Przeżywanie i przyswajanie. Postawy zmieniały się przede wszystkim poprzez dialogi, rozmowy i uczestnictwo w nabożeństwach.
Ab 1971 war Pfarrer Ciupke für 8 Jahre in del Estero in Argentinien in der Seelsorge tätig, wo samym środku dżungli wybudował szkołę:
Od 1971 roku ksiądz Ciupke przez 8 lat pracował w duszpasterstwie w del Estero w Argentynie, gdzie otrzymał następujące świadczenia:
” Ich habe mitten im Dschungel eine Schule aufgebaut, denn den Kindern dort ging es ja so wie mir früher. Wir alle wollen etwas lernen, brauchen dafür aber die Gegebenheiten.“ Szkoła działa do dziś.
„Zbudowałem szkołę w środku dżungli, bo dzieci były takie jak ja kiedyś. Wszyscy chcemy się czegoś nauczyć, ale potrzebne są do tego okoliczności.” Szkoła działa do dziś.
Die Schule mit dem Namen des Papstes ,,Juan XXX|ll ,,wurde im Juli 1973 von Pfarrer Albert Ciupke als Albert Ciupke gründete das Colegio Secundario ,,JUAN XXlll“gegründet.
Szkoła nosząca imię Papieża „Juan XXX|ll” została założona w lipcu 1973 roku przez pastora Alberta Ciupke jako Albert Ciupke założył Colegio Secundario „JUAN XXlll”.
Nach der Rückkehr nach Deutschland 1979 wurde Albert Ciupke Pfarrer in Ulm St. Maria und 1989 Bischöflicher Beauftragter für die Heimatvertriebenen.
Von 1990 bis 2001 war er Pfarrer in Stuttgart – Vaihingen Maximilian Kolbe mit Stuttgart – Büsnau St. Maria Königen des Friedens und nahm anschließend in St. Peter, Bad Cannstatt seinen Ruheplatz.
Po powrocie do Niemiec w 1979 r. Albert Ciupke został proboszczem w Ulm St. Maria, a w 1989 r. przedstawicielem biskupim ds. przesiedleńców. Od 1990 do 2001 był proboszczem w Stuttgarcie – Vaihingen Maximilian Kolbe ze Stuttgartem – Büsnau Św. Marii Królów Pokoju, a następnie spoczął w Św. Piotra w Bad Cannstatt.
„Latem 1996 poznałem w Żernicy księdza Alberta Ciupkę, który został moim przewodnikiem duchowym aż do jego śmierci w 2013. W prostych słowach tłumaczył mi zasady wiary i uzasadniał nimi zapraszanie młodych ludzi z Polski do swego kościoła.
Pamiętam, że Albert dał mi do przeczytania książkę Herberta Czaji Unsere sittliche Pflicht. Leben für Deutschland., która zmieniła moje spojrzenie na wypędzenia.
Pamiętam, jak Albert tłumaczył mi Charta der aw sche Heimatvertriebenen z 5 sierpnia 1950, w której wypędzeni wyrzekali się zemsty i odwetu, a opowiedzieli się za zjednoczeniem Europy i gdzie oświadczyli, że darem Boskim jest elementarne prawo człowieka do ojczyzny (Heimat –„Gott geschenktes Grundrecht der Menschheit“)
Pamiętam, jak na stronie bojkowskiego kościoła (dawniej Schönwald) znalazłem wpis: „W styczniu 1945 roku zamordowano na terenie parafii 120 osób, w tym 26 kobiet i kilkoro dzieci. Mężczyzn – podobnie jak innych mieszkańców okolic – internowano w głąb ZSRR, a w obozie w Świętochłowicach zamęczono proboszcza parafii – ks. Edgara Wolfa. W kwietniu tego roku przeprowadzono w Szywałdzie repatriację, a miejscowość przemianowano na Bojków. Do parafii przybyli osadnicy z całej Polski oraz repatrianci ze Wschodu.Na skutek działań wojennych w 1945 roku kościół został poważnie uszkodzony. Parafianie przeprowadzili jego gruntowny remont w latach 1958–1964 i 1991–1999.3 sierpnia 1996 roku biskup Gerard Kusz poświęcił na Bojkowskim cmentarzu pomnik upamiętniający ks. Edgara Wolfa oraz osoby zamordowane w 1945 roku. Pomnik ufundowali potomkowie i krewni ofiar, mieszkający obecnie w Niemczech i USA, a jego pomysłodawcami byli ks. Albert Ciupke i Anton Botschek.” (Gość Gliwicki, 16 września 2007)
Organizatorem spotkań dawnych mieszkańców Bojkowa (Schönwaldu) z obecnymi był Anton Botschek. 20 stycznia 1945 roku, gdy miał 14 lat, uciekał z matką i pięcioma siostrami przed frontem. – To przejmujące za każdym razem, gdy wracają wspomnienia z czasów dzieciństwa – mówi ze wzruszeniem. Dawnym mieszkańcom Bojkowa towarzyszył ks. Albert Ciupke, który tu się urodził, a po ucieczce osiedlił się w Niemczech i tam został księdzem. Homilię wygłosił ks. Inf. Paweł Pyrchała. – Przez swoje ziemskie ojczyzny idziemy do tej wiecznej w niebie. Obojętnie, gdzie los, czasem okrutny, rzuci człowieka.
Ważne, aby zawsze był na drodze do Boga – mówił ks. Pyrchała. Po dwujęzycznej Mszy Świętej z kazaniami po polsku i niemiecku wszyscy przeszli na cmentarz, gdzie w 1996 roku po-święcono symboliczną mogiłę 120 mieszkańców Schönwaldu zamordowanych przez armię sowiecką. Posiłek dawnym mieszkańcom przygotowali obecni bojkowianie, którzy zgodnie twierdzą: jesteśmy prawdziwie pojednaną wspólnotą.
Co uzasadnili zmówiwszy Modlitwę Pańska – bojkowianie po polsku, a Schönwelder po niemiecku. Wiara daje moc zrozumienia i wybaczenia. Albert Ciupkę był pasterzem pojednania.
Pojednania wypędzonych z Niemcami i Polakami, pojednania Górnoślązaków z Polakami i Niemcami, co w roku 1996 nie było oczywiste. Nadal nie jest. Chociaż o to ksiądz Albert Ciupke modlił się żarliwie także przed obrazem Czarnej Madonny na Jasnej Górze.
„Im Sommer 1996 traf zum ersten Mal ich in Żernica (Zernitz /Deutsch Zernitz) Pfarrer Albert Ciupka, der bis zu seinem Tod im Jahr 2013 mein spiritueller Begleiter war. Er erklärte mir in einfachen Worten die Prinzipien des Glaubens und rechtfertigte damit die Einladung junger Menschen aus Polen zu ihm Kirche. Ich erinnere mich, dass Albert mir Herbert Czajas Buch „Unsere sittliche Pflicht“ zur Lektüre gab. Leben für Deutschland., was meinen Blick auf Abschiebungen veränderte. Ich erinnere mich, dass Albert mir die Charta der aw sche Heimatvertriebenen vom 5. August 1950 erklärte, in der die Vertriebenen auf Rache und Vergeltung verzichteten und sich für die Einigung Europas entschieden und in der sie erklärten, Gottes Geschenk sei das elementare Menschenrecht auf Heimat (Heimat). – „Gott geschenktes Grundrecht der Menschheit“) Ich erinnere mich, dass ich auf der Website der Boyko-Kirche (ehemals Schönwald) einen Eintrag gefunden habe: „Im Januar 1945 wurden in der Kirchengemeinde 120 Menschen ermordet, darunter 26 Frauen und mehrere Kinder.“ Die Männer wurden – wie auch andere Bewohner der Gegend – tief in der UdSSR interniert. Im Lager in Świętochłowice war der Pfarrer der Gemeinde, Pater Dr. Edgar Wolf. Im April dieses Jahres wurde in Szwałd die Rückführung durchgeführt und die Stadt in Boyków umbenannt. Siedler aus ganz Polen und Aussiedler aus dem Osten kamen in die Pfarrei. Durch die Kriegseinsätze im Jahr 1945 wurde die Kirche schwer beschädigt. Die Gemeindemitglieder führten in den Jahren 1958–1964 und 1991–1999 eine gründliche Renovierung durch. Am 3. August 1996 weihte Bischof Gerard Kusz auf dem Schönwälder Friedhof ein Denkmal zum Gedenken an Pater Dr. Edgar Wolf und die 1945 ermordeten Schönwälder. Das Denkmal wurde von den Nachkommen und Verwandten der Schönwälder Opfer, die derzeit in Deutschland und den USA leben, gegründet. Seine Gründer waren Pater Dr. Albert Ciupke und Anton Botschek.“ (Gast Gliwicki, 16. September 2007) Der Organisator der Treffen zwischen ehemaligen und jetzigen Bewohnern von Bojków (Schönwald) war Anton Botschek. Am 20. Januar 1945, als er 14 Jahre alt war, floh er mit seiner Mutter und fünf Schwestern von der Front. „Es ist jedes Mal bewegend, wenn meine Kindheitserinnerungen zurückkommen“, sagt er gerührt. Die ehemaligen Einwohner von Bojków wurden von Pater begleitet. Der hier geborene Albert Ciupke ließ sich nach seiner Flucht in Deutschland nieder und wurde dort Priester. Die Predigt hielt Pater. Info: Paweł Pyrchała. – Durch unsere irdischen Heimatländer gehen wir zum Ewigen im Himmel. Egal wohin das manchmal grausame Schicksal einen Menschen wirft. Es sei wichtig, dass er immer auf dem Weg zu Gott sei, sagte Pater. Pyrchała. Nach einer zweisprachigen Heiligen Messe mit Predigten auf Polnisch und Deutsch begaben sich alle zum Friedhof, wo 1996 ein symbolisches Grab für 120 von der Sowjetarmee ermordete Schönwalder Einwohner geweiht wurde. Das Essen wurde für die ehemaligen Bewohner von den jetzigen Boykovianern zubereitet, die einstimmig sagen: Wir sind eine wirklich versöhnte Gemeinschaft. Was rechtfertigten sie, als sie das Vaterunser sagten – die Boykos auf Polnisch und Schönwelder auf Deutsch? Der Glaube gibt die Kraft zu verstehen und zu vergeben. Albert Ciupkę war ein Hirte der Versöhnung. Versöhnung der Vertriebenen mit Deutschen und Polen, Versöhnung der Oberschlesier mit Polen und Deutschen, die 1996 nicht selbstverständlich war. Das ist es immer noch nicht. Obwohl auch Pater Albert Ciupke vor dem Gemälde der Schwarzen Madonna in Jasna Góra inbrünstig dafür betete.
„Endlich mal wieder vereint: 21 Schönwälder des Jahrgangs 1928/29 trafen sich in Eppertshausen und hatten sich natürlich eine Menge zu erzählen.
Zu Beginn ihrer jährlichen Zusammenkünfte waren sie an die 200 Personen, altersbedingt schrumpft der Kreis leider, doch die verbleibenden Damen und Herren sind ausgesprochen aktiv. Und jeder bringt seine eigene, persönliche Geschichte mit, die sich aus heutiger Perspektive spannend darstellt, für die Betroffenen aber überwiegend traurig und kräftezehrend war.
So berichtet die 80-jährige Initiatorin: „Meine Eltern hatten einen Bauernhof in Oberschlesien. Als offensichtlich wurde, dass der Krieg verloren war, sind wir mit unseren Pferden über Tschechien geflohen. Doch die Fuhrwerke waren nicht gebirgstauglich, so dass wir uns als Familie trennen mussten, um nach Österreich zu gelangen. Dort sind wir zwar wieder zusammengekommen und konnten bei Bauern Arbeit finden, doch bald mussten wir das Land wieder verlassen und wurden von den Amerikanern in einem Viehwaggon nach Deutschland verfrachtet.“ Dort kam die Familie dann in Oberaula wiederum bei Bauern unter.
Albert Ciupke, ebenfalls Schönwälder und nunmehr in Stuttgart beheimatet: „Ich war 16 Jahre lang bischöflicher Beauftragter für Vertriebene und Aussiedler und bin deshalb mit vielen Betroffenen in Kontakt gekommen. Aber zum Schönwald-Treff komme ich privat, denn ich gehöre ja hier dazu“, berichtet Ciupke. Auch er hat eine bewegte Vergangenheit hinter sich. Seine Familie ist nicht geflohen, sondern nach dem Krieg von der russischen Armee vertrieben worden, wobei die Hälfte seiner Angehörigen zu Tode kam und Geschwister von ihm vor seinen Augen erschossen wurden.
Nach der Vertreibung kam er in Mecklenburg unter, wo es für ihn sehr schwierig war ein Gymnasium zu besuchen. „Die nächste Schule war 24 Kilometer weit weg. Es gab keinen Bus, ich hatte weder Fahrrad noch Schuhe. Ich bin dann schnell mit nur 16 Jahren alleine in den Westen geflohen und habe mein Abitur mit 23 Jahren auf dem zweiten Bildungsweg nachgeholt. Ich bin der einzige aus meinem Jahrgang, der Abitur gemacht hat.“
Diese Erfahrung hat den Pfarrer stark geprägt und als er als Vikar die Möglichkeit hatte, nach Argentinien zu gehen, hat er sie ergriffen, um da helfen zu können, wo es ihm eine besondere Angelegenheit war: „Ich habe mitten im Dschungel eine Schule aufgebaut, denn den Kindern dort ging es ja so wie mir früher. Wir alle wollen etwas lernen, brauchen dafür aber die Gegebenheiten.“
Die Schule existiert nun seit 35 Jahren und wird noch immer gerne besucht. Doch nach diesem gedanklichen Ausflug in die weite Ferne kommt Ciupke schnell zurück auf die Gegebenheiten vor Ort und meint: „Ich bin froh, dass es unsere Treffen gibt und wir uns miteinander austauschen können.“ Und nach der langen Erzählung widmet er sich dem original Schönwälder Kuchen: Hefeteig mit viel Quark oder Mohn, belegt mit extra dicken Streuseln. (Jasmin Frank in https://www.op-online.de/region/eppertshausen/erinnerungen-krieg-verbinden-473351.html 22.09.2009)
Wreszcie ponownie się zjednoczyliśmy: 21 Schönwälderów urodzonych w roku 1928/29 spotkało się w Eppertshausen i oczywiście miało sobie wiele do powiedzenia. Na początku ich corocznych spotkań było około 200 osób. Niestety grono się kurczy ze względu na wiek, ale pozostali Panie i Panowie są niezwykle aktywni. Każdy wnosi swoją osobistą historię, która z dzisiejszej perspektywy jest ekscytująca, ale przede wszystkim smutna i wyniszczająca dla osób dotkniętych tą sytuacją. 80-letni inicjator relacjonuje: „Moi rodzice mieli gospodarstwo rolne na Górnym Śląsku. Kiedy stało się jasne, że wojna jest przegrana, uciekliśmy z końmi przez Czechy. Ale wozy nie nadawały się do jazdy w góry, więc musieliśmy się rozdzielić jako rodzina, aby dostać się do Austrii. Spotkaliśmy się tam ponownie i udało nam się znaleźć pracę u rolników, ale wkrótce musieliśmy ponownie opuścić kraj i Amerykanie przewieźli nas bydlęcym wagonem do Niemiec”. Tam rodzina została ponownie zakwaterowana przez rolników w Oberaula. Albert Ciupke, również z Schönwälder, obecnie mieszkający w Stuttgarcie. „Przez 16 lat byłem przedstawicielem biskupa ds. przesiedleńców i emigrantów i dlatego zetknąłem się z wieloma osobami dotkniętymi tą sytuacją. Ale na spotkanie w Schönwaldzie przybwam prywatnie, bo tu przynależę” – relacjonuje Ciupke. Ma za sobą także burzliwą przeszłość. Jego rodzina nie uciekła, lecz po wojnie została wypędzona przez wojska rosyjskie, gdzie zginęła połowa jego bliskich, a rodzeństwo zostało rozstrzelane na jego oczach. Po wydaleniu umieszczono go w Meklemburgii, gdzie bardzo trudno było mu dostać się do szkoły średniej. „Najbliższa szkoła była oddalona o 24 kilometry. Nie było autobusu, nie miałem roweru ani butów. Już w wieku 16 lat szybko uciekłam sama na Zachód, a maturę zdałam w wieku 23 lat, korzystając z drugiej szansy edukacyjnej. Jestem jedyną osobą w moim roku, która ukończyła szkołę średnią. To doświadczenie wywarło silny wpływ na księdza i kiedy miał możliwość wyjazdu do Argentyny jako wikariusz, skorzystał z niej, aby móc pomóc tam, gdzie była to dla niego szczególna sprawa: „Założyłem szkołę w środku dżungli, bo tam dzieci były takie jak ja kiedyś. Wszyscy chcemy się czegoś nauczyć, ale potrzebne są do tego okoliczności. Szkoła istnieje już 35 lat i nadal cieszy się popularnością. Ale po tej mentalnej wyprawie w dal Ciupke szybko wraca do lokalnej sytuacji i mówi: „Cieszę się, że się spotykamy i że możemy wymieniać się pomysłami”. I po długiej historii poświęca się do oryginalnego ciasta Schönwälder: Ciasto drożdżowe z dużą ilością twarogu lub maku, posypane wyjątkowo grubą posypką. (Jasmin Frank w https://www.op-online.de/region/eppertshausen/erinnerungen-krieg-verbinden-473351.html 22 września 2009)
Pfarrer Albert Ciupke war nach seinen Vikarzeiten ab 1971 für 8 Jahre in del Estero in Argentinien in der Seelsorge tätig, 1979 wurde er Pfarrer in Ulm St. Maria und 1989 Bischöflicher Beauftragter für die Heimatvertriebenen.
Von 1990 bis 2001 war er Pfarrer in Stuttgart – Vaihingen Maximilian Kolbe mit Stuttgart – Büsnau St. Maria Königen des Friedens, wo er Pfarrer aus Spanien und Argentinien, Studierende aus Argentinien und Flüchtlinge aus Eritrea beherberge und mit Hilfe der Kirchengemeinde finanziell unterstützte.
Letztendlich nahm er in St. Peter, Bad Cannstatt seinen Ruheplatz.

Dej pozōr tyż:  Tref ze Bożōm krōwkōm we Ligocie Łabędzkiej

Pfarrer Albert Ciupke ist am 4.August 2013 in Stuttgart verstorben.
Das Requiem in Stuttgart wurde am Freitag 9. August 2013 um 18.00 Uhr in St. Peter, Stuttgart – Bad Cannstatt gefeiert.
Das Requiem in Gerstetten wurde am Samstag 10. August 2013 um 11.00 Uhr in St. Peter und Paul gefeiert.
Im Anschluss hat die Beisetzung auf dem Friedhof in Gerstetten stattgefunden.
„Na mnie jego matka wielkie wrażeniem tym, jak silną wiarą przezwyciężyła wszystkie ciosy losu i jak, gdy odwiedził go biskup Manuel Tato z Santiogo, przywitała go ubrana w swój śląski strój i powiedziała do zdumionego biskupa: „Panie Biskupie! Uratowałam w życiu i przez wygnanie dwie rzeczy: nigdy nie zrezygnuję z tego ubioru i wiary, i nigdy obu nie oddam.
Równie imponujące było dla mnie to, jak na niego czekała. żeby on wracił z daleka do domu, a ona może umrzeć wiedząc, że znów znalazł tu miejsce. Złożyliśmy jego szczątki w jej grobie. Wraca do matki.”
Ksiądz Albert Menrad:
W związku ze śmiercią księdza Alberta Ciupke, mowa pogrzebowa 10 sierpnia 2013 r.
„Für mich war seine Mutter beeindruckend wie sie sich durch einen starken Glauben alle Schicksaalschläge meisterte und wie sie beim Besuch von Bischof Manuel Tato aus Santiogo in ihrer schlesischen Tracht gekleidet ihn begrüßte und dem staunenden Bischof sagte“ Herr Bischof! Zei Dinge habe ich in meinem Leben und über die Vertreibung gerettet: Diese Tracht und meinen Glauben und beide gebe ich niemals her.
Genau so beeindruckend war für ich, wie sie auf ihn wartete. dass er heimkehre aus der Ferne und sie konnte sterben, als sie wusste, dass er hier wieder einen Platz gefunden hat.
In ihr Grab legen wir seine sterbliche Hülle. Er kehrt zurück zu seiner Mutter.“
Pfarrer Albert Menrad:
Zum Tode von Pfarrer Albert Ciupke. Trauerrede am 10.8.2013
Po posłudze wikariusza ksiądz Albert Ciupke pracował w duszpasterstwie w del Estero w Argentynie przez 8 lat, począwszy od 1971 r. W 1979 r. został proboszczem w Ulm St. Maria, a w 1989 r. został przedstawicielem biskupim ds. przesiedleńców. W latach 1990-2001 był pastorem w Stuttgarcie – Vaihingen Maximilian Kolbe ze Stuttgart – Büsnau St. Maria Königen des Friedens, gdzie gościł pastorów z Hiszpanii i Argentyny, studentów z Argentyny oraz uchodźców z Erytrei i wspierał ich finansowo przy pomocy Fundacji parafialny. Ostatecznie spoczął w St. Peter w Bad Cannstatt. Pastor Albert Ciupke zmarł 4 sierpnia 2013 roku w Stuttgarcie. Requiem w Stuttgarcie odbyło się w piątek 9 sierpnia 2013 o godzinie 18:00 w St. Peter w Stuttgarcie – Bad Cannstatt. Requiem w Gerstetten zostało odprawione w sobotę 10 sierpnia 2013 o godzinie 11:00 w kościele św. Piotra i Pawła. Następnie pochówek odbył się na cmentarzu w Gerstetten.
Bei Pfarrer Albert Ciupke und seinen Gemeindemitgliedern wohnten sowie SchülerInnen aus Oberschlesien, die am sechswōchigen Gatschülerprogramm mitregulärer Unterrichtsteilnahme in Baden-Württemberg teilnahmen. Der Aufenthalt wurde vom Ministerpräsidenten des Landes Baden-Württemberg mitfinanziert und vom Heimathaus Baden-Württemberg organisiert;
U księdza Alberta Ciupke i u jego parafian mieszkali też uczniowie i uczennice oraz ich opiekunowie z Górnego Śląska, którzy uczestniczyli w sześciotygodniowym pobycie edukacyjnym z regularnym chodzeniem do szkół w Baden-Württemberg. Pobyt był współfinansowane przez premiera landu Baden-Württemberg, a organizowany przez Haus der Heimat des Landes Baden-Württemberg
Dominika Dudek (Jahrgang 1979), eine der ehemaligen Schülerinnen schreibt so:
„Albert hat es sehr unterstützt, dass ich und meine Geschwister Deutsch lernen. Deswegen bin ich und meine große Schwester in den Sommerferien zu Albert gefahren. Als wir in Stuttgart Hauptbahnhof angekommen sind, wartete Albert schon auf uns, in Begleitung von zwei Jungs. Er stellte sie vor: John aus London und Pierre aus Paris. In diesem Glauben, sind wir zu Albert nach Hause gefahren, alle bestens gelaunt. Nach dem Abendessen, er konnte wahrscheinlich nicht mehr aushalten, platzte aus ihm heraus, dass das ein Witz sei und die Jungs aus Polen kommen. Typisch Albert! Für einen Spaß immer zu haben. Und zu den Jungs: sie wollten mit dem Wochenendticket weiterreisen, da es aber unter der Woche war, haben sie eine Pfarrei gesucht, wo sie bis zum Wochenende bleiben könnten. Als Albert seinem Freund sagte, dass Jungs aus Polen bei ihm wohnen, sagte der Freund: “Schließ alles ab, die werden Dich bestehlen!” Denn als Albert mit dem Freund einige Jahre davor in Krakau war, wurde Alberts Auto gestohlen. Gutmütig wie er war, hat Albert die Jungs nicht nur in sein Haus reingelassen, er hat ihnen sogar den Schlüssel zu der Wohnung zur Verfügung gestellt.
So war Albert. Ein herzlicher, offener und hilfsbereiter Mensch. Ein Witzbold auch. Obwohl er so viel Schlimmes während des zweiten Weltkrieges und in den Jahren danach, erlebt hat, war in ihm kein Hass. Er sagte immer wieder: “Das Leben soll man feiern” und “Leben ist Begegnung”. Die Tür zu seinem Herz und seinem Haus standen immer für alle offen. Diese Lehre hat er mir auf meinen Lebensweg gegeben, wofür ich ihm dankbar bin.“
Dominika Dudek (ur. 1979), jedna z uczestniczek pobytów u księdza Ciupke, pisze: „Albert bardzo wspierał mnie i moje rodzeństwo w nauce języka niemieckiego. Dlatego ja i moja starsza siostra jeździłyśmy do Alberta podczas wakacji. Kiedy dotarliśmy na dworzec główny w Stuttgarcie, Albert już na nas czekał w towarzystwie dwóch chłopców. Przedstawił ich: Johna z Londynu i Pierre’a z Paryża. Z tym przekonaniem pojechaliśmy do domu Alberta, wszyscy w świetnych humorach. Po obiedzie chyba już nie mógł tego znieść, wypalił, że to żart i że chłopcy są z Polski. Typowy Albert! Zawsze chętny do zabawy. A do chłopców: chcieli kontynuować podróż z biletem weekendowym, ale ponieważ był to tydzień, szukali parafii, w której mogliby zostać do weekendu. Kiedy Albert powiedział koledze, że przebywają u niego chłopcy z Polski, ten powiedział: „Zamknij wszystko, bo ci ukradną!” Bo kiedy Albert kilka lat wcześniej był w Krakowie ze swoim przyjacielem, Albertowi skradziono samochód. Choć był dobroduszny, Albert nie tylko wpuścił chłopców do swojego domu, ale wręcz dał im klucz do mieszkania. Taki był Albert. Osoba ciepła, otwarta i pomocna. Joker też. Mimo że podczas drugiej wojny światowej i w latach późniejszych doświadczył tak wielu złych rzeczy, nie było w nim nienawiści. Powtarzał raz po raz: „Życie należy celebrować” i „Życie jest spotkaniem”. Drzwi do jego serca i domu były zawsze otwarte dla wszystkich. Dał mi tę lekcję na ścieżce mojego życia, za co jestem mu wdzięczna”.
Wojciech Kostowski erinnert sich an Pfarrer Albert Ciupke: Im Jahr 1995 nahm ich an einem Wettbewerb über die deutschsprachigen Länder teil, das für die Oberschüler aus der gegen von Gleiwitz organisiert wurde. Als Belohnung, fuhren wir mit 10 anderen Finalisten für eine Woche nach Stuttgart, wo unser Aufenthalt durch die Pfarrgemeinde des Hl. Maximilian Kolbe organisiert wurde. Albert Ciupke war Pfarrer in dieser Gemeinde und er war auch Gastgeber und Hauptorganisator unseres sehr attraktiven Aufenthaltes, mit gemeinsamen Ausflügen, Mahlzeiten und Abenden, die mit Geschichten und vor allem mit Gesang bereichert wurden.

Wir – damals achtzehnjährige junge Menschen – erfuhren, dass Albert Ciupke aus Schönwald stammte (heute Glewitzer Stadteil Bojków). Schönwald, anders als die typischen oberschlesischen Dörfer, war ethnisch deutsch und deutschsprachig, deswegen wurde das Dorf von der sowjetischen Armee besonders brutal behandelt. Die sowjetischen Soldtaten ermordeten den Bruder und die Schwester des kleinen Alberts, später musste die Familie Ciupke nach Westen fliehen, wo sie wie viele andere Umsiedler unter Armut litten. Pfarrer Ciupke erzählte diese Geschichte am ersten Abend. Was mir auffiel, er sprach nicht zu lange über die Tragödie seiner eigenen Familie. Im Gegenteil, er sagte, dass er wusste, wie viel Böses die Deutschen während des 2. Weltkrieges getan hatten, besonders in den Konzentrationslägern. Deswegen betonte er, dass die Pfarrgemeinde Stuttgart-Vaihingen Heiligen Maximilian Kolbe als Schutzpatron hat. Vor allem sagte er aber, dass er sich nach den tragischen Erfahrungen des Krieges dafür entschied, für den Frieden zu arbeiten, so dass wir uns seitdem einander schätzen und verstehen könnten, und durch das Erlernen der Kulturen und Sprachen eine neue Kultur bilden sollten, wo es für den Krieg keinen Platz mehr gebe.

Pf. Albert Ciupke selbst war ein bescheidener, man kann sagen – ein gewöhnlicher Mann. Sein Zivilanzug ohne Kollar und sein ziemlich lockeres Verhalten schien uns damals im Jahr 1995 sogar etwas seltsam. Pf. Ciupke trank gerne ein Bierchen, erzählte Witze, vor allem aber liebte er sehr zu singen. Er spielte Akkordeon und widmete viel Zeit um uns ein Paar schlesische Lieder auf Deutsch beizubringen, vor allem das bergmännische Lied “Glück auf” und “In einem kühlen Grunde” von J. Eichendorff.

Er war direkt, herzlich, aber auch strahlte er einen gewissen Respekt aus durch seine Persönlichkeit eines harten, schlesischen “Pieron”. Er konnte die Menschen von verschiedener Alter und Nationalität an sich anziehen und integrieren, so dass wir uns bei Ihm wie an einem Familientreffen fühlten.

Wojciech Kostowski, Gliwice/Gleiwitz, 22.04.2024
Wojciech Kostowski, laureat konkursu krajoznawczego tak wspomina Alberta Ciupke: W roku 1995 wziąłem udział w konkursie wiedzy o krajach niemieckojęzycznych organizowanym j w Gliwicach dla uczniów szkół średnich. Wraz z 10 innymi finalistami konkursu pojechaliśmy w nagrodę na tygodniowy pobyt do Stuttgartu organizowany przez parafię św. Maksymiliana Kolbego, której proboszczem był ks. Albert Ciupke. Był on też gospodarzem i głównym organizatorem naszego tygodniowego pobytu, pobytu bardzo atrakcyjnego, ze wspólnymi wycieczkami do okolicznych miast, wspólnymi posiłkami i wieczorami wzbogaconymi opowiadaniami a przede wszystkim śpiewem.

My – osiemnastoletni wówczas młodzi ludzie – dowiedzieliśmy się, że ks. Albert Ciupke pochodził z Schönwaldu, dzisiejszego Bojkowa w granicach Gliwic. Schönwald, w odróżnieniu od typowych górnośląskich wsi, był etnicznie niemiecki i niemieckojęzyczny, przez co wieś została wyjątkowo brutalnie potraktowana przez armię sowiecką. Sowieci zabili brata i siostrę małego wówczas Alberta, później rodzina Ciupke musiała uciekać na zachód, gdzie jak wielu przesiedleńców cierpieli biedę. Ks. Albert Ciupke opowiadał tę historię podczas pierwszego wieczoru. Co mnie uderzyło, nie rozwodził się długo nad tragedią swojej rodziny. Powiedział natomiast, że wie, jak wiele zła wyrządzili Niemcy podczas II Wojny Światowej, szczególnie w obozach koncentracyjnych. Dlatego też podkreślił, że parafia w Stuttgart-Vaihingen (w której przebywaliśmy) ma za patrona św. Maksymiliana Kolbe. Przede wszystkim jednak mówił, że po doświadczeniach tragedii wojny postanowił pracować na rzecz pokoju, żebyśmy odtąd potrafili się szanować, rozumieć i przez wzajemne poznawanie kultur i języków tworzyć nową kulturę, w której nie będzie już miejsca na wojnę.

Sam ks. Albert Ciupke był człowiekiem skromnym, można powiedzieć – zwyczajnym. Nas w 1995 dziwił nawet cywilny ubiór, bez koloratki, i dość swobodny, rubaszny sposób bycia. Ks. Ciupke lubił wypić piwo, pożartować, a przede wszystkim – śpiewać. Grał na akordeonie i sporo czasu poświęcił na nauczenie nas śląskich pieśni w j. niemieckim, przede wszystkim górniczego “Glück auf” oraz “In einem kühlen Grunde” J. Eichendorffa.

Bezpośredni, serdeczny, choć trochę w typie wzbudzającego pewien respekt twardego ‘śląskiego pierona’ – potrafił przyciągać do siebie i integrować ludzi różnych narodowości i różnego wieku, tak, że wszyscy czuliśmy się jak na spotkaniu rodzinnym.

Wojciech Kostowski, Gliwice, 22.04.2024.

Aus den jungen Gästen von Pater Albert Ciupke und Haus der Heim wurden Unternehmer, Finanziers, Lehrer, Anwälte, Journalisten, Ärzte, Architekten – zweisprachige Intellektuelle, die auf Polnisch und Deutsch die Wahrheit bezeugen und nach den Geboten leben.
Z młodych gości księdza Alberta Ciupke i Haus der Heim wykształcili się przedsiębiorcy, finansiści nauczyciele, prawnicy, dziennikarze, lekarze, architekci, – dwujęzyczni intelektualiści, którzy w językach polskimi niemieckim dają świadectwo prawdzie iżyją zgodnie z przykazaniami.
Danksagung von Anna Kotitschke, geb Ciupke (Schwester von Pfarrer Albert Ciupke:
„Es ist tröstlich zu erfahren wie sehr Albert mit vielen Menschen im Leben verbunden war
– als Lebensfreund, Familienfreund, Familienpfarrer mit dem man ungezählte Erlebnisse, gemeinsame Wege teilen, gemeinsame Feste feiern konnte;
– als Heimatfreund und Heimatpfarrer der Schönwälder, der stets die Erinnerung an die Heimat wach hielt;
– als Mitbruder und Freund, in steter Bereitschaft, den Weinberg des Herrn zu bestellen;
– als Missionar und Entwicklungshelfer, mit dem Anliegen der Weiterentwicklung in Argentinien;
– als fröhliche Menschenfreund, der gerne auf die Menschen zuging
und gemeinsam durften wir immer erfahren: In der gemeinsamen Begegnung das Leben zu feiern.“
Gerstteten, im August 2013
Podziękowania od Anny Kotitschke z domu Ciupke (siostry księdza Alberta Ciupke:
„Pocieszająca jest świadomość, jak Albert był powiązany z niezliczonymi ludźmi w swoim życiu
– jako przyjaciel życia, przyjaciela rodziny, ksiądz rodziny, z którym można było dzielić niezliczone doświadczenia, wspólne drogi, obchodzić wspólne święta;
– jako przyjaciela rodzinnego hajmatu, i pasterza Schönwälder, który zawsze pielęgnował pamięć o hajmacie;
– jako brat i przyjaciel, zawsze gotowy do uprawiania winnicy Pańskiej;
– jako misjonarz i pracownik rozwojowy, którego celem jest dalszy rozwój w Argentynie;
– jako pogodna humanistka lubiąca kontakt z ludźmi i razem zawsze mogliśmy doświadczyć: celebrowania życia we wspólnych spotkaniach.” Gersttten, sierpień 2013

Społym budujymy nowo ślōnsko kultura. Je żeś z nami? Spōmōż Wachtyrza

Górnoślązak/Oberschlesier, germanista, andragog, tłumacz przysięgły; publicysta, pisarz, moderator procesów grupowych, edukator MEN, ekspert MEN, egzaminator MEN, doradca i konsultant oraz dyrektor w państwowych, samorządowych i prywatnych placówkach oświatowych; pracował w szkołach wyższych, średnich, w gimnazjach i w szkołach podstawowych. Współzałożyciel KTG Karasol.

Śledź autora:

Ôstŏw ôdpowiydź

Twoja adresa email niy bydzie ôpublikowanŏ. Wymŏgane pola sōm ôznŏczōne *

Jakeście sam sōm, to mōmy małõ prośbã. Budujymy plac, co mŏ reszpekt do Ślōnska, naszyj mŏwy i naszyj kultury. Chcymy nim prōmować to niymaterialne bogajstwo nŏs i naszyj ziymie, ale to biere czas i siyły.

Mōgliby my zawrzić artykuły i dŏwać płatny dostymp, ale kultura powinna być darmowŏ do wszyjskich. Wierzymy w to, iże nasze wejzdrzynie może być tyż Waszym wejzdrzyniym i niy chcymy kŏzać Wōm za to płacić.

Ale mōgymy poprosić. Wachtyrz je za darmo, ale jak podobajōm Wōm sie nasze teksty, jak chcecie, żeby było ich wiyncyj i wiyncyj, to pōmyślcie ô finansowym spōmożyniu serwisu. Z Waszōm pōmocōm bydymy mōgli bez przikłŏd:

  • pisać wiyncyj tekstōw
  • ôbsztalować teksty u autorōw
  • rychtować relacyje ze zdarzyń w terynie
  • kupić profesjōnalny sprzynt do nagrowaniŏ wideo

Piyńć złotych, dziesiyńć abo piyńćdziesiōnt, to je jedno. Bydymy tak samo wdziynczni za spiyranie naszego serwisu. Nawet nojmyńszŏ kwota pōmoże, a dyć przekŏzanie jij to ino chwila. Dziynkujymy.

Spōmōż Wachtyrza