Wioletta Grzegorzewska Guguły
Aleksander Lubina
Cykl: Literatura na Śląsku i po Śląsku
Wioletta Grzegorzewska Guguły
Klappentext
Aus dem Polnischen von Renate Schmidgall. In ihrem autobiografischen Roman erzählt Wioletta Greg in poetischen Bildern eine Coming-of-Age-Geschichte im Polen der 1970er- und 1980er-Jahre. Seit 1981 herrscht das Kriegsrecht unter General Jaruzelski, aber die großen politischen Ereignisse wirken sich nur gebrochen auf das Leben im schlesischen Dorf Hektary aus. Dort, in der Großfamilie, mit ländlichen, fast heidnischen Bräuchen, einem sehr schlichten Katholizismus und kruden Sozialismus, schlägt sich die vitale, schlagfertige und neugierige Wiolka mit ihrer Mutter herum, entdeckt ihre Sexualität, nicht immer ganz freiwillig, und bemüht sich um den geliebten Vater, der viel zu früh stirbt. Als es heißt, der Papst wolle bei seinem historischen Polenbesuch auch an Hektary vorbeifahren, herrscht im Dorf Aufregung wie nie zuvor.
Przetłumaczone z języka polskiego przez Renate Schmidgall. W swojej autobiograficznej powieści Wioletta Greg za pomocą poetyckich obrazów opowiada historię dojrzewania w Polsce lat 70. i 80. XX wieku. Stan wojenny za generała Jaruzelskiego obowiązywał od 1981 roku, ale najważniejsze wydarzenia polityczne mają jedynie fragmentaryczny wpływ na życie śląskiej wsi Haarey. Tam, w wielopokoleniowej rodzinie, z wiejskimi, niemal pogańskimi obyczajami, bardzo prostym katolicyzmem i prymitywnym socjalizmem, żywa, bystra i ciekawa Wiolka zmaga się z matką, odkrywa, nie zawsze całkowicie dobrowolnie, swoją seksualność i dąży do tej jedynej. kocha Ojca, który umiera o wiele za wcześnie. Kiedy powiedziano, że Papież podczas swojej historycznej wizyty w Polsce chce przejechać obok Haareków, we wsi zapanowało podekscytowanie jak nigdy dotąd.Powiązany artysta
To książeczka drobna, nieduża, łatwo ją przegapić. Oby tak się nie stało, bo to debiut ze wszech miar warty uwagi.
Może to przypadek, a może nie, ale wygląda na to, że w młodej polskiej literaturze odradza się wieś. W zeszłym roku był Andrzej Muszyński i jego małopolska “Miedza”, teraz na scenę wkroczyła Grzegorzewska i zakorzenione na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej “Guguły”.
Ale proza Wioletty Grzegorzewskiej, nagradzanej, choć nie znanej szerszemu gronu poetki, to nie książka “o wsi”. “Guguły” to niedojrzałe owoce. A powieść Grzegorzewskiej jest o dojrzewaniu i dzieciństwie. Subtelna, ciemna. Trochę komiczna, trochę smutna. Bez dwóch zdań, bardzo udana.
“Guguły” są zbiorem – lekkich, filigranowych – opowiadań/małych próz/ w odcinkach o dzieciństwie, potem młodości, rozgrywających się w małej wsi Hektary. Narratorką jest Wiolka. Wiolka najpierw jest dzieckiem, a potem dostaje pierwszy okres i wkracza na terytorium przejściowe między dzieciństwem i kobiecością. Ma ojca, z “cygańską krwią”, który był w więzieniu za ucieczkę z wojska i wrócił wychudzony jak szczapa, babcię, która pod nosem mamroce litanię “Matko Jakaśtam, Matko Jakaśtam” i dziadka “więźnia stalagu, zduna, cieślę, pieśniarza i wielkanocnego baszę w jednym”. Są lata 70. i 80., więc Wiolka w szkole maluje “Moskwę twoimi oczami”, a po południu chodzi do kościoła. Zbiera zapałczane etykiety i złom, bo w szkole jest konkurs, kto zbierze go najwięcej. Czeka na przejazd papieża, wącha klej ze Starszym Lajbosiem, próbuje uciec z domu, ale wraca.
Książka Grzegorzewskiej to proza utkana z małych wydarzeń i strzępków historii, skonstruowana z pudełek na zapałki, chrzcielnych kapek przystrojonych barwinkiem, dziadów czyli jeżyn. Rozgrywająca się na mikropoziomie. Poczynająca sobie swobodnie z czasem, oniryczna. Czasem szalona, tak, jak szalona może być dojrzewająca wyobraźnia. Grzegorzewskiej fantastycznie udaje się oddać stan umysłu i wrażliwości kogoś, kto patrzy na świat po raz pierwszy. Czasem zachłystując się rzeczywistością, jak Czechowowski mały Grisza, który pierwszy raz wyszedł z nianią na spacer, czasem się nią dławiąc.
“Guguły” są bowiem cierpkie. Grzegorzewska unika sentymentalnych mielizn opowieści o dzieciństwie, “małoojczyźnianiej” nostalgii. Jej narracja bywa owszem, melancholijna, ale również perwersyjna, chochlikowata, zabarwiona czarnym humorem. Albo i zwykłą czernią, bo koniec dzieciństwa wyznacza, jak to być musi, śmierć.
“Guguły” dzieją się głównie w pierwszej połowie lat 80., więc są tu echa wielkiej historii, Nobel dla Wałęsy, wizyta papieża. Ale to tylko szum w tle, wydarzenia, które przechodzą bokiem, jak wizyta Jana Pawła II, który zamiast przejechać przez udekorowane i wyczekujące Hektary, wybiera podróż helikopterem. To samo tyczy się wsi. Czytelnik nie znajdzie w książce obrazu “polskiej prowincji”, “Guguły” – jeśli pominąć obyczajowe szczegóły – mogłyby się w zasadzie dziać wszędzie i nigdzie, w dowolnym zakątku świata. Choć to bardzo osobista i pobrzmiewająca autobiograficznie opowieść i owszem, jest w niej konkretna
Polska lat 80. i konkretny wycinek przestrzeni – Wioletta Grzegorzewska przenosi ją na poziom mitu. Bardziej niż społeczne realia interesuje ją podstawowa materia istnienia: dom, figury rodziców i dziadków, dojrzewanie, ciało, śmierć. Krawcowa kopulująca z manekinem to obraz rodem z Schulza, nie “Konopielki”. Wieś Grzegorzewskiej nie jest zresztą szczególnie zaskakująca, wpisuje się raczej w utarty schemat: obrzędowa religijność, trwanie, czarny humor, wybujałość.
Zamiast wiejskiego kontekstu na literackiej mapie, ciekawszy jest kontekst poetycki. Proza Wioletty Grzegorzewskiej nasuwa skojarzenia z powieściami innej poetki, Justyny Bargielskiej, “Obsoletkami”, “Małymi lisami”. Mają ze sobą sporo wspólnego: obie zadebiutowały prozatorsko mając za sobą spory poetycki dorobek, obie poruszają się po obszarach codzienności, spod której prześwituje inna, intrygująca rzeczywistość, obie poruszają się w skali mikro: Justyna Bargielska nie rusza się z podwarszawskiego osiedla, Wioletta Grzegorzewska z wioseczki Hektary, światów małych, łatwych do ogarnięcia, a jednak przepastnych, pełnych zagadkowych szczelin i objawień. Obie mają też urocze zamiłowanie perwersji i rozmaitych wykrzywień, w “Małych lisach” był romans z rozbójnikiem z lasu, przez “Guguły” przewija się poczciwy staruszek-morderca, lekarz-pedofil, prostytutka-uwodzicielka dziewczynek. Obie tworzą prozę bardzo mocno nasyconą poezją, pełną absurdalnego humoru, nieprzewidywalną (choć tutaj prym wiedzie rozszalała wyobraźnia i język Justyny Bargielskiej, “Guguły” są wierniejsze tradycyjnej logice opowieści). Wspólny jest też humor, najczęściej czarny, zawadiacki, surrealistyczny.
“Guguły”, jak przystało na prozę stworzoną przez poetkę, czaruje językiem, prostym, niekokieteryjnym, ale niezwykle obrazowym. Wioletta Grzegorzewska ma moc wywoływania obrazów, które zapadają w pamięć bardzo głęboko.
“Tego wieczoru siedzieliśmy w świetle pieca jak przedpotopowe owady zatopione w bursztynie””- pisze w “Spóźnionym dokarmianiu pszczół”.
“Iskry sypały się z popielnika i znikały na marmurkowym gumolicie jak meteoryty w ciemnym, gęstym oceanie”.
Ciężko wybierać z tego zbioru precjozów, bo olśniewających momentów w nim nie brakuje, ale to chyba jedno z bardziej poruszających opowiadań czy próz w “Gugułach”, delikatna, przesycona smutkiem opowieść o odchodzeniu ojca i pszczołach.
Jest jakaś lekkość i niewymuszony urok w tym, co pisze Grzegorzewska, nawet, a właściwie najbardziej wtedy, kiedy pisze o “niczym”, kiedy zdarzeń nie ma zbyt wiele, kiedy brakuje puent, konkluzji. W chwilach, gdy stawia na akcję, brzmi czasem sztucznie, a fabularne pomysły trącą przekombinowaniem, jak w opowieści o awanturze wywołanej “obrazoburczym” rysunkiem Moskwy wysłanym na szkolny konkurs czy wizycie w domu prostytutki Natki. Grzegorzewska jest najciekawsza w wersji fabularno-minimalistycznej.
“Na zegarze przy kasach dochodziła piąta. Drzazga z bordową aureolką pulsowała pod skórą, sączyła jad w pięciocentymetrową pręgę” – kończy opowiadanie o wyprawie z babcią do miasteczka i sprzedawaniu wiśni na targu.
A dlaczego, skąd zadra i ból, to niech już się każdy dowie na własną rękę.
Autorka: Aleksandra Lipczak, marzec 2014
Wioletta Grzegorzewska
“Guguły”
Wydawnictwo Czarne
Autor okładki Kamil Targosz
Okładka miękka, foliowana, ze skrzydełkami
Liczba stron 120
ISBN 978-83-7536-696-9
Rezensionsnotiz zu Die Zeit, 07.06.2018
Rezensent Stephan Speicher hat Wioletta Gregs autobiografischer Roman “Unreife Früchte” vor allem deshalb verzaubert, weil ihm die Schilderungen der kindlichen Ich-Erzählerin ungewöhnlich authentisch erscheinen. Er verbeugt sich geradezu vor Gregs Kunst, das Staunen des Kindes über die Welt mit schlichter und zugleich äußerst präziser Sprache einzufangen; auch Renate Schmidgalls Übertragung der “biegsamen” Erzählweise ins Deutsche hat ihn beeindruckt. Der Roman versammelt eine Vielzahl erster prägender Erfahrungen der Ich-Erzählerin in kurzen Kapiteln, so Speicher. Durch die Ansiedelung der Handlung in den letzten Tagen der KP-Herrschaft in Polen und das dörfliche Milieu, in dem sich die ungewöhnliche Familie Wiolettas niedergelassen hat, bekommen deren kindliche Erlebnisse laut Speicher einen einzigartigen Rahmen, den der Rezensent ebenfalls gern gelesen hat.
Recenzent Stephan Speicher był szczególnie oczarowany autobiograficzną powieścią Wioletty Greg „Niedojrzałe owoce”, ponieważ opisy dziecięcej narratorki pierwszoosobowej wydawały mu się niezwykle autentyczne. Niemal kłania się przed Gregową sztuką uchwycenia dziecięcego zachwytu nad światem prostym, ale niezwykle precyzyjnym językiem; Był także pod wrażeniem tłumaczenia „elastycznego” stylu narracji na język niemiecki dokonanego przez Renate Schmidgall. Według Speichera powieść gromadzi w krótkich rozdziałach różnorodne pierwsze kształtujące doświadczenia narratora pierwszoosobowego. Osadzając akcję w ostatnich dniach rządów Partii Komunistycznej w Polsce i środowisku wiejskim, w którym osiedliła się niezwykła rodzina Wiolettów, Speicher twierdzi, że ich przeżycia z dzieciństwa zyskują wyjątkową oprawę, którą także recenzent z przyjemnością czytał.
Rezensionsnotiz zu Süddeutsche Zeitung, 31.01.2018
Einen Hauch Melancholie spürt Rezensent Ulrich Rüdenauer durch diesen Roman der polnischen Schriftstellerin Wioletta Greg ziehen. Sie erzählt darin episodenhaft von einer Kindheit im sozialistischen Polen, in dem General Jaruzelski 1981 nach den großen Streiks der Solidarność das Kriegsrecht verhängte. Doch wie Rüdenauer darstellt, ist die Politik weit weg von dem kleinen Dorf Hektary, in dem das Mädchen Wiolka aufwächst und in dem weder demokratischer Aufbruch noch sozialistische Strenge herrschen, sondern das bäuerliche Leben, der katholische Glaube und die Unantastbarkeit der Autoritäten. Der Papst fährt durch das Dorf, und es riecht nach frischem Heu und Kardamom, bemerkt der Rezensent.
Recenzent Ulrich Rüdenauer wyczuwa w tej powieści polskiej pisarki Wioletty Greg nutkę melancholii. Opowiada w nim epizodyczną historię swojego dzieciństwa w socjalistycznej Polsce, gdzie generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny w 1981 roku po głównych strajkach Solidarności. Ale jak pokazuje Rüdenauer, polityka jest bardzo daleka od małej wioski Haarey, w której dorasta dziewczyna Wiolka i gdzie nie panuje ani przebudzenie demokracji, ani socjalistyczna surowość, ale wiejskie życie, wiara katolicka i nienaruszalność władzy. Papież przejeżdża przez wieś, pachnie świeżym sianem i kardamonem – zauważa recenzent.
Odsyłam do cyklu Moc kultury (znajdziecie tam Państwo przeszło 50 tekstów) oraz do cyklu Piękno poezji (znajdziecie tam Państwo kilkanaście tekstów o poetach i poetkach ze Śląska).