Śląski strumień świadomości, konsek 1: Kolonizacja ideowo / rada językowo
Jak macie kolonizacje, to pewnie na początku, co przychodzi wam do głowy, to jest coś w stylu kolonizacji językowej/kulturowej wraz z pochodnymi. Ale jest jeszcze jedna bardzo ważna, na którą ludzie nie zwracają uwagi, czyli “kolonizacja ideowa”. Polega to na przykład na tym, że Polska stosuje przemoc nie tylko w dziedzinie narzucaniu zwyczajów, ale nawet w rozumieniu słów. Przykładem tego jest to, że aby śląski został uznany za język, to nie możemy sobie wziąć byle jakiej definicji języka/rozumienia tego słowa, ale musi to być akurat ta polska wersja. Jest to zabójcze w tym znaczeniu, bo nie zdajemy sobie z tego tak bardzo sprawy, jak w przypadku “symboli języka”, czyli czegoś co jest jawne.
No właśnie, chodzi o to, że Polska zmienia nie tyle “słowa”, ale ich znaczenie, to jak podchodzimy do pewnych rzeczy/idei. Innym przykładem tego jest to, że wymusza ona na nas przyjęcie takich narzędzi opresji i ucisku, jak rada językowa łącznie z standaryzacją śląskiego. Może się to skończyć w paskudny sposób; tym bardziej wiedząc, że część wzorców zostanie przerzucona, to jak ma wyglądać ta standaryzacja, itd. Kolonizacja to nie jest raczej proces, który sobie wybiera na jakie aspekty wpływać; a na pewno nie w tym przypadku.
Chodzi o to, że może dojść do sytuacji, w której Ślązacy będą pod dwoma butami zamiast jednym, związku z tym, że ~99% osób, które posługują się śląskim, to posługują się mieszanką polskiego i śląskiego. jeżeli ktoś chciałby się posługiwać nawet czystym śląskim albo czystym polskim, to związku z tym, że tu mieszka, to będzie posiadać jakieś naleciałości z jednego albo drugiego; tego nie da się uniknąć. Związku z czym może mieć problem zarówno na lekcjach śląskiego i polskiego; na polskim, bo ma naleciałości śląskie, a na śląskim, bo ma naleciałości polskie. I tu właśnie jest taki mały paradoks, że dążenia wyzwoleńcze mogą prowadzić do jeszcze większych prześladowań; lepiej mieć jedną dwójkę na świadectwie szkolnym niż dwie, rozumiecie? Średnia, itd. A co dopiero, gdyby śląski był obowiązkowy.
Bo właśnie chodzi o to, że Ślązacy są dziś dyskryminowani/prześladowani z właśnie tego powodu, że mówią mieszanką; gdzieś na drugim planie jest to, że nie mogą mówić czystym śląskim. Gdyby nie to, że tego od nas wymaga walka, to powinniśmy się przede wszystkim skupić na normalizacji mówienia miksem polsko-śląskim, a nie na promocji mówienia czystym śląskim. Tym bardziej, że wraz z mieszaniem się języków powstawały nowe formy przejściowe, i co z tym fantem zrobić? To ani nie jest po polsku, ani po śląsku; przykładowo wciskanie wszędzie “om”, gdzie w polskim jest “ą”; w polskim mówimy “na nią” w śląskim “na nia”, a w nowo mieszance “na niom”. Ja po prostu chciałbym być wolny od opresji, abym wszędzie mógł mówić normalnie, tak jak się nauczyłem w domu; czyli używać przykładowo “tom” zamiast “tą”. Ciekawe, ile osób myśli, że lepiej nie mówić w ogóle niż mówić miksem polsko-śląskim?
Mówiąc o takich pół oczywistościach, to mamy opresje regionalną, ale to można akurat w łatwy sposób rozwiązać, wystarczy, że miejsca w radzie będą zarezerwowane dla regionów; a na pewno zminimalizować. Tak samo, jak z reprezentatywnością w radzie, moglibyśmy zrobić w sprawie matur i innych egzaminów, to znaczy, że aby sprawdzać maturę z śląskiego, to trzeba sprawdzać ją u siebie w regionie. Osoba sprawdzająca musiałaby tu “się urodzić/przebywać wystarczająco długo, aby znała lokalne słownictwo”. Bo prawdziwy problem zaczyna się, gdy ktoś ma mówić takie słowa na maturze, które mają tylko regionalizmy, nie mają standardu, czyli temperówka czy zrywka.
Gorzej z akcentami w piśmie, to znaczy, że służą one bardziej złemu niż dobremu; “rozróżnianie kontekstu”, “ułatwianie nauki obcokrajowcom”, “wierne oddanie”. Akcenty, to tak na prawdę są następne narzędzie opresji i ucisku. Logiczne, że w różnych regionach różne są akcenty, a co, jeżeli będziemy kazali wszystkim pisać wszędzie “ustandaryzowane akcenty”? Native speaker i tak będzie czytał wszystko dobrze, bo najpierw uczy się języka mówionego, a później pisanego; to po co one są? Gorzej z słowami, które pierwszy raz widzi na oczy; akcenty są, ale nie są obowiązkowe, tak powinno być? Ale to można łatwo rozwiązać, po prostu każdy pisze, jak mówi.
Albo z tym, że trudno jest uniknąć jakiejś formy “standaryzacji” (dominacji/wypierania?) jednej wersji śląskiego, bo gdzieś jest więcej ludzi/wszyscy zawsze się uczą tej jednek czy nawet najważniejsze, po prostu mieszkamy w małych regionie, co, związku z ułatwieniem komunikacji, tworzy “nacisk”. Tylko, że nie musi to znowu być standaryzacja, w znaczeniu kolonizacja, znana z polskiego; ale możemy pójść w całkowicie inną drogę, to znaczy wymieszanie się dialektów, czyli, że używanie wszystkiego z wszystkiego jest dozwolone. Jeżeli nie da się zatrzymać pewnych procesów, to może zróbmy przynajmniej tak, żeby nie zasadzały się na przemocy?
Standaryzacje śląskiego można też nazwać uciskiem klasowym, tym bardziej w formie, w której jest ona teraz. Nauka śląskiego jest trudna, mało dostępna, a nawet płatna, związku z czym no tworzy elitaryzm. Nawet, gdyby była w szkole, to problemem nadal są korki; śląski nie jest językiem, z którym każdy Ślązak się “rodzi”, nie ma się do niego równego dostępu, tak jak w przypadku polskiego, o to w tym problemie chodzi, związku z czym powstaje elitaryzm. Połączcie sobie to z tym, że nie wolno się posługiwać mieszanką polsko-śląską i katastrofa jest gwarantowana.
Do tego z polskiego prawdopodobnie przenieśliśmy coś, co można nazwać rozdziałem języka mówionego i pisanego, co też może nasilać te uciski; też trzeba zwrócić uwagę na to, że to nie jest nastawienie, które jest w stronę tylko jednego konkretnego języka, ale w języka w ogóle, czyli w stronę każdego, jaki istnieje. Przykładowo, dlaczego rada językowa zostawia takie barachło w śląskim jak “już” pisane przez “ż”, zamiast “jusz” pisane przez “sz”; niczemu nie służące narzędzie dyskryminacji językowej (o czym kiedy indziej). Mieliśmy szanse, aby zrobić wszystko od nowa, “po naszymu”, tak jak kiedyś USA z swoją konstytucją. Na całe szczęście nie skończyło się to podpięciem pod akademie nauk.
Żeby nie być gołosłownym odnośnie tych “czystek językowych”, to wejdźcie sobie na jakąś stronę internetową, i zobaczcie, jak ludzie się kłócą o to, czy mówi się “gira” czy “gyra”; to jest właśnie to, o czym mówiłem. Dlaczego nie może być, jak kiedyś, ludzie po prostu mówili, nie zastanawiali się, czy mówią dobrze czy może źle, po prostu mówili (tak było?). Gdy widzieli, że ktoś mówi słowo inaczej, to nie myśleli, jak my dzisiaj, że mówi je źle, tylko że właśnie mówi je po prostu inaczej. To też po części wynika z tworzenia słowników śląskich, które mają ograniczone możliwości działania, czyli nie wszystko się w nich znajduje; ludzie wchodzą widzą, że nie ma, to myślą, że tak się nie mówi. Kiedyś, to czy dobrze się mówi zależało od tego, czy boli w uszy; dziś czysty śląski boli w uszy, wydaje się nie naturalny.
Tak niezmiernie mnie irytuje te przeniesienie wzorców z polskiego, że to nie możliwe; język jest przez to zastygły, nie mogą się tworzyć nowe powiedzenia, itd.; przykładowo “z opy na fatra”, zaraz bym usłyszał, że tak się nie mówi. Dlatego ja czystym śląskim nie lubię mówić. No oczywiście rada językowa może powiedzieć, że wszystko wolno; ale wymaga to przeciwstawieniu się naciskowi, a jest to trudne, dopóki nie zostanie śląski uznany. Poza tym, standaryzacja odbiera coś z tożsamości śląskiego.

