Bydziesz mieć tajm tunajt?, czyli jak nie pisać po śląsku, epilog
Znów czuję się wywołany do tablicy. Po mojej polemice z Dariuszem Jerczyńskim Ich habe eine kiełbasa gegessen, czyli jak nie pisać po śląsku, część trzecia, mój dyskutant przestał odpowiadać.
Zamiast odpisać na moje 22 zarzuty przedstawione w tym tekście, postanowił już kilkanaście godzin później napisać polemikę z Bartłomiejem Wanotem, który w ogóle udziału w dyskusji nie brał. Przywołał jednak mnie w jednym zdaniu, gdzie stwierdził, że Nie dziwi zatem już marsjańska hipoteza mojego innego adwersarza Grzegorza Kulika, że najważniejsza w języku jest gramatyka, a słownictwo jest drugorzędne.
Dokładnie wcześniej przedstawiłem – z przykładami – dlaczego gramatyka jest ważniejsza od słownictwa. Otrzymałem odpowiedź, że to marsjańska hipoteza. Niezbyt przekonywające.
W sukurs przyszedł mi Henryk Jaroszewicz, kierownik Zakładu Serbistyki i Kroatystyki Uniwersytetu Wrocławskiego, ze swoim artykułem Trzy grosze, w którym zgadza się on z moją argumentacją.
W odpowiedzi, w znów bardzo szybko napisanym tekście Ad vocem trzech groszy językoznawcy, Jerczyński stwierdził, że zakończył ze mną dyskusję, bo brak mi elementarnej wiedzy językoznawczej i powołał się na dwa słowa, których użyłem jako przykładów w jednym miejscu.
Faktycznie, te dwa słowa nie były najlepszymi przykładami, ale razem z nimi były kolejne dwa, które Jerczyński przemilcza, więc sam argument, który ilustrowały, nie został zbity. I co z tymi dwudziestoma dwoma zarzutami wobec Jerczyńskiego wymienionymi w moim tekście wraz z pełnym uzasadnieniem?
Wydaje mi się, że zabrakło argumentów, więc chwycił się tych dwóch słów jako ostatniej deski ratunku. Cóż, skoro nie dyskutuje z resztą, to rozumiem, że przyznaje mi rację. Niech ma tę satysfakcję z mojego jednego błędu. Mnie się od tego krzywda nie stanie.